3.
Zaspany wlałem wodę do czajnika i wstawiłem go. Przetarłem oczy i ziewnąłem głośno. Dzień wolny sprawiał, że się rozleniwiałem i robiłem wszystko w tempie dwa razy wolniejszym niż normalnie.
Dźwięk zagotowanej wody wyrwał mnie z odrętwienia, a zapach i kilka łyków świeżo zalanej kawy sprawił, że się rozbudziłem i byłem gotowy, bez żadnych strat materialnych ani fizycznych przygotować sobie śniadanie, czyli omlet z owocami.
W momencie, gdy przekładałem jedzenie na talerz, rozdzwonił się mój telefon. Odłożyłem patelnię na zimny palnik i odebrałem połączenie.
— Wróciłaś z urlopu, wyszłaś do ludzi i już nękasz mnie telefonami? — zażartowałem, jednocześnie wyciągając widelec z szuflady.
— Stoję właśnie przed więzieniem i nie mogę postawić kroku dalej — ogłosiła bez żadnego przywitania Chloe. — Jesteś pewien, że nie potrzebujesz dzisiaj pomocy w Wembley Hotel?
— Jak już jesteś na terenie więzienia, to już się nie wymigasz. Po prostu tam wejdź i z nim porozmawiaj, przecież to nic takiego. I dam sobie radę sam, jestem już dużym chłopcem.
Blondynka wymruczała pod nosem coś niezrozumiałego.
— Gdzie twoja odwaga Sherridan? — zapytałem.
— Zniknęła w momencie, gdy musiałam wyciągać dzisiaj rano telefon Cherry z kibla — wymruczała kobieta, po czym westchnęła. Parsknąłem cicho śmiechem na jej słowa. — Idę, trzymaj za mnie kciuki.
— Jeśli Calum i Michael też trzymają, to jest całkiem duża szansa, że wszystko pójdzie dobrze.
— Oni nic nie wiedzą. Jeszcze — odparła, a następnie się rozłączyła.
Zaparkowałem na parkingu pod Wembley Hotel. Czarno — ceglasty budynek wyglądał bardzo nowocześnie, lecz jednocześnie wyglądem przypominał trochę pudełko zapałek z powodu prostokątnego kształtu. Powolnym krokiem wszedłem do hotelu, rozglądając się po jasnym z elementami czerni wnętrzu. Czułem na sobie uważny wzrok recepcjonistki. W momencie, gdy podszedłem do blatu, na jej twarz wstąpił biznesowy uśmiech, nie dała po sobie poznać wcześniejszej podejrzliwości.
— W czym mogę panu pomóc? — zapytała uprzejmie, układając ręce na wysokości splotu słonecznego. Z jej pomalowanych na czerwono ust nie schodził uśmiech, który uwydatniał niewielkie dołeczki, lecz wnikliwie zielone oczy nie przestawały mi się uważnie przypatrywać.
— Trochę głupio to zabrzmi, ale... ktoś mnie przysłał w to miejsce — oświadczyłem z lekkim zażenowaniem.
— Nazwisko tej osoby? — dopytała kobieta, na co od razu pokręciłem głową.
— Niestety, autor wiadomości podpisał się pseudonimem — odparłem. Moje zawstydzenie stawało się coraz większe.
— A pana nazwisko? Może ta osoba zostawiła wiadomość.
— Ashton Irwin.
Przyglądałem się, jak szatynka przeszukuje biurko, aby znaleźć jakąkolwiek wiadomość.
— Irwin, tak? — upewniła się, trzymając w ręku niewielką karteczkę z rodzaju tych przyklejanych na monitor.
Energicznie pokiwałem głową.
— Gość z pokoju siedemdziesiąt jeden prosił, by pan tam przyszedł, jak w końcu się pan pojawi. To jest na czwartym piętrze.
— Dziękuję bardzo. Czy zastanę tam kogoś?
— Poczeka pan... nikt nie przynosił klucza, a goście, wychodząc nawet na moment, często to robią, także jest duże prawdopodobieństwo, że nie pocałuje pan klamki.
— Jeszcze raz bardzo pani dziękuje — ogłosiłem, uśmiechając się szeroko i ruszyłem w stronę windy.
Zapukałem do drzwi z numerem siedemdziesiąt jeden i cofnąłem się o krok, czekając, aż nadawca liściku do mnie otworzy drzwi, lecz tak się nie stało. Spróbowałem jeszcze raz, jednakże zakończyło się to podobnym skutkiem jak wcześniej. Już miałem odejść i wrócić do domu, aby obejrzeć kolejny odcinek „Gry o Tron", ale coś mnie tknęło, by nacisnąć klamkę. Jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że drzwi nie były zamknięte na klucz.
Powoli wszedłem do pokoju, zostawiając otwartą drewnianą pokrywę.
— Halo? — krzyknąłem, lecz jedyne, co mi odpowiedziało, to była cisza. — Jest tu kto?
Dopiero w momencie, gdy zapaliłem światło, doszedł do mnie słodkawy, ale i mdły zapach, tak jakby coś było już w stanie rozkładu, a także coś drażniącego, przypominającego produkt do odtykania rur. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności, okazało się, że niewiele się pomyliłem. Tak naprawdę, wcale się nie pomyliłem.
Połączenie widoku i zapachu sprawił, że śniadanie podeszło mi do gardła i finalnie posiłek uciekł z mojego żołądka na korytarzową podłogę.
Dopiero gdy moim ciałem przestały targać torsje, byłem w stanie wyciągnąć telefon i drżącymi rękoma wybrać numer do jednej z trzech osób, które były wystarczająco doświadczone w oglądaniu takich widoków i które miały odpowiednie przeszkolenie, żeby coś z tym zrobić.
— Halo?
— Calum? Jest coś, co stanowczo powinieneś zobaczyć.
Dźwięk rozciąganej taśmy policyjnej mimowolnie przyprawił mnie o dreszcze. Nadal miałem przed oczami zmaltretowane zwłoki kobiety, ale już przynajmniej nie targało mnie na wymioty.
— Ash — głos Caluma sprawił, że zabrałem dłoń z oczu. — Wszystko w porządku?
— Jak na to, że zobaczyłem zwłoki, to całkiem nieźle — wymruczałem.
— Tak, no... — Hood odchrząknął. — Nie wygląda to najlepiej.
— Komu masz zamiar przydzielić tę sprawę? Chloe i Michaelowi? — zapytałem, zakładając ręce na piersi.
— Szczerze mówiąc, sam zajmę się to sprawą — ogłosił brunet, wkładając dłonie do kieszeni spodni.
Uniosłem brwi zaskoczony.
— Dlaczego?
— Mamy deficyt detektywów, zwłaszcza tak dobrych, jak Chloe, a ona dopiero co wróciła z urlopu i jeszcze otrząsa się po sprawie z Luke'iem. Nie jestem gotowy powierzyć jej tę sprawę. Nie to, że jej nie ufam, ale...
— Nie chcesz narazić jej na kolejne uszkodzenia psychiczne? — podpowiedziałem. — Mimo że tak naprawdę, to nikt inny nie da sobie rady z tym tak, jak ona w duecie z Mike'iem?
Hood się oburzył.
— Hej, ja też jestem jeszcze całkiem niezły w te klocki! Opowiedz mi lepiej od samego początku, jak dotarłeś do tego miejsca.
Odchrząknąłem i dopiero wtedy zacząłem mówić.
— Udostępniłem ostatnio krótki artykuł o seryjnej zabójczyni sprzed kilku wieków. Nic wielkiego, aby podtrzymać czytelników. Kilka godzin po tym, jak został on upubliczniony, dostałem email, od jednego z czytelników. Przeważnie podpisują się oni imieniem bądź też imieniem i nazwiskiem, lecz w tym przypadku było inaczej. Nadawca podpisał się pseudonimem. W samej wiadomości nie było nic wielkiego, typowa wiadomość od fana, mogłoby się wydawać, gdyby nie postscriptum, w którym zawarte były współrzędne prowadzące do tego hotelu. Byłem wtedy u Chloe, łatwo sprawdziła, że doprowadza mnie to właśnie tutaj.
— Wiedziała, że masz się dzisiaj tutaj udać?
Pokiwałem głową.
— Zatem najpewniej będzie pytać, czego się dowiedziałem.
Calum już otwierał usta, by mi pewnie doradzić, co jej odpowiedzieć, lecz jeden z techników zawołał go do środka.
— Zaraz wracam — powiedział i znikł za progiem.
Calum
— Co wiemy na tę chwilę? — zapytałem Bena.
Mężczyzna westchnął.
— Już na chwilę obecną mogę ci powiedzieć, że to nie będzie łatwa sprawa. Na tym etapie nie jesteśmy w stanie zidentyfikować ofiary, chyba że sprawdzisz, na kogo wynajęty jest pokój, a i to niekoniecznie da ci prawidłową odpowiedź, ale o tym wiesz. To, co widzisz, to efekt działania ługu sodowego, czyli wodorotlenku sodu. W kontakcie ze skórą powoduje poparzenia, lecz jeśli stworzymy jego wodny roztwór i podgrzejemy do odpowiedniej temperatury, jesteśmy w stanie całkowicie pozbyć się zwłok. Zajmuje to od trzech do pięciu godzin. Tego sposobu często używały kartele narkotykowe.
— Dla sprawcy nie zależało chyba jednak na całkowitym pozbyciu się zwłok, prawda?
Ben pokręcił głową.
— Wręcz przeciwnie. Przypuszczam, że właśnie to było powodem śmierci. Sekcja później to potwierdzi albo odrzuci, lecz według mnie prędzej to pierwsze, niż to drugie. Ofiara została początkowo czymś odurzona, a w momencie, gdy się przebudzała, leżała już w wannie wypełnionej wodą i wodorotlenkiem sodu, na dodatek czując straszliwy, wręcz niewyobrażalny ból.
— Zasada sodowa jest zbyt łatwo dostępna, by można było podążyć tym śladem, prawda? — dopytałem, co technik potwierdził kiwnięciem głowy. — Czy znaleźliście jakieś ślady wskazujące na sprawcę?
Tym razem mężczyzna się zawahał.
— Tego nie jesteśmy pewni. Znaleźliśmy odciski palców, lecz mogą one należeć zarówno do sprawcy, jak i do ofiary. Jeśli uda się zidentyfikować zwłoki, to wtedy dopiero się dowiemy, czyje to ślady. Tak poza tym nic innego nie ma. Ciało musiało zostać tutaj przeniesione i to też dopiero wtedy, gdy wyschło.
— Zapytam się o monitoring, ale nie wierzę, żeby dużo z tego wyszło — stwierdziłem z westchnięciem.
Ben poklepał mnie po ramieniu i wrócił do fotografowania zwłok.
— Powodzenia — powiedział na odchodne
Wróciłem do Ashtona na korytarz.
— Będziemy potrzebowali któregoś z twoich urządzeń, może uda nam się wyśledzić, skąd została wysłana ta wiadomość.
Blondyn pokiwał głową, nerwowo przełykając ślinę.
— Pojadę za tobą na komisariat.
— Okej. A ja idę się dowiedzieć, kiedy i kto wynajął pokój.
— Pokój wynajęła Grace Ashler. Przedwczoraj — odpowiedziała recepcjonistka.
— Pamięta pani, jak wyglądała?
Szatynka zastanowiła się chwilę, lecz finalnie pokręciła głową z krzywym uśmiechem.
— Przykro mi. Przez hol przewija się tyle ludzi, że nie jesteśmy w stanie wszystkich spamiętać.
— Rozumiem. Do kogo mam się zgłosić w kwestii przejrzenia monitoringu.
— Najpierw bym musiała porozmawiać z szefem na ten temat, jeśli wyrazi zgodę, zaprowadzę pana do odpowiedniego pomieszczenia.
— Skoro już z panią rozmawiam... nie widziała pani nic podejrzanego bądź nie słyszała? Żadnych krzyków, czegoś w tym rodzaju? Nikt z gości się na nic nie skarżył?
— Nie dostaliśmy żadnych skarg. Sama również nie zauważyłam, by ktoś podejrzany kręcił się po holu, czy też po korytarzach.
Delikatnie zawiedziony pokiwałem głową.
— Dziękuję bardzo. Gdyby coś ważnego się pani przypomniało bądź też, gdyby któryś z gości sobie przypomniał, tu jest moja wizytówka.
— Nie spodziewałam się, że moi przyjaciele okażą się takimi zdrajcami — wysyczała Chloe, wpadając do mojego gabinetu jak burza. Oboje z Ashtonem zamarliśmy na jej widok. Drzwi za jej drobną posturą zatrzasnęły się z hukiem. — A gdzie twoje „popełniłem błąd i już nigdy nie będę zwlekał z przyznaniem tobie skomplikowanej sprawy", Calum?
Odkaszlnąłem.
— Chloe, spokojnie... — zaczął Ashton, próbując opanować sytuację.
— Mówiłam ci, Irwin, że ja się dopiero rozkręcam — warknęła kobieta, po czym zwróciła się w moją stronę z ramionami założonymi na piersi. Jej szczęka była mocno zaciśnięta, a spojrzenie, gdyby mogło, to by zabijało. — Co masz na swoje usprawiedliwienie Hood?
— Wcale nie tak dawno zakończyłaś sprawę Hemmingsa. Stwierdziłem, że nie chcę od razu przydzielać ci kolejnej skomplikowanej sprawy, dlatego postanowiłem sam się nią zająć.
— I kto niby będzie twoim partnerem? — zapytała kpiąco kobieta.
— Ashton.
Blondyn spojrzał na mnie z pełnym zaskoczenia.
— Ochujałeś stary.
— Z tego, co wiem, to jeszcze nie — wymruczałem. Chloe przeszła z emanowania wściekłością do prób powstrzymania śmiechu. — No co?
Sherridan wzruszyła ramionami.
— Nic. Po prostu wyobraziłam sobie piękną wizję, jak już bez żadnych sensownych pomysłów przychodzicie błagać mnie o pomoc. A tak się stanie na pewno, zatem pozwolicie, że wrócę do swojego gabinetu, po raz kolejny rozwiązując najnudniejsze na świecie sprawy i czekając, aż będziecie mnie potrzebować, bo chłopcy, nie będę ukrywać, stanie się to prędzej niż później. A ja będę czuła wtedy niesamowitą satysfakcję. Daję wam czas do trzeciej ofiary, buzi.
— Chloe, poczekaj! — krzyknąłem za kobietą, na co ona od razu się odwróciła. — Skąd wiesz, że to seryjne morderstwo?
Blondynka zamknęła drzwi i podeszła do krzesła, opierając ręce na nim.
— Czytałam tę wiadomość, którą dostał Ashton. Wynika z niej, że to nie jest jej pierwsze zabójstwo.
— Jej?
Kobieta pokiwała głową.
— Forma żeńska, której używa nadawca, nie jest zmyłką. Kobieta jest sprawcą, co potwierdza również użyty pseudonim.
— Przecież mężczyzna mógł...
Chloe pokręciła głową.
— Nie tym razem Cal. Nasza królowa zabijania odezwała się dopiero po artykule na temat seryjnej morderczyni. To była twoja pierwsza taka praca, prawda Ash?
Blondyn pokiwał głową.
— Tak jak Irwin napisał w artykule, o seryjnych morderczyniach mówi się rzadko, prawie w ogóle. Dlatego też w momencie, gdy nadarzył się taki temat, postanowiła się ona pokazać światu zewnętrznemu. Zabójcy uwielbiają być na językach ludzi, chcą, by mówiono o nich i o ich czynach. A jeśli na dodatek trafi im się jeden z bardziej czytanych dziennikarzy? Wykorzystają tę okazję. Dodajmy do tego fakt, że w obecnych czasach dużo mówi się o feminizmie i pokazuje się, że kobiety dorównują mężczyznom w każdej dziedzinie, również, jeśli chodzi o zabijanie. Na dodatek spójrzcie na obrażenia. Widać, że tu chodzi o coś więcej, bo gdyby to miała być jednorazowa sprawa, to nie wkładałaby tyle wysiłku w sposób zabójstwa.
— No dobra, a skąd wnioskujesz, że to nie jest jej pierwsze morderstwo? — dopytał Ash.
— Pisała tam, że może ci udzielić kilka rad, jeśli chodzi o psychikę i sposób kierowania się zabójców, prawda?
Ashton ponownie pokiwał głową.
— Może udzielić ci tych rad, bo sama coś o tym wie. Jej pierwsze zabójstwo może nie było tak brutalne, jak to obecne, ale sprawiło, że lawina ruszyła i już za późno, żeby ją powstrzymać. Najprawdopodobniej zresztą ona dopiero się rozkręca, zatem... powodzenia chłopcy.
Kobieta posłała nam radosny uśmiech i wyszła z gabinetu.
Irwin spojrzał na mnie zły.
— Dzięki stary. Wkopałeś mnie nieźle.
— Nie będę ukrywać, że możesz być nam potrzebny, kto wie, czy nie dostaniesz więcej takich wiadomości.
— Kto by się spodziewał, że życie tak mnie zaskoczy — wyszeptał Ashton.
— Nikt, Ash. W tym cały sęk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro