Rozdział 4
- Co to znaczy jeszcze raz?- wtrącił mój ojciec
- Jeśli dzik zostanie, tu na czystej ziemi, rozsieje przeklętą siłę i nie będzie zbyt ciekawie...- Arin podrapal się po swojej krótkiej brodzie i zamyślil się głęboko
- I sugerujesz, że dobrowolnie puszczę moją jedyną córkę do Ciemnego Lasu?!- wrzasnął zachrypniety głos taty.
- Nie- odparł spokojnie Arin - sugeruję, że nikt z mojej armii, ani żaden z twoich synów nie ma szans żeby zanieść dzika na drugi koniec lasu, by spalić dzika w jeziorze zmarłych. Karina wykazała się wielką odpowiedzialnością i siłą - fizyczną, bo bądźmy szczerzy, strzałą, czasem trudno przebić serce człowieka, a co dopiero grubą skurę, zarosnietego demonami dzika. Ba! Skurę, a co dopiero serce. Dlatego w takiej sytuacji wydaje mi się że tylko Karina ma jakiekolwiek szanse, by przejść nawet przez trzy czwarte tego lasu.
- Czy ty myślisz że jak jestem stary to i obrazu głupi?!
- Nie, dlatego Harison wybierze się z Kainą- uśmiechnął się Arin
- Nie ma...
- Tato- czułam że musiałam przerwać ojcu tą wypowiedź. - Jeśli Arin mówi że dam radę to tak będzie, nawet nie będzie tylko tak jest. - złapałem tate za ramiona i spojrzałam prosto w jego brązowe oczy - Tato, nic mi się nie stanie choćby nie wiem co. O pamiętaj wrócę do domu...- nie chcąc odprowadzić do płaczu u starca odwocilam się i powiedziałam z dumą :
- Zaszczytem dla mnie będzie, jeśli mogę zabrać tego dzika za Ciemny Las.
- Jesteś silna... ona też taka była - powiedział ojciec zza moich pleców. Orietujac się że mówi o mamie uśmiechnęłam się i odwróciłam głowę.
- Zawsze- wydawało mi się że powiedziałam to z tak promiennym uśmiechem że po policzku taty popłynąła łza. Znowu zmieniłam kierunek widzienia. Teraz przed twarzą pojawił Harison trzymający w rękach dzika.
- To jak? Idziemy?- powiedział z dziwnym uśmiechem na twarzy
Ludzie zaczęli wiwatowac i klaskać, kiedy weszliśmy do lasu wszystko co na zewnątrz zdawało się słuchać jak by przez ścianę. Szliśmy normalnie przez dłuższą chwilę aż weszliśmy w gąszcz traw i niskich suchych drzew. Harison zatrzymał się, a ja razem z nim. upuścił dzika na ziemie i podbiegł do mnie, bo szłam przed chłopakiem.
- Posłuchaj od dawna chciałem ci to powiedzieć...- zbliżył się do mnie, a jego prawa ręka odgarnęła moje kręcone blond włosy - jesteś tak piękna, słodka...- nagle objął mnie mocno, wargi czarnowłosego zbliżyły się do moich, nawet nie zauważyłam że utknęłam w pocałunku. Starałam wyrwać się z uścisku, nawet przechylić głowę nic z tego. W końcu uwolniłam moje ręce i dobrałam się do łuku i wycelowałam strzałą prosto w jego gardło.
- Jeszcze raz mnie dotkniesz, a kolejną strzałę ubrudzę w czyjeś krwi- szepnęłam, starając wywołać uczucie grozy u mężczyzny, jednak on i ja wiedzieliśmy że to ja boję się bardziej, a Harison jednym uderzeniem może zniszczyć bron i połamać ją jak patyczek.
Drżałam ze strachu coraz bardziej napinając cięciwę z każdym ruchem mężczyzny, aż poszedł po dzika i rzucił tuż przede mną. Oddalając się powiedział:
- Od miłości nie uciekniesz!
- Idź już dobra!!!- wrzasnęłam cała w strachu. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam dalej starając myśleć tylko o dalszej drodze na koniec lasu...
Mam nadzieje że się podoba :-)
O wszystkich moich błędach poinformujcie mnie w komentarzu :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro