Nowa codzienność
Wyszłam z pokoju, Alec szedł ze mną. Szliśmy korytarzem, po drodze mijaliśmy różne pokoje innych pacjentów. Doszliśmy na hol, było tu trochę osób, niektórzy mi się przyglądali, a niektórzy byli pochłonięci rozmową czy innymi zajęciami.
Sam hol nie był duży, były tu schody na piętro. Chyba wszystko było białe czy szare. Można było od tego dostać obłędu...
Wypatrywałam chłopaka, którego widziałam, gdy tu przyjechałam, ale nie było go tu.
Przeszliśmy obok stołówki, która teraz była prawie pusta, siedziały tu pojedyncze osoby. Stoliki były kilkiosobowe, pod ścianą stał specjalny wózek na który jak sądziłam oddawało się brudne naczynia. W czasie dnia miedzy posiłkami można było dostać coś ciepłego do picia.
Dalej był mały pokoik, w którym można było dostać potrzebne leki.
Do każdego pacjenta była przypisana odpowiednia dawka leków. Pilnowała tego kolejna kobieta. Zastanawiałam się czy te leki w ogóle coś pomagają, czy to tylko placebo. Żebyśmy byli przekonani, że to nam pomoże. Nie da zwariować bardziej. Tego się chyba nie dowiem.
Na końcu korytarza była świetlica, gdzie można było odpocząć, pograć w gry planszowe, lub zająć się czymś innym. W ścianie było okienko, w którym można było poprosić o gry czy spróbować dostać coś innego do zajęcia. Ta sala mi się spodobała, nie wiem czemu. Może dlatego, że mam dopiero 16 lat i potrzebuje rozrywki?
Wszystkie pokoje, sale były białe, gdzieniegdzie szare. Wszędzie tylko te dwa kolory.
O tej porze w świetlicy prawie nie było wolnych miejsc. Nie przepadałam za ludźmi, wolałam ich unikać ale wiedziałam, że tu mi się nie uda. Ale i tak próbowałam się odciąć od otoczenia.
Podeszłam do okienka, siedziała tam miło wyglądająca dziewczyna.
Chyba pierwsza miło wyglądająca osoba z personelu w zakładzie.
R: Przepraszam.
A: Tak?
R: Mogę dostać jakieś kartki?
A: Coś się znajdzie.
Wyciągnęła kilka białych kartek.
A: Potrzebujesz coś do pisania?
R: Ołówek.
Dostałam to co potrzebowałam. Odwracając się rzuciłam ciche 'dziękuję' poszłam do stolika w kącie pokoju, jedyny pusty stolik. Położyłam kartki i myślałam co narysować, musiałam uważać, bo moje rysunki mogą niepokoić personel.
"Już wiesz co będziesz rysować?"
R: Ciebie, będzie najłatwiej.
Alec się uśmiechnął, często odmawiałam jak chciał żebym go narysowała. Wolałam zazwyczaj ponieść się wyobraźni, ale teraz to byłby słaby pomysł. Chociaż też nie byłam przekonana, wiedziałam, że wizerunek Aleca może przerażać.
Trudno, obiecałam, więc dotrzymam słowa.
"Little, to ten chłopak"
R: Hmm?
Podniosłam wzrok, naprzeciwko mnie siedział tamten chłopak, obserwował mnie.
R: Spokojnie Alec, on tylko się patrzy.
Alec usiadł na parapecie okna obok mnie. Obserwował salę z góry. Pilnował mnie. Pilnował innych pacjentów.
Po jakimś czasie skończyłam rysunek, wzięłam kartki, ołówek i odniosłam je.
A: Skończyłaś już?
R: Emm tak.
A: Mogę zobaczyć? Lubię patrzeć na prace innych.
R: Rozumiem, że musi się tu pani nudzić.
A: Nawet nie wiesz jak. Ale wolę się nudzić niż ma się dziać coś złego.
R: Też prawda.
A: Jestem Alice.
R: Rosie.
Uśmiechnęłam się lekko.
A: Więc Rosie pokażesz?
Podałam jej kartkę z wykończonym starannie rysunkiem.
A: Wymyślona postać?
Patrzyłam głupio w ścianę.
A: Rozumiem. Naprawdę dobrze rysujesz.
R: Dziękuję.
Powiedziałam cicho biorąc z powrotem kartkę. Nie wiedziałam co teraz mogę robić, poszłam do pokoju. Przypomniałam sobie, że wzięłam szkicownik, włożyłam do niego dzisiejszy rysunek.
Nie zdążyłam się ponudzić a już wołali na kolację.
Zostawiłam wszystko i poszłam. W domu Alec często znikał, nie wiem gdzie. Teraz zawsze był obok, jak mój cień. Nie zostawiał mnie samej. Aż tak się teraz o mnie bał? Nie wiem.
Wzięłam to co chciałam i usiadłam do pustego stolika w kącie. Alec ciągle patrzył w jedno miejsce.
R: Coś nie tak?
"Znowu on..."
Popatrzyłam w to miejsce, znów ten chłopak. Patrzył ciągle na mnie.
R: Pewnie psychol jak wszyscy tutaj, albo jest po prostu napalony.
Wyszeptałam, żeby jednak nikt mnie nie usłyszał. Alec w tym momencie spojrzał na mnie przerażony i zdezorientowany, a potem z żądzą mordu na chłopaka.
Skończyłam jeść kolację i odniosłam talerz w wyznaczone miejsce. Nie myliłam się wcześniej co do metalowego wózka. Poszłam spowrotem do mojej sali. Nie chciałam iść tego dnia na jakieś zajęcia. Co jakiś czas personel zajmował się nami, wymyślali i prowadzili różne zajęcia. Na szczęście dla chętnych.
W pokoju usiadłam na łóżku. Zorientowałam się, że oprócz mnie i tamtego chłopaka nie ma tu tak młodych ludzi. Zastanawiałam się czemu tak jest, przecież co chwila słyszy się o młodych próbujących popełnić samobójstwo. Niektórzy robią sobie krzywdę
'dla szpanu'.
Takich ludzi trzeba też leczyć. Ale trudno. Myślałam o chłopaku... przyjaciołach... Co teraz myślą? Czy... Wiedzą, że żyje? A może rodzice utrzymują, że mnie nie ma? Nie chcą się wstydzić, że ich córka jest chora. Mają przecież drugą, lepszą, która coś osiąga. Nie marnuje czasu na miłości tylko się uczy. Współczuję jej jednak. Co to za życie? Oceniam innych, a przecież ja swoje życie chciałam zakończyć...
R: Alec.
"Tak moja Little Psycho"
R: Użyję w nocy telefonu. Pomożesz mi?
"Jasne, mam przyglądać się czy ktoś nie chce zrobić niezapowiedzianej wizyty?"
R: Jesteś mądry.
"Wątpiłaś kiedyś?"
Zaczęliśmy się chwilę śmiać. Była już 20 nie miałam co robić, poszłam się przebrać w coś do spania. Zobaczyłam koszulkę... Mojego, teraz chyba byłego chłopaka... Założyłam ją. Zawsze w niej spałam. Rzuciłam się na łóżko, zaczęły mi lecieć łzy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro