Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

Nadzieja.

Astrid spojrzała w stronę okna sypialni, przy którym stał Czkawka. Patrzył na spowitą ciemną nocą wioskę w bezruchu. Chciała do niego podejść, zapytać, czy wszystko w porządku, ale każde słowa wydawały się zbyt ciężkie, by jeszcze teraz je dźwigać. Westchnęła cicho, a do jej oczu napłynęły łzy.

— Nie powinnaś tu być.

Jego głos pozbawiony był wszelkich emocji, jakby ostatnie tygodnie zabrały mu uczucia. Choć w głębi serca wiedziała, że wystarczyła jedna chwila, by wszystkie utracił.

— Pozwól, że sama za siebie zadecyduję — szepnęła z trudem, próbując powstrzymać łzy. Chyba było już na to za późno. Odwrócił się w jej stronę, dostrzegając mokre policzki. Podszedł bliżej, jednak nie otarł słonych kropel, które naznaczyły jej twarz krętymi śladami. Zatrzymał się na moment przy niej, ale szybko ją ominął. Wyszedł z pokoju, a ona spuściła jedynie wzrok, wpatrując się w delikatnie zaokrąglony brzuch. Położyła na nim dłonie, uśmiechając się delikatnie przez łzy.

— Sprawię, by znów nas pokochał. Nas i samego siebie — wyszeptała obietnicę. Pozwoliła sobie jednak na upadek. Ten jeden raz, kolejny raz.


Nadzieję.

Zabija.

Beznadzieja.


Szpadka obudziła się po raz kolejny z krzykiem. Usiadła gwałtownie na łóżku, czując jak całe jej ciało drży z przerażenia. Śledzik także się obudził i spojrzał na nią ze smutkiem. Koszmary nawiedzały ją niemalże każdej nocy, a żadne z ziółek Gothi nie pomagały. Próbowali już wszystkiego, jednak na tęsknotę nie było żadnego lekarstwa.

— Przyniosę ci ciepłego mleka, co? — zaproponował z uśmiechem mężczyzna, a blondynka przytaknęła. Kiedy Śledzik opuścił sypialnie, ona również wstała i podążyła za nim, nie chcąc zostawać ani na chwilę sama.

Nieco zdziwił się, gdy zastał ją, siedzącą przy palenisku, zaraz po tym jak przygotował dwa kubki pełne ciepłego mleka.

— Wszystko dobrze?

— Tak, tak. Nie chciałam być sama. Czuję się... ja się chyba boję — wyszeptała, obejmując się ramionami. Śledzik okrył ją jednak kocem, a następnie przytulił do siebie.

— Rozmawiałaś z Czkawką? — zapytał cicho.

— Nie, nie miałam okazji — odparła beznamiętnie, choć było jej nieco żal wodza.

— Valka mówiła, że nie jest z nim dobrze. Wszystkich odtrąca, Astrid także — powiedział Śledzik, choć nie był pewny czy jego ukochaną to w ogóle interesuje. Nie lubiła poruszać tego tematu, jednak postanowił zaryzykować.

— Ale przecież... ona jest w ciąży. Powinien się nią zająć — odparła szybko Szpadka, patrząc na blondyna. Ten wzruszył ramionami.

— Z tego co wiem to on wciąż ją odtrąca. Obie musicie być silne. Ty po stracie Mieczyka, choć i my próbujemy się w tym wszystkim odnaleźć, ale Astrid także. On ją powoli także zabija, a ona go nie zostawi, dopóki go nie wyleczy. Ale czy da się wyleczyć rozerwaną duszę? — zapytał, ale dziewczyna już nie odpowiedziała. Trwali tak przez chwilę, kołysząc się delikatnie i wpatrując w dogasający ogień, który nieco pomógł ukołysać Szpadkę do snu, niemal jak kołysanka...

*

W domu Haddocków atmosfera znacząco się zmieniła po tych trzech miesiącach, które minęły odkąd wrócili, uwolnieni od Grimmela. I choć fizycznie rzeczywiście tak było, tak o psychice mówić tak nie potrafili. Astrid jako tako wracała powoli do siebie. Nadal prześladowały ją obrazy i słowa, których doświadczyła, będąc uwięziona razem z mężem i przyjaciółmi, jednak każdy dzień przynosił jej nową nadzieję. Z Czkawką było jednak o wiele gorzej. Odsunął się zupełnie od wszystkich, zaniedbując nawet swoją rolę jako wodza. Władzę na wyspie przejęła na zastępstwo Valka, choć i Astrid bardzo wiele załatwiała oraz sprawowała pieczę nad kilkoma sprawami. Czkawkę mało to jednak obchodziło, jego myśli znajdowały się gdzieś daleko. Tak daleko, że nawet jego żona, która zawsze tak doskonale go rozumiała, teraz miała spore problemy z dotarciem do niego, choć za nic nie chciała się poddać.

— Astrid, jesteś tutaj? — Po chacie rozniósł się głos Sączysmarka, który wparował nagle, bez zapowiedzi. Blondynka akurat przygotowywała kolację, która miała być niespodzianką dla Czkawki, którego od samego rana nie widziała.

— Tak, tak — odparła, po czym wytarła ręce w ścierkę i wyszła na spotkanie przyjacielowi. Ten popatrzył na nią z uśmiechem, po czym podał kilka kartek, które zapewne związane były ze sprawami wyspy. — Coś się stało? — zapytała, gdy zaczął rozglądać się po domu.

— Jest Czkawka? — spojrzał na nią z uwagą, lecz ona jedynie zaprzeczyła ruchem głowy. — To niedobrze. Musimy podpisać umowę z jednym z handlarzy. O ile mnie pamięć nie myli, to właśnie z tym, od którego chcieliście kupić kołyskę. Aha, i miałem jeszcze zapytać, czy się rozmyśliłaś razem z Czkawką.

— Dlaczego? — zdziwiła się. — Przecież wysłałam Czkawkę z pieniędzmi.

— Nie dotarły do niego — odpowiedział szybko.

— Chyba sobie żartujesz. Wszystko było załatwione, Czkawka miał jedynie zapłacić. Co on zrobił z tymi monetami?

— Mnie się pytasz? To twój mąż — odparł, może zbyt złośliwie Smark. Astrid popatrzyła na niego z powagą. Westchnęła jednak i przygryzła dolną wargę.

— Ja nie mam już siły, nie wiem jak do niego dotrzeć — wyznała zgodnie z prawdą. Usiadła przy palenisku, próbując choć odrobinę się ogrzać. Od kilku tygodni panował wokół niej taki chłód, że straciła już wszelkiego pokłady ciepła.

— Dalej wierzysz w to, że on znormalnieje? — zapytał, będąc ciekawy odpowiedzi przyjaciółki. Wojowniczka popatrzyła na niego ze zmęczeniem.

— Sama nie wiem, być może kiedy urodzi się dziecko, nie wiem... może przebudzi się w nim jakiś instynkt i powróci ten stary Czkawka, którego tak dobrze znaliśmy...

— A co jeśli nie? — Astrid spuściła wzrok, nie odpowiadając. Chyba nadzieja była ostatnim, co jej pozostało.

*

Valka usłyszała ciche pukanie do drzwi, dlatego bez chwili zastanowienia otworzyła je, odkładając na moment swoją pracę. W progu stała Astrid razem z Eretem, który w zasadzie przyszedł o coś zapytać, ale gdy spotkał przy domu byłej jeźdźczyni przyjaciółkę, stwierdził, że może załatwić tę sprawę nieco później. Blondynka stała pod drzwiami przez chwilę, jakby zastanawiając się czy może wejść czy nie, ale w końcu zdobyła się na odwagę, by zapukać. Eret uśmiechnął się jedynie delikatnie do Valki, gdy ta otworzyła i oznajmił, że przyjdzie rano, by z nią porozmawiać. Ta skinęła jedynie głową, po czym wpuściła synową do ciepłego domu.

— Wszystko dobrze, Astrid? — zapytała szatynka, gdy obie usiadły już wygodnie przy ogniu. Astrid została okryta nawet ciepłym kocem, a w dłoniach trzymała gorący napar z ziół. Spojrzała na teściową z niepewnością, ale gdy tylko napotkała jej troskliwe spojrzenie, zaprzeczyła. Miała już dość udawania, że jest w porządku, bo nie było.

— Chyba się poddaję — wyszeptała prawie bezgłośnie.

— Nie możesz się poddać, Astrid. Wiesz doskonale, że jesteś jedyną osobą, która może mu pomóc, wpłynąć na niego, dać do myślenia. Być może potrzeba po prostu trochę więcej czasu — powiedziała Valka, bynajmniej nie chcąc przekonywać młodej kobiety do swojego zdania. Rozumiała poniekąd Astrid i bardzo jej współczuła, jednak w głębi serca wiedziała, że gdy ta się podda, stracą wszystko.

— On mnie prawie nie zauważa. Jakbym była niewidzialna. Minęły trzy miesiące — westchnęła. — Ja, je nie chcę się poddać. Bardzo go kocham, chcę by do mnie powrócił, by znów było tak jak kiedyś, ale... nie wiem czy mam na tyle cierpliwości, by nadal bezczynnie czekać.

— Bezczynnie? Astrid, przecież ty tak wiele dla niego robisz. Codzień znosisz jego humory, jego godziny milczenia... Jesteś jego oparciem, nawet gdy myślisz, że cię nie widzi, on nie widzi niczego poza tobą. Byliście tam razem. Obydwoje bardzo to przeżyliście, do tego spodziewacie się dziecka, to zrozumiałe, że jest ciężko — uśmiechnęła się lekko, choć nie chciała jej przestraszyć czy śmiać się z jej sytuacji. Pragnęła jedynie, by Astrid doceniła samą siebie.

— Nawet nie wiem, gdzie on teraz może się podziewać — wyszeptała, a starsza kobieta uniosła lekko brwi.

— Myślałam, że wiesz — odparła.

— Co wiem?

— Że od dwóch, może trzech godzin jest ze Szpadką w karczmie. Widziałam jak tam szedł, spotkali się przed drzwiami — powiedziała. Astrid zmarszczyła czoło, po czym pod pretekstem jakiejś pilnej sprawy, o której zapomniała wyszła z chaty, by poczekać na Czkawkę w domu. Była ciekawa, co ten ma jej do powiedzenia.

*

Drzwi zamknęły się z hukiem, a do chaty wszedł przemoczony do suchej nitki Czkawka. Zrzucił z siebie ciężki, nasiąknięty wodą płaszcz oraz buta, rzucając rzeczy gdzieś w kąt. Nieco nie kontaktował z rzeczywistością, jednak pamiętał, gdzie znajduje się sypialnia, dlatego ruszył w jej kierunku. Na drodze jednak stanęła mu Astrid, która do tej pory obserwowała go z fotela.

— Wiesz, która jest godzina? — Nie było to zbyt miłe powitanie.

— Mam to gdzieś, zejdź mi z drogi, jestem zmęczony — mruknął w odpowiedzi.

— Trzeba było tyle nie pić — odparła, czując, że za chwilę nie wytrzyma.

— Nic ci do tego — mruknął.

— Może i tak, ale na pewno nie pozwolę, żebyś przepijał pieniądze, które były przeznaczone dla naszego dziecka?! Proszę, możesz sobie być dupkiem, który w poważaniu ma wszystkich, którzy próbują ci pomóc! Możesz mnie nienawidzić, za to, że nadal tutaj jestem i że „utrudniam" ci życie! Tylko mi odpowiedz: dlaczego? — krzyknęła mu prosto w twarz. Czkawka patrzył na nią, po czym machnął ręką i chciał już udać się nie schody, ale go nie przepuściła.

— Śpisz dzisiaj na dole — odparła beznamiętnie, po czym ruszyła na górę, a chwilę później usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami sypialni.


Nadzieja.

Jest.

Niezniszczalna.


Astrid nie mogła zasnąć.

Przez cały czas obracała się z boku na bok, jakby nie mogła znaleźć odpowiedniej pozycji. Oparła się o wezgłowie łóżka i położyła dłonie na brzuchu, uśmiechając się delikatnie. Tak n=bardzo marzyła op tym, by było tak, jak dawniej. Do tej pory myślała, że kiedy kobieta jest w ciąży, mężczyzna wariuje ze szczęścia, i tak samo miała nadzieję, że z Czkawką będzie podobnie, jednak on był raczej obojętny. Wiedziała, że sytuacja, w której się znaleźli jest dosyć niecodzienna. Bowiem, nie jest to dosyć powszechne, by zabić swojego przyjaciela, nawet jeśli jest się w transie. Astrid zdawała sobie sprawę, że jej mąż zawsze był typem wrażliwca, przez co teraz starał się jak najbardziej nie pogrążać w rozpaczy, choć wiedziała jakie naprawdę emocje nim targają.

Nagle usłyszała krzyk. Rozdarł ciszę, w której do tej pory trwała.

Wstała szybko i zarzuciła na siebie ciepłe futerko. Otworzyła cicho drzwi, niepewna czy zejść na dół. Wzięła jednak głęboki oddech, po czym ruszyła przed siebie. Cicho stawiała stopy na schodach, by nie zdradzić swojej obecności.

W dogasającym świetle ognia zauważyła ciemną skuloną sylwetkę. Czkawka.

Siedział przy ścianie, z przyciągniętymi, zgiętymi w kolanach nogami. Wpatrywał się pustym spojrzeniem w palenisko, a po policzkach płynęły mu łzy. Po raz pierwszy widziała go w takim stanie. Zazwyczaj chował przed nią swoje uczucia, choć chciała mu pomóc.

— Hej — wyszeptała cicho i usiadła obok, opierając się o ścianę. Nie odpowiedział, jednak spojrzał na nią przelotnie i otarł policzki z łez. — Nie mogłam spać.

— Ja też — odparł cicho, a ona wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. Był tak cholernie przepełniony bólem, choć wypowiedział jedynie dwa, krótkie słowa.

— Miałaś rację — przyznał, kiedy zapanowała nagła cisza. — Kiedy nazwałaś mnie dupkiem. To jest jednak zbyt łagodne dla mnie określenie. Oboje o tym wiemy.

— Możemy porozmawiać? Tylko szczerze? — zapytała, patrząc na niego. Przytaknął.

— Od czego zaczniemy?

— Powiedz mi o wszystkim. O twoim całym lęku, o cichych dnia i o bólu — poprosiła, patrząc na niego pewnym wzrokiem. Czkawka nie był jednak przekonany czy są to odpowiednie tematy.

— Astrid, nie jestem pewny czy-

— Proszę... Wiem, że to dla ciebie trudne, dlatego, gdy nie będziesz chciała dalej mówić, po prostu przerwij — powiedziała cicho, chcąc dodać mu odwagi.

— Zabiłem mojego przyjaciela — zaczął ciężko, od razu czując pod powiekami łzy. Po raz pierwszy wypowiedział to zdanie, odkąd powrócili na Berk. Przyznał to jednak na samym początku. — I zabiłem Grimmela. Przyjaciela i wroga. Choć w głębi serca chciałbym, by żyli oboje. Nienawidzę siebie za to, co zrobiłem. A to zabija mnie od środka. Każdego dnia zastanawiam się, co by było gdybym... gdybyśmy jakoś uciekli. Od razu spisałem wszystko na straty, zamiast o was walczyć.

— To nie była twoja wina — powiedziała cicho blondynka, kładąc mu dłoń na ramieniu.

— Zabiłem go, nie ucieknę przed tym.

— Posłuchaj Czkawka, wiem jak to wyglądało, byłam tam. On nas ochronił przed Grimmelem. Ty byłeś tylko narzędziem w jego rękach i Mieczyk o tym wiedział. Nie skrzywdziłbyś go. — Próbowała go w jakiś sposób pocieszyć, lecz to nie pomogło. Zaszlochał, znów uaktywniając swoje emocje. Nie czekając długo, wojowniczka przyciągnęła go do siebie, kładąc jego głowę na swoim ramieniu.

— Należał do naszej rodziny... — wyszeptał ciężko.

— Ty nadal do niej należysz, a czasami myślę, że jesteś gdzieś daleko. Wszyscy za nim tęsknimy, wszyscy się z tym mierzymy i wszyscy wiemy jedno - to nie była twoja wina.

— Nieprawda — odparł, po czym odsunął się od niej i wstał. Przeszedł kilak kroków, po czym zatrzymał się niespodziewanie. Astrid obserwowała jego ruchy, wolne i niepewne. Był rozerwany... Nosił za sobą potrójną lub nawet poczwórną tęsknotę. Za Mieczykiem, za Szczerbatkiem, za ojcem i za życiem.


Nadzieja.

To.

Wszystko.

Co.

Zostało.


Pomogła mu wejść na górę i pozwoliła ze sobą spać. Czkawka z początku się nie zgadzał, jakby chcąc poniekąd przeprosić za swoje błędy, za to co mówił wcześniej, jednak Astrid uparła się i już chwilę później leżał na niej, próbując się uspokoić.

— Nie mam pojęcia jak żyć — wyznał jej cichym głosem.

— Ja też nie — przyznała przed nim. — Ale wiem, że bez ciebie nie dam sobie rady.

— Tyle przeze mnie przecierpiałaś...

— Jak się kogoś kocha, to się go nie zostawia — wyszeptała cicho i uśmiechnęła się, po czym cmoknęła go delikatnie we włosy. On tylko przytulił się do niej mocniej, nie potrafiąc nawet podziękować. Żadne słowa nie były tutaj potrzebne ani odpowiednie.

— Astrid, jeśli chodzi o tę kołyskę... ja znajdę sposób, by jakoś ją spłacić — powiedział nagle cicho, a jego prawa dłoń znalazła się pod jej koszulą nocną. Masował delikatnie jej lekko zaokrąglony brzuszek z uśmiechem.

— Nie przejmuj się, wymyślimy coś innego. Tylko obiecaj mi coś Czkawka...

— Co takiego?

— Nigdy więcej nie zamykaj się przede mną. Następnej ciszy możemy nie przetrwać — powiedziała cicho, czując, że powoli odpływa. Był już niemalże świt, choć wiedziała, że pewnie nie wstanie wcześniej niż w południe.

— Obiecuję — powiedział, w myśli samemu sobie obiecując, że dotrzyma danego słowa. Jeszcze nie do końca pogodził się z sytuacją, która zjawiła się w jego życiu jak jakiś zły sen, jednak wiedział, że teraz nie ma już odwrotu.

— Powinieneś porozmawiać ze Szpadką — wyszeptała sennie blondynka, mając już zamknięte oczy.

— Porozmawiam, jutro. Pójdziesz ze mną?

— Jasne. — Jej słowa brzmiały sennie.

— Astrid?

— Hmm...

— Kocham cię — wyszeptał, choć nie był pewny czy go usłyszała. Astrid jednak uśmiechnęła się delikatnie, nie odpowiadając. Jej usta poruszyły się bezgłośnie.


Nadzieja.

Jest.

Wszystkim.

Dopóki.

Nie.

Odnajdziesz.

Miłości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro