Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział X

Klucz do sukcesu spoczywa głęboko na dnie mej duszy. Właściwie nie jest to jakieś ważne, po prostu czuję się dobrze ze świadomością swojej wielkości. Bezsprzecznie mogę powiedzieć, że jestem jedyną osobą w dziejach, która może szczycić się swoim intelektem. Nikt nie posiada tak wielkiej wiedzy jak ja. Chyba nadanie mi imienia skromność, jest teraz priorytetem moich podwładnych. Jestem ciekaw jak Lucjusz Malfoy radzi sobie ze zbieraniem zwolenników Lorda Voldemorta. To ciężkie zadanie, przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie mówi teraz o moim poległym bycie. Ludzie boją się Harry'ego Pottera i to może zaważyć na ilości osób, które idą za mną. Już teraz jest to nie mała grupa ludzi. Patrząc perspektywicznie, mam jeszcze wiele do zrobienia, a to co czynię ma głębszy sens.

Dzisiaj budzę się jednak jak nowonarodzony. Moje ciało jest luźne i wypoczęte, nie znam uczucia błogiego spełnienia, jednakże coś mówi mi, że tak powinien czuć się człowiek w tym stanie. Niechętnie przecieram oczy. Zamglony wzrok jest jeszcze jednym powodem, dla którego tak ciężko wstać mi z miękkiej pościeli. Obracam się na drugi bok. Pustka, którą zastaję, podrywa mnie z łóżka. Coś jest nie tak i muszę jak najszybciej sprawdzić, gdzie podziała się dziewczyna. Przecież to niemożliwe, żeby wyszła. Zaklęcie powinno działać, nie ma innej opcji. Testuję je od początku piątego roku nauki, nie mam prawa na pomyłkę. Nie mija sekunda a lokalizuję obiekt, którego mi brak. Przyglądam się uważnie, nie jest dobrze. Dziewczyna leży na podłodze w przedziwnej pozycji. Jej nogi leżą rozpostarte w moją stronę, a ręce z kolei zakrywają jej piersi. Jedna z rąk wygląda na złamaną. Nie przejmuję się jednak tym faktem, bardziej ciekawi mnie jej nagość. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co się wczoraj stało. Nie mam pojęcia co się dzieje. Podchodzę do niej i delikatnie stopą dotykam jej boku. Widzę ledwo dostrzegalną reakcje. Przeklinam pod nosem. To źle wróży dla mnie. Próbuję ją ocucić.

— Granger, wstawaj.

To na nic się zdaje. Siadam na kołdrze i staram sobie przypomnieć, co wczoraj się stało. Przecież nie cierpię na amnestię, nie jestem wprawdzie stary na tyle, proces nie ma miejsca w mojej psychice, ciele. Staram się przywrócić wszelakie wspomnienia z wczorajszego dnia, to na nic.

— Granger! Do cholery! — warczę na dziewczynę, która nic nie robi sobie z moich dociekań.

 Kłębiące się myśli coraz bardziej przeszkadzają mi w normalnym funkcjonowaniu. Muszę się wyciszyć, doprowadzam się do stanu potencjalnej używalności. Siadam na łóżku i wyciszam się. Muszę, czy tego chcę czy nie trzeźwy osąd w tej sprawie jest mi potrzebny. Delikatnie się wysilam, a wspomnienia, jak przez mgłę, wracają do mojej głowy. Jej alabastrowa skóra, którą dotykają moje ręce, to wszystko nie jest prawdą!

— Nie wierzę — szepczę do siebie.

Wszystko urywa się w przeciągu kilku sekund. Właśnie w tej chwili zdaję sobie sprawę z tego jakim potworem się staję. Czy to jest dobre? Czy to jest złe? Ciężko powiedzieć, ciężko ocenić na podstawie tej sytuacji mój stan na dzień dzisiejszy.

Wzdycham. Nie mogę jej tak zostawić, to wbrew planu, który potrzebuje realizacji. Nie poddaję się, to chyba proste i logiczne. Nie jestem typem człowieka, którego zniechęca jedna porażka a nawet kilka. Nie! O, nie! To właśnie ja stwarzam nowy świat, świat, który pozbywa się bohatera w postaci Harry'ego Pottera, a ta nędzna szlama musi żyć inaczej nie nazywam się Tom Marvolo Riddle, prawowity dziedzic Salazara Slytherina.

— Boli.

Cichy jęk wydobywa się z ust młodej kobiety. Od samego początku zdaję sobie sprawę, że Granger leci ze mną w jakąś grę. Niestety, nie ona ustala zasady, to ja jestem tutaj panem i władcą przeznaczenia, które na niej osiada.

— Ma boleć. — warczę w jej kierunku.

Tak, właśnie tak. Czy to nie jest piękne? Na podłodze leży zwykła plugawa dziewczyna, która nie zasługuje na moje towarzystwo, a jednak dalej oddycha i cieszy się moją obecnością. Na moich ustach pojawia się perfidny uśmiech.

— Boli. — jęczy.

Nie przejmuję się zbytnio dziewczyną, ktoś inny musi ocenić jej stan, ja sam nie jestem w stanie tego poprawnie określić. Właśnie ten błąd popełnia moje nieistniejące już ja. Lord Voldemort, bo takie imię nadane przeze mnie, rozkazuje służebnicy sprawdzić czy chłopak, wiadomo który, nie żyję. Ona, aby ratować swoją zdradziecką rodzinę, kłamię mi! Nie mówię tego Malfoyom, nie mają potrzeby znać wszystkich moich atutów. Tylko ja wiem o zdradzie, której dopuszcza się Narcyza Malfoy, żona Lucjusza Malfoya i matka Dracona Malfoya, tylko ja wiem, że ona umiera, chociaż jej synalek i mężuś żyją w przekonaniu, że z tego wyjdzie. To naprawdę smutne, żartuję. To śmieszne i niedopuszczalne. Kwestia niedopatrzenia i plan pada, nie tym razem.

— Na kwiatach skąpanych morskimi falami, 
W agonii, gniją zielone, cienkie łodygi, 
Martwe oko cyklonu idzie wytrwale, 
Bezustannie zaznacza swą obecność, 
Liście lecą na kolejną salwę wiatru, 
Pąki padają pchnięte żelazną dłonią, 
Zapach lasu ginie w stęchłej bryzie, 
Trawy wypalone niebiańskim słońcem, 
Drzewa osuwają się na grząska ziemie, 
Jeszcze chwil kilka stoję na klifie, 
W płuca wciągam tlen przeznaczenia, 
Apokalipsa, bram trzynaście otworzyła, 
Ostatnia, dobro świata chce oswoić, 
Bać się rychłej, nędznej śmierci obawa, 
Jutro przejdzie obok martwych ciał, 
Drzew, traw, kwiatów i zwierząt, 
Pogłaska nasze ubogie zwłoki, 
Czas płynąć będzie cichym rytmem, 
Kołatanie serc przeszkadza mu, 
Kiedyś uśnie i on wiecznym snem, 
Gdy jutro ostatni przejdzie marsz — śpiewa Granger, której żałosny głos obija się po pomieszczeniu.

— Skończyłaś? Mam ważniejsze sprawy na głowie niż twoje wieczne jęczenie, ruszaj się — warczę w jej kierunku i pokazuję jej drzwi.

Niechętnie siada, każdy ruch sprawia jej ogromny ból, a ja czekam na niego. Malujące się w jej oczach przerażenie, tylko wzmaga moją ciekawość. Tak, właśnie. Potrzeba jej medyka, to już nie moja broszka, nie znam się na tym, gdyż nigdy nie jest mi to potrzebne, ja nie posiadam choćby zadrapania, uwaga przede wszystkim.

Zauważam na środku pokoju lusterko. Jestem niezwykle ciekawy skąd tutaj kawałem szkła, na środku obskurnego pokoju z daleka od świata, gdzieś w dziczy, gdzie światło dnia dociera, gdy przechodzą burzowe chmury. I tak w kółko, raz jeszcze, ciągle.

— Niech zgadnę, to należy do ciebie? Dobra sztuczka, jednak niewystarczająca. Potem dostaniesz za to należyty ,,szacunek".

Nie mam zamiaru działać pod wpływem impulsu, za pierwszym razem nie wychodzi, to z każdym następnym jest tak samo. Jest zbyt cenna, nie mogę uszkodzić jej pamięci, czy aby ciała w tak drastyczny sposób jak mogę sobie pozwolić na innych ofiarach. Tutaj nie ma sensu robienie czegoś na siłę.

— Rada na przyszłość. Nigdy nie próbuj oszukać Lorda Voldemorta, bo twoje przyszłe istnienie jest zagrożone. Pomyśl o swoich przyjaciołach, szczególnie o tym rudym, młodym chłopaku, który zginął z moich rąk. Wszystko to gra, której poddasz się dobrowolnie, bo ja tak chcę.
Patrzę jak podnosi się na łokciach i patrzy swoimi bezwiednymi oczyma.

— Nie zabiłeś, nikogo.

— Myślisz się. A teraz milcz.
Spoglądam przez ramię na kobietę, która próbuje walczyć.
— Nie mów mi kim mam być ani kim się stać. Nie zamilknę, jeśli nie będzie ku temu potrzeby. Nie chcę być tobą, kimś kto poddaję się, czeka z utęsknieniem na okazję, aby powrócić. Nie chcę być popieprzonym zwyrodnialcem, którego porzuciła matką, a ojciec się go wyparł. Ja w porównaniu do ciebie, staram się zacząć normalne życie, gdzie nie ma twojej dyktatury. Jeszcze trochę, a ludzie zorientują się o twoim istnieniu, o twoim powrocie. Wtedy, a wiem, że tak się właśnie stanie, Harry znowu stanie do walki z tobą, aby po raz kolejny stawić ci czoła i pokonać cię jak równego z równy, bo ten chłopak już wie, że nie posiadasz jednego składnika, który łączy cały świat i właśnie przez to jesteś ubogi i ślepy, właśnie przez to przegrasz.

Dlaczego daję jej dokończyć? Wszystko co mówi jest niebywale denerwujące i sprawia, że czuję narastające w sobie gorąco. Pstrykając palcami, tak po prostu, pozbawiam ją przytomności. Ma za swoje.


(***)


Budzi się po kilku godzinach. Zabawne jest to, że szuka mnie wzrokiem, mimo tego, że nie chce, to jednak robi to. Zabawni są ci ludzie, tacy głupi i bezużyteczni.

— Gdzie jesteśmy? — pyta.

Przywołuję na swoje usta coś na kształt uśmiechu.

— Tam, gdzie nie znajdzie nas nikt, szlamo. A teraz leż spokojnie, bo inaczej się wykrwawisz. Niedługo będziemy na miejscu, gdzie ktoś podobny do ciebie użyczy ci pomocy, a ja będę mógł na spokojnie kontynuować swoją misję. Jeden niepotrzebny ruch, a umrzesz razem z tym człowiekiem. Masz się zachowywać tak jakby prawie ci tu nie było. Rozumiemy się?

To jest właściwie pytanie retoryczne. Ona po prostu wie, że musi być grzeczna, inaczej skończy się to źle. Walczę jednak ze sobą, aby nie zabić tej istoty. Jest mi potrzebna, a jeśli jest to oznacza, że muszę o nią dbać, nie ważne jak bardzo źle to brzmi.

— Wody.

Niechętnie kieruję różdżkę na zbiornik z wodą i przekierowuję ją na otwarte usta młodej kobiety. Pije łapczywie, jakby nigdy przedtem nie wiedziała zwykłej, źródlanej wody. Odwracam się, nie mogę patrzeć na takie szczegóły. Ważne jest co będzie.

— A teraz dalej.

Kiwa głową,  widzę, że próbuję wstać jednak uciszam ją różdżką. Jednym machnięciem znowu lewituję w powietrzu i ciągnę ją za sobą. Jeszcze pół dnia i medyk jest mój.


(***)


 Co się dzieje, to się dzieję. To co jest, to jest. Krok za krokiem idę przed siebie, nie czując zmęczenia na swojej bladej skórze. Wiem, że każda sekunda przybliża mnie do celu. Mimo tego, że wstaję ranek, słońce nieśmiało wychyla się ku mnie, ja wiem — jestem blisko mojego przeznaczenia.

— Zabij mnie.

— Jeszcze nie teraz, jednak potem z przyjemnością spełnię twoją prośbę.

— Zabij mnie teraz, nie chcę się męczyć z takim potworem jak Ty.

Patrzę przed siebie, przymykam delikatnie swoje zmęczone powieki.

— Cierpienie jest darem, którego dostąpiłaś. Z łaski swojej zamilknij i nie mów nic, jeszcze tylko trochę i znowu poczujesz się lepiej, powiedzmy, że lepiej.

Śmieję się z własnego żartu i patrzę na jej przerażone oczy. Chce uciec, jednak nie ma jak, nie daję jej chwili na myślenie, po co ma to robić skoro potrzebna jest mi do innych celów? To na ja jestem mózgiem całej operacji, a ona tylko zwykłym pionkiem w rękach gracza.

— To chyba tutaj — mruczę pod nosem.

Macham różdżką a ciało dziewczyny znajduję się tuż przed moim nosem.
Stoję dosłownie przed jakąś meliną. Czuj smród unoszący się z wnętrza. Skupiam się na tyle, żeby przezwyciężać odór i idę w stronę drzwi. Popycham je, gdyż nie mają żadnej klamki, wchodzę do środka.

— Kto tam?

Od razu słyszę dźwięk słów wypowiadanych przez jakiegoś brudnego bezdomnego, który siedzi w kącie i badawczo mi się przygląda.

— Jesteś medykiem, prawda?

Chwila milczenia, która przerywa mi cały plan, panuję w pomieszczeniu. Nie mogę się ani poruszyć, ani odezwać.

— A jeśli tak, to co?

Wzdycham. Nie dość, że ona jest taka dociekliwa, to dodatkowo jeszcze ten biedak próbuje robić to samo.

— Mam dla Ciebie pacjenta.

Wskazuję na lewitujące ciało dziewczyny, która zaczęła majaczyć.

— A co ja będę z tego miał?

— Sowicie Cię wynagrodzę, nie musisz się martwić. Tu masz zaliczkę.

Rzucam mu pod nogi mały woreczek z galeonami w środku. Mężczyzna bierze go i zagląda do środka. Jest oniemiały, zaskoczony i wygląda na to, że chętnie pomoże mi w leczeniu tej szlamy.

— Pokaż mi ją.

Posłusznie macham ręką w ten sposób, że Granger ląduje powoli na ziemi tuż przed medykiem. Sam przywołuje sobie krzesło, które stoi w izbie, czyszczę je i siadam. Mężczyzna bada ją i właściwie nic nie mówi, jestem z tego powodu bardzo zadowolony, gdyż nie mogę więcej słuchać żadnej istoty z przeciętną inteligencją. Może i Granger odstaje trochę od reszty ludzi, ale nigdy nie będzie w stanie równać się ze mną.

— Co się jej właściwie stało?

To pytanie nie powinno się pojawić, jednakże jestem przygotowany na taką ewentualność.

— To dobre pytanie, a odpowiedź ode mnie brzmi: nie wiem. Znalazłem ją w takim stanie w moim pokoju, mimo tego, że to moja partnerka, nie mogę Ci powiedzieć co robiła nocą, gdy spałem. Jedyne co mogłem zrobić, gdyż nie znam się na tajnikach medycznych, to zaprowadzenie ją tutaj, mimo długiej drogi. Trudno było Cię znaleźć, żar lał się z nieba cały dzień, jednak jestem i czekam aż mi powiesz co jej jest. Ratuj ją, bardzo mi na niej zależy.

Udawanie kochającego mężczyzny przychodzi mi z taką łatwością, że jestem nie tylko zaskoczony ale i poruszany swoją postawą. Medyk patrzy na mnie swoimi zielonymi oczami.

— Z tego co widzę ma złamaną rękę. Idę się pokusić o zatwierdzenie, że ma wstrząs mózgu, dodatkowo do tego zwichnięcie nogi i prawdopodobnie złamane żebra. W ciągu tygodnia jestem w stanie sprawić, aby wróciła do siebie, jednak będzie to kosztować.

— Zapłacę każde pieniądze za jej życie. Jest dla mnie zbyt ważna, jak Ci wcześniej wspominałem, dlatego ile Ci dam nie jest dla mnie argumentem, że zrezygnuje z niej. Rób co do Ciebie należy.

Spoglądam na jego minę. Jest widocznie poruszony moją postawą w stosunku do dziewczyny.

— Daj mi czas.

— Masz go ile dusza zapragnie.

A w duszy mam na myśli, tyle ile mu pozwolę, bo nie mam go na tyle dużo, żeby pozwolić mu na zwlekanie z działaniem. Wpatruję się w niego jak otwiera jakąś szafeczkę i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, stoi w niej milion różnych probówek, flakonów i innych rzeczy, które są potrzebne do uleczenia Granger. Jestem tym faktem zaskoczony, ponieważ wydawało mi się, że nie korzysta z takich dóbr w takim miejscu. Widocznie jeszcze ludzie umieją zaskakiwać, chociaż mnie rzadko to się zdarza.

— Mówiłem, że to trochę zajmie.

— A ja mam zamiar tutaj poczekać, nie zostawię jej samej w tym przypadku. To młoda kobieta, nie mogę tak postąpić.

Zaczyna mnie denerwować ten staruch. Nie zostawię jej, to jest wręcz niemożliwe w obecnej sytuacji.

— Skoro nalegasz. Musisz naprawdę się o nią martwić, nawet jeśli tak nie wyglądasz.


(***)


Te dni trwają całą wieczność. Nie wiem kiedy nudzenie się przysłoniło mi cały obraz świata. Spoglądam za okno lepianki, powoli zachodzi słońce.

— Zostań z nią, muszę wyjść i zebrać potrzebne zioła.

— Oczywiście.

Wychodzi z pomieszczenia a ja siadam obok Granger. Jej stan jest obecnie stabilny, lepiej dla niej, z resztą dla mnie również. Czasem się budzi i mówi coś do nas, jednakże ani razu nie porusza tematu własnego porwania. Podejrzewam, że się boi, że ten człowiek jest w zmowie ze mną. Bardzo dobrze. Nie jestem przyzwyczajony do trzymania przy życiu własnej ofiary, wręcz przeciwnie. Ktokolwiek znajdzie się w moich rękach, od razu jest zabijany. Samo uczucie odbierania komuś tego co najpiękniejsze, jest cudowne. Nie umiem tego normalnie wytłumaczyć. Czuję się wtedy taki lekki i wolny od wszystkiego co mnie otacza. Chcę czuć się tak zawsze, gdy przychodzi na to odpowiedni czas.

— Riddle, nienawidzę Cię.

— Z wzajemnością, Granger, z wzajemnością.

Znowu odpływa w sen, który jest dla niej zbawienny, tylko dla niej. Te wszystkie dni to dla mnie czuwanie przy jej nędznym ciele.

— Zapłacisz za wszystkie krzywdy, jakie wyrządziłeś temu światu, mnie czy Harry'emu. Wszystko obróci się przeciw tobie, wszystko co znasz nabierze kolorów a Ty znikniesz tak szybko jak się tutaj pojawiłeś.

— Wszystko co mówisz przepełnione jest nadzieją na lepsze egoistyczne jutro. Pamiętaj jednak z kim masz do czynienia. Cokolwiek się wydarzy, ja to zmienię i obrócę w proch. Nie zobaczysz już nigdy niebieskie nieba, gdyż zasłonią jej chmury burzowe, nie zobaczysz radości w domach takich szlam jak Ty, ponieważ ich już nie będzie. Pozbędę się wszystkich z Tobą na czele, dziwko. Będziesz pierwszą z tych podczarodziejów, którzy zginął z mojej ręki, a później życie zbierze swoje żniwo. Starsi, dorośli, dzieci, nikt nie ma prawa do życia i plugawienia krwi moich przodków.

Zamykam oczy i przysypiam. Wyczuwam, że również ona zasnęła, chociaż wiem, że niedługo się przebudzi i znowu zacznie swoją paplaninę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro