Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24.

Winda jechała dużo wolniej, niż się spodziewałam, odwlekając moment, w którym moje miejsce przestanie bić z taką samą energią jak kiedyś. Żaden z mężczyzn nie skomentował tego, jak mocno ściskałam ich dłonie, a było to na tyle mocno, że moje ręce stawały się coraz bielsze, podobnie pewnie jak moja twarz.

Drzwi otworzyły się z cichym dźwiękiem dzwoneczka. Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić walące jak dzwon serce i rozsłupać żołądek związany w ciasny supeł, lecz wiedziałam, że jest to praktycznie niemożliwe. Kroki odbijały się głośno od białych ścian prosektorium. Gdy doszliśmy do odpowiednich drzwi, Calum otworzył je i puścił mnie przodem. Puściłam również dłoń Michaela, wchodząc jako pierwsza do pomieszczenia.

Byłam w takim stanie, że nie potrafiłam skupić się na niczym, oprócz zmarłej osoby leżącej na metalowym stole. Jedynym pracującym u mnie zmysłem był zmysł wzroku, wszystkie inne nie działały.

Lekarz odchylił białe prześcieradło, odsłaniając twarz zmarłego. Powoli podeszłam bliżej, aż w końcu zatrzymałam się przy samym stole.

Tę bladą twarz poznałabym z daleka. Piękne, złociste, miękkie loki, tak przyjemne w dotyku, które tak uwielbiałam. Prosty, długi nos i wąskie wargi, które obficie całowały mnie ostatniej nocy. Idealnie wyrzeźbione kości policzkowe.

— Luke... — wyszeptałam ostatkiem sił, czując się, jakby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny, tym samym zabierając mi oddech.

Ktoś próbował złapać mnie za rękę i podciągnąć w tył, zabrać stąd jak najdalej, lecz wyrwałam dłoń w ostatniej chwili, szybciej niż ja i on moglibyśmy się spodziewać.

— Daj jej to zrobić — usłyszałam głos Michaela z tyłu.

Jeszcze bardziej odchyliłam biały materiał, ukazując jasną, dobrze wyrzeźbioną klatkę piersiową, teraz pełną siniaków. Mimo to nadal była tak samo idealna, jak wtedy, gdy widziałam i dotykałam jej ostatnim razem.

Pierwszy raz wpatrywałam się w martwe ciało nie z fascynacją, a z obrzydzeniem, smutkiem zaciskającym moje gardło i łzami cisnącymi się do oczu. Delikatnie chwyciłam jego lodowatą dłoń, bojąc się, że uszkodzę ją jeszcze bardziej.

— Przepraszam — wyszeptałam, pozwalając popłynąć kilku łzom, którymi kompletnie się nie przejmowałam. Nie przestawałam głaskać jego ręki jednostajnym, usypiającym ruchem, który miał chyba bardziej uspokoić mnie niż jego. — Powinnam była błagać cię, żebyś został. Wtedy byś nadal tu był.

Odgarnęłam blond kosmyki z jego czoła, składając na nim lekki jak piórko pocałunek.

— Żegnaj. Widzimy się po drugiej stronie — ogłosiłam cicho, dopiero wtedy puściłam dłoń mężczyzny i przykryłam go prześcieradłem tak, że było widać tylko jego twarz, posiadającą ten sam wyraz, kiedy spał, spokojny i wyluzowany.

Cofnęłam się kilka kroków.

— To on — oświadczyłam łamiącym się głosem, nie przestając przypatrywać się ciału, nie mogąc przestać porównywać tego widoku do wspomnienia, gdy widziałam go żywego po raz ostatni. Otarłam łzy z policzków i powtórzyłam swoje słowa. — To on.

Nie potrafiłam zmusić swoich nóg do odwrócenia się i wyjścia, nadal wpatrywałam się w Luke'a jak zaczarowana. Gdzieś w środku bałam się opuścić to pomieszczenie. Byłam świadoma tego, że to przedostatni raz, kiedy go widzę, ostatnim będzie pogrzeb. Wspomnienia uwielbiają znikać, a nie chciałam, by wspomnienie jego znikło.

Któryś z moich przyjaciół musiał siłą zmusić mnie do opuszczenia tego pokoju. W momencie, gdy wyciągał mnie na korytarz, zamknęłam oczy, próbując jeszcze bardziej wypalić sobie obraz mojego chłopaka w głowie.

Oboje, zarówno Michael, jak i Calum przytulili mnie.

— Nie wierzę w to — powiedziałam szeptem. Nie potrafiłam podnieść głosu.

— Z czasem będzie łatwiej. Nie będzie lepiej, ale będzie łatwiej — pocieszył mnie Hood, delikatnie głaszcząc mnie po plecach. — Odwiozę cię do domu.

Pokiwałam głową na znak zgody, w końcu otwierając oczy. Miałam wrażenie, jakby cały świat stracił swoje kolory, tak samo, jak moje życie.





Nie pamiętałam drogi do domu, wszystko zgrało mi się w jedną plamę. Czułam się jak we śnie, chcąc wierzyć, że to rzeczywiście jest on, koszmar w najczystszej postaci, z którego zostanę zaraz obudzona.

Pamiętam pytanie Cala, czy ma wejść i zostać, pamiętam swoje zaprzeczenie. Pamiętam pustkę w domu, taką samą, jaka gościła teraz we mnie. Czułam się martwa, a jednocześnie taka żywa, delikatna. Każdy dotyk odczuwałam tysiąc razy bardziej niż wcześniej. Drewniana rączka schodów, skrzypienie podłogi, metalowa klamka do drzwi. Oparłam się o drewnianą pokrywę oddzielającą mnie od reszty mieszkania, po czym powoli się po niej osunęłam. Nie potrafiłam płakać, jeszcze nie. Za to miałam w sobie ból, rozlewający się po całym moim ciele, docierający do końca każdego z nerwów, zabierający mi zdolność do oddychania pełną piersią.

Powoli wstałam i podeszłam do szafy, gdzie na górnej półce chowałam butelkę whisky i wina musującego, a także dwie paczki papierosów na sytuacje kryzysowe. Obecna sytuacja była bardziej niż kryzysowa. Odkręciłam najpierw butelkę z kolorowym alkoholem, biorąc dwa potężne łyki. Alkohol rozszedł się po moim przełyku do żołądka, zostawiajac po sobie ścieżkę palącego bólu, która jednak nie ugasiła tego trawiącego moją duszę, więc ponownie przechyliłam butelkę do ust.

W przerwie między jednym pociągnięciem a drugim, zapalałam papierosa za papierosem, łapczywie ciągnąc każdy z nich. Czułam zarówno alkohol, jak i nikotynę rozchodzącą się po moim organizmie, lecz żadna z tych rzeczy nie była w stanie ugasić ogniska bólu ani zapełnić tej cholernej pustki, więc piłam i paliłam jeszcze więcej i jeszcze łapczywiej, aż nie byłam w stanie ustać prosto, więc musiałam usiąść przy łóżku, opierając się o nie.

Nim się obejrzałam, skończyłam butelkę whisky. Wcale nie czułam się lepiej, a wręcz stan fizyczny zaczynał powoli odzwierciedlać mój stan psychiczny. Sięgnęłam po wino, desperacko trzymając się nadziei, że pozwoli mi to zapomnieć. O dzisiejszym dniu, o ostatniej nocy, o tym, że w ogóle istniałam.

Słyszałam powrót Cherry, lecz puściłam go mimo uszu, popijając alkohol jak wodę. Po pewnym czasie przestał mnie palić, przestał nawet mieć jakikolwiek smak. Pokój był pełen dymu, a ja paliłam jeszcze więcej, dochodząc do końca pierwszej paczki. Po mojej głowie zaczął chodzić pomysł dołączenia do tego duetu antydepresantów i uczynienia z niego zabójczego trio, ale myśl ta co rusz uciekała, natomiast nudności wzrastały. Coraz bardziej miałam wrażenie, że zwymiotuję, ale dzielnie piłam dalej, nie wierząc znakom dawanym przez mój organizm.

Ostatniego łyka wina mój żołądek już nie przyjął. Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę łazienki, czując nadchodzącą falę wymiotów. Chciałam tylko zdążyć, nie życzyłam nikomu, by musiał po mnie sprzątać.

Tak naprawdę udało mi się to w ostatnim momencie, ledwie otworzyłam deskę, zwróciłam zawartość żołądka i to pewnie nawet niecałą. Cherry przybiegła w ułamku sekundy, słysząc dźwięki z łazienki.

— Ja pierdolę... — sapnęła, chwytając moje włosy i przytrzymując je. — Do jakiego stanu się doprowadziłaś, dziewczyno.

Jak przez mgłę słyszałam, jak wybiera numer do kogoś.

— Calum, mógłbyś przyjechać? I to jak najszybciej, proszę.

Po zwymiotowaniu całej zawartości żołądka i jeszcze pewnie fragmentu jego samego wytarłam nos grzbietem dłoni, spłukałam i oparłam głowę o kafelki.

— Co się stało? — zapytała cicho moja przyjaciółka, odgarniając mi przyklejone do twarzy włosy.

Pokręciłam tylko głową, coraz bardziej czując rosnąca w moim gardle gulę. Zaraz po niej przyszła fala łez i szloch, tak gwałtowny, że mogłam się tylko mu poddać.

Rudowłosa przygarnęła mnie do siebie, a ja wtuliłam się w nią jeszcze bardziej. Nadal byłam pijana i wcale nie zagłuszyło to moich uczuć, a wręcz sprawiało, że byłam ich jeszcze bardziej świadoma.

Słyszałam kolejne kroki, lecz nie do końca je zarejestrowałam, poczułam tylko, jak jestem przejmowana z rąk do rąk, nadal płacząc.

— Daj mi ją. Chodź tu do mnie, słońce — powiedział Calum, przytulając mnie do siebie.

— Czemu nie mogę być tak samo martwa, jak on? Czemu to nie ja mogłam umrzeć? — wyszlochałam.

— Z czasem będzie lepiej, zobaczysz...


Calum

— Ile wypiła? — zapytałem, nie przestając kołysać Chloe w swoich ramionach i głaskać po głowie uspokajającym gestem. Pierwszy raz słyszałem u niej taki szloch. Rozdzierał moje serce i sprawiał, że chciałem przejąć chociaż część bólu.

Cherry wstała bez słowa, by po chwili przynieść pustą butelkę po whisky i winie.

— Nie połączyła tego z żadnymi lekami? — upewniłem się.

Rudowłosa pokręciła głową, siadając naprzeciwko mnie, jednocześnie nie odrywając swojego zmartwionego wzroku od Chloe, która zaczynała się powoli uspokajać, a nawet i chyba zapadać w sen.

— Jedyne, co było obok, to prawie skończona paczka papierosów.

Odetchnąłem z ulgą.

— Chociaż tyle dobrego, że nie wpadła na pomysł, aby się zabić — wymamrotałem. — Będzie miała zabójczego kaca, ale nic poza tym.

Spojrzałem na przyjaciółkę w swoich rękach. Nadmiar alkoholu i papierosów, wymioty, a na końcu ten okropny szloch do cna ją wykończyły, dzięki czemu usnęła, co stanowiło obecnie dla niej dużo lepszą opcję, niż być świadomą. Jednakże jeszcze dla pewności pokołysałem ją przez kilka minut.

— Co takiego się stało, że się doprowadziła do takiego stanu? Nigdy jej takiej nie widziałam.

— Luke został zamordowany — powiedziałem cicho. — W czasie, gdy Chloe i Michael przesłuchiwali Ophelię, dostałem wiadomość, że znaleziono martwego mężczyznę, łudząco podobnego do Luke'a. Nie dość, że ta wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba, to jeszcze Chloe była jedyną osobą, która mogła go zidentyfikować

— Zrobiła to?

Pokiwałem głową.

— To był on?

— To był on.

Cherry aż się skuliła na samą wizję, przez co musiała dzisiaj przejść i z czym się zmierzyć, a tak naprawdę był to dopiero początek.

— Cholera jasna, gdybym wiedziała, to bym się jakoś urwała z pracy.

— Nagrałem ci się na pocztę głosową.

— Wiem, widziałam, tylko mamy teraz taki zapierdziel, że kompletnie wypadło mi z głowy odsłuchać.

— Chloe doprowadziłoby się do tego stanu nawet jakbyś była w domu. Nic ani nikt nie byłby w stanie jej powstrzymać. Przeniosę ją do łóżka, ogarniesz tam, zanim zdążę wstać i dojść?

— Dasz radę się z nią podnieść i ją nieść? — upewniła się kobieta.

— To chucherko, wbrew pozorom.

Podniesienie się z blondynką w moich ramionach i to jeszcze w taki sposób, by jej nie obudzić, nie było łatwym zadaniem, lecz jakoś udało mi się i to, i ułożenie jej w łóżku.

— Przynieś miskę, w razie, gdyby to, co zwymiotowała, to nie było wszystko — zaproponowałem, przykrywając Chloe kołdrą. Gdy upewniłem się, że spokojnie oddycha i że sytuacja wygląda na wstępnie stabilną, zszedłem na dół, skąd słyszałem dźwięk pukania do drzwi i dodatkowe głosy.

— Co z nią? — zapytała od razu moja żona. To najpewniej ona zadzwoniła po całą ekipę ratunkową.

— Stabilnie — odparłem z westchnięciem, siadając na kanapie obok Adelaide. — Upiła się mieszanką whisky z winem, wypaliła prawie całą paczkę papierosów, po czym zwymiotowała, ale udało mi się jakoś ją uśpić. Nie chcę wyobrażać sobie teraz najbliższych tygodni, pogrzebu...

— Ja nawet boję się wyobrażać sobie, jak ona się teraz czuje — wyszeptała Cherry.

— Nie próbowała się zabić? — upewniła się Violet. Jej jasna skóra była jeszcze bardziej blada.

Pokręciłem głową.

— Ale zanim usnęła, wyznała, że chciałaby być martwa, wolałaby umrzeć zamiast niego.

— O ja pierdolę — wyszeptał Michael, przeczesując włosy

— Oczywiście zostanie wysłana na urlop bezterminowy, nie wyobrażam jej sobie teraz w pracy — powiedziałem, nadal mając przed oczami widok załamanej Chloe. Choćbym nie wiadomo jak bardzo pragnął się go wyzbyć, nie byłem w stanie.

— Dzisiaj, przy identyfikacji przepraszała go za to, że nie kazała mu zostać — przypomniał sobie Michael. — Przez nią przemawia nie tylko rozpacz. Do tego dochodzi jeszcze poczucie winy, że mogła coś z tym zrobić, nie dopuścić do tego.

— Ja się tylko modlę, żeby ona nie próbowała popełnić samobójstwa — wyznała Addy.

— Potrzebujemy leków uspokajających. Jakich używała ostatnim razem? — zapytał Ashton.

— Są w kuchni w koszyczku, górna szafka przy oknie — naprowadziła go Cher. — Jestem pewna, że zostało jeszcze jedno opakowanie.

— Tak bym chciał przejąć chociaż część jej bólu, uwolnić ją od niego — wyznałem cicho.

Reszta w zgodzie pokiwała głową.

— My też, Cal, my też — zgodził się ze mną Mike. — Niestety nie jest to możliwe, jedyne, co możemy zrobić, to być przy niej i ją wspierać.

— I nie dopuścić, by dołączyła do Luke'a — dodała Viola, na co każdy pokiwał głową ze zgodą.

— Pójdę się upewnić, czy na pewno wszystko jest w porządku i czy śpi — oświadczyłem, wstając z kanapy.


Najwolniej i najcichszej, jak tylko potrafiłem, otworzyłem drzwi do pokoju Chloe. Blondynka spała głębokim, nieprzerwanym snem. Poprawiłem kołdrę i pocałowałem jej blade, spocone czoło.

— Tak mi przykro, że musisz przez to przechodzić — wyznałem cicho. — Tak bardzo bym chciał, żebyś w końcu była szczęśliwa, ale wierzę, że któregoś dnia w końcu to nastąpi. Będę trzymał za to kciuki z całych swoich sił. I jestem pewien, że kiedyś w końcu to nastąpi, nawet jeśli ty teraz w to nie wierzysz. Ale to nic, będę wierzyć za nas dwoje.




// Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, czy poprzedni rozdział sugeruje to, co sugeruje... to tak. I sama się nie spodziewałam drugiego rozdziału dzisiaj, ale o dziwo dobrze mi się pisało ten rozdział, sama jestem tym zaskoczona. Został nam już tylko epilog, ale to już na dniach, no i trzecia część, ale to już tym bardziej na dniach//

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro