10.
Wpadłam wściekła na posterunek z równie rozjuszonym Michaelem za mną. Od razu skierowaliśmy się w stronę gabinetu Caluma, wbijając tam bez pukania. Blondyn rzucił na blat swój telefon z otwartym już filmikiem.
Hood zmarszczył brwi z konsternacją, biorąc do ręki urządzenie. Pod koniec filmiku jego twarz nabrała twardego wyrazu.
— Musimy znaleźć wszystkie te osoby i zapewnić im ochronę — oświadczyłam, starając się zachować resztki spokoju. W środku dygotałam ze wściekłości, lecz na zewnątrz starałam się tego nie pokazywać.
— To jest jakieś osiemnaście osób, Chloe, nie mamy tylu...
— Może nie powinnam tak mówić do szefa, ale gówno mnie to obchodzi Hood — warknęłam, opierając ręce na biurku i nachylając się w jego stronę. — Każdy z nich od tego momentu powinien mieć przynajmniej dwójkę policjantów przy sobie.
Hood westchnął z widocznym poddaniem.
— Jak je zidentyfikujemy, to wyślę rozkaz do odpowiednich obszarów. Wiecie już, kto to może być?
Michael pokręcił głową.
— Dopiero wysłaliśmy ten filmik dla wydziału osób zaginionych, bo może ktoś już zaginął, choć mamy nadzieje, że nie. Jeśli nikogo nie znajdą, będziemy musieli szukać dalej.
— Jeśli jednak będziemy robili to za wolno, to możemy spodziewać się kolejnych ofiar — dodałam, zaczynając chodzić po pokoju.
— Ashton już wie? — zapytał cicho Calum, przyglądając się nam.
Kiwnęłam głową.
— Wysłałam mu ten filmik, gdy szliśmy tutaj. Powiedział, że postara nam się jakoś pomóc z identyfikacją tych osób, ale jestem pewna, że go to do podłamało.
— Sprawa Luke'a też ciebie podłamywała? — zapytał z ciekawości Mike.
— Nie, czułam zbyt duży gniew. Chyba że mówimy o końcówce to tak, nie było wesoło. Wróćmy jednak do tematu.
— Skąd było wyświetlane nagranie? — zapytał od razu Calum.
— Z jednego z opuszczonych mieszkań w kamienicy. Wpadliśmy tam prawie od razu po tym, jak skończyliśmy oglądać ten filmik, ale nie zastaliśmy nikogo, osoba, która to włączyła, musiała dawno opuścić mieszkanie, co nie jest żadnym zaskoczeniem.
— Jakieś ślady?
Pokiwałam głową.
— Stóp. Z racji, że to miejsce już od kilku lat nie było zamieszkiwane, na podłodze osadził się kurz. Technicy już tam buszują, ale to było jedyne, co dostrzegliśmy.
— Jaki rozmiar?
— Piątka. Standardowy kobiecy numer.
— Nadal jesteś pewna, że sprawcą jest kobieta — stwierdził z niesmakiem Hood. — Jaka kobieta, z całym szacunkiem, byłaby w stanie powalić dwójkę ludzi, w tym mężczyznę, całkiem umięśnionego?
— Zapaśniczka. Znawczyni sztuk walki. Chemiczka. Lekarka. Aptekarka. Bokserka. Mam dalej wymieniać, Calum? — zapytałam, patrząc na zawstydzony wyraz twarzy mężczyzny. Pokręciłam głową z teatralnym westchnięciem. — Ach, wy, mężczyźni. Mijają dwa wieki, od kiedy kobiety walczą o równość i wolność, a wy nadal myślicie, że jesteśmy od was gorsze i słabsze. Bóg jest kobietą. Nie przeżylibyście jednego tygodnia, ba, jednego dnia bez nas.
— A wy byście przeżyły? — zadał pytanie brunet, nachylając się w moją stronę.
— Może nie wszystkie, ale większość owszem.
— Hej, możemy się wziąć do pracy? — tym pytaniem delikatnie rozbawiony Michael przykuł naszą uwagę. — Rozprawy, kto bez kogo nie mógłby żyć, zostawmy na później. Chloe, musimy przesłuchać znajomych Davida, pamiętasz?
Żachnęłam się.
— Oczywiście, że pamiętam. W końcu z tego powodu nie mogłam dokończyć lunchu — ogłosiłam, wstając z krzesła i kierując się ku drzwiom. Jednak zanim opuściłam gabinet, zatrzymałam się i dodałam. — A nie, chwila, to był telefon od mojego natrętnego szefa.
— Wyjdź, póki jeszcze nie myślę o zawieszeniu cię — wyburczał Calum, lecz mogłam sobie wyobrazić, jak kąciki jego ust unoszą się lekko do góry. Niestety odwrócona w jego stronę plecami nie byłam w stanie tego zauważyć.
Westchnęłam.
— Zawsze ta sama groźba — powiedziałam, jednocześnie wychodząc z pokoju.
Godzinę później staliśmy pod Akademią Sztuk Pięknych. Oszklony budynek w kształcie prostopadłościanu przylegał do jednej ze starszych kamienic. Nowoczesność biła się tutaj ze starodawnym stylem, jeszcze sprzed wojny. Gdybyśmy nie znali adresu i nie czytali dokładnie nazw budynków, moglibyśmy spokojnie pomylić uniwersytet ze sklepem.
— Sztuka nowoczesna, rozumiem — wymruczał Michael, zanim weszliśmy do budynku. Nie odpowiedziałam na jego słowa, po prostu weszłam do środka.
Od razu otoczył nas szum i hałas powodowany dużą ilością ludzi. Bez nawet najmniejszego grymasu podążyliśmy korytarzem, przedzierając się przez całe morze studentów, aby dotrzeć do sekretariatu. Zapukałam w jasnobrązowe drzwi i bez czekania na zaproszenie weszłam do środka.
— Dzień dobry, potrzebujemy się dowiedzieć, na jakie dokładnie zajęcia chodził David Skylar.
Wzrok zdezorientowanej sekretarki, oderwanej od swojej pracy, biegał między mną a Michaelem.
— To są... informacje prywatne... rozumieją państwo, my mamy zasady...
Bez słowa pokazałam odznakę przyczepioną do pasa spodni. Mina kobiety przeszła ze zdezorientowania w wstyd.
— Prowadzimy sprawę o seryjne morderstwo, mam nadzieję, że to tłumaczy wszystko.
Kobieta bez słowa pokiwała głową, po czym szybko odwróciła się w stronę monitora, próbując ukryć rozlewający się na twarzy rumieniec. Chwilę później podała nam kartkę z nazwiskami.
— Tu jest jego plan, a także lista wykładowców i studentów.
— Nie wie pani może, z kim był najbliżej? — zapytałam, nie licząc na żadną konkretną odpowiedź.
Kobieta prychnęła.
— Jestem sekretarką, a nie przedszkolanką, nie zwracam uwagi na tych ludzi bardziej, niż jest to potrzebne.
Przewróciłam oczami, odwracając się na pięcie w stronę drzwi. Zanim przekroczyłam, próg wymamrotałam pożegnanie.
— Jestem sekretarką, nie przedszkolanką — przedrzeźniłam sekretarkę. — Wszystkie są takie na uczelniach? Moja też była straszną wiedźmą.
Michael wzruszył ramionami.
— Nie wiem, na akademii sekretarka była bardzo miła.
— To prawda — zgodziłam się z nim, przyglądając się tablicy z informacją na temat zajęć poszczególnych grup. Gdy znalazłam odpowiednie okienko, popukałam palcem w szybę. — Jedne z jego zajęć. Za chwilę się zaczynają, także powinniśmy zdążyć przed wykładowcą.
— Która sala?
— Dwieście czterdzieści pięć. Drugie piętro, o ile dobrze kojarzę.
Michael spojrzał na mnie z delikatnym zdziwieniem.
— Byłaś tu kiedyś?
— Nie, zapamiętałam rozkład sal z tablicy informacyjnej.
Blondyn pokiwał powoli głową.
— Zatem jeszcze potrafisz mnie zaskoczyć, to nawet miłe.
— Sprawa Luke'a dobitnie to pokazała, ale do usług.
Mike westchnął.
— Karmię się cichą nadzieją, że układasz w głowie równie sprytny plan, co wtedy.
Pokręciłam głową.
— Nie tym razem, a przynajmniej jeszcze nie. Tamten plan też mi się od razu nie ułożył.
— A kiedy? — dopytał mężczyzna, gdy weszliśmy na schody, aby dojść na odpowiednie piętro.
— W Paryżu — odparłam, lecz blondyn widocznie nadal nie dostrzegł związku, między jednym a drugim, bo spojrzał na mnie z delikatnie uniesioną brwią. — Nie opowiedziałam ci nigdy o tym, co się tam wydarzyło?
— Jak tak zaczynasz, to ja się boję dalej pytać. Ile razy spotkaliście się w mieście miłości?
— Trzy, o ile dobrze pamiętam.
— Oczywiście, że dobrze pamiętasz — żachnął się. — Które spotkanie przesądziło o twoim planie?
— Ostatnie, czyli randka w Paryżu. Wtedy przypadkowo wyznał, że się we mnie zakochał. Ta mniej miła część mnie od razu uznała to za jego słabość i postanowiła to wykorzystać. Za to ta druga część źle się czuła tak myśląc, ale wiedziała, że to, co zrobi, będzie prawidłowe.
—Chloe. — Uniosłam wzrok na przyjaciela. Mimowolnie popadłam w zamyślenie, nagle nie będąc świadomą tego, że jesteśmy już pod odpowiednią salą. — To, co zrobiłaś, było dobre. I nawet Luke ci to mówi.
— Wiem, psycholog też — wymruczałam z machnięciem ręki. — Skupmy się na obecnej sprawie, o tym porozmawiam z tobą po alkoholu.
— Trzymam za słowo, może być piątek? — rzucił od niechcenia Clifford.
Rzuciłam mu karcące spojrzenie.
— Michael, mamy...
— ...sprawę o seryjne zabójstwo, tak, jestem tego świadomy. Tylko zapominasz o jednym blondi, coś, o czym mówiliśmy ci już przy sprawie Luke'a: jak dostajesz tego rodzaju śledztwo, stajesz się straszną pracoholiczką i zapominasz o momencie odpoczynku i chwili dla siebie. Dlatego robimy domówkę.
— My robimy? Czyli ty robisz, ale na mojej chacie?
— Nie tylko twojej, nie mieszkasz sama. I twój dom jest większy niż mój.
— Ale według aktu własności posiadłość jest moja.
Nawet nie zdążyłam zareagować, jak blondyn zakrył mi usta ręką.
— Zamknij dziób, w piątek będzie domówka u ciebie i koniec tematu. Poznasz Lucy. A teraz, skoro tak bardzo nalegasz, wróćmy do śledztwa, marudo.
Całą wypowiedź mężczyzny skwitowałam środkowym palcem, na co on tylko się uśmiechnął i zdjął dłoń z mojej twarzy.
Bez pukania weszliśmy do sali. Wykładowca nawet nie spojrzał w naszą stronę, uznając nas pewnie za kolejnych spóźnionych studentów. Jedynie publika spoglądała na nas zaciekawiona.
Gdy podeszliśmy do biurka, wtedy mężczyzna zwrócił na nas uwagę. W jego brązowych włosach poprzetykane były pasma siwizny, a praktycznie na czubku nosa leżały oprawione w srebrne, cienkie oprawki szkła. Z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnej sympatii, a wręcz przeciwnie, obecna była surowość. Na nasz widok wyprostował się i nałożył zatyczkę na mazak.
— W czym mogę państwu pomóc? — zapytał cicho.
— Detektyw Sherridan i detektyw Clifford, jesteśmy tutaj w sprawie zabójstwa Davida Skylara — ogłosiłam spokojnym tonem. — Chcielibyśmy porozmawiać nie tylko z panem i jego innymi wykładowcami, ale i poprosić grupę o pewną rzecz.
— Ja mam czas po następnych zajęciach, a jeśli chodzi o tych młodych ludzi, to proszę bardzo.
Pokiwałam głową w geście podziękowania i odwróciliśmy się w stronę zgromadzenia.
— Jak już pewnie pierwsze rzędy słyszały, jesteśmy z londyńskiej policji i prowadzimy sprawę zabójstwa Davida. Informatycy nadal próbują się dostać do jego kont społecznościowych, nie wiemy, ile im to dokładnie zajmie, mamy nadzieje, że jak najmniej, dlatego też mamy z dwie prośby. Pierwsze co, puszczę kartkę, na którą wpiszą się osoby, które miały kontakt z Davidem. Jakikolwiek. Z tymi osobami chcielibyśmy porozmawiać po tym wykładzie. Nie musicie się obawiać, nikt z was nie jest o nic oskarżony i nie będzie, to, co powiecie nie wpłynie na wasze życie, natomiast każda, nawet najmniej znacząca według was informacja, dla nas może okazać się przełomem. — Podałam czystą kartkę młodemu chłopakowi siedzącemu najbardziej z mojej lewej strony, po czym wróciłam na środek sali. — Druga kwestia jest taka. Na tejże tablicy pojawi się zaraz numer mój i mojego partnera. Podobnie jak wcześniej. Gdybyście wiedzieli cokolwiek, dzwońcie o każdej porze dnia i nocy.
Michael bez czekania na prośbę z mojej strony napisał ciąg cyfr czarnym mazakiem na białej tablicy umieszczonej na ścianie za nami.
— Zróbcie zdjęcia numerów i pamiętajcie o nich, zwłaszcza w momencie, gdy przypomni wam się związanego z Davidem. Gdzie jest lista?
Dziewczyna kilka lat młodsza ode mnie zeszła na sam dół i podała mi w połowie zapisaną kartkę. Pokazałam ją całej grupie.
— Osoby z tej listy chcę widzieć w bibliotece po wykładzie. Umiem liczyć do piętnastu i nawet nie będziecie wiedzieć, kiedy to zrobię, także bez wymigiwań. — Odwróciłam się w stronę wykładowcy. — Za dwie godziny, tak?
— Owszem. Niech czekają państwo pod tą salą, znajdziemy później dogodne miejsce.
— Dziękujemy bardzo, do zobaczenia później.
Wyjście z sali nie oznaczało końca naszych obowiązków dzisiaj, a jedynie początek. Przed nami stało wyzwanie rozmów o zmarłym, wyszukiwania każdego, nawet najmniejszego i najmniej ważnego aspektu jego życia, a po tym wszystkim odwiedziny Luke'a w więzieniu, do czego nadal się przyzwyczajałam i co wciąż nie stanowiło dla mnie najprzyjemniejszego przeżycia, ale byłam świadoma tego, że może on nam rzeczywiście pomóc. Stanowiło to może desperacki krok, ale skoro mieliśmy taką możliwość, to żal było z niej nie skorzystać.
— Zdążymy dzisiaj do Luke'a? — zapytał Michael, gdy wyszliśmy na korytarz.
Spojrzałam na zegarek z westchnięciem.
— Szczerze, to nie wiem. Chciałabym załatwić to wszystko dzisiaj, żeby jutro móc zastanowić się spokojnie nad profilem winnej za to osoby i czekać na informację na temat osób z tego filmiku, ale jeśli te rozmowy zajmą nam dłużej, niż planujemy, to będziemy zmuszeni przełożyć to na jutro.
— Może rzeczywiście dobrze by było przenieść spotkanie z Luke'iem na jutro? Świeży umysł i tym podobne.
— Mój umysł zawsze jest świeży. Ciało niekoniecznie, ale mózg owszem. Chodzi o to, że daliśmy mu nadzieję, że dzisiaj przyjdziemy i porozmawiamy z nim na temat tych morderstw. Dla niego to jest pewnego rodzaju odskocznia od rzeczywistości, gdzie jego jedyną rozrywką jest wyjście na spacerniak.
— Zależy ci na nim, co?
Pokręciłam głową na boki, by odrobinę rozruszać szyję.
— Żeby to stwierdzić, nawet nie potrzeba być detektywem, Mike. Owszem, zależy mi na nim i nie zamierzam tego ukrywać.
— Idziemy na kawę do studenckiej kawiarenki? — Pokiwałam głową w odpowiedzi. — Jak to tak naprawdę z wami jest?
— Szczerze? Nie wiem. Może to dziwne, ale taka jest prawda. Utrzymujemy ze sobą kontakt, ja nadal próbuję wyzbyć się wyrzutów sumienia, a on nadal próbuje mnie przekonać, że jest mi za to wdzięczny. Nawet jeszcze nie rozważaliśmy takiej opcji jak związek, nadal to wszystko wydaje mi się trochę absurdalne.
— Jesteś pewna, że Luke tego nie rozważał?
Ponownie kiwnęłam głową.
— Owszem. Gdy coś nam nie pasuje, od razu o tym mówimy. Po co nam jakiekolwiek tajemnice? Co by one nam dały? I tak nie możemy wykorzystać ich przeciwko sobie czy w jakimkolwiek innym celu, zwłaszcza że jesteśmy w stanie przejrzeć siebie nawzajem.
— To prawda. Gdyby nie ten kryminalny aspekt, to naprawdę jesteście dla siebie stworzeni.
— Ten kryminalny aspekt nas połączył, inaczej olałabym go jak każdego innego nadętego buca, którym nadal jest, to się do tej pory nie zmieniło.
— Nigdy go nie poznałem, jeśli pominiemy aspekt zatrzymania.
— Kto go przesłuchiwał i czemu Hood uznał, że to nie powinieneś być ty?
— Z tego, co pamiętam, przesłuchanie przekazano Evansowi i O'Neillowi. A jeśli chodzi o fakt, że nie byłem to ja, to stwierdziłem, że za bardzo mam ochotę obić mu gębę za to, co zrobił tobie.
— Jedyne, co zrobił, to sprawił, że się zakochałam.
Michael wzruszył ramionami.
— To było dla mnie wystarczające.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością, gdy ustawiliśmy się w kolejce po gorące napoje.
— Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? — zapytał mężczyzna z lekkim niepokojem.
— Bo dziękuję ci za to, że nigdy mnie nie oceniłeś za to, kogo obdarzyłam swoim uczuciem. Po prostu.
— Nikt z nas nie był w stanie tego zrobić, bo to jednak nie była twoja wina. Ale powinnaś powiedzieć to samo w piątek, na pewno zrobi się miło reszcie.
— Tak zrobię. Jeszcze raz dzięki, Mike.
— Dla ciebie wszystko, moja inteligentna blondi.
//Ten rozdział ma 2200 słów, końcówka jest odrobinę sentymentalna, ale uznajcie to za wynagrodzenie za brak rozdziału przez miesiąc, nawet nie wiedziałam, kiedy to minęło, serio. Miłego popołudnia i wieczorku, ludziska!//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro