6.
Chloe ze spokojem weszła do gabinetu, natomiast ja podążałem za nią niczym kulka złożona głównie ze zdenerwowania i napięcia.
— Co przyszło tym razem? — zapytała, opierając się na Calumie, który siedział na krześle, a który szybko pogonił kobietę z tej pozycji.
Mężczyzna wskazał nam wyświetlany element na ekranie, zamiast odpowiedzieć.
Brawo, brawo, brawo.
Co prawda nie jestem pewna, czy powinnam klaskać tobie, czy też twojej koleżance, ale uznajmy, że przymknę oko na jej niewielki udział w tym. Nawet wręcz go doceniam.
Zatem znaleźliście owoc mojej pracy. Owoc, z którego jestem niezmiernie dumna i którym będę się chełpić tak długo, jak będę żyć. Nawet wzięłam sobie pamiątkę tak, aby przypominała mi ona dzień, w którym na zawsze zmieniłam wasze życie.
Teraz już nic nie będzie takie same jak kiedyś, Ashton. Czy zaznasz spokoju? Może w śnie, ale i to nie jest pewne.
Może w ciągu dnia, będąc zajętym pracą, siłownią, czy też czymkolwiek inny, ale to także nie jest pewne.
A może spokój nadejdzie dopiero po śmierci, w życiu pozagrobowym? Czyli wtedy, kiedy dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi doznaje prawdziwego spokoju i ulgi.
Zanim zadasz sobie i mi to pytanie, choć cała przygoda dopiero się rozpoczęła, czy to się kiedykolwiek skończy, odpowiedź brzmi — owszem. Wszystko się przecież kiedyś kończy. I moment, w którym to nastąpi, będzie zależał tylko od ciebie i od twoich przyjaciół.
Złapcie mnie, jeśli potraficie.
Czułem, jak po karku, a następnie po plecach, wzdłuż kręgosłupa, przechodzi mnie chłód. Widziałem spojrzenia rzucane w moją stronę, pełne niepewności, zwłaszcza jeśli chodziło o moją reakcję. Tylko Chloe wpatrywała się we mnie bez cienia skrępowania, gdy w końcu odwróciła wzrok od ekranu laptopa.
Dźwięk smsa z mojego telefonu przerwał ciszę i wyrwał wszystkich z otępienia.
— Odczytaj go — wypowiedź Sherridan była w połowie prośbą, a w połowie rozkazem. Tak, jakby wiedziała już, od kogo jest to wiadomość. Może rzeczywiście tak było.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na ekran.
Numer Prywatny: N 51°31′12,0″ W 0°09′23,8″
Zaraz po tej wiadomości pojawiła się kolejna
Numer Prywatny: Przyjdź tam o dzisiaj o pierwszej p. m., a może uda ci się coś tam znaleźć.
Numer Prywatny: Jeśli przyjedziesz później... opuścisz zabawę i widowisko. Twoja strata, nie moja, choć będzie mi bardzo smutno.
Tym razem ja rozejrzałem się z czystą niepewnością, po zebranym tu tłumie. Chloe już miała podjętą decyzję, lecz wiedziała, że to nie jej śledztwo i czekała, aż Hood zrobi to samo. Próbowała ukryć swoje podekscytowanie i ekscytację, lecz te emocje były tak duże, że nawet sama Sherridan nie potrafiła ich skontrolować.
Mężczyzna natomiast przygryzł wargi w geście zastanowienia.
— Ile mamy czasu na dotarcie tam? — zapytał Cal, zakładając ręce na piersi.
— Pół godziny — odparła praktycznie od razu Sherridan. Przypuszczałem, że ona już wiedziała, jaką decyzję podjął jej przyjaciel.
— Jedziemy tam — oświadczył krótko Calum. — Znaleźliście ten adres?
— Baker Street. Tylko tyle nam pokazuje — odpowiedział jeden z informatyków.
— Cała ulica do przeszukania? — zapytałem, odrobinę już spanikowany. Zaczynało mi być na zmianę gorąco i zimno z tego wszystkiego. Chloe szybko mnie orzeźwiła, dość mocno uderzając mnie w głowę.
— Ogarnij się chłopie — warknęła, po czym ponownie popadła w zamyślenie, krzyżując ręce na piersi i delikatnie przechylając głowę w lewo. — Muzeum Sherlocka Holmesa.
Wszyscy spojrzeli na blondynkę z niezrozumieniem.
— Muzeum Sherlocka Holmesa — powtórzyła, szukając zrozumienia w naszych oczach.
— Wiemy, co jest na Baker Street — powiedział z irytacją Calum. — Naprawdę uważasz, że to może być tam?
Sherridan pokiwała głową.
— Tym samym porównała nas do najsławniejszego detektywa, co prawda tonem pełnym ironii, ale porównała. Zresztą ironia była zamierzona, jak cała ta wiadomość i wszystko, co robi.
— Czemu wasi przestępcy zawsze muszą mieć plan? — zapytał z westchnięciem Robbinson, jeden z informatyków.
Chloe uśmiechnęła się delikatnie.
— Żeby nie popełnić błędu — odpowiedziała. — Widzimy się na Baker Street.
— Ale... — zaczął swój protest Calum, lecz drzwi za kobietą już się zamknęły.
Chloe
Chwilę przed czwartą byłam już na Baker Street, opierając się o ostro zakończoną, czarną balustradę, tym samym oczekując reszty ekipy. Nie musiało upłynąć dużo czasu, aby na horyzoncie pojawił się Calum, a zaraz po nim Ashton.
— Nie musiałaś tu przychodzić, to nie jest twoje śledztwo — wyburczał Hood, rozglądając się wokół.
— Jeszcze — zaświergotałam.
— Ile jeszcze mamy czasu? — zapytał Ashton, również przypatrując się wszystkiemu dużo uważniej niż zazwyczaj.
— Niewiele, zaraz powinna wybić pierwsza — odparłam. I rzeczywiście nie minęło nawet pół minuty, jak Big Ben donośnym dźwiękiem ogłosił godzinę na cały Londyn. Mimo to wyłapałam niezbyt głośne gwizdanie. Automatycznie się wyprostowałam i skupiłam na pozostałych dźwiękach. Słyszałam hałas ruchu drogowego, rozmowy i krzyki innych ludzi, lecz w całej tej kakofonii dźwięków udało mi się wychwycić jeszcze jeden odgłos. Ciche kroki na poziomie o jeden wyżej niż ten, na którym byliśmy, czyli ktoś odbywał spacerek po balkonie. Już miałam podnieść głowę, lecz nagle spadające na chodnik pudełko skutecznie mi to przerwało.
Obaj mężczyźni odskoczyli, natomiast ja całkowicie zamarłam, skupiając się tylko na jasnobrązowym pudełku. Podniosłam szybko głowę na balkony, szukając sprawcy przed chwilą słyszanych kroków, a także winnego atakowania niewinnych przechodniów, lecz tarasy były puste. Ani jednej żywej duszy.
Karton, który nagle zleciał na londyński chodnik, był równie niepozorny jak ten, w którym kiedyś dostałam głowę, tyle że innego koloru, bo nie białego, a jasnobrązowego. W momencie zderzenia z kostką brukową otworzył się tyłem do nas, przez co nie widzieliśmy, co jest w środku z miejsca, w którym staliśmy.
Zaczęłam powoli podchodzić do paczki, jednocześnie nasłuchując obcych dźwięków, lecz nic takiego się już nie pojawiało. Kątem oka widziałam, jak Calum stoi znieruchomiały, z telefonem w ręku, gotowy dzwonić albo po wsparcie, albo po techników. Ufał moim umiejętnościom i mojej intuicji, zatem czekał tylko na sygnał z mojej strony.
Wystarczyło, że podeszłam od drugiej strony, a już do mojego nosa dotarł słodkawy, choć czasem i niejednoznaczny, bo zależny od warunków, zapach zgnilizny. Zaczynałam się spodziewać, co mogę znaleźć w pudełku.
Ostrożnie, bez dotykania papieru palcami, odchyliłam górną pokrywę telefonem.
— Calum — zaczęłam grobowym tonem, powoli przenosząc wzrok z zawartości na mężczyznę. — Wybierz, proszę, numer do techników.
Żółto — czarna taśma i odgrodzony fragment chodnika skutecznie przykuwał wzrok każdego Londyńczyka.
— Coś już znaleźliście? — zapytałam Bena, który już po raz niezliczony został sprowadzony do brutalniejszego przestępstwa.
Mężczyzna pokręcił głową.
— Nie byłaś przy zwłokach pierwszej ofiary? — dopytał.
Pokręciłam głową z niesmakiem.
— Oficjalnie to nie jest moja sprawa, ale wszyscy wiemy, że to kwestia czasu. Bynajmniej nie, niestety nie widziałam. Zdjęć również nie, zanim zapytasz.
— Zabójca użył innej techniki w przypadku tamtej ofiary, niż ten — oświadczył. — Ręce i nogi, skute metalowymi kajdankami zostały odcięte w idealnej linii i z precyzją godną lekarza, najprawdopodobniej za pomocą przeznaczonej do tego piły. Wyglądają na dość dobrze zakonserwowane, choć ostatnie kilka godzin najprawdopodobniej spędziły one poza lodówką bądź zamrażarką, co już pewnie wyczułaś, jak się zbliżyłaś do tej niespodzianki.
— Zatem zmienia ona swój modus operandi — wyszeptałam. — Jak wyglądały zwłoki poprzedniej ofiary?
— Były częściowo rozpuszczone w dużym stężeniu wodorotlenku sodu.
— Ług sodowy.
Ben pokiwał głową.
— Dokładnie tak.
— Zwłoki nie zostały całkowicie rozpuszczone?
Tym razem mężczyzna pokręcił głową.
— Nie, lecz były w takim stanie, że gdyby nie włosy, które zostawił zabójca, nie dałoby się zidentyfikować ofiary.
— Zostawiła włosy? — zadałam pytanie zaskoczona.
— Owszem. To była jedyna rzecz, jaka zachowała się w całkiem dobrym stanie.
Przygryzłam dolną wargę. Włosy nie były bez znaczenia.
— Pudełko jest całkowicie pozbawione jakichkolwiek odcisków palców.
— Akurat tego można się spodziewać — zauważyłam.
— Na razie to jest tyle, co mogę ci powiedzieć, resztę opowie ci raport, choć bez zwłok mało będzie można się dowiedzieć.
— Dzięki wielkie, Ben.
— A, Chloe. — Mężczyzna zatrzymał mnie, zanim odeszłam. — Wiem, że oficjalnie sprawę prowadzi Hood, ale choć bardzo lubię naszego komendanta, to wiem, że i tak niedługo przejmiesz sprawę, zatem też dostaniesz raport faksem.
— Dzięki, jesteś wielki — ogłosiłam z uśmiechem. Sama czułam w kościach, że Calum długo nie wytrzyma. Jako komendant nie był przyzwyczajony do samodzielnego prowadzenia śledztwa bez dzielenia się tym ciężarem z innym detektywem i oglądania zwłok, choć nie powodowały one u niego wymiotów. Dla mnie stało się to już chlebem powszednim i czułam się w tym wszystkim jak ryba w wodzie, natomiast brunet na tyle już przyzwyczaił się do siedzenia za biurkiem i kierowaniem komendą, że to było to, co weszło mu w krew, nie ujmując oczywiście faktowi, jak wielką przyjacielską miłością go darzyłam.
Nie skłamałabym, mówiąc, że do domu weszłam w skowronkach i było to widać na tyle mocno, że nawet Cherry stanęła zaskoczona w progu kuchni.
— Jesteś na narkotykach? — To było pierwsze pytanie, jakie mi zadała, gdy mnie zobaczyła.
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
— Jeśli naprawdę mnie o to podejrzewasz, to możesz zacząć szukać drugiego miejsca zamieszkania.
— Zatem? Co się wydarzyło?
— Tyle — oświadczyłam, pokazując najmniejszą, jaką tylko dałam radę odległość paznokciami. — Tyle brakuje, żeby najnowsze śledztwo w sprawie seryjnej morderczyni przeszło w ręce moje i Mike'a. Właśnie tyle. Kwestią czasu jest, aż Hood pogodzi się z porażką i mi ją przekaże.
— Myślałam, że jako komendant powinien mieć największe doświadczenie w tego typu sprawach.
— Ja nie mówię, że nie ma — zaczęłam, wchodząc za Cherry do kuchni. — Jednakże ma on na głowie całą komendę i nie pojawia się na miejscach zbrodni tak często, jak detektywi, widzi tylko zdjęcia i raport. Kocham go i jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu, ale wyszedł z wprawy. Już dzisiaj na Baker Street widziałam wahanie na jego twarzy.
— Czekaj... na Baker Street?
Pokiwałam głową, wyjadając jagody z miski, za co dostałam chwilę później po łapach.
— Ta sprawa jest o tyle podobna do tej Luke'a, że Ashton dostaje maile ze wskazówkami, gdzie znajduje się ciało kolejnej ofiary. Bądź też jej fragmenty jak dzisiaj. Dostał wiadomość, że ma się pojawić o pierwszej po południu na Baker Street. Gdy się tam pojawiliśmy, równo o pierwszej na chodnik spadł karton z odciętymi rękami w nadgarstkach i stopami w kostkach, wszystko skute kajdankami.
Na twarzy Cherry pojawił się wyraz obrzydzenia.
— Czasem się zastanawiam, jak wy możecie to znosić.
Wzruszyłam ramionami.
— Przyzwyczajenie. Staramy się, żeby śledztwa nie dotykały naszej prywatnej sfery życia, w tym także psychiki i jakoś lecimy. Coś ciekawego przyszło w dzisiejszej poczcie? — zapytałam, biorąc nieotwarte jeszcze koperty do ręki.
— Najciekawszą pozycją jest list z więzienia.
Szybko podniosłam wzrok na przyjaciółkę, tym samym napotykając jej uważny wzrok.
— Nie mówiłaś, że utrzymujesz kontakt z Luke'iem.
— Bo nie pytałaś — wymruczałam, rozrywając papier. W momencie, gdy rozkładałam kartkę, szczupła ręka Cherry przycisnęła ją nagle do kuchennego stołu.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — dopytała. Z jej tonu głowy wyzierało zmartwienie.
— Miewałam gorsze, nie uważasz? Zresztą, nic złego nie robimy, tylko rozmawiamy.
— Byłaś u niego?
— Raz.
Rudowłosa westchnęła i, zabrawszy dłoń, wróciła do smażenia naleśników.
— Nie będę cię przekonywać, że może mieć to różne skutki, bo jesteś inteligentna i świadoma tego, a na dodatek uparta, także rób, jak uważasz.
— A ty i tak będziesz przy mnie.
Kobieta dała mi pstryczka w nos.
— Chyba nie mam innego wyboru. A tak osobiście, może tego nie widać, ale nie uważam, żeby to był zły pomysł. Może trochę mało rozsądny, jak spojrzymy na to z perspektywy osoby trzeciej, ale wciąż, jak mówiłaś, miałaś gorsze. I może zabrzmi to teraz trochę głupio, a na pewno tak będzie, to jednak chciałabym, żeby wam wyszło w ten chory i jakże oryginalny sposób.
Uniosłam brew, wiedząc, do czego dąży Cherry.
— Przecież my... — zaczęłam.
— Jesteście w sobie zakochani — dokończyła za mnie rudowłosa. — A widok zakochanej Chloe to jest widok nadzwyczajny i prawdopodobnie już nigdy ponownie się nie wydarzy, więc lepiej, żebyście zostali parą i wtedy wszystkie elementy wskoczą na swoje miejsca, niż jakbyś miała cierpieć całe życie z powodu niespełnionej miłości.
— Zobaczymy — powiedziała, starając się ostudzić jej zapał. — Wszystko się zobaczy.
//Chyba już od tego momentu będzie głównie, jak nie tylko Chloe, co cieszy mnie, jak i pewnie was. Ale Ashton z Calumem nie pójdą w odstawkę, spokojnie//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro