Rozdział 3
Lady Charlotte
"Droga Mary,
Bardzo się cieszę, że dostałam twój list. Byłabym rada, gdybym dostawała je częściej. Małżeństwo? Mówiąc szczerze nie myślałam o tym i nie śpieszy mi się do tego. Jest dobrze mi jak jest. Król Franciszek traktuję mnie należycie i z szacunkiem. Jest mi dobrym przyjacielem i kompanem. Odwiedzisz Francję? Dobrze będzie cię zobaczyć.
Lady Charlotte Burbon"
Uderzenie spowodowało czerwony ślad na moim policzku, który nie zszedł do wieczora, gdy odwiedził mnie mój nieznajomy.
- Co z twoim policzkiem? - Spytał, po dłużej chwili, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nic. - Odburknęłam smucąc się.
- Charlotte. - Zaczął, łapiąc mojd dwie dłonie. - Czego mi nie mówisz? Ktoś coś ci zrobił?
- Mówię, że nic się nie stało?
- Nic? - Spytał wymownie.
- Pani Deraux czasem traci panowanie nad sobą. - Zaczęłam, patrząc wciąż na nasze złączone dłonie. - Czasem wpada w szał.
- Mogę z nią o tym pomówić, nie może cię tak traktować.
- Rzecz w tym, że nie możesz. Pamiętaj, że oficjalnie mnie nie znasz. - Przypomniałam, podnosząc wzrok na chłopaka. - Jedyne co możesz to mnie przytulić, nikt inny tego tu nie robi.
Powiedziałam, na co od razu poczułam silne ramiona chłopaka, który przygarnął mnie do siebie. Opierałam głowę o jego klatkę piersiową, mogąc usłyszeć jego bijące serce.
- Moja mała Charlotte. - Szeptał, głaskając moje plecy.
Po dłużej chwili również położyłam ręce na jego plecach tak jakbym nigdy nie chciała ich puścić. Brakowało mi takich momentów od lat. Ostatni raz tuliła mnie tak do moja matka, Maria. To było lata temu i szczerze mówiąc nie pamiętam tych chwil zbyt dobrze. Nie pamiętam również twarzy matki, której obraz wisiał w moim salonie.
- Dziękuję, że mnie odwiedzasz. - Powiedziałam, patrząc w twarz przyjaciela. - Wiele dla mnie znaczy to, że tu jesteś.
- Zawsze będę. - Stwierdził, biorąc złączając nasze małe paluszki prawych dłoni. - Jesteśmy przyjaciółmi, tak?
- Jesteśmy przyjaciółmi. - Potwierdziłam.
- Co z twoimi rodzicami? - Spytał nagle, gdy siedzieliśmy obejmując się.
- Nie chcę o nich rozmawiać. Nie gniewaj się.
- Rozumiem, ty nie znasz mojego imienia i nie pytasz. Ja też nie będę pytać.
- Czy przyjaźń taka powinna być?
Spytałam, zastanawiając się nad naszą relacją.
- Zwyczajna nie, ale patrząc na okoliczności... nie jesteśmy normalną parą przyjaciół. - Stwierdził, obejmując mnie wciąż ramieniem.
- Dobrze jest mieć cię przy sobie.
- Wychodzimy dzisiaj na spacer? - Zaproponował, a ja spojrzałam na mojego nieznajomego.
- Wiesz, że nie mogę. - Jęknęłam.
- Możesz... strażnicy nie zapuszczają się w stronę lasu. Tam będziemy mogli iść swobodnie.
- Jesteś pewien? Nie chcę kłopotów.
- Pomogę Ci zejść i wejść.
- Niech będzie... - przystałam. - Muszę założyć płaszcz. Wiedz jednak, że jak wpadniemy...
- Bez obaw, nic ci nie będzie.
- A Tobie? - Spytałam, zaczynając szukać swojego płaszcza w szafie.
- Mam specjalne względy u króla, podobnie jak ty.
Na te słowa obróciłam się już z płaszczem w ręce i zlustrowałam uważnie mojego gościa. Mogłam patrzeć na te piękne niebieskie oczy i włosy niemal takiej barwy jak moje. Zapięłam płaszcz i zostawiłam stwierdzenie przyjaciela bez jakiegokolwiek podważenia.
- Możemy iść. - Powiedziałam, otwierajac drzwi na balkon. Rozejrzałam się
wokół. - Którędy niby mam zejść?
- Wiedziałem, że spytasz o to. Dlatego ustawiłem drabinę, aby było ci łatwiej.
- Nie wiem dlaczego się zgodziłam.
- Bo jestem czarujący... - Zaczął, obejmując mnie talii. - Jestem niesamowity.
- Och... Dobrze, że zostałam uświadomiona, ale powinniśmy, gdzieś iść, aby nikt nas nie widział.
***
Razem z moim nieznajomym szliśmy pomiędzy drzewami, aby nikt nas nie zauważył. Cały czas kurczowo musiałam się trzymać ramienia przyjaciela, aby nie upaść na lodzie lub nie przewrócić się o korzenie drzew.
- Gdzie my właściwie idziemy? - Spytałam, będąc już zniecierpliwiona.
Normalnie leżałam lub spałam o tej godzinie w łóżku. Nigdy jeszcze nie opuściłam komnat bez pozwolenia. Nie myślałam, że gdy już to zrobię, będę musiała męczyć się w zaspach śniegu.
- Zobaczysz, jeszcze chwila. - Odparł tajemniczo, a w tym samym momencie jakiś impuls kazał mi się zatrzymać. - Charlotte? Musimy iść.
Puściłam rękę chłopaka i lekko się cofnęłam. Mimo mroku mogłam zauważyć minę chłopaka. Był zdziwiony moim zachowaniem.
- Wydasz mnie królowi! - Wrzasnęłam, na co nieznajomy doskoczył do mnie, przykładając dłoń do moich ust.
- Charlotte, na litość boską ciszej albo obydwoje dzisiaj skończymy tłumacząc się przed królem. Mam dla nas inne plany. - Wyjaśnił, biorąc dłoń. - Nie ufasz mi?
- Nie znam cię.
- Rozumiem twoje wątpliwości w tej chwili, ale... zyskałaś przyjaciela. Może warto byłoby mieć do niego trochę zaufania.
- Boję się. - Wyznałam.
Bałam się tej całej sytuacji, świata i mojego nieznajomego, który poświęca mi więcej czasu nikt ktokolwiek inny. Bałam się zawieść króla. Bałam się zostać ukarana. Bałam się wszystkiego. Nie chcę skończyć w zimnym lochu, zapomniana bardziej niż teraz.
- Nie ma czego, możesz mi wierzyć.
Ponownie ujęłam ramię przyjaciela i zaczęliśmy kontynuować swoją przechadzkę. Po kilku minutach dotarliśmy do jakiegoś małego pałacyku.
Było tam ciepło, co można było zauważyć przez palący się opał w kominikach. Nieznajomy zaprosilydo mnie do środka, który był oświetlany tylko przez kilkadziesiąt świec.
- Kogo to jest? - Spytałam, podchodząc do kominika, aby się ogrzać.
- Moje, możemy nawet zatańczyć. U ciebie nie było warunków.
- Nie wygląda na zamieszkałe.
- Nie spędzam tu dużo czasu. - Oznajmił, okrywając mnie kocem. Spojrzałam na niego pytająco. - Szybko się ogrzejesz. Musiałaś zmarznąć. Może zechcesz wina?
- Poproszę.
Po chwili dostałam kielich napełniony winem i mój nieznajomy wreszcie mógł usiąść koło mnie.
- Nie znamy się długo... - Zaczął, patrząc w ogień. - Ale wiele dla mnie znaczysz. Nie mam wielu przyjaciół... właściwie nie mam żadnego...
- Mylisz się. - Przerwałam mu, dotykając jego dłoni. - Masz mnie.
Przeniósł wzrok na mnie i zaczął lustrować moją twarz. Ścisnął moją dłoń, a drugą położył na moim śladzie, który znajdował się na policzku.
- Nie możesz dać się zdominować, przez te starą głupią wiedźme.
- Ślad zejdzie.
Przypomniałam.
- Ślad zejdzie, ale wspomnienie pozostanie. Ona będzie cię bić za każdym razem swojego złego humoru. Zgaduję, że nie zrobiła tego pierwszy raz.
- Będziemy o tym rozmawiać?
- Nie, jeśli nie chcesz. - Zamilknął, na dłuższy moment. - Możemy zatańczyć.
- Z przyjemnością.
***
Następnego ranka obudziłam się z bólem głowy, który najpewniej był spowodowany wrażeniami poprzedniej nocy. W dodatku okropnie bolała mnie noga, na którą przewróciłam się na lodzie, gdy wracaliśmy. Moje dwórki zaczęły mnie ubierać w bogato zdobione, odzienie jednak zastanowiło mnie, gdzie jest Pani Deraux, o co spytałam.
- Jest z synem, Milady. Został pobity.
- Pobity? - Spytałam zaskoczona.
- Podobno to przestroga dla Pani Deraux, aby się nie nosiła zbyt wysoko.
Wysoko? Czy... czy możliwe jest to, aby mój przyjaciel... Nie! O czym ja myślę?! Chociaż był tak strasznie zaangażowany, aby nieść mi pomoc. Czy to w ten sposób skonsultował się z moją opiekunką?
- Lady Charlotte... Lady Charlotte...
Usłyszałam głos króla, gdy blond włosa dwórka, rzuciła na mnie ostatnie spojrzenie.
- Zostawcie nas. - Szepnęłam, idąc w stronę króla. - Wasza królewska mość.
Król skinął głową, a gdy drzwi za dziewczętami się zamknęły kontynuuował. Miejmy nadzieję, że dobrze przypudrowały mój policzek.
- Napisała do mnie twoja matka...
- Królowa Szkotów. - Dopowiedziałam.
- Tak... Oferuje, abyś wyjechała do swojej ciotki na angielski dwór.
- Królowej Elżbiety. - Powiedziałam coś oczywistego.
- Dostałem też drugi list... od twojego kuzyna, króla Nawarry.
- Henryka.
Mówiłam tak oczywiste rzeczy, przez to, że cały czas byłam przy myśli, w której rozważałam czy mój przyjaciel jest zdolny do takich okropnych czynów.
- Henryk również oferuje pobyt na swoim dworze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro