{Rozdział pierwszy}
Dystrykty,
rok 2190,
dzień dożynek.
______________
Musisz się teraz ogarnąć. — powtórzył sobie po raz kolejny Liam — Teraz, albo nigdy.
Zacisnął pięści i otworzył na oścież drzwi do piekarni.
— Panie Mellark! — zawołał wesoło — Pana ulubiony klient właśnie przybył!
— Liam, nadal jesteś mi winny kasę. — rzucił oskarżycielskim tonem pan Mellark kiedy zauważył chłopaka — Nie powinieneś się pojawiać, jeżeli jej nie masz.
Li zaśmiał się nerwowo i zaczął szperać w kieszeniach udając, że szuka pieniędzy, ale i on, i właściciel piekarni wiedzieli, że nie miał przy sobie pieniędzy. Chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
— Oddam panu po dożynkach, przysięgam! A mógłbym poprosić tylko o... babeczkę? — spróbował się uśmiechnąć w jakiś czarujący sposób, by mężczyzna mu dał jedzenie, ale on wydawał się nie do złamania i wskazał palcem drzwi. — Ale panie Mella...
Nie zdążył dokończyć, ponieważ piekarz zaczął się kierować w jego stronę, co nie wróżyło nic dobrego. Uniósł rękę z zamiarem wypchnięcia go siłą, ale blondyn w ostatniej chwili zauważył na blacie babeczkę. Szybko sięgnął po nią i w ekspresowym tempie zniknął za drzwiami piekarni.
Wiedział, że po tym incydencie nie miał szans by wyjść następnym razem cało z tamtego budynku.
Zadowolony ze swojej zdobyczy zaczął ją jeść w drodze na Plac Sprawiedliwości. Szczerze nie miał pojęcia po co szedł na dożynki co roku, przecież wie, że nie ma szans żeby został wylosowany. Nigdy nie miał powodu do zbierania astrali, a zdecydowanie jest więcej osób w jego dystrykcie, które muszą je zbierać.
Nagle usłyszał jak ktoś woła jego imię. Zaczął się rozglądać dookoła próbując ogarnąć do kogo należy głos i zobaczył kilkanaście metrów od siebie syna piekarza, u którego był przed chwilą.
— Peeta...! — powiedział troszkę piskliwym głosem — Co tam?... — wymusił uśmiech na twarzy. Miał nadzieję, że chłopak nie wiedział o jego kradzieży babeczki.
— Mój tata chce ciebie wymordować — odparł z uśmiechem Peeta — Ale tak poza tym to świetnie, a u ciebie?
Li mruknął coś w stylu "ale ja oddam po dożynkach", ale zanim zdążył odpowiedzieć mu coś porządniejszego usłyszał hymn Panem grający z głośników.
— Dożynki — szepnęli w tym samym momencie blondyni i pobiegli w stronę placu. W drodze zdążyli wymienić między sobą kilka słów na temat babeczki i późniejszej zapłaty i skończyło się to dobrze dla obu stron.
Gdy dobiegli, zdecydowanie byli spóźnieni na uroczystość, bo nikt się nie odzywał - wszyscy byli skupieni na Clarine Delgana, która była opiekunką trybutów w tegorocznych igrzyskach. Na platformie już stała jedna dziewczyna i wszyscy tylko czekali aż wylosują trybuta.
Liam i Peeta próbowali się prześlizgnąć przez grupkę dorosłych aż do sektoru gdzie stali wszyscy chłopcy w ich wieku. Donno próbował uspokoić oddech i wysapać, że zdążyli, ale był zbyt zmęczony biegiem.
— Liam Donno! — zawołała do mikrofonu Clarine.
— Obecny! — automatycznie odkrzyknął blondyn. Jednak w następnym momencie zrozumiał jego błąd i zacisnął usta udając, że to nie był on. Jednak było za późno - wszyscy go usłyszeli, oraz patrzyli na niego wyczekująco.
W jednym momencie pragnął żeby kobieta nagle oznajmiła, że to żart i tak naprawdę został wylosowany kto inny, ale wiedział przecież jakie to byłoby absurdalne. Przełknął ślinę i wyszedł z szeregu w stronę platformy.
Idąc tak zauważył swoją młodszą siostrzyczkę, która zacisnęła usta i próbowała na niego nie patrzeć. Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale tak szczerze nie wie czy to by pomogło.
Wszedł na górę i stanął obok wylosowanej trybutki. Z tego, co pamiętał to była to chyba Josselyn Foy. Chciał się jakoś przywitać, ale nagle do niego dotarła cała okrutna prawda.
Został właśnie wylosowany na bycie trybutem w siedemdziesiątych Igrzyskach Głodowych, czyli będzie musiał zabijać by wygrać, żeby wrócić do domu. W jednym momencie w jego głowie pojawiły się różne strategie jakim cudem mógłby wygrać, ale wystarczyło jedno spojrzenie na swoją młodszą siostrę i wiedział, że na wypadek musiałby się na serio pożegnać ze swoją rodziną.
— Los zdecydowanie nie jest z nami.. — szepnęła mu Josselyn
— Wesołych Igrzysk Głodowych! — krzyknęła opiekunka
* * *
— I niech los zawsze wam sprzyja! — dokończył Arthur Lorrain, opiekun trybutów pierwszego dystryktu. Odwrócił się do jego siostry bliźniaczki z uśmiechem — Jak mi poszło? Masz dwie opcje, świetnie, lub bombowo. Co wybierasz?
— Wybieram opcję "zajmijmy się trybutami". — odparła znudzonym tonem kobieta, która była mentorką trybutów — Oraz wisisz mi pieniądze, bo wygrałam zakład. — poprawiła okulary na nosie i uśmiechnęła się — Jeden wylosowany i ochotniczka — wskazała na Ymir i Joshuę — Moje pieniądze.
Ymir zmarszczyła brwi i zwróciła głowę ku trybutowi.
— Wierzysz im? — jednak on nawet nie zwrócił na nią uwagi i jakby z uwagą przyglądał się absurdalnej wymianie zdań bliźniaków. Prychnęła, po czym skierowała się w stronę Pałacu Sprawiedliwości — Miłego słuchania tego, staruszku — rzuciła na pożegnanie.
Znalazła Strażnika Pokoju, który wskazał jej pokój tymczasowy do pożegnania się z rodziną. Usiadła na kanapie i oparła się o ścianę czekając na rodziców z nadzieją, że może przyjdą się pożegnać.
Nie bądź głupia — upomniała się — Przecież zaraz przyjdą i pochwalą ciebie, bo już jesteś gotowa na te igrzyska.
Od dziecka przecież trenowała na ten moment by pojechać na igrzyska i je wygrać. W pierwszym momencie nie była pewna, czy powinna się zgłosić w tym roku, ale kiedy zobaczyła tę brunetkę, która weszła na platformę trzęsąc się ze strachu, wiedziała, że musi się zgłosić dla dobra pierwszego dystryktu. Tamta dziewczyna po prostu zmarnowałaby całą pracę organizatorów na dobrą grę. Kiedy zgłosiła się i zastąpiła tamtą trybutkę, to czuła, że rodzice będą z niej tacy dumni.
Jednak minuty mijały i nikt nie przychodził do jej pokoju.
— Ile jeszcze czasu zostało? — usłyszała głos opiekuna z korytarza
— Powinnyśmy się już zbierać, pójdę po chłopaka. — odparła mentorka
— Daj im jeszcze czas, co? Przecież mi się nie spieszy jakoś do Kapitolu... Dojedziemy tam jutro na czas. Co myślisz o trybutach z naszego dystryktu? — zadał następne pytanie. Usłyszała westchnięcie blondynki.
— Ymir jest świetna. — powiedziała twardym tonem Lorrain — Wolałabym żeby to ona wygrała. — dziewczyna słysząc to uniosła lekko kąciki ust.
— Nah, Joshua wygląda na zwycięzcę, nie sądzisz?
— Czy Joshua ma tatuaże? Nie. Widzisz, Ymir powinna wygrać
— Przecież nienawidzisz tatuaży! — siostra najwyraźniej zrobiła coś, co uciszyło brata, bo po tym oboje się zamknęli.
Nastała długa cisza, więc białowłosa znowu usiadła na kanapie tracąc nadzieję, że jakikolwiek gość ją jeszcze odwiedzi. Zrezygnowana wstała i skierowała się do wyjścia, kiedy drzwi się otworzyły.
— Chodź, już musimy jechać — mruknął Joshua. Ymir bez słowa wyszła z pokoju, ale zauważyła włączony telewizor w pokoju chłopaka, więc się zatrzymała.
Zmarszczyła brwi i przyjrzała się ekranowi. Były to widocznie powtórki z dożynek w jakimś innym dystrykcie. Dwóch Strażników trzymało po jednej osobie za ramiona i prowadzili ich do tamtego Pałacu Sprawiedliwości, (który był o dziwo całkiem mały) kiedy na samym placu Strażnicy Pokoju siłą popychali ludzi by odeszli. Jednak niektórzy się rzucali na ludzi w białych uniformach, którzy wyjmowali kije i bili mieszkańców. Ci mieszkańcy wyglądali na wygłodzonych i brudnych, pewnie od pracy. Nie wszyscy byli wystarczająco silni, przez co po kilku uderzeniach już się poddawali. Kilka razy nawet usłyszała wystrzał z pistoletu. W skrócie panował chaos.
— Gdzie to jest? — zapytała dziewczyna, próbując ukryć zaskoczenie, ale nikt jej nie raczył odpowiedzieć. — Gdzie to się dzieje? — powtórzyła. Vanessa odepchnęła ją od telewizora i go wyłączyła.
— Nie ważne. — odparła kładąc rękę na jej ramieniu i lekko popychając w stronę wyjścia. Ymir automatycznie strząsnęła jej rękę i odeszła szybkim krokiem w stronę pociągu.
* * *
Jason przypatrywał się od ostatnich kilku minut jak dwunastoletnia Octavia objada się zdecydowanie za dużą ilością potraw, zdecydowanie za szybko. Nie chciał przerywać jej uczty, ale obawiał się, że po tym będzie miała ból brzucha.
— Wiesz... To jest niezręczne kiedy tak się na mnie patrzysz bez słowa. — zauważyła brunetka robiąc sobie przerwę od jedzenia — Przynajmniej dla mnie.
— Przykro mi — odparł z uśmiechem — Będziesz musiała to wytrzymać.
— Wiesz, mieszkając na ulicy nie miałam takich luksusów, co nie? Ale to ciasto marchewkowe? Ósmy cud świata! — zaśmiała się, jednak jemu zrobiło się nagle przykro, bo dziewczynka była mała i pewni były to jej pierwsze dożynki. Do tego z tego, co mówiła, to żyła dosyć biednie. Dziewczynka zauważyła jego wyraz twarzy i machnęła ręką. — Nah, nie przejmuj się mną... I tak nikogo nie miałam. Może poza moim bratem, ale on chyba i tak mnie nie lubił...
Wtedy do ich wagonu weszła niska dziewczyna, o rudych włosach, które były związane w dwa kucyki. Jej oczy dosłownie jarzyły się zielenią, a na twarzy miała mnóstwo piegów.
— Panie Broflovski, panno Davidson — przywitała się pochylając lekko głową — Anne Sun. — wyciągnęła do nich rękę uśmiechając się w jakiś dziwny sposób. Jason uścisnął rękę, ale Octavia miała zdecydowanie zbyt brudne ręce by się witać.W końcu Anne wybuchła śmiechem. — Przepraszam, nie potrafię być zbyt poważna...
Trybuci cicho się zaśmiali z ulgą, że ich mentorka nie jest taka sztywna.
Chłopak spojrzał na jeszcze siedzącą brunetkę, która chyba zadawała sobie to samo pytanie, co on: Ile ona ma lat?
Wyglądała bardzo młodo, ba! Wyglądała jak mała dziesięciolatka! Chociaż to byłoby niemożliwe, bo mogłaby zostać wylosowana dopiero w wieku dwunastu lat. Jednak Jason chyba nie widział jej w zeszłym roku w telewizji, więc musiałaby być zdecydowanie starsza.
Sun zignorowała ich pytające spojrzenia nadal się uśmiechając dziwnie. Podeszła do stołu z jedzeniem i sięgnęła po pudełko, którego chłopak wcześniej nie zauważył. W środku pyły dwa cukierki karmelowe.
— Dzięki, ale nie lubię cukru — oparła Davidson widząc słodycze.
— Niestety, z rozkazu organizatora igrzysk. — podsunęła pudełko bliżej talerza dziewczyny.
Brunet szczerze nie chciał zażywać cukierka, ale miał nadzieję, że skoro organizator prosi, to tylko dla jego zdrowia. Sięgnął po niego, a kiedy go połknął miał jakiś problem ze skupieniem myśli. Zachwiał się, kiedy spróbował zrobić krok do przodu, a kiedy spróbował znaleźć wzrokiem mentorki, to jej nie znalazł.
Zauważył, że Octavia mocno trzymała się krawędzi stołu chyba również próbując się skupić. Wyciągnął rękę do dziewczynki z nadzieją, że go zauważy, ale zaczynał mieć problem z widzeniem. Próbował jeszcze usiąść, ale jego ciało się poddało w momencie, kiedy pociąg nagle się zatrzymał, a chłopak poleciał na ścianę.
_________________
Tak, tak, napisanie tego rozdziału trochę mi zajęło :')
Nie jestem pewna czy rozdziale wyszedł najlepiej, ale no... trzeba od czegoś zacząć xD
Kontynuując
Postanowiłam zmienić te zapisy tak, że będziecie mieć wpływ na to, co będzie się działo... Fajnie, nie? XD
Od następnego rozdziału będę zadawała pytania i takie, ale na teraz...
Wasze myśli?
Na temat rozdziału, oczywiście xD
Błędy i takie no
Nie chce mi się już was męczyć...
Miłego dnia^^
~Lia🌸
Ps: rozdziały będę PRÓBOWAĆ wstawiać co dwa tygodnie, czy coś
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro