Rozdział V
Planowanie. Od zawsze mam mapę swojego życia. Chcąc podążać na północ niczym pierwsi wojownicy, mam nadzieję na odkrycie czegoś nowego.
Budząc się w sypiali tak bogato zdobionej, myślę, że osiągnąłem sukces. Następnie konfrontuję się z brutalną rzeczywistością. Jestem na garnuszku Malfoyów, co mnie niebywale denerwuje. Nigdy, przenigdy. Myślę, że tak być nie powinno. Im prędzej uporam się z planem porwania, tym szybciej będę mógł stąd odejść.
Siadam na łożu. Opuszczam swe nogi na podłogę. Jest przyjemnie chłodna. Moje ciało jest takie blade i nikłe. Odbiegam stanowczo od normy. Nie dość, że muszę czekać, to jeszcze wiem, że trudno mi będzie znaleźć dla siebie miejsce w tej posiadłości. Jak zdążyłem zauważyć, jej tereny są ogromne. To zapewne wiele hektarów, które ciągną się w nieskończoność.
Wzdycham z niezadowolenia. Muszę znaleźć kącik dla siebie. Mimo że jestem tutaj gościem, muszę odizolować się od domowników. Całe szczęście, że mam jeszcze pracę, inaczej mogłoby być ciężej.
Głowa mi pęka. Zdaję sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy staję na nogi. Nie robiłem poprzedniego dnia nic, co mogłoby przyprawić mnie o taki ból. Jednak on dalej mi towarzyszy. Denerwujące.
Zastanawiam się, jak to jest nie być człowiekiem. Czy zwierzęta, rośliny są zdolne do logicznego myślenia? Przecież to istoty żywe. Nie sądzę, żeby było to dla nich trudne.
Mam ogromną ochotę pójść do biblioteki. Zapewne jest tutaj na tyle wielki zbiór ksiąg, że nie będę się nudził. Wszystko jednak muszę odłożyć na później. Borgin czeka i nie będzie zadowolony z mojego spóźnienia. Praca jak praca. I tak Malfoyowie będą mi teraz usługiwać. W imię zemsty jestem w stanie poświęcić swoją dumę.
***
Borgin uwziął się na mnie. Nie pasuje mu, że mieszkam w innym miejscu. Mimo że kazał mi się szybko wyprowadzić, jest zawiedziony, że nie ma mnie u niego. Widzę to w jego oczach. Ten nędznik jest jak otwarta księga. Wyczytuję z niego wszystko, co jest mi potrzebne. Bez problemu dowiaduję się, co zamierza zrobić. Jest przewidywalny i niebywale głupi. Jedynym jego atutem jest to, że ma smykałkę do interesów.
Słońce pali moje ciało, gdy kończę pracę i znajduję się na ulicach Londynu. Spać. Jestem strasznie zmęczony. Zapewne to przez ten pulsujący ból głowy. Teleportacja po raz kolejny sprawia, że mam ochotę kupić miotłę.
Wchodzę na wielki dziedziniec. Nie znam uczucia zazdrości, wiem, że w przyszłości będę posiadać o wiele większe zasoby materialne. Mam przeczucie, że czeka mnie miła niespodzianka. Nie mylę się zbytnio.
– Obiad podano. Panicz ma dla pana wiadomość.
Czuję, że krew uderza mi do głowy. Czyżby ten chłopak zdobył informacje, których potrzebuję? Jeśli tak, jestem w niebie.
Nie chce się śpieszyć z pójściem do jadalni. Uważam, iż nie mogę pokazać im, że bardzo mi zależy na tym, aby Potter przestał istnieć. Powolnym krokiem docieram do pomieszczenia. Przekraczam próg. Od razu po wejściu na mojej twarzy maluje się zdziwienie.
Przy stole siedzi samotnie Draco Malfoy. Nie ma przy nim jego rodziców. Widocznie chce pokazać mi się jako dorosły mężczyzna. Aż się śmieję w duchu z tego pomysłu.
– Witam – mówi w moim kierunku.
W odpowiedzi na jego przywitanie delikatnie skłaniam głowę. Niech myśli, że to on prowadzi tę rozmowę, że jest dla mnie ważny. Dam mu pole do popisu. Niech ryzykuje, tak jak ja.
– Usiądź.
Palcem wskazuje krzesło naprzeciwko siebie. Siadam na nim i patrzę w jego niebieskie oczy. Są takie jak ojca. Widocznie to cecha dziedziczna dla rodu Malfoyów. Rzadko jestem zachwycony ludzkimi ułomnościami. Te lica jednakże są niewinne i pełne bólu, którego za nic w świecie nie zrozumiem.
– Obiad zostanie podany za chwilę. Mam dla ciebie ważne informacje.
– Zamieniam się w słuch.
Mimowolnie uśmiecham się, dając mu tym samym przyzwolenie, aby wyrzucił z siebie wszystko, czego się dowiedział.
– Ron Weasley, zdrajca krwi, pojawi się jutro na ulicy Pokątnej. Ma jakąś sprawę do załatwienia w sklepie swojego zmarłego brata. Z tego, co wiem, będzie sam. Potter nie może mu towarzyszyć. Myślę, że to będzie idealny moment dla nas, aby go dorwać.
Kiwam z uznaniem głową. Szybko załatwia sprawy. Należy mu się za to cała buletka ognistej whisky.
– Doprawdy mnie zaskakujecie. Cała wasza rodzina.
Chłopak delikatnie się uśmiecha. Niebywałe, że jesteśmy w tym samym wieku. Mam wrażenie, że dzieli nas przepaść, której on nigdy nie przeskoczy. Nigdy, przenigdy nie będzie w stanie mi dorównać. Jesteśmy jak ogień i woda. Nawet z wyglądu. Chociaż tak samo bladzi, to jednak tak różni. Draco wygląda na przestraszonego chłopca, który czeka na pomoc swoich rodzicieli. Nie jestem osobą, która poświęca temu uwagę. Rodzina? Nigdy jej nie miałem i zapewne mieć nie będę. Więzy krwi nic dla mnie nie znaczą. Przywiązują cię, a potem nie możesz uciec. Ja pozbyłem się zbędnego balastu. To właśnie ja zabiłem własnego ojca, aby pozbyć się skazy, jaką wniósł do rodziny samego Salazara Slytherina. To właśnie przez niego, tego plugawego mugola, musiałem wychowywać się w sierocińcu. Nigdy mu tego nie wybaczę. Podobno nie można mówić źle o zmarłych, jednakże ja inaczej nie potrafię. Żadne, naprawdę żadne gorące uczucia nie łączą mnie z mym biologicznym ojcem. Śmieć, jakich wiele na świecie. Tak samo moi dziadkowie. Jak dwie krople wody. Nazwisko Riddle jest dla mnie samo w sobie obrazą.
– Zatem jedzmy.
Jesteśmy w szampańskim humorze. Wszystko się uda. Musimy podejmować ryzyko, jakie niesie ze sobą życie. Pokonam śmierć, mam jeszcze sporo czasu.
***
Niebywałe, jak wszystko gładko idzie. Jestem zdumiony, jak Malfoyowie zbierają ludzi. Momentalnie powiększa się grono osób, które są gotowe pójść ze mną na wojnę. Przedstawiono mi kilka nazwisk, wszystkie czystej krwi. Nott, Crabbe, Goyle. Wszystkie niezwykle przeżyły bitwę o Hogwart. Niektórzy stracili bliskich, a żal w ich sercach powoduje chęć do działania; do zemsty. To chyba jedyne ludzkie uczucie, które jest piękne w swojej prostocie. Takie łatwe do odczucia, takie silne. Właśnie ono sprawia, że człowiek każdego dnia po wielkiej stracie wstaje i czuje w sobie chęć do działania.
To ten dzień. Dzień, w którym udam się do Londynu i rozpocznę swoją drogę. Jestem podekscytowany, niezwykle szczęśliwy. Dawno nie miałem tyle radości z życia, będąc w tym okropnym ciele, które mnie ogranicza. Chcę zmienić całego siebie. Małymi kroczkami do celu, mam dużo czasu.
– Skończyłem.
Oznajmiam Borginowi, że wychodzę wcześniej. Ku mojemu zdziwieniu nie robi problemów. Widocznie sam ma coś do załatwienia i mój pobyt w jego sklepie by mu to utrudniał.
Idę główną ulicą. Pokątna jest taka piękna w czerwcu. Aż chce się żyć. Dziw mnie bierze, że już miesiąc znajduję się w tych czasach. Lord Voldemort żyje we mnie, gdy reszta czarodziejskiego świata myśli, że odszedł na dobre. Śmiać mi się chce z tego powodu.
– Może zegareczek? – proponuje mi jakiś złodziejaszek.
Nie odpowiadam mu. Nie ma nawet sensu. Po prostu dalej brnę w tłum ludzi przyodzianych w długie szaty. Mają na sobie wszystkie kolory tęczy. Od czarnych jak smoła po róż, który ozdabia ciałka małych dziewczynek.
Mam żal do samego siebie, że nie mogłem w ich wieku poznać tego świata. Kto miał mi powiedzieć, że jestem lepszy od innych? Dumbledore dopiero później pojawił się w moim sierocińcu. Z listem w dłoni oświadczył, że jestem istotą magiczną. Wtedy uczucie szczęścia przepełniło mnie od stóp po głowę. Nigdy nie miałem ochoty zrobić niczego tak głupiego jak wtedy. Okazywanie radości? Nie, nie należę do osób, które pokazują swoją ekscytację.
– A może jednak zegareczek?
Ludzie są niezwykle irytujący. Nie mogę uwierzyć, że leciał za mną taki kawał drogi. Odwracam się do niego. Spotykam się oko w oko z ludzkim nieszczęściem. Na pierwszy rzut oka widać, że zna tylko takie życie.
– Słucham? – pytam grzecznie.
Na jego twarzy widać szeroki, bezzębny uśmiech. Krzywię się automatycznie.
– Może kupi pan zegarek? Mam małe, średnie i duże. Kieszonkowe, w postaci wisiorków...
– Nie mam czasu na głupoty – odpowiadam.
Czas leci nieubłaganie. Coraz mniej go zostaje do przybycia przyjaciela Pottera. Mogę go zauważyć nawet z daleka, jednakże muszę dojść w odpowiednie miejsce.
– Muszę wyżywić rodzinę...
– Kłamstwem? Doprawdy... zejdź mi z oczu, szumowino – syczę w jego kierunku.
Momentalnie odsuwa się ode mnie. Jest zdziwiony, a w jego oczach pojawia się przerażenie. Zwyciężam. Już nie będzie zabierał mi czasu. Odchodzę od niego. Uśmiech na mojej twarzy, do tej pory lekki, niewidoczny z daleka, poszerza się.
Dlaczego taka sytuacja jest dla mnie śmieszna? Bo ludzie są niezwykle żałośni. Zamiast polegać na swoich umiejętnościach, które nabywają latami, posuwają się do tanich sztuczek. Nie chcę skończyć jak ten mężczyzna. Nie ma nawet podstaw, aby tak się stało. Jestem na dobrej drodze ku wielkiemu triumfowi własnych idei. Tak, nie mam się czym martwić.
Docieram na miejsce punktualnie. Mam dziwne przeczucie, że rudowłosy przyjaciel Pottera odrobinę się spóźni. Nie przeszkadza mi to ani trochę. Czekam już długo, mogę poczekać jeszcze trochę. Jestem cierpliwy, wszystko muszę przemyśleć, zanim cokolwiek zrobię. Chcę, aby każdy człowiek na ziemi, w którego żyłach płynie czarodziejska krew, był taki jak ja. Pewny swojej mocy, inteligentny i żyjący w chwale swojego imienia. Chcę stanąć na czele tych ludzi, chcę pokazać im wyższe dobra, chcę, aby słuchali tego, co mam im do powiedzenia, a następnie czynili to z własnej, nieprzymuszonej woli. Chcę świata, w którym zapanuje ład i porządek. Chcę świata czarodziei. Mugole nie powinni istnieć.
– Czemu pan tutaj stoi? Zamknięte.
Ze świata marzeń o mojej przyszłości wyrywa mnie głos chłopaka. Stoi tuż za mną. Odwracam się. Ma rude włosy, jednakże nawet nie przypomina swojego brata. Od razu poznaję. Napis na witrynie to nazwisko tych zdrajców. Do nich należy sklep. Tutaj przyjdzie Ronald, aby pomóc swojemu rodzeństwu.
– Tylko oglądałem – odpowiadam.
Patrzy się uważnie w moje ciemne oczy, jakby szukał w nich przebaczenia. Tylko za co? Co takiego zrobiłem temu człowiekowi, że w jego oczach pojawiają się łzy cierpienia? Jeszcze nie doszedłem do władzy, jeszcze nikt nie musi mnie prosić o wybaczenie.
– Przepraszam. Pański kolor oczu... przypomina mi brata.
Uśmiecha się. Odwzajemniam jego gest. Nie chcę się wyróżniać na tej ulicy. Muszę pozostać w ukryciu, mniej więcej.
– Bitwa zabrała niejedno ludzkie istnienie.
Jestem całkowicie pewien, że zaraz rozpłacze się na moim ramieniu.
– W lustrze codziennie widzę swoje odbicie. Za każdym razem mam wrażenie, że to mój brat, i tylko razem się bawimy jak za starych, dobrych czasów. Po chwili przychodzi jednak brutalna rzeczywistość. To tylko lustrzane odbicie, a mojego brata bliźniaka nie ma już na tym świecie. Leży trzy metry pod ziemią, w trumnie, otoczony rzeczami, które ukochał najbardziej na świecie. Wie pan, czego tam brakuje?
Kręcę głową. Nie jestem w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Nie mam ochoty na słuchanie tego człowieka, a zostaję, wbrew swojej woli, do tego zmuszony.
– Mnie. Jego odbicia. Znałem wszystkie jego tajemnice, tak jak on moje. Serce, które pękło na milion kawałków, nigdy się nie wyleczy. Takie rany, zadane ostrym mieczem, zostają na całe życie.
Słucham go, jednocześnie starając się dokładnie obserwować okolicę. Jeśli nadejdzie jego brat, muszę zniknąć z pola widzenia. Zabieg ma być prosty. Złapać go za dłoń i teleportować się do dworu Malfoyów. Oby się udało.
– Ludzkość płaci za swe istnienie życiem. Żegnam.
Nie mogę tutaj dłużej zostać. Czuję to w kościach. Oddalam się powolnym krokiem w kierunku pobliskiej kawiarni. Siadam na krześle, a zaraz potem podchodzi do mnie kelnerka. Składam jej pośpiesznie zamówienie. Kawa, czarna, niesłodzona. Muszę otrzeźwieć po tym, co powiedział mi Weasley. Miłość to takie brednie. Liczy się siła. Dzięki niej można wszystko i jeszcze więcej.
– Oto pańska kawa.
Dziewczyna stawia przede mną filiżankę. Upijam łyk i rokoszuję się słońcem. Chociaż za nim nie przepadam, dzisiaj powoduje, że adrenalina gdzieś wewnątrz mnie narasta. Jestem ostrożny i niebywale skupiony. Mimo że wykonuję kilka czynności na raz, jestem w stanie zauważyć wszystko.
– Może dolewkę? – proponuje młoda kobieta.
– Jeśli można. – Podstawiam jej filiżankę.
Korzystam z tego, że zaraz nie będę mógł nic więcej zrobić. Muszę zająć się misją, którą mogę wykonać tylko i wyłącznie sam. To wielkie brzemię, które zawsze udaje mi się dźwigać.
Idzie. Widzę go. Teraz to na pewno on. Jego brat ulotnił się do sklepu, w takim razie nie mogę się mylić. Rzucam drobne na stolik, znacznie więcej, niż się należało za ten napój. Wstaję, powoli zamierzam do celu. Tak niewiele dzieli mnie od poznania wszystkich tajemnic Pottera. Tak bardzo chcę je poznać, pragnę mieć to, czego on nie ma, aby pokonać swojego przeciwnika.
– Ron, jak miło cię widzieć!
Jego brat wychodzi mu na spotkanie. Przeklinam pod nosem. Mogą pojawić się komplikacje przez tego człowieka. Rudzielec jest już w zasięgu mojej dłoni, mam wrażenie, że dotykam jego rękawa. Wyciągam różdżkę i bez zbędnych ceregieli rzucam zaklęcie.
– Drętwota!
Trafiam go zaklęciem. Jestem tego pewien. Trzymam go pewnie. Moje oczy zachodzą mgłą, jednakże to nie stoi mi na przeszkodzie. Obracam się wokół swojej osi, ciągnąc za sobą swoją ofiarę.
Znikamy. Czuję, że moje stopy odrywają się od ziemi. Krzyki ludzi wokół ustają. Panuje cisza przez te kilka sekund, gdy jesteśmy w podróży.
Kiedy dotykam ziemi, jestem szczęśliwy. Otwieram szeroko oczy, jednakże przez zamazany obraz nie jestem w stanie nic zobaczyć. Słyszę tylko, że ktoś biegnie i krzyczy coś w moim kierunku. Gdy po jakimś czasie dociera do mnie sens słów, mam ochotę kogoś zabić.
– To nie ten. To jeden z bliźniaków.
Rozpoznaję głos Dracona. Jestem wściekły, cholernie wściekły. Zaćmienie przechodzi, a ja widzę przed sobą chłopaka, z którym rozmawiałem wcześniej. Leży bez ruchu na trawie. To nie jego miałem dopaść, przez niego mogą pojawić się tylko komplikacje. Dlaczego akurat teraz, na samym początku, pojawiają się problemy?
– Cholera!
Nie jestem w stanie się opanować. Ostatnią siłą woli chcę wedrzeć się do jego umysłu. Może jednak nic nie poszło na marne. Stoję skupiony.
– Cisza – zarządzam.
Wszystko staje się białe jak kartka papieru. Powoli pokonuję bariery umysłu, które zostały postawione przez chłopaka. Widzę, szukam Pottera. Moment, gdy po raz pierwszy spotykają go w Hogwarcie. To nieistotne. Dalej. Jest w jakimś domu, rozmawia z jakimś starszym mężczyzną, jednakże dalej nie ma to najmniejszego sensu. Kolejne, dają mu zwitek papieru, dzięki któremu może obserwować każdego w szkole. Zabawne, za moich czasów niczego takiego nie było. Musiało pojawić się dużo później. Peleryna niewidka, a pod nią ten chłopak. A potem? Tylko jego brat bliźniak. Faktycznie, obaj tacy sami, nie różnią się od siebie niczym. Na sam koniec w mym umyśle widnieje obraz martwego członka rodziny. Jego najbliższa rodzina stoi wokół. Opłakują zmarłego.
Wychodzę z jego umysłu. Jest bezwartościowy. Nic, co mogłoby mi pomóc, się w nim nie znajduje. Złość we mnie narasta. Coraz bardziej i bardziej.
– Coś wiesz? – pyta młodzian.
Kręcę głową. Nic a nic. To tylko problem dla mnie i dla całego powodzenia planu. Nie chcę jednak rezygnować. Znowu zatapiam się w jego wspomnieniach. Widzę dziewczynę o kręconych włosach. W kącikach jej oczu widać łzy. Rozmawia z nim.
– Muszę ich odnaleźć.
– Nie możesz. Śmierciożercy nie śpią. To, że Lorda Voldemorta nie ma, nie oznacza, że jest bezpiecznie.
– Muszę, George. To moi rodzice. Mogą być gdziekolwiek. Nawet nie wiedzą o moim istnieniu. Nie chcę tak tego zostawić.
– Rób, co uważasz za słuszne. Jakby Fred był gdzieś daleko, a miejsca jego pobytu bym nie znał, zrobiłbym to samo. Jesteś silna, Hermiono.
Widzę, jak dziewczyna łapie go w ramiona, przyciska go do siebie. Jego łzy giną w jej bujnej fryzurze. Wspomnienie się urywa.
– Tom?
Za moimi plecami pojawia się Narcyza. Nie wygląda najlepiej.
– Pani Malfoy? – pytam.
– Nie wyszło, jak widzę.
– Nic nie jest stracone, o nie. Wszystko jest na dobrej drodze.
– Jednak to nie ten chłopak. Co z nim zrobimy?
Zastanawiam się chwilę, zanim udzielę odpowiedzi.
– Pozbędziemy się go.
Nigdy nie miałem takiej ochoty kogoś zabić, jak dzisiaj. Widzę, że w jej oczach pojawia się przerażenie. Nie może widzieć tego, co zaraz uczynię.
– Zaprowadź swoją matkę do domu. Zawołaj ojca.
Draco posłusznie wykonuje mój rozkaz. Stoję teraz sam nad chłopakiem, któremu powoli wraca czucie w kończynach. Nie mam za dużo czasu. To ułamki sekund, zanim zacznie działać.
– Ostatnie życzenie?
Widzę na jego policzkach łzy i, z czego jestem zdziwiony, ulgę.
– Zrób to szybko. Będę już na zawsze ze swoim bratem.
Uśmiecha się. Ten szczery uśmiech wprawia mnie w osłupienie. Nie mogę poruszyć ręką.
– Zrób to, do cholery. Tylko ułatwisz mi ten moment!
Teraz już nie mam żadnych wątpliwości. Unoszę wysoko różdżkę i celuję nią w chłopaka.
– Żegnaj. Avada Kedavra!
Ostatni oddech tuż przed uderzeniem jest dla niego zbawienny. Zielony płomień dotyka ciała, a on traci ducha. Stoję nad jego ciałem, szepczę do siebie:
– Szkoda. Mogłeś coś jeszcze w życiu osiągnąć.
Z daleka słyszę kroki. Odwracam się. Lucjusz Malfoy idzie w moim kierunku.
– Nie żyje?
– Zgadza się. Spełniłem jego prośbę.
Idę w kierunku rezydencji i tylko wydaję ostatnie polecenie na dzisiaj.
– Przetransmutuj go w coś. Następnie zakop. Nie powinno to stanowić problemu?
– Nie, żadnego.
– Dobranoc. Nie będę dziś spożywał kolacji.
Idę prosto do łóżka. Ten dzień był bardzo męczący. Nie mam siły na nic.
Docieram do swojego pokoju, rzucam się na wielkie łoże. Chcę zasnąć, chcę wstać jutro i znowu zacząć planować. Na pewno przyda mi się syn Malfoyów, tak. Draco może zebrać wiele potrzebnych informacji w bardzo krótkim czasie. Lucjusz nadaje się do zacierania śladów. Nikt przecież się nie domyśli, że ten zdrajca krwi nie żyje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro