Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II

— Nie.

— Ale nawet nie wiesz, co chce... — nie dokończył, ponieważ przerwał mu nagły, skrzypiący dźwięk wydobyty spod smyczka bruneta, który rozszedł się po całym salonie. W tej samej chwili detektyw wstał ze swojego fotela i podszedł w stronę okna, równocześnie dając mu do zrozumienia, że rozmowę uznaje za zamkniętą i jedyną rzeczą, którą może w tej chwili zrobić, to opuścić jego mieszkanie.

Sherlock oparł skrzypce o swoje ramię, przycisnął je następnie podbródkiem, po czym przeprowadził ponownie smyczek po strunach, tym razem mniej zgrzytliwie niż poprzednio. Swój nieobecny wzrok wbił w mało zatłoczoną ulicę na Baker Street, zaczynając bezmyślnie grać melancholijną melodię, która od czasu do czasu stawała się coraz bardziej żywiołowa.

Lestrade westchnął cicho. Mógł się spodziewać, że tak będzie. Od samego początku nie miał zamiaru tutaj przychodzić, bo doskonale wiedział, że jakakolwiek chęć pomocy z jego strony przyniesie i tak odwrotny skutek. Zresztą, w okresach takich jak ten, Sherlock stawał się jeszcze bardziej nieznośny i irytujący niż zazwyczaj, co powodowało, że miał ogromną ochotę go uderzyć albo w najgorszym przypadku, miał chęć go zamordować, nie zważając na konsekwencje tego czynu. Koniec końców nauczył się jednak tolerować większość humorów bruneta, co oczywiście nie oznaczało, że całkowicie wyzbył się swoich czarnych myśli, kiedy po raz kolejny brunet doprowadzał go do ostateczności. Po prostu tego po sobie nie pokazywał.

Tymczasem aktualna sytuacja była o tyle trudna, że naprawdę nie wiedział, jak ma dojść do detektywa, który stał się bardziej małomówny i w dodatku, nie dopuszczał do siebie żadnej osoby, chcącą mu zaoferować pomoc. Przecież każdy człowiek w chwili tragedii potrzebuje jak największego wsparcia od innych osób, aby przeżyć jedne z najgorszych chwil w swoim życiu. To jest naturalna kolej rzeczy, tyle że wszyscy z otoczenia detektywa od samego początku popełniają jeden kategoryczny błąd. Sherlock nie jest każdym. Obecnie rozumiał to tylko on, a człowiek, od którego wymagałoby się, że zna mężczyznę lepiej niż ktokolwiek inny sam popiera pomysł, by na siłę wspomagać Sherlocka i pchać się butami w jego życie. Czy tylko on uważa, że to jest nie w porządku?

Nieświadomie zacisnął palce na pliku dokumentów. Miał ochotę stąd wyjść, aby pójść do biura Mycrofta, chcąc w końcu przemówić mu do rozumu, że jego metody są bezcelowe. Chociaż, mimo wszystko, wiedział, że jego słowa na nic się zdadzą, bo starszy z Holmesów zacznie używać wobec niego umiejętności przekonywania do swoich własnych racji. Nawet jeśli nie byłyby one w stu procentach właściwe.

Instynktownie przeniósł wzrok na Sherlocka, który dalej był odwrócony do niego plecami, celowo nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.

Przez dłuższy moment wpatrywał się w tył głowy bruneta, jakby bił się z własnymi myślami nad tym, co ma dokładnie mu powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że to będzie go kosztować szarpnięciem nerwów, ale to nie byłby pierwszy i ostatni raz, kiedy tak się stanie przez jednego z Holmesów.

Nabrał głęboko powietrza do płuc, a następnie wstał z fotela i nie obchodząc go, że detektyw dalej gra na skrzypcach, podniósł głos, który był bardziej stanowczy niż poprzednio.

— Posłuchaj mnie teraz uważnie, Sherlock... Doskonale rozumiem, że teraz przechodzisz przez swój własny rodzaj żałoby po śmierci Johna — ostatnie słowa powiedział z lekko wyczuwalnym drżeniem w swoim głosie, lecz szybko się opamiętał. — Ale czy do jasnej cholery nie możesz pojąć, że chcemy ci pomóc?! — wpatrzył się zaciekle w tył głowy Sherlocka, będąc przygotowanym na każdy złośliwy komentarz rzucony w jego stronę.

Mężczyzna przerwał w tym samym momencie grać, obracając się twarzą do inspektora, aby wskazać smyczkiem na trzymany w ręku Grega plik dokumentów.

— Sprawa nożownika z Hampstead, która jest zbyt pospolita jak dla mnie oraz... — jego usta wykrzywiły się w cynicznym uśmiechu — urzekająca propozycja od MI6, mająca nikły związek z moim bratem. Jeśli nawet nie całkowity — dodał z drwiną, unosząc lewą brew ku górze. — Skąd to wiem? — nie czekając na odpowiedź inspektora, zaczął bez zwlekania tłumaczyć swoje obserwacje. — Z jednego pliku wystaje dokument, gdzie na górnej części widnieje małej wielkości koło z lwem oraz jednorożcem na jego środku wraz z koroną, co świadczy o tym, że logo należy do Służb Bezpieczeństwa. Wnioski nasuwają się same, że zamierzają przedstawić mi, ich zdaniem, ofertę nie do odrzucenia. Co z kolei tyczy się nożownika, to przez ostatnie tygodnie trudziłeś się, aby podsunąć mi tę sprawę, z którą ty i twój oddział nie możecie sobie poradzić, a ci z góry zaczynają się coraz bardziej niecierpliwić, więc jesteś pod ciągłą presją. Nie sądzę, aby nagle pojawił się przełom, dzięki któremu wpadlibyście na odpowiedni trop, w związku z tym dalej próbujesz mi ją podrzucić, abym się ulitował i wam pomógł — dokończył dobitnie na jednym tchu, obrzucając go jednym ze swoich nieprzychylnych spojrzeń. — To nie pomoc, Lestrade, a współczucie, którego mi nie potrzeba. Przekaż to Mycroftowi — ominął mężczyznę, aby móc otworzyć mu drzwi. — Powiedz też, że nie musi cię tutaj przesyłać, abyś robił za moją niańkę, próbującą zapełnić mi czas - dodał suchym tonem.

Greg nieświadomie oblizał usta w geście rezygnacji, wiedząc, że i tak już nic w tej sytuacji nie wskóra. Za bardzo znał Sherlocka. Kiedy dawał w tak dobitny sposób do zrozumienia, że ma w poważaniu drugą osobę, nie miało się innego wyjścia. Musiało się zawczasu wycofać, bo jedynie się traciło swój własny, cenny czas.

Przeszło mu przez myśl, aby zostawić detektywowi na stoliku przynajmniej dokument od MI6, ale w porę się powstrzymał. Podszedł powolnym krokiem w kierunku drzwi otwartych mu przez Sherlocka, lecz przed swoim wyjściem, zatrzymał się i spojrzał uważnym wzrokiem na niego.

- Jeśli jednak będziesz potrzebować... — nie dokończył, bo spotkał się jedynie z głośnym prychnięciem bruneta — po prostu, jeśli będziesz czegoś potrzebować, to zadzwoń.

Odczekał moment, ale nie widząc żadnej reakcji ze strony Sherlocka, zszedł niepośpiesznie po schodach, zostawiając mężczyznę samego ze sobą.

Sherlock zacisnął usta w cienką linijkę i zatrzasnął za nim głośno drzwi. Odłożył skrzypce razem ze smyczkiem do futerału, a następnie skierował się energicznym krokiem w kierunku swojej sypialni.

Miał dość gnębiących go z każdej strony wizyt, jedynie pogarszających w jego przypadku sprawę. Troska była zbędna, podobnie jak traktowanie go jak małego dziecka, które nie może poradzić sobie ze swoimi emocjami. Nie był nim. Nie mógł zrozumieć, dlaczego każdy go za nie ma, a przez Mycrofta, który jeszcze bardziej napędzał tę bezsensowną lawinę ''protekcji'' nad jego osobą stało się to nie do zniesienia. Pani Hudson dbała o to, by częściej jadł i w miarę możliwości spędzała z nim czas, ignorując jego uwagi na temat tego, że nie musi tego robić. Lestrade nie po raz pierwszy przychodził z ''fascynującymi'' zbrodniami, jakie wypełniłyby jego mózg, przynajmniej do momentu rozwiązania sprawy. Jedynie Molly wykazywała, choć odrobinę umiaru, bo w przeciwieństwie do reszty, nie nękała go niespodziewanymi najściami. Od pogrzebu zadzwoniła tylko dwa razy z pytaniem, czy pojawi się wkrótce w laboratorium oraz z propozycją dostarczenia mu części ciał do mieszkania. Chociaż dawniej wydawałoby się to kuszące i z satysfakcją przyjąłby taki podarunek, to w obecnej chwili tego nie potrzebował.

Zamknął się w pokoju na klucz dla zabezpieczenia, aby przypadkiem jego (nie) gosposia weszła w najmniej odpowiednim momencie i nie zaalarmowała Mycrofta. Ostatnią rzeczą, na którą w tej chwili miał ochotę to bzdurne kazania swojego brata wraz z infiltracją całego mieszkania w poszukiwaniu substancji psychotropowych. Niedoczekanie jego.

Wyciągnął spod łóżka kwadratowe pudełeczko, a następnie usiadł na jego skraju. Pamiętał dokładnie jak jeszcze za życia John kierowany słowami Mycrofta szukał narkotyków w jego pokoju, zwykle z marnym skutkiem, bo tak naprawdę, trzymał je tam, gdzie blondyn nie mógł ich znaleźć. W mieszkaniu pani Hudson, a dokładniej w półce za ''ziołowymi'' herbatami, które kobieta oszczędnie piła, aby zostawić sobie je na czarną godzinę. Nie musiał się nawet martwić, że jego podstęp zostanie wykryty. A aktualnie nie był zmuszony, aby dalej je tam chować. Johna nie ma. Nie ma zatem nikogo, kto mógłby splądrować jego pokój.

Podwinął rękaw szlafroka w prawej ręce, po czym otworzył wieczko pudełeczka, z którego wyciągnął strzykawkę z przygotowaną już substancją. Ignorując głos w swojej głowie, który nakazywał mu przestać tego, co właśnie robi, wbił ją w miejsce w zgięciu ręki, gdzie była widoczna niebieska żyła. Bez pośpiechu wypuścił zawartość strzykawki.

Mimo że robił to, od kiedy był nastolatkiem, to nie mógł dalej przywyknąć do początkowego, dziwnego uczucia, kiedy ciecz rozchodziła się po jego żyłach. Nie trwało to na szczęście zbyt długo.

Położył się powoli na łóżku, przymykając powieki i pozwalając zaniknąć nieprzyjemnemu odczuciu, aby dać miejsce na pogłębienie się temu słodkiemu niebytowi, który z każdą chwilą się powiększał.

Był w raju.

***

- Sherlock... - usłyszał blisko siebie znajomy mu męski głos, przez który zmarszczył lekko brwi. Nie chciał jednak otwierać oczu. Było mu zbyt błogo. Zbyt wspaniale, aby mógł z tego zrezygnować.

Poczuł wkrótce jak palce właściciela głosu, wsunęły mu się w jego loki i delikatnie się na nich zacisnęły. To było dziwne doznanie. Nieznane. Chociaż nieraz w Pałacu Pamięci je przeżywał. Teraz to było naprawdę, co sprawiało, że zaczął czuć niepokój. Nie wiedział, jak ma zareagować.

Mężczyzna zaczął go obsypywać delikatnymi pocałunkami po twarzy, które z czasem stawały się bardziej zmysłowe. Swymi wargami musnął jego kąciki ust, następnie szyję, gdzie bez oporu zassał mu skrawek skóry.

- John, co ty... - wydusił wreszcie nienaturalnie dziwnym tonem, niepodobnym do niego, na co sam się nad nim zdziwił.

- Hm? - usta blondyna, odsunęły się od jego szyi. Sherlock poczuł, jak mężczyzna przysunął się bardziej w jego stronę, przez co z powrotem poczuł ciepły oddech na swojej twarzy. - Nie podoba ci się? - zapytał, składając na jego ustach krótki, lecz kusicielski pocałunek. - Zaraz sprawię, że ci się spodoba - dodał zagadkowo.

Detektyw zarejestrował, ku swojemu zdumieniu, że miejsce, które zajmował John, się zwolniło, lecz nie usłyszał, żeby mężczyzna wychodził z łóżka. Wymacał dłonią dla pewności miejsce koło siebie, jednak było ono puste, a w dodatku, nie wyczuwał pozostałości ciepła, które powinno pozostać na pościeli.

- John? - otworzył oczy, podnosząc się szybko do pozycji siedzącej.

W chwili, gdy to zrobił, zaczęły oblewać go zimne poty. Automatycznie poczuł gulę w gardle, która powstrzymywała go od wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.

Jego oczom ukazał się widok stojącego na środku pomieszczeniu Johna, który w miejscu zamiast serca posiadał średniej wielkości dziurę, z jakiej wypływała krew, ściekająca po jego koszulce i tym samym na podłogę. Mężczyzna wpatrywał się z niego z nieukrywanym wyrzutem, mieszanym ze złością.

- Dlaczego mi nie pomogłeś? - spytał zawiedziony, zaciskając drżące dłonie w pięści. - Dlaczego?! - powtórzył, tym razem nie tak spokojnie niż poprzednio, że zmroziło to krew w żyłach detektywa.

Blondyn podbiegł do niego z wściekłością, jaką nigdy nie widział u niego Sherlock. Mężczyzna przyszpilił go do łóżka, a swoje dłonie skierował na szyję detektywa, które z każdą chwilą coraz mocniej się zaciskały. Brunet chwycił go za nadgarstki, aby oderwać ręce mężczyzny, ale nie potrafił. Z każdą sekundą jego ciało słabło, a jemu brakowało powietrza, którego tak desperacko próbował złapać.

Wtedy się obudził. Cały mokry od potu. Jego piżama kleiła mu się do ciała, a serce dudniło tak głośno i z taką szybkością, że minęła dopiero długa chwila, nim zrozumiał, że to był tylko sen.

Przejechał dłońmi po twarzy, uspokajając swój oddech. Nie potrafił połączyć w logiczną całość tego, co właśnie mu się przydarzyło. Było za bardzo realne. Żywe. A myśl o jego przyjacielu sprawiła, że poczuł doskwierający mu ucisk w środku, który nie chciał jak na złość zniknąć.

Wypuścił powoli powietrze z płuc, zamykając oczy. Kontrola, kontrola, kontrola. To był tylko sen. To był tylko...

Nie dokończył, bo przerwał mu dźwięk rozbitego przedmiotu, prawdopodobnie naczynia, o podłogę z kuchni.

Zwrócił głowę w kierunku drzwi, próbując się nasłuchać kroków kogoś, kto był tak nieumiejętny, że strącił coś o podłogę. Jednak nie usłyszał nic. Dalej było tak cicho, jak poprzednio.

Wstał z łóżka i lekko chwiejnym krokiem, podszedł w stronę drzwi. Otworzył je kluczem i wyszedł ostrożnie ze swojego pokoju. Wątpił, że jest to złodziej, bo w ich... a raczej jego mieszkaniu nic cennego się nie znajdowało.

Bacznie stawiał kroki do przodu, powoli kierując się przez korytarzyk do kuchni ze wzrokiem wbitym w podłogę. Światło księżyca wdzierało się przez okno, przez co nie musiał włączać światła, aby móc ujrzeć rozbitą filiżankę, którą jak pamiętał, nie postawił na krańcu stołu, by miała prawo się rozbić.

Zmrużył powieki, aby połączyć to w jedno logiczne rozwiązanie, ale wrażenia po jego własnym śnie i również to, że jego mózg był dalej pod wpływem narkotyków, które tym razem spowolniły jego pracę umysłową, nie pozwalały mu tego zrobić.

- John? - zapytał odruchowo, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co mówi.

Podszedł szybszym krokiem w stronę salonu, który był pusty i pozostał takim, jak go zostawił po rozmowie z Lestrade'm.

Wypuścił ciężko powietrze z płuc i instynktownie schował twarz w dłonie, szepcząc żałośnie do siebie:

- Tak bardzo za tobą tęsknię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro