Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Wiosna kończy cykl przygotowań do egzaminów. Owutemy miały być podsumowaniem tej siedmioletniej pracy w szkole. Oto moje życie, które za miesiąc straci kompletnie na wartości.

Nazywam się Tom Marvolo Riddle. Siedzę i patrzę na taflę jeziora, która dzisiaj wyjątkowo mieni się błękitem. Przezroczystość zawdzięcza słońcu, które grzeje niemiłosiernie.

Wzdycham. Nie mam co robić, wszystko idealnie zaplanowałem. Nie ma potrzeby wertowania tego po raz setny. To pewne, zostanę wielkim czarodziejem. Ze swoim nieprzeciętnym intelektem jestem w stanie tego dokonać.

Nawet brak przyjaciół czy nawet znajomych mi nie przeszkadza. Pokochałem samotność. Przynajmniej tak sobie to tłumaczę. Wszystko zaczęło się od pobytu w sierocińcu. Tak, dokładnie. Tam zostałem wychowany. Wszystko to wina mojego drogiego ojczulka, którego już nie ma na tym świecie. Dzięki mnie ten plugawy mugol nie oddycha tym samym powietrzem co wszyscy.

Tracę wątek. Niedobrze. Muszę wrócić do poprzedniego tematu, który mi tak brutalnie przerywają własne ludzkie ułomności. Powinienem tego pilnować tak na przyszłość.

Sierociniec pokazał mi, jak jestem odmienny i nienormalny w porównaniu do innych. Dzieci bały się mnie, przez co byłem sam. Nie mam im tego za złe. I tak padną do mych stóp. Już niedługo nie będzie Toma Riddle'a, narodzi się Lord Voldemort.

Gdy już stanę się sławny, a moje imię znać będą miliony i wypowiadać je z największą czcią, będę szczęśliwy. Wtedy zasmakuję tego, co brutalnie zabrał mi los.

Nigdy nie kochałem, nie kocham i kochać nie będę. To uczucie jest bezwartościowe. Moc czerpię skądinąd. Książki, to właśnie one. Zgłębianie wiedzy jest jak mania, otumania mnie. Potrafię zachłysnąć się tym wszystkim, jednakże nie marnuję czasu, działam.

– Dlaczego prefekt siedzi na mokrej ziemi? – pyta znajomy głos. Uśmiecham się specjalnie. Przyodziewam maskę. Nie chcę, aby ludzie znali moje pragnienia, uczucia. Nikomu nie powinno się mówić o własnych słabościach, bo wtedy można stać się łatwym celem. Dobra mina do złej gry zawsze wychodzi na dobre pod warunkiem, że robi się to sprawnie.

– Panie dyrektorze, słońce tak wygrzało glebę, że wyschła po mroźnej zimie. Jednocześnie dalej daje chłód, który dzisiejszego dnia jest niezbędny.

Patrzę, jak starszy mężczyzna łapie się w pułapkę. Wierzy mi we wszystko, co powiem. Śmieszne, naprawdę śmieszne. Jestem jego ulubieńcem, pupilkiem, a ja nigdy nie pokazałem prawdziwego siebie temu człowiekowi. Co wiara robi z człowieka, co robi z tych biednych, nieświadomych i łatwowiernych ludzi?

– Jak zawsze doskonała odpowiedź. Inaczej powinienem zadać to pytanie. – Zamyśla się, w dalszym ciągu patrząc na mnie. – Dlaczego siedzisz tutaj, zamiast się uczyć?

Chcę już przestać się zgrywać. Dostatecznie długo Dippet próbuje wyciągnąć ze mnie cokolwiek. Prawie mu się udaje, raz jedyny. Od tego momentu pilnuję się jeszcze bardziej.

– A uwierzy mi pan, jak ośmielę się stwierdzić, że umiem wszystko?

– Tobie jednemu jestem skory w to uwierzyć.

Nie dziwi mnie to ani trochę. Raczej spływa to po mnie jak po kaczce. Wzruszam ramionami. Znowu muszę wypowiedzieć znienawidzone przeze mnie słowa.

– Dziękuję, zatem już pójdę.

Wstaję, otrzepuję się. Jak miło jest rozprostować nogi.

– Miłego dnia, Tom.

– Panu również.

Delikatnie kłaniam się przed majestatem. Moja cała dusza kpi sobie z niego, jednak ciało daje złudne nadzieje respektu dla profesora.

Idąc tak przed siebie, nie mając wytyczonego celu czy trasy, jedyne co można zrobić, to poszukać towarzystwa. Od czasu do czasu muszę przecież zbierać zwolenników. Rozmowa między nimi a mną ogranicza się do ich potakiwania, podczas gdy ja głoszę monolog. Ku mojemu ogólnemu zachwytowi zgadzają się ze mną.

Właściwie czasem mam wątpliwości. Zgadzają się, bo jestem prefektem naczelnym i pupilem dyrektora? A może naprawdę mają podobne plany do moich? Może... Nie, to nie czas i miejsce. Oni niczego nie osiągną, to głupcy. Ja jestem lepszy, definitywnie. Nawet nie ma ku temu żadnych wątpliwości.

Nie wiem, dlaczego stoję przed Zakazanym Lasem. Wcale nie chciałem się tu znaleźć. Plan był inny... A jednak nie. Nie było żadnego. Wzdycham. Przeczesuję dłonią swe ciemne włosy. Z lekkim oburzeniem stwierdzam, że słońce rozjaśniło moje oblicze. Zwykle jestem blady niczym nieboszczyk, lecz dzisiaj nabrałem kolorów. Moje czarne jak smoła oczy błyszczą niczym cenne klejnoty. Rzadko patrzę w lustro, jednakże nie da się nie zauważyć, że natura nie poskąpiła mi urody. Nie narzekam na braki w tym aspekcie.

To robi się powoli żałosne. Ja i takie myśli, doprawdy... Zefir owiewa moją zmęczoną dniem twarz. Czuję, jak kropelki potu spływają po moim czole, a następnie spadają na ziemię. To właśnie są ludzkie ułomności, których nienawidzę. Ciało człowieka dalekie jest do ideału, do którego dążę. Chce być jak wąż, który zrzuci swoją starą powłokę i przyodzieje się na nowo.

Las mnie kusi, zaprasza. Bywam w nim nieraz, ciekawość i przyjemny dreszczyk emocji zawsze towarzyszą mi, gdy zagłębiam się między drzewa. Tym razem jednak jest zupełnie inaczej. Niewidzialne macki wciągają do środka, a ja, zauroczony, poddaję się.

Oglądam się za siebie. Na wszelki wypadek. Nie chce się potem nikomu tłumaczyć z tego, gdzie jestem, co czynię. To tylko byłby problem, a ja ich unikam. Czasem nie warto otwierać ust. Milczenie jest złotem.

Stwierdzam, że jestem bezpieczny przed ciekawskimi oczami uczniów i profesorów. Radośnie wkraczam do mojego azylu, który otwiera swe zielone drzwi przede mną. To uczucie godzi w moje serce. Mimo że nigdy nie pokocham drugiego człowieka, zdecydowanie mogę darzyć uczuciem przyrodę, która sama mi się podporządkowuje.

Staję pośród drzew, unosząc wysoko głowę. Przyjemny chłód owłada moje ciało. Chcę tu zostać, wiecznie. Problem w tym, że nie mogę. Moja chęć samodoskonalenia się to uczucie wyższe. To nałóg.

Niepostrzeżenie koło mnie przebiega jednorożec. To piękne zwierzę, bardzo cenne. Mimo tego, że zabiłem już dwie osoby, dalej cieszę się z małych rzeczy. Nie wykluczam, że kiedyś i ten koń przyda się do moich badań. Jednak teraz, wolny i tętniący życiem, wygląda pięknie.

To wszystko szczegóły mojego życia. Niedługo porzucę ten zakątek i możliwe, że tu nie wrócę. Chcę poszerzyć swe horyzonty w Albanii. Czarna magia uśpiona w tamtejszych lasach czeka, abym przybył i ją zgłębiał. Tak, pragnę tego. A co potem? Czy jest możliwość powrotu do domu? Hogwarcie, wrócę, obiecuję.

Wreszcie nadciągają ciemnie chmury. Cieszę się niezmiernie. Deszcz, tego oczekiwałem. Podchodzę do drzewa, opieram ręce na korze. Jest przyjemna, taka chłodna. Opieram również czoło. Tak, tego mi trzeba.

– Trzeba iść, czas ucieka – szepczę.

Tak, racja. Im dłużej mnie nie ma, tym gorzej. Odwracam się w kierunku, skąd przyszedłem. Ostatnie promienie słońca przebijają się przez warstwę chmur. Ich blask pada na wąską ścieżkę. Chwila, coś na niej leży.

Nie spodziewam się niczego ciekawego, ale mimo to podchodzę do tego miejsca. Kucam, wygrzebuję z ziemi ów przedmiot. To zegarek, jakiś inny. Skądś znam go, ale trudno powiedzieć, skąd dokładnie. Na pewno mignął mi w jakiejś książce. Tak, zapewne tak było. Wkładam go do kieszeni, tam będzie bezpieczny. Czuję, że jego ciężar przyjemnie obciąża moje spodnie. Z delikatnym uśmiechem ruszam w kierunku zamku. Coraz bliżej i bliżej do celu. Pojawia się kontur budowli, którą znam na pamięć. Wszystkie wieżyczki, kolumny, okna, gobeliny to dla mnie dom. Widziałem w swym życiu już tak wiele, lecz tylko tutaj przynależę.

Wymykam się niepostrzeżenie z lasu. Oddalam się od niego najszybciej, jak to możliwe. Nikt nie może wiedzieć, nikt. Wpadam do zamku, cały przejęty znaleziskiem. Idę w kierunku biblioteki, pędzę niczym wiatr. Przechodzę przez drzwi pomieszczenia. Jestem, wreszcie. Kieruję się do działu o magicznych przedmiotach. Mam! Biorę do rąk opasłe tomiszcze. Jestem taki przejęty.

Otwieram książkę, czytam. Kartka po kartce. Nic. Nie rezygnuję, nie teraz.

Wreszcie. Ilustracja przedstawia dokładnie ten sam przedmiot, który mam w kieszeni. Czytam, moje oczy rozszerzają się gwałtownie.

– Zmieniacz czasu – szepczę.

Jeśli ufać instrukcji, może przenieść mnie, gdzie tylko chcę. Wystarczy nałożyć go i przekręcić. Tak zrobię! Odkładam książkę. Wychodzę. Idę na korytarz na siódmym piętrze. Odkryłem tam fascynujący pokój, który otwiera przede mną swoje tajemnice. Myślę o zacisznym miejscu. Drzwi pojawiają się natychmiast. Wchodzę. Jakbym widział swoje dormitorium. Mały szczegół to brak moich współlokatorów.

Zakładam na szyję naszyjnik.

– Ile razy przekręcić? – zastanawiam się głośno.

Robię to, co mi przyszło na myśl. Siedem do przodu, wystarczy.

Wtem niespodziewanie podłoga się rozstępuje, a ja stoję w tym samym miejscu. Coś jednak jest nie tak. Czuję to. Wychodzę, a moim oczom ukazuje się przerażający widok. Hogwart został zniszczony. Ktokolwiek to zrobił, zapłaci za to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro