Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

Wstać tak wcześnie rano, to nie lada gratka. Tym razem jednak bez zbędnych wysiłków udało mi się tego dokonać.

Obudziłem się kilka minut po godzinie siódmej. Przynajmniej tak powiedział mi zegar, który wisiał tuż nad łóżkiem. Otwierając oczy, czułem, że zostawiłem za sobą spory rozdział swojego życia. Teraz jak nowo narodzony zamierzam działać dla dobra własnych interesów.

Tak, jestem egoistą. Można się tego bez trudny domyślić. Zawsze działam na swoją korzyść, nie patrząc na innych. Do celu po trupach, nie ważne, co by się działo.

Podnoszę swe nędzne ciało do góry. Cieszę się, że zasłony w moim pokoju są zasunięte. Zapewne, gdyby blask słońca wpadł przez okno, nie czułbym się aż tak dobrze.

Jakimś cudem, nie wiem i chyba nawet nie chce wiedzieć, jestem nagi. Moja alabastrowa skóra mocno kontrastuje z ciemną powłoczką kołdry. Dotykam swojej twarzy. Jest zadziwiająco gładka, dokładnie tak, jak wczoraj. Jestem dorosłym mężczyzną, który codziennie dba o toaletę. Tym razem jednak sam nie jestem pewien, co tutaj się dzieje.

Siadam na łóżku. Zakrywam swe przyrodzenie kawałkiem prześcieradła. Nie jestem w stanie patrzeć na to, co moja natura robi ze mną każdego ranka.

Idę pośpiesznie do łazienki na drugim końcu pokoju. Wchodzę do niej, następnie zamykam się na klucz. Nie bardzo mam ochotę na przywitanie się z dziwką, która w nocy zabawiała się moim ciałem.

Odkręcam kran. Wsadzam całą głowę do umywalki. Jej chłód od razu sprawia, że czuję się lepiej. Nie przypominam sobie żadnej kobiety, za mało wczoraj wypiłem, aby z nimi obcować. Śmieję się, po prostu. Jeśli to ta pieprzona barmanka, trzeba stąd zwiewać.

Trzeźwieję. W cudowny sposób powracam do świata żywych. Przypominam sobie wczorajszy dzień, jestem taki szczęśliwy. Jeśli ktoś powiedziałby ci, kiedy umrzesz, a ty narodzisz się na nowo, co byś zrobił? To niesamowite, nie można tego do niczego porównać. Moje zadowolenie jest tak ogromne, że boję się, iż dzisiaj nic nie zdziałam, a muszę.

W mojej kieszeni został jeden galeon. Za to nie da się żyć, to wiem od dawna, nie trzeba mi tego powtarzać. Nie dość, że w dalszym ciągu muszę zarzucić na siebie szaty z Hogwartu, to dodatkowo jestem cholernie głodny. Zamiast jeść, piłem. Powiedziałbym, że to pierwszy raz, jednak tym razem nie muszę kłamać.

Unoszę głowę wysoko. Nad umywalką wisi małe lustro. Widzę w nim swoje odbicie. Nienawidzę go, tak bardzo przypomina mi ojca, którego nigdy nie miałem. Dopiero gdy tworzyłem horkruksa, on stał się moim celem. Zabiłem go, śmiejąc mu się w twarz, która, choć starsza, nie wiele różniła się od mojej. To bolało, że jesteśmy jak dwie krople wody, a moja matka, mimo swojej czystokrwistej rodziny, uciekła z tym nędznym człowiekiem. Żeby jeszcze tego było mało, nadała mi jego imię. Z tym pogodzić się już nie mogę.

Miłość jest ślepa, bezsensowna. Co to znaczy, kochać drugiego człowieka, bardziej niż własne jestestwo? Nie... To muszą czuć szaleńcy, głupcy. Wystrzegam się tego jak ognia.

Obmywam swoje policzki. Były na nich ślady czerwonej szminki. Widocznie coś mi umknęło z tego wieczoru. Nie mam czym się martwić, zaraz już mnie tu nie będzie. Zostawiam wszystko za sobą, wszystko, co zbędne.

Wchodzę pod natrysk, zimny prysznic doprowadza moje ciało do stanu użytkowego. Zadowolony wchodzę do pokoju obok. Widzę, że nie jestem sam. Mimo obwiązanego na biodrach ręcznika, nieswojo patrzę na kobietę. Tak jak się domyślałem, to barmanka.

– Witaj, skarbie – rzuca w moim kierunku.

Krzywię się na ton jej słów. Jest generalnie za bardzo przesłodzony, aż się niedobrze robi. Nie odpowiadam na jej przywitanie, nie ma nawet sensu.

– Jesteś taki niedostępny jak wczoraj. Chciałam abyś wstał, a ty mnie odtrąciłeś. Pomyślałam więc, że przyjdę dzisiaj rano, aby cię zaspokoić.

Klęknęła tuż przed moim kroczem, wyciągając ku niemu swoje ręce. Z jednej strony oddycham z ulgą, nie miałem z nią nic wspólnego, jednak z drugiej, zaraz mogę. Odsuwam się od niej na kilka kroków. Widziałem jej pytający wzrok.

– Coś nie tak?

– Właściwie wszystko. Gdzie zgubiłaś męża?

–Jego do tego nie mieszaj, o niczym się nie dowie. – Grymas na mojej twarzy powiększa się.

Mam ochotę zrzucić wszystko, co zalega mi w przełyku, prosto na nią. Jest taka obrzydliwa, ordynarna. Nie pasuję to do kobiety, bynajmniej teraz tak uważam. Co się dzieje z kobietami? Czy tylko te gwałcone, bestialsko bite chcą, aby przestać, a reszta aż się o to prosi?

– Wyjdź stąd.

– Dlaczego?

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – naciskam.

Patrzy na mnie jakby miała ochotę zjeść mnie na śniadanie. Kiwa głową, a później zalotnie oblizuje swe wargi, obnażając białe zęby.

– Brzydzę się tobą.

Mówię to tak dobitnie, tak poważnie, aby jej kurzy móżdżek zrozumiał. Wiem, że zaraz w jej oczach pojawią się łzy, a ona podejdzie do mnie, aby uderzyć mnie w twarz. To ona jest zdziwiona, gdy łapię jej rękę tuż przed swoim policzkiem. Zaciskam tak mocno jej nadgarstek, że błaga o litość.

– Proszę, przestań.

To jak miód dla moich uszu. Delektuję się jej błaganiem, płaczem. Czuję na swojej skórze piętno tego zabiegu. Dreszcz, który przebiega moje ciało lepszy jest od spełnienia. Wzdycham. Tak mi było dobrze. Puszczam wreszcie tę sukę.

– Wynocha – rzucam w jej kierunku.

Nie trzeba tego dwa razy powtarzać. Trzaska drzwiami jak oparzona. Śmieję się. Właśnie tego po niej oczekiwałem. Stara, słaba kobieta, której kłamstwo sprawia radość mężowi, a tak naprawdę bardzo nieszczęśliwa osoba. Tacy ludzie w przyszłości pójdą za mną, aby pomścić swój los.

– Świetnie.

Ubrać się we wczorajsze odzienie nie jest miło. Wiem, że mogę wyglądać podejrzanie. Co z tego, tak na dobrą sprawę? Nikogo nie będzie ciekawił ten fakt, teraz liczy się tylko to, że Lord Voldemort nie żyje, dla nich. Przecież będę wiecznie żywy, jednak oni nie muszą jeszcze o tym wiedzieć.

Wciągając na siebie koszulę, zastanawiam się, co dalej. Najbardziej realny plan ułożyłem wczoraj. Znaleźć pracę nie będzie trudno, szczególnie, jeśli udam się do tej ciemnej, magicznej strony Londynu. Borgin był moim celem.

Ścielę łóżko, aby sprawiać wrażenie grzecznego i ułożonego młodzieńca. Tak naprawdę jestem wielką szumowiną.

Zamykam za sobą drzwi na klucz, który dostałem wczoraj wieczorem. Powoli schodzę po schodach. Słyszę z izby rozmowy, widocznie nie tylko ja jestem rannym ptaszkiem.

Dzisiaj mogę jednak podziwiać wnętrze karczmy. Jest całkiem spore i zadbane. Kiwam z uznaniem głową i siadam na miejscu, które wczoraj sobie wybrałem. Podchodzi do mnie młoda dziewczyna i wręcza Proroka Codziennego. Czytam pośpiesznie napis na przedzie.

– Lord Voldemort naznaczył Harry'ego Pottera jako równego sobie i poległ w walce – czytam cicho.

Gazeta w moich dłoniach zaczyna drżeć. Stek bzdur pod moim adresem powoduje, że moje wnętrze aż kipi ze złości. Mimo że obserwator nic nie zauważy na mojej twarzy, to zdradzają mnie dłonie. Odkładam ten szmatławiec.

– Co ci podać, kochaneczku? – pojawia się znowu żona właściciela.

– Cokolwiek – rzucam. Nie mam ochoty na jej towarzystwo.

Bądź co bądź, kobieta również nie jest dla mnie zbyt miła. Przynosi mi talerz kanapek i rzuca groźne spojrzenie. O mały włos i bym wypluł to, co mam w ustach. Rozśmieszyła mnie, tylko i wyłącznie.

Jem posiłek, jakbym od kilku dni nie miał nic w ustach. Gdy kończę, czuję, że głód został zażegnany. Czas działać.

Wstaję od stołu i podchodzę do drzwi. Rzucam jeszcze jedno spojrzenie na pomieszczenie i naciskam na klamkę. Nie żegnam się, jeszcze tu wrócę.

Powiew gorącego, majowego powietrza uderza mnie w twarz. Nienawidzę takiej pogody. Zima jest najlepszą porą do działania. Teraz będzie odrobinę ciężej.

Idę w kierunku przeciwnym, skąd wczoraj przyszedłem. Jeszcze jeden raz patrzę na zamek. Mimo tego, że jest w rozsypce, mimo tego, że minie sporo czasu, zanim go naprawią, czuję, że jakaś część mnie umarła w tych murach.

Widzę w pół przewalone gobeliny bez twarzy, wyrwy w budynku, dla mnie to cios, którego nigdy nie zapomnę. Chciałem tam wrócić, nauczać. Już teraz wiem, że nie mogę. Muszę skupić się na tym, co mi pozostało. Na zemście.

Wracam do pierwotnego stanu. Jestem już na końcu wioski. Rzucam jeszcze jedno spojrzenie na nią.

– Kiedyś i ona będzie moja.

Nienawidzę teleportacji. Udało mi się zdobyć licencję podczas ferii świątecznych, na które specjalnie wróciłem do Londynu. Spędziłem kilka dni w sierocińcu. Większość przesiedziałem we własnym pokoju. Nie było sensu wychodzić.

Te długie chwilę przeznaczyłem na swój plan. Wszystko jednak zmieniło się wczoraj i trzeba krok po kroczku działać od nowa.

Myślę, gdzie chcę się znaleźć i obracam się w miejscu. Zaraz potem czuję szarpnięcie w okolicy pępka i już stoję na Nokturnie. Nic się nie zmienił. Brudny, przepełniony istotami nie z tego świata lub czarownicami pałającymi miłością do czarnej magii. Prawie jak w domu.

Śmieję się. Tutaj nic nigdy nie będzie przypominać murów mojego zamku. W każdym bądź razie, niedługo mojego zamku.

Idę przed siebie. Ulica jest kręta i wąska. Nienawidzę takich miejsc. Czuje się tutaj jak szczur w kanałach. Pełno jego przyjaciół, rodziny chodzi po jego głowie, aby przedostać się na drugi koniec tunelu. W rezultacie często ów zwierzątko płaci za to największą cenę - życie.

Przymykam powieki. Gdy je otwieram, w magiczny lub nie sposób znajduję się się tuż przy wejściu do sklepu. Mrugam kilka razy, upewniam się, czy przypadkiem nie pomyliłem miejsca. Wygląda dokładnie tak samo, jak sześćdziesiąt lat temu, niemożliwe!

Chwytam za klamkę, delikatnie ją naciskam. Przypomina mi się pierwsza wizyta w tym miejscu, aż zapiera mi dech w piersiach. Przechodzę przez próg, a ręką ocieram się o framugę drzwi. W dalszym ciągu są ciemne, jak całe pomieszczenie tego sklepu. Właściwie, to nawet nie powinno mieć takiej nazwy. Wszyscy wiedzieli i zapewne nadal wiedzą, że działalność prowadzi największa szumowina w czarodziejskim świecie.

Zastanawiam się, co robiłem w przeszłości. W końcu przeżyłem jeszcze kilkadziesiąt pięknych lat, gdy panowałem w swoim świecie. Czy byłem tutaj? Zapewne. Miałem przecież to w planach zaraz po ukończeniu Hogwartu. Z tego, co udało mi się wyliczyć, bez problemu mogłem tutaj zarobić w ciągu roku tyle pieniędzy, ile nie zarobiłbym przez dwa lata w Ministerstwie Magii.

A co, jeśli sprzedawca mnie pozna? Nie... To będzie dla niego za dużo. Najwyżej udam, że nic mnie to nie obchodzi. Muszę zachowywać się niemniej kulturalnie, grzecznie. Przecież muszę tutaj jakoś dostać pracę, rady na to nie ma.

Podchodzę powoli w kierunku lady, zza której wyłania się człowiek średniego wzrostu. Ewidentnie się postarzał, jednak dalej widać, że ma oko do interesów. Właśnie on posiadał takie cenne zasoby świata magicznego, jakich nikt nie widział, nigdy.

– W czym mogę pomóc? – pyta ostrożnie, patrząc na moją twarz.

Widzę w jego oczach delikatne przerażenie, jednakże zaraz potem oddycha z ulgą. Widocznie rozpoznał we mnie tego młodego chłopaka, który potem stał się Lordem Voldemortem. Szkopuł tkwi w tym, że moje teraźniejsze ja aktualnie znajduje się kilka metrów pod ziemią, w mogile.

– Właściwie, nawet bardzo. Poszukuje pracy. – Uśmiecham się delikatnie.

– Nie szukam pracowników – mówi, wpatrując się w moje oczy.

– Nie wątpię, jednakże mogę panu niezwykle pomóc. Jak wiemy, po upadku wiadomo kogo ciężko będzie panu tutaj zarobić, a ja mam moc przekonywania ludzi.

Spoglądam na jego reakcję. Na początku jakby zachłysnął się powietrzem, a następnie uśmiecha się delikatnie. Jest skończony, mam go jak w garści.

– Czarny Pan nie żyje, chłopcze. Miej się na baczności, mogą i po nas przyjść któregoś dnia  – wskazuje na drzwi, przez które jeszcze kilka sekund temu przechodziłem.

– Zdaje sobie z tego sprawę, proszę pana. Szukam posady, naprawdę potrzebuję pieniędzy. Moi rodzice zginęli... To naprawdę straszne – mówiąc to, przykładam swoją dłoń do twarzy, aby zamaskować złowrogi uśmieszek.

Kłamię, idealnie, wytrwale, doskonale! Jestem w tym tak dobry, że ten człowiek właśnie myśli, że opłakuje swoich niedawno zmarłych rodziców.

– Wyjątkowo, za pamięć naszego Mistrza.

– Za niego!

Idziemy za ladę. Widzę, jak delikatnie porusza jedną z książek stojących na wielkim regale. Automatycznie pojawia się wejście do sali obok.

Idę za nim posłusznie, ani nie pisnę, nie mam powodu. Wiem, że zrobi wszystko, aby mnie posiąść na własność, zrobi wszystko dla skarbów, które mogę mu przynieść nawet jutro.

Rozglądam się. Kiedyś tu byłem, albo mi się wydaje. To pomieszczenie do złudzenia przypomina jedną z sal lekcyjnych w Hogwarcie. Możliwe, że nawet gabinet jednego z profesorów, innymi słowy, kompletne bezguście. Zapewne coś w stylu Albusa Dumbledore'a.

Jeszcze większą satysfakcję sprawia mi fakt, że ten osobnik nie żyje. Zabiłem go? Możliwe. Miałem zawsze ku temu powód. Wtykał swój długi, haczykowaty nos tam, gdzie nie powinien.

Kochałem lata nauki, jednakże najmniej wspomnień chcę wiązać z tym człowiekiem. Dobrze, że go nie ma. Z resztą, mnie tutaj też być nie powinno.

– Właściwie, mam wrażenie, że kiedyś wiedziałem twoją buźkę – mówi do mnie starszy człowiek.

– Naprawdę? - udaję zdziwionego.

– Tak, jednakże to niemożliwe. Nie ważne, nie ważne - mruczy pod nosem.

Nie mogę wierzyć, że jest na tyle głupi, aby nie skojarzyć mnie. Przecież, a raczej na pewno, musiałem tutaj pracować. Pomiatał mną zapewne. Tym razem jednak nie dam mu do tego powodów. Będę rzetelnym pracownikiem. Oczywiście mam ku temu własne pobudki, ale on nie musi o tym wiedzieć.

Patrzy na mnie, jakby chciał mnie przejrzeć. Nie ze mną takie gierki. Jestem w nich za dobry. Uśmiecham się do niego, na co on odpowiada mi tym samym.

– Dobrze, jak się nazywasz?

– Tom, proszę pana – mówię, podkreślając specjalnie swoje imię. Czekam na reakcję człowieka, który znał moje przeszłe ja.

Dalej spogląda, niepewnie. Droczę się z nim, jednak on nie ma o tym pojęcia. Chętnie bym się roześmiał, jednakże nie mogę zdradzić swych prawdziwych intencji.

–  A co dalej?

– Granger – wymyślam na poczekaniu.

Nie mam pojęcia, skąd wzięło mi się to nazwisko, jednakże powiedziałem je.

– Granger? Jak ta szlama, która pomogła Potterowi zabić Czarnego Pana?

– Niestety. Wstyd mi za to. – spuszczam głowę w dół.

Widzę, że bez problemu łyka wszystko jak pelikan. Uśmiecham się. Wiem, że nie widzi wyrazu mojej twarzy.

– Dobrze. Zaczniesz od jutra. Masz się gdzie podziać?

– Nie bardzo - odpowiadam zgodnie z prawdą.

Widzę, że wzdycha i niechętnie rzuca mi klucz.

– Mieszkanie nad sklepem jest wolne. Wprowadź się tam do czasu, aż nie znajdziesz dla siebie innego lokum. Nastaną dla nas ciężkie czasy, Tom.

Zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Nie musi tego podkreślać co minutę. Widocznie taki już jest, widocznie dlatego ludzie są dla mnie niezwykle irytujący. Ich wady w moich oczach potęgują się i rozrastają do monstrualnych rozmiarów.

– Wiem.

Nie mam co mówić, znowu jestem zmęczony. W moim organizmie znajdują się jeszcze resztki alkoholu. Czuję, że mógłbym spać cały dzień, jednakże wiem, że to niemożliwe. Mam zbyt mało czasu na sen.

– Możesz się przejść po Nokturnie, Tom. Uważaj na siebie. Kto wie, co teraz zrobi z nami Ministerstwo Magii.

– Nie rozumiem.

– Zacznie się polowanie na popleczników Voldemorta. Sam zobaczysz.

Ucina rozmowę, odwraca się do mnie tyłem. Wychodzi z kantorku na sklep, zostawiając mnie samego. Całe szczęście. Mogę w spokoju pozbierać myśli.

Zastanawiam się, jak bardzo zmienił się Londyn, jak bardzo jestem odległy od tej rzeczywistości, z której wyskoczyłem. Przypomina mi się, że nie posiadam żadnych pieniędzy. Uśmiecham się delikatnie.

– Proszę pana, jeśli mógłbym dostać zaliczkę, byłbym wdzięczny - mówię, idąc w ślad za starszych człowiekiem.

Śledzi każdy mój ruch. Przygląda się mojej uśmiechniętej twarzy. Mam go. Wierzy biednemu, zmarkotniałemu chłopakowi, który stracił, podobno, rodziców. Chcę taką wersję utrzymywać, ile się da. Zrobię wszystko, aby mi w to wierzył.

– Wyjątkowo się zgadzam, jednakże nie licz na więcej.

Wręcza mi dwadzieścia galeonów. Skłaniam się delikatnie w geście podziękowania. Tak, dostałem dostatecznie dużo pieniędzy, aby przeżyć i wydobyć odpowiednie informację. Wiem, że na brudnych ulicach tego zakątka za kilka sztuk złota dostanę zastrzyk energii.

–  Dziękuję.

Wychodzę. Drzwi skrzypią niemiłosiernie, gdy łapię za klamkę i pociągam je w swoim kierunku. W twarz bucha mi majowe, gorące powietrze. Duszę się od natłoku wrażeń od wczoraj. Co mam zrobić, aby wkupić się w łaski przyszłości? No właśnie, co...

Jednakże wiem kim jestem, kim pragnę się stać. Tom Marvolo Riddle to tylko wersja przejściowa. Niedługo stanę się Lordem Voldemortem. Będą o mnie pisać, będą o mnie mówić, będą się mnie bać. Człowiek, który powrócił zza grobu, człowiek, który pokonał śmierć i pisane jest mu życie wieczne. To właśnie ja, cały ja.

Patrzę przed siebie. Znowu te ciemne mury. Ułożone szare cegły, które piętrzą się nade mną, wyglądają dzisiaj znośnie. Promienie słońca oświetlają całą ich powierzchnie, nadając temu zjawisku pewien charakter.

Widzę, że wielu czarodziei ucieka, strach powoli paraliżuje tę część świata magicznego. Chcę w pewnym sensie im pomóc. Sławili mnie, wielbili. Chcę do nich wrócić. Choć jest jeszcze na to za wcześnie, choć mam jeszcze tyle do zrobienia, czuję ucisk w klatce piersiowej. Dosłownie wyrywam się do nich, aby powiedzieć im dobrą nowinę, a tu chlast! Nie mogę zdradzić swojej tożsamości, nie mogę. To nie czasy ani miejsce, aby myśleć o takich sprawach.

Zrezygnowany ruszam w przeciwnym kierunku, skąd przyszedłem. Okiennice wszystkich małych sklepów są zamknięte. Ilu ludzi straciło wiarę w siebie, gdy odszedłem z tego świata? Niech się nie boją, żyję! W magiczny sposób, sam nie wiem jak, udało mi się tutaj wrócić. Młody, przystojny, inteligentny i gotowy do działania. Od początku zbiorę armię, która będzie na moje rozkazy. Zbiorę ją i poprowadzę do zwycięstwa. Tego pragnę, chcę być królem tego świata. Nie tylko w świecie czarodziei, ale i mugoli. Trzeba zrobić selekcję tych kreatur tak, jak ja zrobiłem to ze swoim ojcem.

Nadeptuję na jakiś wielki kamień. Spoglądam na dół. To jednak cegła, a pod nią leży gazeta. Nie miałem okazji jeszcze przeczytać, co się wydarzyło wczoraj, więc nie zastanawiając się dłużej, chwytam ją w dłonie

Czytanie Proroka Codziennego nigdy nie należało do moim ulubionych czynności. Ten szmatławiec zawsze podaje informację przedawnione lub niezgodę z prawdą. Dzisiaj jednak jest inaczej. Wielki napis i twarz chłopca z nad jeziora. Spod gęstej grzywki wyłaniała się co jakiś czas blizna. Właśnie ten młody mężczyzna pozbawił mnie wizji lepszego świata. Przez niego stoję tu, gdzie stoję, z zerowymi perspektywami. Widzę, że koło mnie przechodzi czarownica i rzuca mi przerażone spojrzenie.

– Proszę poczekać – wołam za nią.

Niechętnie zatrzymuje się i czeka, aż uda mi się do niej dotrzeć. Nie chcę się spieszyć, nie mogę zachowywać się tak, jakby mi na jej towarzystwie zależało. Podchodzę, widzę, że jest przestraszona.

– Tak? – pyta roztrzęsionym głosem.

Mam dziwne wrażenie, że ludzie boją się bardziej Ministerstwa Magii niż postaci Lorda Voldemorta. To dopiero ciekawe.

– Proszę się nie obawiać. Nie jestem jednym z nich. – szepczę cicho.

Widzę ulgę na jej twarzy. Jest wyjątkowo spokojna, jakby całe powietrze z jej płuc zostało wypuszczone. Mam wielką ochotę, przeogromną, wydobyć z niej informacje. Czy będzie to osiągnięte z pomocą pieniędzy czy nawet siły, nie poddam się.

– Co chciałeś wiedzieć, młodzieńcze? – Patrzy na mnie swoimi ogromnymi oczami.

– Prawdy – szepczę.

Nie bardzo wie, jak odpowiedzieć na moje pytanie. Widzę, że jej wzrok spoczywa na moich ustach.

– Prawdy o Potterze – dodaję.

Kiwa głową. Wie sporo, czuję to w kościach.

– Widzę, że nie jesteś stąd. Powiem ci tyle, ile sama wiem. Siedemnaście lat temu Czarny Pan zamordował rodziców tego chłopca, jednak jego nie mógł ruszyć. Po całym zdarzeniu została mu tylko blizna, gdy nasz mistrz poległ. Przynajmniej tak nam się wydawało. Kilkanaście lat później próbował wrócić. Niestety, za każdym razem ten chłopak udaremniał jego poczynania. W rezultacie dopiero trzy lata temu udało mu się odzyskać dawną postać. Jego nienawistne spojrzenie gromiło nas, lecz nie tylko. Jednoczyliśmy się, aby pokonać zło, które drzemie w sercu tego chłystka. Nie udało się. Nasz Pan odszedł za zawsze. Jak głosi plotka, udało mu się pokonać wszystkie horkruksy, które stworzył nasz Mistrz. Niesłychane. Jednak my, jego wierni słudzy, na zawsze pozostawimy go w naszych sercach. – Patrzy na mnie, jak uśmiecham się delikatnie.

– Dziękuję.

Odchodzę, powolnym krokiem idę w stronę sklepu Borgina. Mój wielki kunszt magiczny nie poszedł na marne. Nikt przecież nie wie, że wrócę po raz drugi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro