7.
Miałam mocny i twardy sen, ale dziesiąte dobijane połączenie obudziłoby każdego. Po omacku chwyciłam telefon do ręki, przypadkowo odłączając go tym samym od ładowarki.
— Z tego, co wiem, do pracy mam na siódmą, a nie — przerwałam, na moment odrywając telefon od ucha, aby sprawdzić godzinę — piątą. Właśnie zabrałeś mi pół godziny cennego snu, Cal, nie pierwszy raz w życiu zresztą.
W słuchawce usłyszałam westchnienie.
— Jeśli nie chcesz tej sprawy, to żaden problem, mogę ją...
Na słowa przyjaciela rozbudziłam się wystarczająco szybko, aby zerwać się z łóżka i od razu chwycić przygotowane ubrania.
— Nie mów nic więcej, gdzie mam się pojawić?
— Holmes Hotel London — odparł mężczyzna, a następnie się rozłączył. Biegiem zawędrowałam do łazienki, aby wziąć szybki prysznic, odpuszczając sobie jakiekolwiek pindrzenie się. Zależało mi na tym, by pojawić się jak najszybciej na miejscu, a nie wyglądać najpiękniej.
Wybudzona jeszcze bardziej ze snu niż ja, Cherry stanęła w progu swojego pokoju, szczelniej owijając się szlafrokiem. Zarówno jesień, jak i zima były coraz bliżej i takie zmarzluchy jak moja przyjaciółka były idealnymi wskaźnikami w tej kwestii.
— Możesz mi powiedzieć, co ty wyrabiasz, do ciężkiej cholery? — zapytała, mocno mrużąc oczy. — Jest piąta nad ranem, to prawie jak środek nocy.
— Dostałam właśnie telefon od Hooda, że jeśli chcę przejęcia sprawy, to muszę się pojawić w Holmes Hotel — wyjaśniłam, w podskokach zakładając skarpetki. — Pewnie znaleźli ciało. Wiedziałam, że to nastąpi, wiedziałam!
Cherry westchnęła i cofnęła się do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
— Skoro to nic ważnego, to wracam do spania — ogłosiła, jeszcze zanim drewniana pokrywa się za nią zatrzasnęła.
Przewróciłam oczami i zbiegłam w samych skarpetkach po schodach, prawie przy tym z nich zlatując. Byłam nadzwyczajnie podekscytowana. Pamiętałam tę adrenalinę przy sprawie Luke'a i stanowczo potrzebowałam kolejnej takiej sprawy, aby poczuć się jak w domu. Kochałam to, po prostu. I nikt nie mógł mnie powstrzymać, by po raz kolejny wdepnąć w coś takiego.
Na miejscu zbrodni byłam już kilka minut po szóstej. Przy swoim zaparkowanym samochodzie stał już Michael, wyraźnie czekając na mnie.
— Cześć partnerze, jesteś gotowy na kolejną emocjonującą sprawę? — zapytałam mężczyznę, wysiadając z samochodu.
Mike pokręcił głową z westchnięciem, ale i z uśmiechem.
— Cieszysz się jak dziecko zamknięte w fabryce zabawek.
— I właśnie tak się czuję.
— Jestem zaskoczony, że nastąpiło to tak szybko. Myślałem, że Hood wytrzyma dłużej.
— Może w końcu ktoś tam na górze wysłuchał moich modlitw — powiedziałam zgryźliwie, rzucając znaczące spojrzenie niebu.
Fakt, że byliśmy coraz bliżej miejsca zbrodni, potwierdzała obecność coraz większej liczby ludzi.
Calum z Ashtonem przywitali się z nami niewielkim skinieniem głowy. Ich twarze wyglądały na zarówno smutne, jak i odrobinę zawstydzone, jakby rzeczywiście nie mogli przeżyć tego, że proszą mnie i Mike'a o pomoc.
Wzięłam od Bena rękawiczki.
— Co, prosicie mnie, bo znowu nie dajecie rady? — zapytałam ociekającym ironią tonem, jednocześnie zakładając lateksowe rękawiczki.
Cal podrapał się po karku ze zmieszaniem wypisanym nie tylko na twarzy, ale i w jego postawie.
— Nie to, że nie dajemy rady, ale... — Calum westchnął. — Aż wstyd to przyznać.
Ashton pokiwał solidarnie głową, klepiąc bruneta po ramieniu z solidarnością.
— Mi też, Hood, nie martw się. Mi też.
Oparłam głowę na złożonych dłoniach, schodząc uprzednio do przysiadu.
— No dawaj, powiedz to. Wyrzuć z siebie ten ciężar.
Widziałam, jak Calum walczy sam ze sobą, próbując ubrać to wszystko w słowa tak, aby oddać, o co dokładnie chodzi i przy okazji się nie zbłaźnić.
— Uznaliśmy po prostu, że ty poradzisz sobie z tym lepiej, niż my — wyznał w końcu.
Uśmiechnęłam się szeroko.
— Czemu mnie to nie dziwi, co, chłopcy? — zadałam pytanie, klękając przy ofierze, a raczej jej fragmentach. Nie przestawałam jednak odrywać wzroku od obu mężczyzn, co Clifford szybko skwitował parsknięciem, jednocześnie klepiąc mnie po ramieniu.
— Dobra, Sherridan, nie męcz ich już. Jeszcze chwila a nam ze wstydu spłoną, a ja nie mam zamiaru sprzątać po tobie tego popiołu. Już i tak wjechałaś na ich męską dumę wystarczająco.
— Pantofel — wyszeptał Cal, patrząc wszędzie, tylko nie na Mike'a.
Clifford spojrzał się z pobłażaniem na Hooda.
— Powiedziała ta sama osoba, która nie wychodzi na męskie spotkania, bo żona wymyśliła sezonowe sprzątanie.
— Zobaczymy, jaki ty będziesz, jak Lucy...
— Hola, hola, drodzy mężczyźni. Starczy już tych słownych przepychanek, jesteśmy na miejscu zbrodni. Tak przy okazji, na ich męską dumę to wjechałam już dawno, gdy to dzięki mojemu pomysłowi złapaliśmy Hemmingsa — zauważyłam kpiąco. — Za dobrze się bawię, żeby im odpuścić. Niech się przygotują na cały dzień moich docinek.
— Ewentualnie na całe życie — wymruczał Calum.
Uśmiechnęłam się radośnie w jego stronę i mrugnęłam.
— Tak, taka ewentualność też istnieje, masz rację Hood. Zatem co tutaj mamy?
— Zgon nastąpił jakieś dwadzieścia cztery godziny temu. Ofiara została poćwiartowana — odpowiedział na moje pytanie Ben.
— Przyczyną śmierci było pewnie wykrwawienie — dopowiedziałam, co mężczyzna potwierdził skinieniem głowy.
— Najprawdopodobniej została tutaj przeniesiona, bo ten pokój jest równie czysty, jak przed morderstwem, a jeśli spojrzymy na ilość straconej krwi, to utrzymanie tego pomieszczenia w takiej czystości byłoby naprawdę ciężkie. Oczywiście nie niemożliwe, ale wciąż trudne do zrobienia.
— Podobnie jak przy poprzedniej ofierze — dodał Calum. — Jak myślisz, Chloe, jakim sposobem został tutaj przeniesiony?
Przygryzłam usta, najpierw patrząc na ofiarę, a później na otoczenie.
— Być może w jakiś pudełkach albo skrzynkach? Tak, żeby nie budziło to podejrzeń. Równie dobrze mogła to być walizka lub torba podróżna, lecz ciało musiało zostać odpowiednio zabezpieczone, może w jakimś worku bądź owinięte folią.
Rozejrzałam się po pokoju hotelowym. Nie było żadnych śladów krwi, kroków, czy innych genetycznych ubytków, dzięki którym udałoby się nam zidentyfikować sprawcę.
— I co wy na to? — dopytał Hood. — A zwłaszcza ty, pani genialna?
Ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźnym przytykiem.
Przygryzłam kciuka.
— Monitoring pewnie w czasie przenosin ciała nie działał?
— Recepcjonistka to sprawdziła, akurat wtedy nastąpiła przerwa w dostawie prądu. I zanim zadasz kolejne pytanie, tak, przy ciele Grace również były problemy z prądem w międzyczasie, sprawdziłem już to — odparł brunet.
— Z wiadomości udało im się coś wywnioskować?
Hood razem z Irwinem równo pokręcili głowami.
— Ani śladu.
— Ale nadal wysyła wiadomości?
Ashton pokiwał głową.
— To ona wskazała nam miejsce, gdzie znajduje się kolejne ciało ofiary.
— Kurwa — wymruczałam, wstając z przykucu.
— Zidentyfikowaliście już ofiarę? — zadał pytanie Mike, nie przestając przypatrywać się martwemu mężczyźnie. — To jest ta sama osoba, co na tych slajdach?
Pokiwałam głową.
— Wydaje mi się, że tak. Pytanie brzmi, czy to jest ta sama osoba, której rączki wczoraj znaleźliśmy.
Ben się zastanowił.
— Wydaje mi się, że tak, bo nie widzę tutaj właśnie tych części ciała. Natomiast sekcja i porównanie DNA da ostateczną odpowiedź. Chcecie coś jeszcze zobaczyć, czy możemy już zabrać ofiarę do prosektorium? — zapytał Ben, chowając aparat.
Spojrzałam na Caluma, który tylko wzruszył ramionami i powiedział:
— Teraz to też wasza sprawa, my już obejrzeliśmy wszystko, a nawet chyba aż za dużo.
Tym razem skierowałam pytający wzrok na Mike'a.
— Wiem już wszystko, co potrzebowałem wiedzieć.
— Możecie zabrać — odpowiedziałam ostatecznie Benowi. Potarłam jeszcze niepomalowane i niewyspane oczy. — Potrzebuję wiedzieć, kto to jest, bo inaczej nie będę mogła ani znaleźć związku między tymi dwoma ofiarami, ani żadnej mrocznej przeszłości.
— Zabójca zostawił ciało... w całości to trochę za dużo powiedziane, ale w takim stanie, że powinni dać radę zidentyfikować tego mężczyznę — zauważył Clifford.
— Zabójczyni — poprawiłam go, na co blondyn spojrzał na mnie nierozumiejącym wzrokiem. — Pokazywałam ci te wiadomości, znaczy się, ich wydruki.
— A, tak. Naprawdę wierzycie, że zrobiła to kobieta?
— Chloe wierzy — poprawił go Ashton.
Michael uniósł lewą brew i ponownie przeniósł na mnie wzrok.
— Serio wierzysz, że kobieta dałaby radę to zrobić? Ten mężczyzna wygląda... wyglądał, przepraszam, jakby ważył naprawdę sporo, sama tkanka mięśniowa ma dużo większą wagę niż tłuszcz.
Tym razem ja uniosłam brew.
— Ewidentnie nie doceniacie kobiet i tego, jak silne potrafią być, nie tylko psychicznie, ale fizycznie również. Osoba, która to zrobiła, kobieta, na pewno nie jest takim chucherkiem jak ja, obstawiałabym na dwadzieścia centymetrów wyższą personę, tym samym kilkanaście kilogramów więcej, ćwiczącą nie tylko na siłowni, ale również wytrzymałościowo i może jakieś sztuki walki. Nie widziałam na ciele żadnego śladu po strzykawce, jednakże wydawało mi się, że dostrzegłam kilka blednących siniaków. Niewiele tak naprawdę, dwa do czterech. Bynajmniej, pokonała go naprawdę szybko i naprawdę sprawnie.
— Cholera, ona rzeczywiście jest dobra — wyszeptał Irwin do Caluma.
— Mówiłem — wymruczał ten drugi. — A to nawet nie jest choćby połowa z tego, co potrafi wyciągnąć.
Michael poklepał mnie po ramieniu i przełożył swoją rękę przez moją szyję.
— Z taką Chloe uwielbiam pracować i za taką Chloe tęskniłem.
— Już się tak nie rozczulajcie, bo chusteczek nie wzięłam — zadrwiłam. — Tak naprawdę nie wzięłam nic prócz telefonu, jak myślisz Cal, dlaczego?
Brunet przewrócił oczami.
— Chciałaś tę sprawę, zatem sprawiłem, żebyś ją miała i mogła być w niej na bieżąco.
— No właśnie, co z tym przekazaniem? — dopytał Mike, opierając się o maskę swojego samochodu.
— Oficjalnie, w aktach, to wy będziecie prowadzili sprawę. Nieoficjalnie, my z Ashtonem się dołączymy. Ja, bo jestem waszym szefem, a on, bo jest naszym jedynym łącznikiem z tą pokręconą babką. Nie będę pytał, czy podoba wam się taki układ, bo albo ją bierzecie, albo nie.
— Tylko zero wtrącania się w mój sposób pracy — zastrzegłam.
Calum uniósł ręce w obronnym geście.
— Zgoda, partnerko.
— Hej, kolego, jedynym jej partner jestem ja! — zagroził Michael, lecz kąciki jego ust mimowolnie zaczynały podnosić się do góry.
— Tylko się o mnie nie pobijcie — powiedziałam śmiechem, kierując się w stronę swojego samochodu.
— Chloe...
— Tak, widzimy się później na posterunku — odkrzyknęłam, aby następnie wsiąść za kierownicę i odpalić pojazd.
Delikatnie zdenerwowana zamknęłam drzwi samochodu, przyglądając się zakładowi karnemu. Z każdą wizytą było coraz lepiej, choć nie było ich dużo za mną, a przed nami jeszcze wiele, by było tak, jakbyśmy rzeczywiście chcieli. Dziwne by było, gdyby kiedykolwiek tak się stało.
Zostawiłam swoją służbową broń i wpisałam się na listę, po czym weszłam do pokoju odwiedzin, gdzie przy jednym ze stolików siedział Luke, ze spokojem przyglądając się widokowi za oknem. Podobnie jak poprzednim razem, tak i dzisiaj miał na sobie dresy i bluzę, a włosy związał w koczka. Byłam pewna, że pracował nas nim dużo dłużej, niż to, jakie wrażenie sprawiał.
— Proszę, proszę, jednak moja ulubiona policjantka miała odwagę pojawić się tutaj drugi raz — zaśmiał się z odrobiną drwiny Hemmings.
Przewróciłam oczami z rękami w kieszeni bluzy.
— Po prostu było mi ciebie żal, że twoim jedynym zajęciem, jest robienie najpiękniejszego koka w stanie.
— Każdy ma jakieś hobby.
— Tak, a ciebie powinni przyjąć na posadę więziennego fryzjera.
— Wiesz co, chyba muszę to rozważyć, bo czytanie tej samej książki po raz... o, już nawet nie wiem który, staje się nudne.
— Dlatego przyniosłam ci to — ogłosiłam, wyciągając z torebki „Zbrodnię i Karę".
Blondyn jęknął.
— Naprawdę chcesz mi przypominać dni mojej niechwały? — zapytał, zabierając delikatnym gestem książkę z moich rąk i przyglądając się okładce.
— Jesteś sławny dzięki temu, nie narzekaj.
— Jedyne, co mi po tym zostało — wymruczał, kartkując dzieło. — To jest dużo lepsze niż „Duma i uprzedzenie", wiesz?
— Następnym razem przyniosę ci jakiś wciągający romans.
— Nawet nie próbuj, wykreślę cię wtedy z listy odwiedzających — zagroził mężczyzna.
— Nie zrobiłbyś tego, umarłbyś wtedy z nudów i samotności tutaj.
Pomiędzy nami zapadła chwila milczenia, którą szybko przerwałam.
— Na sto procent nie jesteś na mnie wściekły?
Luke westchnął.
— Naprawdę jeszcze o tym myślisz? Och Sherridan, ile jeszcze razy będę musiał to powtarzać, co?
— Wystarczająco dużo — wymruczałam.
— Nie jestem na ciebie ani trochę zły. Mam ci to na papierze dać, żebyś uwierzyła? Wiedziałem, że jesteś uparta, ale nie spodziewałem się, że aż tak.
— Nie przeginaj gościu.
— To ty się nie powtarzaj, gościówo.
— Dobra, postaram się. Po prostu potrzebuję czasu, żeby rzeczywiście w to uwierzył. Każdy normalny człowiek znienawidziłby mnie za to. I pewnie jakbym sama trafiła do więzienia, to znalazłoby się kilku wrogów.
— Widocznie ja nie jestem normalny.
— Och, to akurat jest bardziej niż wiadome.
Mój telefon wydał ciche wibracje. Wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na ekran tylko po to, by moment później sapnąć z irytacją.
— Muszę lecieć, to z pracy.
— Dostałaś w końcu tę sprawę?
— Tak! Chociaż myślałam, że Hood wytrzyma dłużej, lecz jak widać, poszedł po rozum do głowy.
— Powodzenia — powiedział Luke, wstając z krzesła.
Podeszłam, żeby go przytulić.
— Dzięki. Kiedyś ci wszystko opowiem.
— Trzymam za słowo.
— Zero dotykania! — krzyknął strażnik, gdy byliśmy w początkowej fazie przytulania.
— Ignoranci — wyszeptałam i tak obejmując mężczyznę. Blondyn zaśmiał się na moje słowa.
— Do następnego.
— Do następnego.
Będąc już na zewnątrz, zadzwoniłam pod numer, z którego dostałam wiadomość.
— Co się wydarzyło, że pilnie muszę być na komendzie? — zapytałam Michaela.
— Zidentyfikowali ciało.
// W końcu mi się udało! Co prawda na telefonie, ale jest //
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro