15.
Zapięłam torbę, w międzyczasie rozmawiając z Luke'iem przez telefon.
— Ophelia Queen, mówisz. Sprytne połączenie pseudonimu z nazwiskiem, podoba mi się, zaplusowała u mnie
— Nie kojarzysz jej nazwiska ze swojej szajki morderców? Czy coś w ten deseń?
Mogłam sobie wyobrazić, jak Hemmings przewraca oczami.
— Poczekaj, tylko sprawdzę na grupie na Facebooku, czy kogoś tam nie ma, chociaż nie wiem, czy mnie z niej nie wywalili po aresztowaniu — zażartował. — Natomiast nie, nie kojarzę jej. Jest w twoim wieku?
— Mhm — wymruczałam, przytrzymując telefon ramieniem, aby zawiązać buty. — I też jej nie kojarzę. Mike?
Blondyn uniósł na mnie wzrok znad laptopa.
— Może byśmy zajechali pod ten adres, gdzie ona mieszkała?
Mężczyzna pokazał kciuka w górę, wracając do zawartości komputera.
— Udało wam się zdobyć adres? — zapytał Luke.
— Ojciec Davida powiedział nam, gdzie mieszkali. Ich sytuacja rodzinna była naprawdę nieciekawa.
— To znaczy?
— Ophelia była wynikiem kazirodczego gwałtu i wychowywała się w rodzinie, gdzie ojciec znęcał się nad matką i dzieckiem. To, jak umarły ofiary pokazuje to, co one zrobiły Queen. Nadążasz?
— Oczywiście, że tak. Mów dalej.
— Jestem wzrokowcem i potrzebuję białej tablicy z biura mojego i Mike'a.
Clifford podał mi tablet ze zdjęciami wspomnianego przeze mnie przedmiotu. Musiał je zrobić przed naszym wyjazdem, bo wszystko było aktualne.
— Kocham cię — wyszeptałam w stronę przyjaciela, który zbył moje słowa machnięciem ręki, ale widać było, że mile połechtały jego duszę. — Okej, mam coś zastępczego, że tak powiem. Nie zinterpretowałam jeszcze wszystkiego, tak naprawdę tylko ostatnią ofiarę.
— Mów mi wszystko, co wymyśliłaś. Tak, jak wtedy.
Otworzyłam zdjęcia z miejsca zbrodni i raport lekarza medycyny sądowej.
— Dobra, po kolei — oświadczyłam z westchnięciem. — Tak jak w kwestii poprzednich przypadków, Finn zmarł, bo utrudnił życie Ophelii, powiększył jej traumę, sprawił, że jej zdanie o życiu i ludziach stało się jeszcze gorsze, niż wcześniej, choć nikt się nie spodziewał, że się dałoby. Odcięte ręce i narząd płciowy ułożone w ten sposób, a także fakt, że został zgwałcony, zanim to wszystko się wydarzyło, może świadczyć o zemście na tle seksualnym.
— Czyli kiedyś ją zgwałcił, a ona teraz odwdzięczyła mu się tym samym.
— Właśnie. Natomiast strzał centralnie w serce, który spowodował śmierć, mógł symbolizować to, że to, co zrobił, sprawiło, że jej serce zostało całkowicie złamane, zamieniło się w bryłę lodu.
— Równie zimne, jak twoje?
Zatkało mnie.
— Mów tak dalej, a jedynym twoim towarzystwem w następnym tygodniu będzie „Duma i uprzedzenie", kochanie — ostatnie słowo wypowiedziałam wręcz pogardliwie.
— Nie ośmielisz się zrobić tego swojemu biednemu chłopakowi.
— Pomimo że cię kocham? Ośmielę. Wpadnę w pracoholizm najwyżej, ale zobaczysz, że potrafię.
— To jest właśnie skutek twojego oziębłego serca.
— A ty nie masz zaraz liczenia czy coś w ten deseń, mądralo?
— Jedyne, co mogę liczyć, to pieprzyki na twoich plecach.
— Kto by się spodziewał, że Luke Hemmings to taki zboczeniec — powiedziałam z pokręceniem głowy. — A miałam nadzieję, że więzienie trochę ostudzi twój temperament, jednak nic z tego, jeszcze go podgrzewa.
— Powiem tak, ciesz się, że nie zostajesz ze mną sama.
Podrapałam się po karku.
— Raczej mnie to smuci, niż cieszy, słońce.
— Tak, mnie też. Poczekaj chwilę.
Luke przykrył słuchawkę ręką, ja w tym czasie chowałam ostatnie rzeczy do torebki.
— Muszę kończyć. Kiedy mogę liczyć na twoją wizytę?
Zrobiłam motorek z ust.
— Nie wiem jeszcze, postaram się to wcisnąć gdzieś w mój grafik — zażartowałam.
— Na mnie zawsze znajdziesz miejsce. Kocham cię, pa.
— Pa, ja ciebie też.
Rozłączyłam połączenie, nawet nie spoglądając na mojego przyjaciela.
— Chcesz mi coś powiedzieć, Chloe? — zagadnął Michael. Spojrzałam na niego kątem oka. Wyglądał niczym dwunastoletnia dziewczynka czekająca na najświeższe ploteczki.
Przygryzłam wargę z zastanowieniem.
— Lodowce topnieją, zagrożone gatunki giną, za kilkanaście lat może nastąpić katastrofa klimatyczna...
— O tym wiem, jestem w trakcie ograniczania plastiku i przechodzenia na częściowy wegetarianizm. Natomiast z twojej rozmowy z Luke'iem wynika coś, o czym nie wiem.
— Chodzi ci o tę teorię ze śmiercią ofiar? — Udałam zdziwioną. — Zaczynasz mieć kłopoty z pamięcią, mówiłam ci o tym Mikey.
— Jak ja nienawidzę, jak udajesz głupią — powiedział z czystą złością blondyn.
— Naprawdę? Ja to uwielbiam. Jestem już spakowana, jedziemy?
— Jasne, ja w tym czasie rozważę, czy wyrzucić cię w pierwszym lepszym rowie, czy może zrobić to dopiero w Londynie.
Michael zaparkował pod rozpadającym się domem z czerwonej cegły i gdzieniegdzie dziurawym dachem.
— To tutaj? — upewnił się Clifford, co potwierdziłam skinieniem głowy, wychodząc z samochodu.
Podeszłam do wiekowych, dębowych drzwi, które wyglądały, jakby miały się rozwalić przy najmniejszym dotknięciu. Mimo to zapukałam w nie, nie będąc pewną, czy budynek na pewno stoi pusty.
Gdy nawet po powtórzeniu gestu nikt nam nie odpowiedział, z wahaniem weszliśmy po cichu do środka, nie przestając trzymać ręki na kaburze pistoletu.
— Halo? — krzyknęłam w przestrzeń. Nikt mi nie odpowiedział oprócz echa. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało na opuszczone i zostawione w pośpiechu. Krzesło odsunięte i niepoprawione, kurz na szafkach i na podłodze, a także nadal szumiący telewizor.
— To wygląda, jakby jakiś zły duch wypędził ludzi stąd — stwierdził Michael, również się rozglądając.
— A mimo to ktoś tu był i to wcale nie tak dawno — wyszeptałam, delikatnie dotykając antycznej już wręcz kanapy.
— Chodzi ci o ten włączony telewizor?
— Też. Na rączce lodówki nie ma kurzu, tak samo, jak na kanapie i na kocach. Na wyższe piętro nikt nie zaglądał, pomieszkiwał tutaj.
— Myślisz, że ona tu wraca?
Pokiwałam głową.
— Tak, tak właśnie myślę. Tu miało miejsce jej pierwsze zabójstwo, które całkowicie odmieniło jej życie, na dodatek to jej rodzinny dom. Do ojca pałała czystą nienawiścią, ale matkę pewnie kochała całym sercem. Ma tyle wspomnień z tym miejscem, że nie jest w stanie rozstać się z nim całkowicie.
— Na dodatek, jak sama mówiłaś, zabójcy uwielbiają powracać na miejsce zbrodni.
— Właśnie. — Zatrzymałam się na środku parteru, nastawiając słuch. — Słyszysz to?
— Co? — zapytał Mike, odwracając się w moją stronę ze zmarszczonym czołem.
Wyciągnęłam pistolet i odbezpieczyłam go, trzymając palec na spuście, natomiast lufę skierowałam w podłogę. Clifford bez pytania poszedł w moje ślady.
Z każdą chwilą hałas na zewnątrz stawał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem na całą swoją szerokość.
Automatycznie podnieśliśmy broń, kierując ją w stronę kobiety, która wymierzała w nas swoją wiatrówkę. Wyglądała na około sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat, lecz jej krzepkość odejmowała jej lat, pomimo chustki na jej siwych włosach i zmarszczek na twarzy.
— Coście wy za jedni? — warknęła, nie przestając wymierzać do nas z broni.
Pokazałam odznakę, trzymając w prawej pistolet.
— Odłoży pani tę wiatrówkę z wolnej woli, czy będziemy musieli sprawić, żeby ty wyglądało na wolną wolę? — zapytałam, chowając odznakę.
— Co tu robi policja po takim czasie? — zadała pytanie, opuszczając wiatrówkę, zaskoczona naszą obecnością. Pewnie spodziewała się głupich nastolatków, narkomanów bądź bezdomnych gotowych obrabować dom albo też się w nim przespać.
— Wiatrówka najpierw — oświadczyłam stanowczym tonem, kiwając głową na bok jako oznakę prośby, by kobieta odłożyła broń. — W moją stronę.
— Pani chyba nie myśli... — zaczęła, lecz szybko jej przerwałam.
— Nieważne, co ja myślę, ważne jest, co zrobiła pani po wejściu tutaj. Przeważnie jak ktoś wymierza do nas z broni, jest uznawany za zagrożenie. Zatem wiatrówka. W moją stronę.
Staruszka westchnęła, ale położyła wiatrówkę i popchnęła ją w naszą stronę. Przytrzymałam ją stopą, a następnie zablokowałam swoją broń i ją schowałam.
— Co pani tu robi? — spytał Michael, krzyżując ręce na piersi.
— Pani Queen przed swoją śmiercią prosiła, by pilnować domu. Miała nadzieję, że córka kiedyś do niego wróci.
— Miała na myśli Ophelię?
Kobieta Pokiwałam głową.
— Maria do końca swoich dni żałowała, że jej córka miała takie życie, zawsze chciała dla niej jak najlepiej, ale nie potrafiła jej tego dać, nie przy takim ojcu.
— Opowiedziałaby nam pani coś więcej o nich? — poprosiłam.
— Może przejdźmy do mnie, na herbatę. Tam wszystko państwu opowiem. Elizabeth Carnival, tak zresztą, wiem, że policja musi być świadoma tego, z kim rozmawia.
Pani Carnival postawiła przed nami kubki z herbatą, po czym usiadła naprzeciwko nas.
— Ophelia była naprawdę spokojną dziewczyną. Od zawsze. Nigdy nie miała problemu, by w czymś pomóc, nawet momentami sama to proponowała. Cichutka, w szkole tak samo, chuderlaczek.
— To prawda, że ojciec ją bił? — upewnił się Clifford.
Siwowłosa kiwnęła głową.
— Cały czas. Zgłaszałam to nieraz, ale jej matka nic nie chciała z tym zrobić. Sama Ophelia dzwoniła na policję, na początku, ale dopóki Maria nie zamierzała nic z tym robić, to nic to nie dawało.
— Mówi pani, że Ophelia była spokojna. Czy mimo to nie zauważyła pani niczego niepokojącego, gdy była dzieckiem? Nękanie zwierząt, bawienie się ogniem, rzucanie kamieniami w dzieci? — podpytałam.
— Wie pani, nie obserwowałam jej cały czas, więc ręki dla niej nie stracę, ale nie widziałam, żeby kiedykolwiek coś takiego się zdarzało. Nawet ojcu nigdy nie oddała.
— Jak zmarł jej ojciec? — zapytałam od razu. — I kiedy to było?
— Dziewięć lat temu bodajże. Dziewczyna miała lat szesnaście. Istnieje kilka wersji w to, jak umarł i żadna z nich nie jest prawdziwa. Tak naprawdę dostał kilka razy nożem w brzuch. Jak pogotowie, przyjechało był już martwy od kilku godzin.
— Wiadomo, kto to zrobił?
Staruszka pokręciła głową.
— Do tej pory tego nie rozwiązano. Obie były za bardzo zszokowane, mówiły, że ktoś się włamał do domu i napadł na niego, ale byłam cały dzień w domu i nikogo nie było. Nikogo, jak Boga kocham. Wie pani, ja nikogo za rękę nie złapałam...
— Ale? — ponagliłam ją.
— Ale ja myślę, że to Ophelia. Na pogrzebie ojca się nie pojawiła, tak naprawdę od razu po zakończeniu śledztwa wyjechała. A strasznie szybko je zamknięto, to trzeba przyznać. Sprawcy nie znaleziono, więc policja stwierdziła, że nie będzie się z tym dłużej cackać, w końcu mają co robić.
— Czy widziała pani później Ophelię? Albo nawet i ostatnim razem?
— Miesiąc temu — ogłosiła w zamyśleniu. — Przyjechała miesiąc temu. Na początku kompletnie jej nie poznałam, tak wypiękniała. Przesiedziała tu kilka dni, mówiła, że dostała zaległy urlop w pracy i postanowiła odwiedzić stare śmieci.
— Czy coś jeszcze mówiła o swoim życiu? — dopytał Mike, opierając się o stół i nachylając w stronę naszej rozmówczyni. Herbaty kompletnie już wystygły, lecz nie to było wtedy najważniejsze. Mieliśmy kogoś, kto znał Ophelię.
— Unikała mnie. Jak ją zapraszałam do siebie, to się wykręcała.
— Ma pani jakieś jej zdjęcie? — zapytałam.
Elizabeth zastanowiła się.
— Ophelia chodziła z moją Mary do klasy, zatem na pewno mam ją gdzieś na zdjęciu, poczekają państwo.
Gdy kobieta zniknęła w drugim pomieszczeniu, spojrzeliśmy po sobie z Michaelem.
— Obserwujmy ten dom — wyszeptał blondyn. — Mamy szansę ją złapać wtedy.
— Możemy spróbować, ale obawiam się, że ona już wie o naszej wizycie.
— Mimo to, jak sama powiedziałaś, możemy spróbować — zauważył Clifford, wracając do poprzedniej pozycji.
— O proszę bardzo, obok wychowawcy. To jest właśnie Ophelia.
Kobieta podała nam zdjęcie do ręki. Z fotografii patrzyła na nas nieśmiała, szczupła szatynka o smutnych, niebieskich oczach. Stała zgarbiona z rączkami założonymi z tyłu. Miała naprawdę śliczną buzię, uroczą z policzkami, które aż by się chciało wyściskać. Widać było, jak niezręcznie się czuje, pozując.
— Możemy pożyczyć to zdjęcie? — poprosiłam.
Kobieta machnęła ręką.
— Oczywiście. To jest najnowsze jej zdjęcie, jakie posiadam.
— Dziękujemy bardzo za pomoc — powiedział Michael, wstając z krzesła, zatem ja poszłam w jego ślady, przykładając zdjęcie do piersi.
— Raczej na niewiele się zdałam — przyznała nieśmiało pani Carnival.
— Wbrew pozorom przydała nam się pani i to bardzo. Jeszcze raz dziękujemy — wyznał mój przyjaciel, po czym wyszliśmy z domu, kierując się do samochodu.
W momencie, gdy mój przyjaciel zapinał pas, poprawiał lusterko i uruchamiał samochód, ja nie przestawałam przyglądać się otrzymanemu zdjęciu.
— Chloe, wszystko w porządku? — zadał pytanie Mike, wyraźnie zaniepokojony moim zachowaniem.
Otrząsnęłam się z zamyślenia.
— Tak, po prostu... Szkoda mi, że taką uroczą, śliczną i spokojną dziewczynkę spotkał taki los i taka rodzina.
— Nie wszyscy mają szczęście na tym świecie.
— Tak, nie wszyscy... — wyszeptałam, nie wypuszczając fotografii z rąk. — Nie wszyscy.
//Dla niektórych to rozdział na pocieszenie z powodu początku szkoły. Dacie radę, wierzę w was! Mi został jeszcze miesiąc//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro