Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cinco. Jak nie przemycać telefonów - poradnik

Sobota; drugi dzień napadu
Dzień rozpoczął się całkiem zwyczajnie, jeśli mogłabym to tak ująć. Pieniążki się drukowały, jedna z zakładniczek została wyprowadzona na zewnątrz i przeczytała oświadczenie dla policji, a w chwili obecnej, wybieraliśmy zakładników do pracy przy "kopaniu tunelu", który tak naprawdę był robiony, aby zmylić pelikany. W pewnym momencie, gdy przechodziłam obok zakładników, usłyszałam, jak Arturito mówi:
— Patrzcie na co schodzi dzisiejsza młodzież! Żeby takie dziecko brało udział w napadzie! Skandal!
Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się jak Joker.
— Co tam szemrzesz, Arturito? Coś ci się tu nie podoba?
— N-nie... — skłamał, trzęsąc się jak drzewa na wietrze.
— Chyba ktoś tu zapomniał, że wczoraj omal nie załatwił się ze strachu, jak z nim rozmawiano — odpowiedziałam, po czym wyjęłam pistolet. — Wiesz co to jest?
— Pi-pistolet...
— Dokładnie. To małe cacko służy do dziurawienia ludzi. Robi... niewielkie dziurki. Takie ładne dziurki. Wiesz... można je zrobić w głowie... — zaczęłam wymieniać, obserwując, jak Roman się trzęsie — w klatce piersiowej, w ręce, w nodze, w brzuchu, a nawet... — wymierzyłam w jego krocze i odbezpieczyłam giwerę — w kroczu. Chyba nie chciałbyś zostać czegoś pozbawiony? W końcu jak będziesz załatwiał uprzejmości ze swoją żoną lub kochanką? Jeśli... nie chcesz stracić swojego małego skarbu, masz mnie szanować. Zrozumiano? — dopytałam.
Arturo pokiwał twierdząco głową.
— Świetnie — odparłam, zabezpieczając i chowając pistolet z powrotem do kabury na prawej nodze.
W tym samym momencie, mój ulubiony (sarkazm) zakładnik został wyznaczony do pracy przy tunelu. Następnie Berlin poprosił, aby wystąpiły te osoby, które mają problemy zdrowotne. Wystąpiło pięć kobiet. Jedna z cukrzycą, druga z atakami paniki, trzecia z depresją, a przynajmniej tak się domyśliłam po nazwie leków, którą powiedziała, czwarta z astmą i piąta z nerwicą. "Niezłe towarzystwo" pomyślałam. Wtedy wystąpiła szósta. Mónica Gaztambide, jeśli dobrze zapamiętałam jej imię. Poprosiła o tabletkę aborcyjną, tłumacząc, że nie wie jak długo tu będą, i że nie chce narazić dziecka. "W sumie, to całkiem zrozumiałe" pomyślałam. Oslo odprowadził dziewczyny na górę, zaś, co ciekawe, nasza owieczka powiedziała:
— Mam pewną prośbę...
— Jaką? — zapytał szef.
— Do sieci trafiły zdjęcia, na których jestem naga i chciałabym je usunąć... — wyjaśniła Alison.
"Trzeba było nie robić cimcirimci w łazience dla niepełnosprawnych" pomyślałam.
  — Obawiam się, że to niemożliwe — odpowiedział Berlin. — Możesz najwyżej nagrać dla rodziny filmik z wyjaśnieniami. Zresztą, wszyscy możecie. Ktoś jest chętny? — dopytał.
Oprócz Parker nie było żadnych ochotników. Potem Rio zabrał dziewczynę na górę, aby pomóc jej nagrać wideo.
Po około godzinie czekania, aż łaskawie nam dadzą leki i żarełko, wraz z Denverem zanieśliśmy je tam, gdzie przebywały zakładniczki. Przy okazji, mieliśmy odprowadzić Mónicę do reszty zakładników. Właśnie, mieliśmy. Denver zatrzymał ją na korytarzu, bo chciał z nią pogadać. Podczas tej jakże interesującej rozmowy, której nie słuchałam, bo najzwyczajniej w świecie mnie nie interesowała, jedynie zauważyłam, jak Denver daje blondynce nieco pieniędzy. Mónica schowała je do kombinezonu. Niespodziewanie, podszedł do nas szef. "Oj, będzie źle..." przeraziłam się w myślach.
  — Co tu robicie? — zapytał.
— Rozmawiamy — odpowiedziałam jednocześnie z Loczkiem.
— O czym? — dopytał Berlin.
— O niczym — stwierdził mój przyjaciel.
— Panno Gaztambide, proszę wrócić do reszty zakładników, tylko bez wygłupów — poprosiłam Mónicę, na co ona skinęła głową i udała się do reszty.
— Przyznać się. Co naprawdę tu robiliście? — spytał dowódca.
— Bo... my... — chciałam skłamać, kiedy przerwało mi pikanie telefonu.
Cała nasza trójka spojrzała w stronę Mónici. "No to po prostu zajebiście..." pomyślałam. Berlin podszedł do kobiety i ją przeszukał. Przy okazji znajdując pieniądze, które dał jej Denver i... telefon. Wymieniłam z Loczkiem zaniepokojone spojrzenia.
  — No proszę, proszę... Denver, zastrzel ją — rozkazał Berlin.
  — Pogrzało cię szefie? — zapytałam. — Ona jest w ciąży — dodałam.
  — Niczego to nie zmienia. Denver, zabierz ją do łazienki i tam zastrzel — szef powtórzył rozkaz, po czym odszedł.
  — Cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera... — powtarzał Denver pod nosem.
  — Jesteśmy w dupie... — skomentowałam.
  — I to głęboko... cholera jasna... — odpowiedział mój przyjaciel.
  — Idź z nią do łazienki, innego wyjścia nie ma... — stwierdziłam.
Loczek skinął głową i poszedł z Mónicą do łazienki, podczas gdy ja zaczęłam kombinować, co zrobić, żeby uniknąć zamordowania blondynki.

— Jeśli poleje się krew, jeśli ktoś z zakładników zostanie ranny... przestaniemy być bohaterami, a zostaniemy zwykłymi bandytami — powiedział Profesor.

Westchnęłam głęboko, a następnie zaczęłam opracowywać jakiś plan działania. "Przekonanie szefa do zmiany zdania nie wchodzi w grę. Jest zbyt uparty na coś takiego. Jeśli zadzwonię do Profesora, to wyjdę na skarżypytę, czego nie chcę" rozmyślałam, spoglądając na Berlina chodzącego między zakładnikami. "Ciekawe co mu siedziało w głowie, kiedy wydawał ten rozkaz..." zastanawiałam się w myślach, po czym udałam się do łazienki, aby skonsultować z Denverem, co powinniśmy zrobić. Niestety, nie zdążyłam. Gdy złapałam klamkę, usłyszałam strzał. Rozszerzyłam oczy z przerażenia i ze dziwienia. Nigdy bym nie podejrzewała Denvera, że byłby w stanie kogoś zabić. Wydawał mi się za delikatny do tej roboty. Po chwili szoku, weszłam do środka, aby zobaczyć martwą Gaztambide. Wtedy doznałam jeszcze większego szoku. Ku mojemu zdziwieniu, Mónica nadal żyła, mianowicie siedziała skulona na podłodze i powtarzała słowo "Dziękuję", a Denver chodził w kółko, trzymając się za głowę. "To ja tu mam emocjonalną analizę Loczka, a ten sobie tak po prostu skrzywdził podłogę?!" pomyślałam.
— O cholera... — wymamrotałam, jednocześnie dając znać o swojej obecności.
  — I co my mamy teraz zrobić? — spytał nerwowo Denver.
  — Powiedzcie Berlinowi, że mnie zabiliście, a ja się ukryję! — zasugerowała Mónica, wstając.
  — Berlin nie jest głupi, od razu zauważy, że kręcimy i w efekcie będą trzy trupy, a nie jeden — odpowiedziałam.
— Poza tym, zorientuje się, że nie ma tu krwi — dodał Loczek.
— To strzelcie mi w dłoń — zaproponowała Gaztambide.
  — Krwi będzie tyle co kot napłakał, poza tym możesz zostać z niesprawną ręką do końca życia — odparłam.
  — To może w udo? Powinno być dużo krwi, widziałam w telewizji — stwierdziła blondynka.
  — Dobra, to brzmi całkiem obiecująco... — powiedziałam.
  — A co jak uszkodzimy jej nogę na stałe? — zapytał Denver.
  — A masz jakiś lepszy pomysł? To jedyne wyjście — odpowiedziałam.
  — No dobra... — odparł Denver, po czym wraz z Mónicą stanęli przy umywalce. — Jeśli chcesz, możesz mnie ugryźć w rękę — zwrócił się do dziewczyny.
  — Yhym... — wymamrotała blondynka i zrobiła tak, jak zasugerował mój przyjaciel.
Po chwili, rozległ się dźwięk drugiego strzału, a Gaztambide jęknęła z bólu. Potem, Loczek położył ją na podłodze, podczas gdy ta udawała nieżywą. W tym samym momencie wszedł Berlin.
  — Dwa strzały? Masz słabego cela? — zapytał Denvera.
  — To moja wina. Podczas pierwszego strzału weszłam bez pukania, bo chciałam zobaczyć to na własne oczy i rozkojarzyłam Denvera, przez co spudłował. Przepraszam najmocniej — skłamałam.
  — Nie musisz się tłumaczyć. W twoim wieku też byłem ciekawski — odpowiedział szef. — W piwnicy jest piec. Zabierzcie tam jej ciało i spalcie — dodał, po czym opuścił pomieszczenie.
  — Teraz się nasuwa pytanie, gdzie ją ukryjemy — szepnęłam do Loczka.
  — Racja... — odparł.
  — W sejfie numer dwa... tam mnie zanieście... — poprosiła Mónica.
  — Byłabyś w stanie go otworzyć? — spytałam.
  — Tak... mam do niego dostęp...  — odpowiedziała.
Wymieniłam z Denverem porozumiewawcze spojrzenia.
Po przemykaniu przez korytarze mennicy tak, aby nas nikt nie zauważył, jak w jakimś filmie szpiegowskim, dotarliśmy do owego sejfu. Na miejscu, mój przyjaciel odstawił blondynkę na podłogę, a ta zaczęła coś kombinować przy panelu otwierającym sejf.
— Nie działa? — zapytał znienacka Loczek.
— To pewnie przez krew — odparła Mónica.
Chwilę potem, udało się jednak otworzyć sejf. Denver wniósł Gaztambide do środka, a ja oznajmiłam:
  — Pójdę na górę, sprawdzę co się dzieje. Opiekuj się nią — poprosiłam, po czym udałam się na górę.
   Kiedy doszłam do głównego holu, zauważyłam, że Berlin chodzi przed zakładnikami i puszcza muzyczkę z telefonu. "Pewnie to ten telefon co Mónica miała w gaciach" skojarzyłam fakty. Wszystkiemu przyglądała się Tokio. Podeszłam do niej.
  — Gdzie cię było jak cię nie było? — zapytała.
  — Dłuższa historia... — zbyłam ją.
  — A co z tymi strzałami? — dopytała.
  — Jego pytaj... — wskazałam na Berlina.
Moja "bliźniaczka" podeszła do szefa i zapytała o co chodzi ze strzałami. Berlin jej odpowiedział, że nie mogą tutaj rozmawiać i od razu zaprowadził ją na górę. Ruszyłam za nimi.
    Na stołówce, nasz dowódca wyjaśnił Tokio, Nairobi oraz Rio (który swoją drogą wyglądał jakby wpadł pod pociąg), że Mónica miała przy sobie telefon, i że rozkazał ją zabić. Reakcje moich towarzyszy nie były pozytywne.
  — Trzeba było jej tylko pogrozić albo odciąć ucho, ale na pewno nie zabijać! — odparła Nairobi.
  — Gdyby skontaktowała się z policją, już bylibyśmy martwi! — odpowiedział Berlin.
— Kto ją zabił?! — spytała Tokio.
— Denver — powiedział obojętnie szef.
— Profesor musi wiedzieć — stwierdził Rio, a następnie chwycił za słuchawkę.
Berlin miał mu już przeszkodzić, lecz po tym, jak Tokio w niego wymierzyła z pistoletu, zrezygnował. Rio zadzwonił. Na marne. Profesor nie odebrał.
  — No cholera jasna... — wymamrotał Rio. — Nie odbiera.
— Profesor to też człowiek. Musi jeść, spać, myć się... — odpowiedział Berlin.
— Chcesz mi powiedzieć, że w tak ważnej chwili, jak obserwowanie naszych fanaberii w mennicy, on sobie poszedł na kebaba?! — zapytałam nieco poddenerwowana.
— Możliwe, że tak, możliwe, że nie — powiedział Berlin.
  — Co się dzieje? Rozmawiacie tak głośno, że aż was słychać na korytarzu — oznajmił Moskwa, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
— Berlin kazał zabić zakładnika — odpowiedziała Tokio.
  — Jak to? Kto to zrobił? — dopytywał Moskwa.
  — D-denver... — powiedziałam, udając, że jestem przerażona tym faktem. — Byłam przy tym... — dodałam.
  — Gdzie to zrobił? — zapytał Moskwa z niedowierzaniem.
  — W łazience... — odparłam.
Po moich słowach, ojciec Denvera wyszedł z pomieszczenia, a ja poszłam za nim. Za sobą słyszałam kroki, ale nawet nie miałam zamiaru sprawdzać kto to. "Cholera jasna, Moskwa jak zobaczy te ślady krwi to się załamie..." pomyślałam. W końcu dotarliśmy do drzwi do łazienki.
— Na pewno chcesz to zobaczyć? — zapytałam, stojąc obok staruszka.
Moskwa mi nie odpowiedział. Po prostu wszedł do środka, za nim ja. W łazience przebywał Denver, który właśnie obmywał się z krwi Mónici. "Mogło być gorzej... chyba...". Denver spoglądał to na mnie, to na swojego tatę. Nagle Moskwa oparł się o ścianę i powiedział:
— Nie mogę oddychać...
"Błagam, tylko nam nie schodź na zawał!" przeraziłam się. Oddech Moskwy był coraz bardziej niespokojny.
— To atak paniki. Połóżcie go — rozpoznałam za sobą głos Berlina.
Zgodnie z jego radą, wraz z Denverem położyliśmy staruszka na podłodze.
— Jest cały zimny... — wymamrotał mój przyjaciel.
— Lecę po koc — oznajmiłam, po czym wybiegłam z łazienki.
"Nie tak miało to wyglądać" pomyślałam.

~💶~

Tak oto zakończył się piąty rozdział tej książki. Jeśli pojawiły się jakieś błędy ortograficzne/interpunkcyjne, możecie śmiało dać znać. Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro