Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

Zaczynam pracę. Tak, wreszcie. Jestem niezwykle przejęty. Rozwiązanie mojego problemu jest coraz bliżej. Kobieta z wczoraj potwierdziła tylko i wyłącznie to, czego nasłuchałem się w karczmie w dniu przybycia. Poza jedną informacją. Jedną, która może zmienić moje nastawienie.

Ludzie są na tyle głupi, że rozmawiają ze mną jak ze starym, dobrym przyjacielem. Nie muszę nawet wyciągać pieniędzy, które dostałem od właściciela. Zabawne. Kobieta była mną wyraźnie zauroczona. Potwierdziła, że wierzyła w Czarnego Pana, wierzyła we mnie. Jestem tym zachwycony, to ukoronowanie mojej całej pracy. To, co osiągnąłem, zostało docenione przez tak nic niewartą osobę.

Stoję za ladą i patrzę na drzwi, które dzisiaj ani razu nie zostały otworzone. Praca tutaj nie jest ani przyjemna, ani trudna. Jest zwyczajnie nudna, jednak muszę tutaj stać i patrzeć tępo w ścianę. Dla pieniędzy, które są mi potrzebne do rozwoju, zrobię wszystko.

Plan, który rodzi się w mojej głowie, skupia się na przejęciu władzy. Żadne Ministerstwo Magii mi się nie oprze. Nikt, żaden pracownik tej instytucji nie będzie w stanie mi odmówić. Spędziłem lata na kreowaniu wizerunku grzecznego ucznia, którym w rzeczywistości nie byłem. Otworzenie Komnaty Tajemnic, które było moją życiową szansą na stworzenie horkruksów, nie poszło na marne. Może i ten cały Potter zniszczył mnie, jednak moim celem było stworzenie aż siedmiu takich amuletów. Zapewnię sobie dzięki temu nieśmiertelność, która jest dla mnie priorytetem.

Drugi, który został stworzony dzięki mojemu szlamowatemu ojczulkowi i bratu mojej matki, również poszedł na zmarnowanie. Tym razem Dumbledore zatroszczył się o to, żeby zaleźć mi za skórę. Przynajmniej tyle wiem z opowieści kobiety.

Pomijając już fakt, że narażam część swojej duszy na szwank, jest dobrze. Jako młody chłopak mam czas na stworzenie tego, co w przeszłości dopiero miałem w planach. Powstaną kolejne horkruksy, kolejne przedmioty, dzięki którym będę mógł pławić się w bogactwie i dostatku. Będą one tym, co przyjdzie mi akurat do głowy. Wcześniejsze plany muszę porzucić, aby Potter nie miał łatwo.

To naprawdę zabawne, że obaj jesteśmy w tym samym wieku. Ciekaw jestem, czy ten młody czarodziej ma w sobie tyle dobroci i współczucia do całego świata zgodnie z tym, jak go opisują. Wybraniec, bo takie nadano mu miano, jest czymś w rodzaju bożyszcza dla tych ludzi. Mimo wszystkiego, co mu zrobiłem, jest ciągle uśmiechnięty. To jego wola życia najbardziej mnie denerwuje. Podobny jest w tym do mnie, obaj chcemy i robimy wszystko, aby osiągnąć dany cel.

Harry Potter, ulubieniec szlam i mugoli. Tak, najbardziej to do niego pasuje. Przynajmniej według mnie. Pokonał Lorda Voldemorta, więc trzeba jednak docenić jego moc. Należy wziąć pod uwagę, że to nie jest głupie dziecko, które stoi mi na przeszkodzie. Obaj jesteśmy równi, obaj musimy stanąć oko w oko ze sobą, aby wreszcie położyć kres tej samowolce.

Tym razem nie przegram. Zagłębię się w życie, psychikę i wszystkie inne aspekty istnienia tego chłopaka. Sprawię, że będzie cierpiał, błagał o litość. Niech wie, gdzie jest jego miejsce. Trzy metry pod ziemią, tam znajdzie dopiero ukojenie od trosk życia doczesnego.

Znowu zerkam kątem oka na wejście do sklepu. Widzę jakichś młodych czarodziei, którzy z zainteresowaniem przyglądają się wystawie. Mam nadzieję, że tak, jak ja będą chcieli zgłębiać czarną magię. Możliwe, że w ostatecznej bitwie, która kiedyś nastąpi, staną u mojego boku, sławiąc me wielkie imię.

Nie mogę stać się teraz Voldemortem. Nie mogę wejść dwa razy do tej samej rzeki. Muszę pozostać tym, kim się stałem w chwili narodzin. Moja cała nienawiść do stosunku, do imienia i nazwiska obróci się w moc, której nie widział nigdy na oczy cały świat magiczny.

Będę niczym bohater dla tych niczego nieświadomych ludzi, którzy potem przejrzą na oczy i bić mi będą pokłony. A ja dam im łaskę, pozwalając im dalej żyć, aby ich dzieci mogły kontynuować moje dzieło. Będę zawsze, będę wieczny. Będę obserwował wszystko, co ważne lub pozbawione sensu. Będę tym, kim stać chciał się każdy, będę panem i władcą wszystkiego.

Zamyśliłem się. Nie powinienem. Muszę witać gości swoim zniewalającym uśmiechem. Po to tu jestem, aby naciągać ludzi, którzy ślepo wierzyć będą w moje zapewnienia. Przecież wyglądam jak młody, nieznający świata mężczyzna. Dla starszych kobiet to rarytas, który tak rzadko mogą spotkać na swojej drodze.

Wierzę, że mój los się tutaj zmieni. Że dojdę do czegoś wielkiego. Tymi rękoma, które na razie pracowały powoli, rzetelnie, osiągnę sukces i to wielki. Będzie przypisywany mi on aż po kres świata czarodziejów.

Nagle, ni z tego, ni z owego, drzwi skrzypią niemiłosiernie. Patrzę w stronę wejścia. Widzę człowieka w średnim wieku. Jego długie, platynowe włosy spadają kaskadami na plecy. Oczy jaśnieją lazurem, który zagląda w głąb mojej duszy. Piękne spojrzenie, tylko i wyłącznie. Tak sądzę.

– W czym mogę pomóc? – pytam przybysza, który łaskawie patrzy w moją stronę.

Robi to wyższością, więc pewnie jest arystokratą. Jakże mógłbym się nie domyślić? Jego szaty, czarne jak smoła, szyte były zapewne na zamówienie. Nawet jego laska, którą dzierży w dłoni, ozdobiona jest czystym srebrem. Zmuszam się do uśmiechu, którego tak bardzo potrzeba w tym czasach, szczególnie tym ludziom.

– Chcę rozmawiać z Borginem – mówi.

– Nie ma go, wyszedł. Powierzył mi cały swój dobytek. – Nie muszę kłamać, bo właściciel naprawdę opuścił swój zakład. Załatwia podobno interesy.

– W takim razie z tobą muszę załatwić swoje sprawy. – Patrzy na mnie niepewnie. Kiwam jednak głową.

– Oczywiście. Służę pomocą. – Kłaniam się delikatnie. Ta nienawiść do świata zewnętrznego napawa mnie pewną dozą samozaparcia w dążeniu do celu. Jeśli na razie muszę się komuś ukłonić, zrobię to. Duma czuwa, jednakże nie zostaje naruszona.

– Może udamy się w bardziej ustronne miejsce?

Od razu domyślam się, że ma mi coś do sprzedania. Wychodzę zza lady i szybkim krokiem idę w kierunku drzwi, które zamykam. Klucz, który przed chwilą był w zamku, ląduje w mojej kieszeni.

– Za mną proszę. – Widzę jego zdziwioną minę, jednakże nie wydaje z siebie ani jednego głosu. Idziemy do miejsca, gdzie wczoraj załatwiałem swoje sprawy ze sprzedawcą.

Całe to pomieszczenie wygląda jak wielka, zasyfiona nora. Aż dziwne, że ten stary głupiec sprowadza tutaj swoich potencjalnych kupców. Przeklinam pod nosem i obiecuję sobie, że dla swojego dobra postaram się tutaj posprzątać. Sadzam gościa na kanapie, a sam zasiadam w fotelu naprzeciwko niego.

– Pańska godność? – pytam.

– Lucjusz Malfoy – odpowiada bez zbędnych ceregieli.

Skądś kojarzy mi się to nazwisko, nie jestem jednak pewny. Możliwe, że za moich czasów jakiś uczeń Hogwartu posiadał takie nazwisko. Jeśli go znam, choćby z widzenia, musiał należeć do mojego domu. Czysta krew wrze w tym człowieku, czy to nie jest szansa dla mnie?

– Tom. – Podaję mu dłoń. Spoglądam mu głęboko w oczy. Chcę zobaczyć w nich żal po utracie Lorda Voldemorta, jednakże widzę tylko strach i niepewność. – Nastały dla nas ciężkie czasy. – Wzdycham. Tak, dla nich, nie dla mnie. Przecież oni nie wiedzą, że oparłem się śmierci. Może nie dosłownie, jednak jestem tutaj, siedzę i rozmawiam z tym człowiekiem, a jakaś tam mogiła nie byłaby w stanie tego uczynić.

– Tak, Czarny Pan poległ. – Widzę, że spuszcza głowę.

Na pewno w jego oczach nie ma łez. Czuję ulgę, z drugiej strony wiem, że stoi nad nim widmo innego, przerażającego wydarzenia. Sąd czarodziei zapewne ma już jego nazwisko w aktach. Te papiery za niedługo popłyną nurtem wielu innych kartek, a tym samym zapełnią się cele w Azkabanie.

– Nie możemy się smucić – dodaję.

Jest tym trochę podenerwowany.

– Nie możemy? Moja rodzina poświęciła wiele lat dla naszego Mistrza, a on odszedł. To nie do pomyślenia. Jesteś taki jak my, czuję to. Sławiłeś imię naszego mentora, byłeś jednym z jego ludzi, chociaż nigdy cię nie widziałem.

– Byłem za młody, aby dołączyć do jego popleczników. Niedawno skończyłem szkołę – usprawiedliwiam się. Właściwie nie muszę, jednakże wymyślić o sobie bajkę trzeba. Przyda się. Jak nie teraz, to potem.

– Przejdźmy do interesów.

– Jak sobie pan życzy – dodaję z nadmierną słodkością.

Klient nasz pan. Muszę zrobić wszystko, aby pozbawić go złudzeń, że uda mu się sprzedać ważne dla niego rzeczy za tak wysoką cenę.

Malfoy rozwija zawiniątko, które przed chwilą trzymał za pazuchą. Widzę ciemny papier, a następnie moim oczom ukazuje się kielich. Wielki, złoty puchar z godłem rodu. Jest pięknie zdobiony. Malunki na nim potwierdzają tylko moje zdanie. Nienawidzi mugoli, plugawych ludzi, których magia nie dotyczy.

– Piękny – myślę na głos.

– Jeden z niewielu, który pozostał w mojej posiadłości po tym, jak On odszedł. Chcę go sprzedać, pozbyć się. Nie zależy mi na galeonach, mam ich pod dostatkiem. Boję się ministerstwa, sądu. Nie mogę dać im powodu, aby zamknęli mnie w Azkabanie. Mam syna, który potrzebuje ojca. – Desperacja w jego głosie napawa mnie wolą walki.

Byłem, jestem i będę Lordem Voldemortem, mimo że będę musiał zmienić swe imię, a najlepiej pozostać przy tym, które nadano mi przy urodzeniu. Tom Marvolo Riddle. Nie muszę się teraz wstydzić, nikt nie wie, kim jestem. Żaden z moich podwładnych zapewne nie znał tego nazwiska. Nie chciałem go już używać po zakończeniu Hogwartu. Mimo tego, że nie wiem, co stało się z moim teraźniejszym ja, wszystkie pragnienia i potrzeby zapewne zrealizowałem.

– Czy jeśli odkupię go od pana za sto galeonów, cena będzie rozsądna? – pytam.

– Jak najbardziej. Jeśli to ma być cena za wolność, zgadzam się. – Kolejny raz przyłapuję go na tym przestraszonym wzroku.

Jestem taki nieszczęśliwy, że moi ludzie są w takim stanie. Chcę to zmienić, chcę dać im nadzieję na życie wieczne razem ze mną. Wiem, że jestem w stanie tego dokonać. Przede mną są jeszcze lata, które zamierzam poświęcić na zgłębianie wszystkich możliwych zaklęć, eliksirów, całej czarnej magii. Gdy wreszcie osiągnę zamierzony przez siebie poziom, mam nadzieję, że spełni się jego marzenie.

– W takim razie jesteśmy umówieni. – Uśmiecham się i znowu ściskam jego spoconą dłoń. Gdy nie patrzy, wycieram rękę o nową szatę, którą kupiłem wczoraj na Pokątnej. – Pójdę po złoto, proszę się rozgościć.

Znikam na kilka chwil, które przeznaczam na przejście do kasy. Upewniam się jeszcze, że drzwi wejściowe są zamknięte. Jedno szarpnięcie, ani drgną. Całe szczęście, że nikt nie przeszkadzał nam w zawarciu umowy. Podchodzę do kasy, skąd wybieram pieniądze. Wrzucam je do woreczka, który wcześniej wyciągnąłem spod lady. Wyliczam sto monet, które wręcz proszą się o wydanie. Nie mogę, muszę oddać je temu człowiekowi.

Powolnym krokiem udaję się w kierunku pokoju, gdzie zasiada Lucjusz. Nie wiem, czy mogę zwracać się do niego po imieniu, przecież dzieli nas różnica wieku, a ja, zgodnie ze swym postanowieniem, muszę pozostać w ukryciu. Przynajmniej do czasu, gdy wreszcie uda mi się nabyć odpowiednie umiejętności, aby rządzić całym światem czarodziei i mugoli.

– Oto pańska należność – zwracam się do niego już od progu. Podaję mu woreczek, a ten chwyta go i rozwiązuje.

– Nie ufa mi pan? Nie jestem z takich, którzy próbują oszukać swojego klienta. – Mierzę go swoim zimnym spojrzeniem. Od razu zawijam zawiniątko z powrotem. Na mojej twarzy maluje się satysfakcja, której ostatnimi czasy było mi brak.

– Przepraszam, przyzwyczajenie.

Jestem zaskoczony tymi słowami, jednakże nie zamierzam niczego dodawać. Siadam w fotelu, z którego musiałem przed chwilą się ulotnić. Patrzę na mężczyznę, który nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Muszę przywrzeć go do muru.

– Panie Malfoy, był pan bliskim współpracownikiem Czarnego Pana? – pytam, patrząc na jego twarz. Momentalnie robi się blada.

– Można tak powiedzieć. Nasz Pan lubił przebywać w mojej rezydencji – odpowiada ostrożnie, zważając na każde słowo, które płynie z jego ust.

– Czy mógłby mi pan odpowiedzieć trochę o nim? Niewiele można dowiedzieć się z prasy. Tym bardziej od ludzi, którzy otwarcie potępiali jego działania. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o nim samym. Chciałbym wiedzieć, kim był. – Popełniam błąd, zadając to pytanie. Lucjusz Malfoy zrywa się na równe nogi. Nie poruszam się, zachowuję pozorny spokój. Nie wiem, dlaczego ten człowiek zareagował tak machinalnie.

– Czego ode mnie chcesz? Jesteś jednym z ludzi Pottera? – wrzeszczy.

– Niech mnie pan nie rozśmiesza. Nigdy nie stanąłbym po stronie Wybrańca, którym dla mnie nigdy nie był. Ten chłopak to dziecko fartownego losu lub, jak lubię to nazywać, wielkich ludzi, którzy za nim stali. – Uśmiecham się.

Chcę, żeby wrócił na swoje miejsce i usiadł. Nie mam zamiaru z nim dyskutować na ten temat. Uspokaja się, jednakże strasznie mozolnie mu to idzie. Sięgam po różdżkę. Jedno machnięcie, a znowu siedzi. Poruszam całą kanapę, aby zasiadł na swoim miejscu.

– Nie chcę panu zrobić krzywdy, panie Malfoy. Myślę, że możemy się dogadać. – Pokazuję mu stolik, na którym leży skrawek pergaminu.

Bez słowa bierze go w dłonie. Widzę na jego twarzy skupienie. Czyta, myśli, wertuje, jest taki poważny w tym, co robi. Ciekawe, czy nadaje się na bliskiego współpracownika.

– Co to ma znaczyć? – pyta. Z jego twarzy znika strach, a pojawia się rozbawienie, które bardzo mnie irytuje.

– Nie zrozumiał pan? – pytam grzecznie.

– Nie bardzo. Na tej kartce napisane jest twoje imię i nazwisko. Nie znam żadnego Riddle'a. Powinienem?

– Myślę, że gdyby poszperał pan w pamięci, jeden Riddle by się znalazł. Proszę zajrzeć głęboko, bardzo głęboko. Nie pomoże kilka lat, kilkadziesiąt owszem. – Uśmiecham się znowu. Widzę, że krew znowu nie znajduje kanalików w jego twarzy. Mam ochotę roześmiać mu się prosto w twarz.

– Nie wiem, naprawdę nie wiem – odpowiada zrezygnowany.

Wzdycham. Nie spodziewałem się, że będę musiał współpracować z taką ciemną masą. Nie dam jednak za wygraną. Jeśli nie dowie się teraz, potem będzie musiał.

– Przyznam szczerzę, że nie tego się spodziewałem. W takim razie mam propozycję.

– Jaką?

Widzę, że jest zaskoczony. Chciałbym zadziwić cały magiczny świat swoją osobą. Możliwe, że z wyglądem młodego, przystojnego młodzieńca uda mi się zdziałać dużo więcej, niż to sobie zaplanowałem.

– Kochał pan Lorda Voldemorta? – pytam.

Widzę w jego twarzy nutkę strachu mieszającą się z niedowierzaniem. Czy właśnie usłyszał ode mnie imię i nazwisko Czarnego Pana? Czy to możliwe? Oczywiście, tylko ja jestem w stanie wypowiadać te słowa, nie ponosząc za nie konsekwencji.

– Co to ma znaczyć?

Wzruszam ramionami. Czekam na odpowiedź. Nie można przecież odpowiadać pytaniem na pytanie.

– Chłopcze, zdajesz sobie sprawę, że wymówiłeś imię Czarnego Pana? Wiesz, jakie grożą za to konsekwencje?

Jestem wzruszony jego postawą. Uśmiechem próbuję zbić go z pantałyku. Sam nie jest w stanie odgadnąć moich myśli. Jestem dla niego zbyt skomplikowany, zbyt ciężko odczytać moje uczucia. Właśnie na to pracowałem przez te wszystkie lata. Udoskonalenia umysłu były częścią całego złożonego procesu, który przechodziłem.

– Owszem, jestem o tym poinformowany. Szczegół tkwi w tym, że nikt nie jest w stanie, przynajmniej teraz, mi w tym przeszkodzić.

Twarz osobnika robi się bledsza niż wcześniej.

– Kochałem – przyznaje zawstydzony.

– A jest pan, panie Malfoy, w stanie kontynuować nauki, których udzielał swoim poplecznikom?

Zastanawia się. Napięcie, które maluje się na jego twarzy, sprawia, że jestem rozbawiony zaistniałą sytuacją. Jest niepewny. Każdy by był. Z całą pewnością.

– Myślę, że tak – odpowiada.

Tym razem nie mogę zrobić nic innego. Nasza znajomość jest zbyt świeża, zbyt krótka, abym mógł wygłosić osąd o tym człowieku. Widzę w jego reakcjach szczere intencje. Widocznie był kimś, z kim mogłem choć trochę porozmawiać. Kimś, komu mogłem powierzyć trudne misje. Spędziłem w jego domu zapewne szmat czasu. Czy to nie jest wystarczająca opinia? Nie dla mnie. Ja muszę wiedzieć więcej.

– Panie Malfoy, myślę, że spotkamy się tutaj za tydzień.

– Zapraszasz mnie?

– Owszem. Liczę na to, że przemyśli pan jeszcze naszą rozmowę. A na dzisiaj już skończyliśmy. Żegnam.

Wstaję, a mój gość idzie za moim przykładem. Wychodzimy z kanciapy i kierujemy się ku sklepowi. Staję za ladą.

– Proszę przekręcić klucz i pozostawić drzwi otwarte. Robienie z panem interesów to czysta przyjemność.

Delikatnie, jednakże widocznie kłaniam się przed nim. Odpowiada mi tym samym, a następnie chwyta się klamki drzwi. Przekręca klucz i wychodzi. Znowu zostaję sam ze swoimi planami. Mam cień pewności, że ród Malfoyów pomoże mi w nich. Lucjusz Malfoy, mimo swojego strachu przed Ministerstwem Magii wciąż jest w stanie kontynuować dzieła Lorda Voldemorta.

Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Gdyby tylko wiedział, że jestem tą samą osobą, której wcześniej oddał swój los, nasza rozmowa zapewne inaczej by się potoczyła.

>��;'�

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro