{Prolog}
Panem,
rok 2190,
pół roku przed dożynkami.
_____________
— Czyli co pan proponuje, panie Corrigan? — zapytał prezydent Snow opierając się o tył fotelu w swoim gabinecie.
— Proszę, niech pan mi mówi Rae. — wtrącił mężczyzna
— Corrigan. — kontynuował prezydent — Jaki jest twój pomysł na tegoroczne igrzyska?
— Duże zmiany. — zaczął — Niech igrzyska będą całkowicie zaplanowane aż po ostatnie drzewo. Nic nie będzie przypadkiem, nawet wybór trybutów. Niech pan sobie wyobrazi, panie prezydencie arenę idealnie przeznaczoną dla każdego członka z osobna. — wcisnął guzik na swoim zegarku i na biurku pojawił się hologram. — Przecież tyle lat robimy te igrzyska, że praktycznie wiemy co zrobią trybuci. Dwóch trybutów z jedynki, jeden z dwójki i czwórki wszyscy w sojuszu. Pięćdziesiąt procent szans, że jeden z nich wygra, czterdzieści, że będzie to trybut z trójki, piątki, siódemki, czy ósemki. Dziesięć procent, że to ktoś z innych Dystryktów.
— Nie da się tego tak wyliczyć. — powiedział znowu Snow — Każdy człowiek jest inny z osobna, a mnie szczerze nie obchodzi jeżeli będą w tym roku trudniejsze igrzyska. Byleby były ciekawe, a przez siedemdziesiąt lat zasady gry się nie zmieniły. Po co miałbym się zgodzić na takie zmiany teraz?
— Ponieważ ludzie zaczynają się buntować! Panie Snow..
— Prezydencie. — poprawił go
— Panie prezydencie, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści lat temu prawie wszystkie dystrykty trzymały się igrzysk, bo myśleli, że to jedyny sposób, a teraz... Teraz to już..
— Wystarczy. — znowu mu przerwał — Twój pomysł nie ma sensu. Nie potrzeba mi więcej problemów. Wynoś się.
— Niech mi tylko pan pozwoli pokazać coś jeszcze... — odezwał się po chwili Rae, który znów wcisnął coś na swoim zegarku.
Na hologramie ukazały się pliki, które były podpisane jako dystrykty. Mężczyzna wcisnął plik Dystryktu Ósmego i pojawiły się twarze różnych dzieci z tamtego dystryktu. Prezydent przybliżył się do tego i wybrał chłopca.
— Rubén Camilo Ramirez? — Corrigan pokiwał głową oznajmująco. Prezydent zaczął czytać jego plik z zainteresowaniem po czym stwierdził — Twój pomysł jest beznadziejny. Na co to by się przydało na arenie?
— Ale...
— Nie. Wynoś się i wróć z normalnym pomysłem jak ma wyglądać arena.
***
Miesiąc po tym spotkaniu Rae Corrigan znowu spotkał się z prezydentem mając wizję areny na siedemdziesiąte igrzyska.
Strażnicy, którzy stali przy drzwiach słyszeli z pomieszczenia podniesiony głos Corrigana i śmiech prezydenta. Wydawało się, że spotkanie szło w miarę dobrze aż drzwi się otwarły z hukiem i organizator igrzysk wyszedł zadowolony.
— Miłego dnia, panowie — uśmiechnął się do nich i odszedł w głąb korytarza.
Po chwili wyszedł prezydent, który się zwrócił do strażników: "Łapcie go."
Słuch po panie Rae Corriganie zaginął.
_________
Ziup^^
Doberek zebranym! Jest rozdział/prolog obiecany, więc no...
Nie wiem czy to jest dobry start tej książki, więc popiszcie coś bym wiedziałaaaa... Mówcie o błędach, przecież idealna nie jestem.
Byłam w połowie pisania innego prologu, ale nagle ogarnęłam, że to brzmi jak rozdział, więc prolog skupia się tylko i wyłącznie na prezydencie. *przynajmniej mam już połowę pierwszego rozdziału, yay*
Komentujcie, komentujcie! Piszcie co myślicie!
Potrzebuję komentarzy xD
Jestem zdesperowana xD
Miłego wieczoru, w następnym rozdziale już pojawią się wasze oc c;
~Lia🌸
Ps: Jak skomentujecie to jest szansa, że wcisnę waszego ludka do pierwszego rozdziału 😏
*tak, jestem zdesperowana xD*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro