Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Zaspany wlałem wodę do czajnika i wstawiłem go. Przetarłem oczy i ziewnąłem głośno. Dzień wolny sprawiał, że się rozleniwiałem i robiłem wszystko w tempie dwa razy wolniejszym niż normalnie.

Dźwięk zagotowanej wody wyrwał mnie z odrętwienia, a zapach i kilka łyków świeżo zalanej kawy sprawił, że się rozbudziłem i byłem gotowy, bez żadnych strat materialnych ani fizycznych przygotować sobie śniadanie, czyli omlet z owocami.

W momencie, gdy przekładałem jedzenie na talerz, rozdzwonił się mój telefon. Odłożyłem patelnię na zimny palnik i odebrałem połączenie.

— Wróciłaś z urlopu, wyszłaś do ludzi i już nękasz mnie telefonami? — zażartowałem, jednocześnie wyciągając widelec z szuflady.

— Stoję właśnie przed więzieniem i nie mogę postawić kroku dalej — ogłosiła bez żadnego przywitania Chloe. — Jesteś pewien, że nie potrzebujesz dzisiaj pomocy w Wembley Hotel?

— Jak już jesteś na terenie więzienia, to już się nie wymigasz. Po prostu tam wejdź i z nim porozmawiaj, przecież to nic takiego. I dam sobie radę sam, jestem już dużym chłopcem.

Blondynka wymruczała pod nosem coś niezrozumiałego.

— Gdzie twoja odwaga Sherridan? — zapytałem.

— Zniknęła w momencie, gdy musiałam wyciągać dzisiaj rano telefon Cherry z kibla — wymruczała kobieta, po czym westchnęła. Parsknąłem cicho śmiechem na jej słowa. — Idę, trzymaj za mnie kciuki.

— Jeśli Calum i Michael też trzymają, to jest całkiem duża szansa, że wszystko pójdzie dobrze.

— Oni nic nie wiedzą. Jeszcze — odparła, a następnie się rozłączyła.


Zaparkowałem na parkingu pod Wembley Hotel. Czarno — ceglasty budynek wyglądał bardzo nowocześnie, lecz jednocześnie wyglądem przypominał trochę pudełko zapałek z powodu prostokątnego kształtu. Powolnym krokiem wszedłem do hotelu, rozglądając się po jasnym z elementami czerni wnętrzu. Czułem na sobie uważny wzrok recepcjonistki. W momencie, gdy podszedłem do blatu, na jej twarz wstąpił biznesowy uśmiech, nie dała po sobie poznać wcześniejszej podejrzliwości.

— W czym mogę panu pomóc? — zapytała uprzejmie, układając ręce na wysokości splotu słonecznego. Z jej pomalowanych na czerwono ust nie schodził uśmiech, który uwydatniał niewielkie dołeczki, lecz wnikliwie zielone oczy nie przestawały mi się uważnie przypatrywać.

— Trochę głupio to zabrzmi, ale... ktoś mnie przysłał w to miejsce — oświadczyłem z lekkim zażenowaniem.

— Nazwisko tej osoby? — dopytała kobieta, na co od razu pokręciłem głową.

— Niestety, autor wiadomości podpisał się pseudonimem — odparłem. Moje zawstydzenie stawało się coraz większe.

— A pana nazwisko? Może ta osoba zostawiła wiadomość.

— Ashton Irwin.

Przyglądałem się, jak szatynka przeszukuje biurko, aby znaleźć jakąkolwiek wiadomość.

— Irwin, tak? — upewniła się, trzymając w ręku niewielką karteczkę z rodzaju tych przyklejanych na monitor.

Energicznie pokiwałem głową.

— Gość z pokoju siedemdziesiąt jeden prosił, by pan tam przyszedł, jak w końcu się pan pojawi. To jest na czwartym piętrze.

— Dziękuję bardzo. Czy zastanę tam kogoś?

— Poczeka pan... nikt nie przynosił klucza, a goście, wychodząc nawet na moment, często to robią, także jest duże prawdopodobieństwo, że nie pocałuje pan klamki.

— Jeszcze raz bardzo pani dziękuje — ogłosiłem, uśmiechając się szeroko i ruszyłem w stronę windy.


Zapukałem do drzwi z numerem siedemdziesiąt jeden i cofnąłem się o krok, czekając, aż nadawca liściku do mnie otworzy drzwi, lecz tak się nie stało. Spróbowałem jeszcze raz, jednakże zakończyło się to podobnym skutkiem jak wcześniej. Już miałem odejść i wrócić do domu, aby obejrzeć kolejny odcinek „Gry o Tron", ale coś mnie tknęło, by nacisnąć klamkę. Jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że drzwi nie były zamknięte na klucz.

Powoli wszedłem do pokoju, zostawiając otwartą drewnianą pokrywę.

— Halo? — krzyknąłem, lecz jedyne, co mi odpowiedziało, to była cisza. — Jest tu kto?

Dopiero w momencie, gdy zapaliłem światło, doszedł do mnie słodkawy, ale i mdły zapach, tak jakby coś było już w stanie rozkładu, a także coś drażniącego, przypominającego produkt do odtykania rur. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności, okazało się, że niewiele się pomyliłem. Tak naprawdę, wcale się nie pomyliłem.

Połączenie widoku i zapachu sprawił, że śniadanie podeszło mi do gardła i finalnie posiłek uciekł z mojego żołądka na korytarzową podłogę.

Dopiero gdy moim ciałem przestały targać torsje, byłem w stanie wyciągnąć telefon i drżącymi rękoma wybrać numer do jednej z trzech osób, które były wystarczająco doświadczone w oglądaniu takich widoków i które miały odpowiednie przeszkolenie, żeby coś z tym zrobić.

— Halo?

— Calum? Jest coś, co stanowczo powinieneś zobaczyć.


Dźwięk rozciąganej taśmy policyjnej mimowolnie przyprawił mnie o dreszcze. Nadal miałem przed oczami zmaltretowane zwłoki kobiety, ale już przynajmniej nie targało mnie na wymioty.

— Ash — głos Caluma sprawił, że zabrałem dłoń z oczu. — Wszystko w porządku?

— Jak na to, że zobaczyłem zwłoki, to całkiem nieźle — wymruczałem.

— Tak, no... — Hood odchrząknął. — Nie wygląda to najlepiej.

— Komu masz zamiar przydzielić tę sprawę? Chloe i Michaelowi? — zapytałem, zakładając ręce na piersi.

— Szczerze mówiąc, sam zajmę się to sprawą — ogłosił brunet, wkładając dłonie do kieszeni spodni.

Uniosłem brwi zaskoczony.

— Dlaczego?

— Mamy deficyt detektywów, zwłaszcza tak dobrych, jak Chloe, a ona dopiero co wróciła z urlopu i jeszcze otrząsa się po sprawie z Luke'iem. Nie jestem gotowy powierzyć jej tę sprawę. Nie to, że jej nie ufam, ale...

— Nie chcesz narazić jej na kolejne uszkodzenia psychiczne? — podpowiedziałem. — Mimo że tak naprawdę, to nikt inny nie da sobie rady z tym tak, jak ona w duecie z Mike'iem?

Hood się oburzył.

— Hej, ja też jestem jeszcze całkiem niezły w te klocki! Opowiedz mi lepiej od samego początku, jak dotarłeś do tego miejsca.

Odchrząknąłem i dopiero wtedy zacząłem mówić.

— Udostępniłem ostatnio krótki artykuł o seryjnej zabójczyni sprzed kilku wieków. Nic wielkiego, aby podtrzymać czytelników. Kilka godzin po tym, jak został on upubliczniony, dostałem email, od jednego z czytelników. Przeważnie podpisują się oni imieniem bądź też imieniem i nazwiskiem, lecz w tym przypadku było inaczej. Nadawca podpisał się pseudonimem. W samej wiadomości nie było nic wielkiego, typowa wiadomość od fana, mogłoby się wydawać, gdyby nie postscriptum, w którym zawarte były współrzędne prowadzące do tego hotelu. Byłem wtedy u Chloe, łatwo sprawdziła, że doprowadza mnie to właśnie tutaj.

— Wiedziała, że masz się dzisiaj tutaj udać?

Pokiwałem głową.

— Zatem najpewniej będzie pytać, czego się dowiedziałem.

Calum już otwierał usta, by mi pewnie doradzić, co jej odpowiedzieć, lecz jeden z techników zawołał go do środka.

— Zaraz wracam — powiedział i znikł za progiem.


Calum

— Co wiemy na tę chwilę? — zapytałem Bena.

Mężczyzna westchnął.

— Już na chwilę obecną mogę ci powiedzieć, że to nie będzie łatwa sprawa. Na tym etapie nie jesteśmy w stanie zidentyfikować ofiary, chyba że sprawdzisz, na kogo wynajęty jest pokój, a i to niekoniecznie da ci prawidłową odpowiedź, ale o tym wiesz. To, co widzisz, to efekt działania ługu sodowego, czyli wodorotlenku sodu. W kontakcie ze skórą powoduje poparzenia, lecz jeśli stworzymy jego wodny roztwór i podgrzejemy do odpowiedniej temperatury, jesteśmy w stanie całkowicie pozbyć się zwłok. Zajmuje to od trzech do pięciu godzin. Tego sposobu często używały kartele narkotykowe.

— Dla sprawcy nie zależało chyba jednak na całkowitym pozbyciu się zwłok, prawda?

Ben pokręcił głową.

— Wręcz przeciwnie. Przypuszczam, że właśnie to było powodem śmierci. Sekcja później to potwierdzi albo odrzuci, lecz według mnie prędzej to pierwsze, niż to drugie. Ofiara została początkowo czymś odurzona, a w momencie, gdy się przebudzała, leżała już w wannie wypełnionej wodą i wodorotlenkiem sodu, na dodatek czując straszliwy, wręcz niewyobrażalny ból.

— Zasada sodowa jest zbyt łatwo dostępna, by można było podążyć tym śladem, prawda? — dopytałem, co technik potwierdził kiwnięciem głowy. — Czy znaleźliście jakieś ślady wskazujące na sprawcę?

Tym razem mężczyzna się zawahał.

— Tego nie jesteśmy pewni. Znaleźliśmy odciski palców, lecz mogą one należeć zarówno do sprawcy, jak i do ofiary. Jeśli uda się zidentyfikować zwłoki, to wtedy dopiero się dowiemy, czyje to ślady. Tak poza tym nic innego nie ma. Ciało musiało zostać tutaj przeniesione i to też dopiero wtedy, gdy wyschło.

— Zapytam się o monitoring, ale nie wierzę, żeby dużo z tego wyszło — stwierdziłem z westchnięciem.

Ben poklepał mnie po ramieniu i wrócił do fotografowania zwłok.

— Powodzenia — powiedział na odchodne

Wróciłem do Ashtona na korytarz.

— Będziemy potrzebowali któregoś z twoich urządzeń, może uda nam się wyśledzić, skąd została wysłana ta wiadomość.

Blondyn pokiwał głową, nerwowo przełykając ślinę.

— Pojadę za tobą na komisariat.

— Okej. A ja idę się dowiedzieć, kiedy i kto wynajął pokój.


— Pokój wynajęła Grace Ashler. Przedwczoraj — odpowiedziała recepcjonistka.

— Pamięta pani, jak wyglądała?

Szatynka zastanowiła się chwilę, lecz finalnie pokręciła głową z krzywym uśmiechem.

— Przykro mi. Przez hol przewija się tyle ludzi, że nie jesteśmy w stanie wszystkich spamiętać.

— Rozumiem. Do kogo mam się zgłosić w kwestii przejrzenia monitoringu.

— Najpierw bym musiała porozmawiać z szefem na ten temat, jeśli wyrazi zgodę, zaprowadzę pana do odpowiedniego pomieszczenia.

— Skoro już z panią rozmawiam... nie widziała pani nic podejrzanego bądź nie słyszała? Żadnych krzyków, czegoś w tym rodzaju? Nikt z gości się na nic nie skarżył?

— Nie dostaliśmy żadnych skarg. Sama również nie zauważyłam, by ktoś podejrzany kręcił się po holu, czy też po korytarzach.

Delikatnie zawiedziony pokiwałem głową.

— Dziękuję bardzo. Gdyby coś ważnego się pani przypomniało bądź też, gdyby któryś z gości sobie przypomniał, tu jest moja wizytówka.



— Nie spodziewałam się, że moi przyjaciele okażą się takimi zdrajcami — wysyczała Chloe, wpadając do mojego gabinetu jak burza. Oboje z Ashtonem zamarliśmy na jej widok. Drzwi za jej drobną posturą zatrzasnęły się z hukiem. — A gdzie twoje „popełniłem błąd i już nigdy nie będę zwlekał z przyznaniem tobie skomplikowanej sprawy", Calum?

Odkaszlnąłem.

— Chloe, spokojnie... — zaczął Ashton, próbując opanować sytuację.

— Mówiłam ci, Irwin, że ja się dopiero rozkręcam — warknęła kobieta, po czym zwróciła się w moją stronę z ramionami założonymi na piersi. Jej szczęka była mocno zaciśnięta, a spojrzenie, gdyby mogło, to by zabijało. — Co masz na swoje usprawiedliwienie Hood?

— Wcale nie tak dawno zakończyłaś sprawę Hemmingsa. Stwierdziłem, że nie chcę od razu przydzielać ci kolejnej skomplikowanej sprawy, dlatego postanowiłem sam się nią zająć.

— I kto niby będzie twoim partnerem? — zapytała kpiąco kobieta.

— Ashton.

Blondyn spojrzał na mnie z pełnym zaskoczenia.

— Ochujałeś stary.

— Z tego, co wiem, to jeszcze nie — wymruczałem. Chloe przeszła z emanowania wściekłością do prób powstrzymania śmiechu. — No co?

Sherridan wzruszyła ramionami.

— Nic. Po prostu wyobraziłam sobie piękną wizję, jak już bez żadnych sensownych pomysłów przychodzicie błagać mnie o pomoc. A tak się stanie na pewno, zatem pozwolicie, że wrócę do swojego gabinetu, po raz kolejny rozwiązując najnudniejsze na świecie sprawy i czekając, aż będziecie mnie potrzebować, bo chłopcy, nie będę ukrywać, stanie się to prędzej niż później. A ja będę czuła wtedy niesamowitą satysfakcję. Daję wam czas do trzeciej ofiary, buzi.

— Chloe, poczekaj! — krzyknąłem za kobietą, na co ona od razu się odwróciła. — Skąd wiesz, że to seryjne morderstwo?

Blondynka zamknęła drzwi i podeszła do krzesła, opierając ręce na nim.

— Czytałam tę wiadomość, którą dostał Ashton. Wynika z niej, że to nie jest jej pierwsze zabójstwo.

— Jej?

Kobieta pokiwała głową.

— Forma żeńska, której używa nadawca, nie jest zmyłką. Kobieta jest sprawcą, co potwierdza również użyty pseudonim.

— Przecież mężczyzna mógł...

Chloe pokręciła głową.

— Nie tym razem Cal. Nasza królowa zabijania odezwała się dopiero po artykule na temat seryjnej morderczyni. To była twoja pierwsza taka praca, prawda Ash?

Blondyn pokiwał głową.

— Tak jak Irwin napisał w artykule, o seryjnych morderczyniach mówi się rzadko, prawie w ogóle. Dlatego też w momencie, gdy nadarzył się taki temat, postanowiła się ona pokazać światu zewnętrznemu. Zabójcy uwielbiają być na językach ludzi, chcą, by mówiono o nich i o ich czynach. A jeśli na dodatek trafi im się jeden z bardziej czytanych dziennikarzy? Wykorzystają tę okazję. Dodajmy do tego fakt, że w obecnych czasach dużo mówi się o feminizmie i pokazuje się, że kobiety dorównują mężczyznom w każdej dziedzinie, również, jeśli chodzi o zabijanie. Na dodatek spójrzcie na obrażenia. Widać, że tu chodzi o coś więcej, bo gdyby to miała być jednorazowa sprawa, to nie wkładałaby tyle wysiłku w sposób zabójstwa.

— No dobra, a skąd wnioskujesz, że to nie jest jej pierwsze morderstwo? — dopytał Ash.

— Pisała tam, że może ci udzielić kilka rad, jeśli chodzi o psychikę i sposób kierowania się zabójców, prawda?

Ashton ponownie pokiwał głową.

— Może udzielić ci tych rad, bo sama coś o tym wie. Jej pierwsze zabójstwo może nie było tak brutalne, jak to obecne, ale sprawiło, że lawina ruszyła i już za późno, żeby ją powstrzymać. Najprawdopodobniej zresztą ona dopiero się rozkręca, zatem... powodzenia chłopcy.

Kobieta posłała nam radosny uśmiech i wyszła z gabinetu.

Irwin spojrzał na mnie zły.

— Dzięki stary. Wkopałeś mnie nieźle.

— Nie będę ukrywać, że możesz być nam potrzebny, kto wie, czy nie dostaniesz więcej takich wiadomości.

— Kto by się spodziewał, że życie tak mnie zaskoczy — wyszeptał Ashton.

— Nikt, Ash. W tym cały sęk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro