Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII


Nieuchwytna rzeczywistość atakuje moje wnętrze. Przepełnia mnie energia, której nie znam. Czuje radość ale i obawę. Jak długo to potrwa, pytam. Czym jest ta moc?

- Tom?

Z amoku budzi mnie głos Lucjusza. Stoję przed wszystkimi śmierciożercami. Są niepewni, delikatnie przestraszeni. Uśmiecham się. Udało się, nareszcie. W mych ramionach tkwi ta szlama. Gdy dociera do mnie sens mych myśli, puszczam jej ciało na podłogę. Dziewczyna ląduje na zimnej posadzce Malfoy Manor. Dźwięk ciała uderzającego o podłogę roznosi się po pomieszczeniu. Nikt nie ruszy się w jej stronę, nikt nawet nie zamierza. Patrzę na jej twarz bladą ze strachu. Splątane, brązowe włosy zakrywają jej oczy.

Cisza jest nie do zniesienia. Niech ktoś coś mówi, niech ktoś zabiera głos. Robię kilka kroków w kierunku grupy ludzi.

- Udało się - szepcze. - Ale to nie koniec naszej misji. To dopiero początek czegoś większego. Potrzeba nam tylko czasu, a nasza armia urośnie. Potter nie będzie w stanie nic zrobić. Tak, ten dzieciak nie będzie miał wpływu na to, co przyniesie nam przyszłość.

Odwracam się znowu w kierunku młodej kobiety. Ani drgnie. Na mych ustach pojawia się krzywy uśmiech.

- Zabierzcie ją. Niedługo się obudzi. Będę miał do niej kilka pytań.

Pośpiesznie w moim kierunku idą dwaj mężczyźni. Podnoszą ją i kładą na kanapę w salonie. Reszta czeka na moje polecenia.

- Możecie odejść. Niedługo dostaniecie kolejne instrukcje.

Wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem. Deportują się. Widzę jak rodzina Nottów znika z tego domu. Crabbe i Goyle wychodzą frontowymi drzwiami. Tak, zaraz będę sam. Tylko ona i ja.

W moim kierunku spogląda Dracon. Obok niego stoi matka z podobnym wyrazem twarzy.

- Chodź, synu. Ojciec mu pomoże.

Kładzie swoją szczupłą dłoń na jego ramieniu. Jej kościste palce zaciskają się delikatnie. Mam wrażenie, że kobieta jest poważnie chora. Tak, nie mam wątpliwości.

Chłopak odwraca się do niej i bierze ją pod rękę. Odchodzą do innej części posiadłości. Wzdycham, a czas leci tak powoli.

Lucjusz w dalszym ciągu stoi koło schodów. Czeka na polecenia.

- Nie jesteś mi potrzebny. Dołącz do swojej rodziny, Lucjuszu.

Delikatnie się skłania i idzie w tym samym kierunku co Narcyza i Draco.

Przechodzę do salonu. Moje kroki słychać w całym pomieszczeniu. Jestem ostrożny. Wszystko zależy od tego jakie informacje posiada dziewczyna. Nic się nie uda jeśli ona będzie kłamać.

Podchodzę do sofy, na której spoczywa jej ciało. Dopiero teraz przyglądam się jej dokładnie. Ma długie włosy, naprawdę długie. Zamknięte powieki skrywają mleczne oczy. Usta delikatnie rozwarte zachęcają do złych myśli. Śmieje się - ja nie ulegnę czemuś takiemu. Jestem na to zbyt odporny.

- Kto by pomyślał, że taka osoba może dać mi aż tyle.

Wyciągam różdżkę, którą obracam w dłoni.

- Lepiej zrobić to wcześniej. - mówie do siebie.

- Imperio!

Zaklęcie godzi w pierś dziewczynę. Teraz mogę wszystko.

- Obudź się suko. - mrucze i podnosze różdżkę do góry.

Automatycznie siada i rozgląda się. Z sekundy na sekundę jej przerażenie rośnie.

- Gdzie ja jestem? - pyta.

- Wydaje mi się, że znasz to miejsce, więc dlaczego pytasz?

Mam ją w garści. I zaklęcie i ją samą.

- Tom... Kim ty jesteś?

Rozbawia mnie.

- Kimś kto jest, był i będzie. Nie powinnaś ufać ludziom, dziewczyno.

Zdradzam jej pewną tajemnicę. Chyba się domyśla.

- Lord Voldemort.

Całe jej ciało drży. Jestem zadowolony i dumny z mojej intrygi. Wychodzi mi doskonale wszystko za co się zabiore. A teraz?

- Doskonale. Mam do ciebie kilka pytań...

Jej twarz przybiera walecznego wyrazu. Ciekawe czy wie, że nie uda się jej kłamać.

- Skąd pewność, że ci na nie odpowiem?

Zrezygnowany macham różdżką, a kobieta wstaje i idzie we wskazanym kierunku.

- Ja...

- Nie mam czasu na twoje gierki. Albo odpowiesz po dobroci albo użyje siły. Proste, prawda?

Dziewczyna nawet nie mrugnęła. Od razu otrzymuje odpowiedź.

- Zrób to siłą. Z własnej woli nie wydam przyjaciół.

Automatycznie na mojej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia. Chętnie zabawiam się ludźmi, jednakże teraz to coś nowego. Postawiła się, mi - Lordowi Voldemortowi. Tak żałuje, że nie mogę używać tego imienia. Jestem zdolny do wielkich rzeczy, ale i strasznych. Czy ona to wie? Czy ona zdaje sobie sprawę jakie są tego konsekwencje?

Pozbywam się zaskoczonej miny. Nie mogę się zdradzić.

- No tak. Mogłem się tego spodziewać.

Dalej wpatruje się w jej oczy. Teraz są pełne przerażenia połączonego z determinacją. Ciekawe czy wejdę do jej umysłu bez przeszkód. Nie wygląda na osobę, która ma do czynienia z taką zaawansowaną magią. Właściwie nie wiem o niej nic więcej, prócz tego, że jest szlamowatej krwi. Jak ten Potter mógł się z nią przyjaźnić? Przecież to wykracza poza kompetencje tak zdolnego, którym podobno jest, czarodzieja. Niedobrze, bardzo niedobrze. Robię z siebie ofiarę gdy tak naprawdę jestem oprawcą.

Wzdycham. Nie używam magii do celów prywatnych od dłuższego czasu. Zazwyczaj wystarcza mój urok osobisty. Nawet stary nie jest w stanie mnie przejrzeć. A teraz go nie ma, zostaje przeszłością mojej przyszłości. Tutaj mogę więcej niż tam - jestem tego świadomy.

- Zapomniałem o tobie. Przejdźmy do rzeczy...

Napięcie na jej twarzy wzrosło.

- Ja... nic ci nie powiem!

Śmieje się.

- Właśnie to pragnąłem usłyszeć. Crucio!

Za pomocą różdżki rzucam zaklęcie, które godzi dziewczynę prosto w pierś. Siła uderzenia jest tak duża, że rzuca ją na podłogę. Oddychając ciężko podpiera się na rękach, a jej twarz opuszczona jest w dół.

- Jesteś bestią, nie człowiekiem.

- Miło mi to słyszeć. Dalej, zdradź mi sekret Pottera!

Unosi się delikatnie do góry.

- Nie!

- Crucio!

Druga klątwa powoduje, że ciało dziewczyny wygina się w łuk z bólu. Na jej skórze widoczne są dreszcze. Teraz wie, że nie żartuje.

- Jak Potter zdołał pokonać Lorda Voldemorta, największego czarodzieja wszechczasów?

Sune różdżką w bok. Ciało dziewczyny przekręca się na prawą stronę. Widoczne kropelki potu na jej czole, spływają na posadzkę. Mam wrażenie, że słyszę jak uderzają o podłogę. Uwielbiam ten moment, gdy moja zdobycz powoli umiera. Nie dopuszczam jednak takiej możliwości, muszę mieć Granger na później.

- Nie wiem. - odpowiada.

- Oczywiście.

Każe jej wstać. Podnosi się do pionu. Idzie w moim kierunku. Tak, właśnie tak.

- Na czym polega moc Pottera?

Widzę, że jej usta mimowolnie układają się w odpowiedzi.

- Na miłości. - szepcze cicho.

- Kłamiesz! Nie ma czegoś takiego, głupia suko. Jest tylko władza i potęga. Uczucia takie jak miłość czy przyjaźń to ułomność człowieka. Ludzka głupota, która prowadzi do jednego, do śmierci.

- Nigdy tego nie zrozumiesz, Tom.

Wypowiada to imię z taką pewnością, z takkim zadowoleniem, że moja złość wzrasta. Chce żeby cierpiała, żeby krew kapała z jej parszywych ust.

Powoli, choć niechętnie, staję się spokojny. Nie myślę racjonalnie w takich sytuacjach, działam pod wpływem impulsu. Z takim podejściem nic nie osiągnę, co najwyżej spowoduje własny upadek.

- Zabawne. Nie możesz znać mojej przeszłości, postaram się pozbawić cię złudzeń.

Kolejne zaklęcie godzi ją w twarz. Jestem zadowolony z efektu. Jęczy, wije się, skomle jak zwykły kundel. Jeszcze trochę brakuje i da mi więcej informacji.

Widzę, że zamyka i otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć.

- Skąd Potter wiedział o horkruksach?

Cisza, która nastała w pomieszczeniu stała się nieznośna.

- Od Dumbledore'a - mówi łkając.

- Znowu ten stary głupiec. Mniejsza. Jakie to były rzeczy?

Zastanawia się. Im dłużej tym gorzej dla niej.

- Crucio!

Rzuca się po podłodze, wije. Jestem pochłonięty jej cierpieniem.

- Prosze, przestań!

Jej krzyk roznosi się po salonie. Jeszcze trochę.

- Błagam. Był dziennik! Błagam!

Momentalanie kończę niewybaczalne zaklęcie.

- Zadziwiasz mnie. Wcześniej mówiłaś, że nie jesteś chętna do współpracy. Wszystko się zmienia. Mów dalej.

Jej wargi drżą, jest blada jak ściana.

- Dziennik, twój dziennik. Pierścień Gauntów, twojego dziadka. Dalej... nie wiem... Wąż, Nagini.

- Ile ich było?

- Siedem.

- Na razie wymieniłaś trzy. Gdzie reszta?

- Był jeszcze naszyjnik Slytherina. Twoja matka go posiadała, tak mówił Harry. Czarke Helgi Hufflepuff.

- Ciekawe. Dalej?

- Diadem Roweny Ravenclaw. Miałeś go od jej córki - Heleny.

- To akurat wiem. Skradłem go za czasów nauki. Niedługo mógłbym uczynić z niego horkruksa lecz... teraz byłoby to bardzo niestosowne. Potter od razu wiedziałby o jego istnieniu. A teraz czas na ostatni. Co było ostatnią częścią mojej duszy?

- Harry Potter. Ostatnią część dałeś dziecku, które potem musiało umrzeć, aby ciebie pokonać. Sam zabiłeś duszę w ciele Harry'ego dlatego mógł zabić ciebie. Dalej jestem pełna podziwu, że dokonał tego wszystkiego. Ty jesteś przy nim nikim.

Uśmiech na jej ustach sprawia, że czuje w kościach jej ból.

- W ciele tego dzieciaka?

- Tak, dokładnie. To horkruks, którego nie chciałeś stworzyć.

Zamykam usta. Ręką delikatnie macham różdżką. Mówi co wie, co myśli. Nie ma innego wyboru. Skoro jest tak, a nie inaczej, nie mogę się kłócić. Została jeszcze ważniejsza sprawa. Czas na jej wspomnienia.

- Odwróć się - wydaje polecenie.

Siła Imperiusa dalej przewyższa możliwości zwykłego czarodzieja. Trwa wiele miesięcy, metodą prób i błędów osiągnąłem perfekcje. Granger nie wie co robi i mówi. Wszystko spowodowane jest jednym zaklęciem.

Stoi tyłem do mnie. Jestem przekonany, że nie może się odwrócić w żadną stronę. Powoli podchodze do niej. Pośpiech to zły doradca. Na stole leży czarna jak smoła chusta. Mam wrażenie, że widzę ją nie pierwszy raz. Biorę ją w dłonie i podchodzę jeszcze bliżej. Stoję tak blisko, że widzę kropelki potu spływające po jej szyi, ramionach. Jej skóra jest blada, wygląda na miękką w dotyku, lecz to nie jest istotne w tej chwili. Moje dłonie wraz z szalem znajdują się przed jej oczami. Za wszelką cenę nie chce dotknąć jej ciała.

- Co ty robisz? - pyta dziewczyna.

Nie dostanie odpowiedzi, nie mam na nią czasu. Niech o moim sukcesie decydują czyny, a nie słowa. Zaciskam opaskę na jej oczach. Jestem zadowolony. Nie dość, że jest pozbawiona własnej woli, to dodatkowo pozbawiam ją świadomości tego, co zaraz się wydarzy.

Cofam się. Chcąc nie chcąc dotykam jej szyi. To przypadek, takiego jestem zdania. Nie zmienia to faktu, że jest zupełnie inaczej niż przypuszczałem. Nigdy nie miałem ochoty dotykać kobiet. Były dla mnie istotami, które nie zasługują na pieszczoty, skarby i potęgę. Brzydzę się ludzkich odruchów, które ujawniają się wtedy, gdy najmniej tego potrzebuję. Kierowany pierwotnym instynktem, zbliżam swe wargi do jej szyi. Delikatnie otwieram usta i wysuwam swój język. Koniuszkiem dotykam jej rozpalonej szyi. Cichy jęk dziewczyny jest dla mnie ledwo słyszalny. Nie opiera się, zapominam, że nie może. Ta chwila słabości nie powinna mieć miejsca. Zatracam się w szlamie, która przyprawia mnie o mdłości. Tak nie może być, ale nie mogę się oderwać. Działam jak w amoku. Jej szyja lśni za sprawą mojego języka. Chowam go. Mam ochotę na coś innego. Na coś co sprawi, że poczuje większą satysfakcję z tych kilku chwil zapomnienia. Na początku moje zęby wbijają się w jej ramię. Delikatnie przegryzam kolejne warstwy skóry. Krew na moim podniebieniu ma metaliczny posmak. Chce więcej.

- Przestań!

Krzyk, który wydobywa się z jej ust sprowadza mnie na ziemie. Jak mogę być taki lekkomyślny? Moje własne myśli oszukują mnie. Zastanawiam się dlaczego tak się dzieje. Zwykle nic nie dochodziło do skutku. Nie mam potrzeby spełniania się na płci przeciwnej, a raczej miałem. Teraz to wszystko wydaje się koszmarem.

- Zamknij się mała dziwko! Wiem, że ci się podobało, jęczałaś z wyraźnym błaganiem o więcej.

Mimo słów, które wypowiadam, odsuwam się od niej. Ślad zostanie na jej skórze zapewne na zawsze. Krew spływa z jej ramion w kierunku obojczyków i niżej, jeszcze niżej. Nie patrzę, nie mogę. Coś zapiera dech w mych piersiach. Powstrzymuje to uczucie, jest mi niepotrzebne do dalszej części planu.

- Nienawidzę cię! - krzyczy w odpowiedzi.

- Wiem.

Co mi po jej słowach? Wiem to doskonale. Akceptuje każde przezwisko, obelge. Robię wszystko, plan działa. Wkładam wiele trudu w powodzenie mojej szansy. Nie mogę jej marnować. Ani dzisiaj, ani jutro - nie mogę się poddać.

- Posiadasz wiele informacji, które korzystnie wpłyną na mój powrót. Nie wrócisz do domu, zostaniesz ze mną. Tu czy gdzieś indziej. Teraz jesteś moją zabawką.

Odwracam się. Różdżką delikatniejsze sunę w dół. Dziewczyna posłusznie siada na kanapie. Wychodze z pomieszczenia. Tak mało brakuje, aby rzucić się na nią i zabić. To taka cienka granica, która rośnie z minuty na minutę. Walcze z tym, bo wiem, że to tylko kwestia treningu, który przechodzi moja psychika.

- Tom, czy wszystko dobrze?

Z cienia, który rzucają schody, wychodzi Lucjusz. Jego jasne włosy lśnią w blasku lamp wiszących pod sufitem. Jestem pewny, że podsłuchuje każdą, moją rozmowę, którą prowadze w Malfoy Manor.

- Tak. Myślę, że wszystko co mi potrzebne zdołałem z niej wydobyć.

- Czyli już wiemy co robić?

Zadziwia mnie jego pośpiech. Na samym początku jest przeciwny. Potem nadchodzi zmiana i Pan Malfoy działa szybko jednak nie jestem przygotowany na ciągłe działania.

- Na razie: nic. Nie jesteśmy gotowi. Potrzebujemy czasu, zwolenników i wiele praktyk. Czujesz, że jesteś w stanie temu podołać w tej chwili, Lucjusz?

Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczyma. Kręci przecząco głową.

- Nie, masz rację.

Widzę, że jeszcze chce coś dodać.

- Tak?

Jego twarz robi się jeszcze bledsza. Arystokratycza krew Malfoyów, obdarza ich niesamowicie jasną karnacją. Ich oczy są stalowo niebieskie. Są szczupli, o platynowych włosach. Piękni, oczywiście na swój sposób.

- Chodzi o moją żonę...

Wzruszam ramionami.

- I co w związku z tym?

Zamyśla się.

- Medyk stwierdził, że Narcyzie nie zostało wiele czasu. Strata rodziny, siostry i szwagra, była dla niej zbyt bolesna. Wypala się. Jedynym światełkiem dla niej jest syn. Dla niego każdego dnia wstaje z łóżka, dla niego codziennie pojawia się na śniadaniu. Odchodzi - widzę to, chociaż nic nie mówi. Jestem jej mężem od ponad dwudziestu lat, chcę, aby przed jej śmiercią została pomszczona Bellatrix. Proszę.

Widzę w jego oczach żal, lecz wykonuje jedynie swoją powinność i nic więcej. Moja odpowiedź go satysfakcjonuje, mimo że jest kłamstwem.

- Zobaczymy... Wszystko da się zrobić, jeżeli zbiorą się odpowiednie osoby, które mają te same cele. Panie Malfoy, damy radę i z taką przeszkodą.

Uśmiecham się delikatnie - mam to przecież opanowane do perfekcji. Jestem doskonałym manipulatorem. Potrafię każdego podprzyporządkować sobie.

- Tak... dziękuje. Co robimy z tą Granger?

Powraca do tematu dziewczyny. Jej szlamowata krew przeraża mnie. Działa na mnie jak jakiś eliksir miłosny. Nie! Nie ma takiego uczucia! Potter miał farta, tylko dlatego pokona wielkiego Lorda Voldemorta. Jednakże...on nie zna Toma Riddle'a.

- Zostawić. Będzie nam potrzebna.

Ukrywam przed nim wartościowość dziewczyny.

- Jak długo?

Krzywie się.

- Nie wiem. Wydobycie informacji musi odbywać się stopniowo. Jeśli od razu przystąpie do działania, może umrzeć. To skomplikowany proces. Jest pod działaniem Imperiusa, nie ucieknie, jednak trzeba jej pilnować.

Nie możemy zostawić jej samopas.

- Rozumiem. A co dalej?

Ja już wiem co trzeba.

- Trzeba zebrać ludzi, Lucjuszu. Wielu, którzy pójdą za mną. To twoje zadanie. Ja muszę wyjechać, najlepiej jak najszybciej.

Patrzy na mnie z ciekawością w oczach.

- A szlama?

- Zabieram ją ze sobą. Przyda się.

Mężczyzna patrzy na mnie niepewnym wzrokiem.

- Czy to nie jest zbyt niebezpieczne?

Śmieje się. Nie ma innej, możliwej reakcji na takie pytanie. Jestem zdruzgotany jego brakiem wiary w moje możliwości.

- Możliwe, ale życie jest tylko jedno i trzeba ryzykować póki możemy.

Dążenie do nieśmiertelności ma to do siebie, że nie wiesz co jeszcze jest przed tobą. Możliwe, że śmierć jest blisko...możliwe, że chce mnie zabrać, jednak opieram się jej cały czas. Wczoraj, dzisiaj i jutro będę daleki od przeznaczenia, które maluje mi życie. Sam jestem kowalem swojego losu, nikt inny.

- Pójdę do dziewczyny.

- Niech tak będzie. - rzucam w jego kierunku.

Odchodzę w kierunku swojego pokoju. Krok za krokiem wspinam się po schodach. Tak mało brakuje, a tak wiele czasu poświęcam na powodzenie swojej wizji.

- Tom, idziesz już na spoczynek? Może zanieść kolację do twojego lokum?

- Nie, dziękuje. Muszę wypocząć.

Oddalam się powolnym krokiem. Pomieszczenie gdzie znajduje się moje małe gniazdko przykryła ciemna płachta nocy. Jedynie księżyc przebija się przez zasłony.

- Do jutra. - szepcze do siebie.

Rzucam swe nędzne ciało na łóżko. Zasypiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro