Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 - Upragniony dzień

            Pisanie kolejnych stron mojej wciąż odrzucanej książki było niezmiernie trudnym zadaniem, kiedy po głowie chodziło mi zupełnie co innego; coś, co nie dawało mi ani chwili wytchnienia. Kto by pomyślał, że tak mały szczegół zaburzy racjonalne myślenie na jakiś czas, a włączy tryb spekulacji i bezcelowych domysłów. Powoli sama za sobą nie nadążałam, tyle teorii i myśli przewijało się w mojej biednej, małej główce odkąd niefortunnie zobaczyłam zdjęcie w pokoju Harry'ego. Owszem, niefortunnie. Wolałabym żyć w niewiedzy, niż teraz zadręczać się godzinami nad powodem, dla którego fotografia nadal się tam znajdowała. Chciał, abym dała mu spokój, chciał wszystko zakończyć – zrobił to, na cholerę mu zatem to zdjęcie? Nagle zrobił się sentymentalny? A może faktycznie jest tak mało spostrzegawczy i zapomniał je ściągnąć i się go pozbyć?
            Poirytowana faktem, iż więcej niż pół strony z siebie nie wykrzesam, zamknęłam laptopa i rzuciłam się bezsilnie na łóżko, bez przerwy walcząc z moim jakże nachalnym mózgiem, który nie zamierzał ustępować. Kątem oka zerknęłam na zegarek, co wywołało jedynie jęk niezadowolenia. Dochodziła piętnasta, czyli czas na pomoc w pralni. Właściwie prasowanie i układanie ubrań wydawało się być czymś lepszym niż bezwładne leżenie i gapienie się w sufit. Zawsze mogłam porozmawiać z mamą i choć na chwilę odwrócić swoją uwagę od aktualnego problemu, tylko, gdy padłam już na łóżko, niezmiernie ciężko było mi się z niego podnieść. Zbierałam się tak dobre kilka minut, aż nawiedził mnie telefon od mamy. Zwlokłam się jakoś z wyrka i poprowadziłam swoje szanowne cztery litery do sklepu.
            Na miejscu zastałam zabieganą Fionę i kolejkę na pięć osób. Z wrażenia otworzyłam szerzej oczy, nie pamiętam kiedy ostatnio mieliśmy taki ruch. Nawet w porze świątecznej nie byliśmy aż tak zawaleni. Stosując się w mgnieniu oka do zaleceń mamy, zawędrowałam na zaplecze. Jak zwykle radio było włączone na stacji, która chyba miała jakiś fetysz związany z One Direction, ponieważ katowali ich piosenki prawie że non stop. Na przywitanie jednak do mych uszu doszło coś z pogranicza rocka i popu. Nie najgorsze, aczkolwiek nie pogardziłabym czymś innym. Przechodząc obok odbiornika, zmieniłam stację i zabrałam się do roboty. Wskazówki przesuwały się po tarczy zegara niemiłosiernie ospale, przez co i mój zapał do pracy zaczął zanikać.
            Nagle między melodią kolejnego utworu puszczanego w radiu przeplótł się dzwonek mojego telefonu. Nie zbyt poruszona tym, że ktoś próbuje się do mnie dodzwonić, sięgnęłam po niego i bez zastanowienia rzuciłam do słuchawki:
- Nancy Fritton niedoszła pisarka bestsellerów, słucham?
- Dzień dobry, pani Fritton.
            Poważny i stanowczy ton rozmówcy momentalnie ustawił mnie do pionu. Za cholerę nie miałam pojęcia kto to był, chociaż mogłam się domyślić, że na pewno nikt znajomy ani nikt w moim wieku. Zdziwiona, a także odrobinę zmieszana czekałam na rozwój sytuacji.
- Z tej strony Lauren Wright z wydawnictwa Wrighter.
- O mój Boże, przepraszam! - wypaliłam po raz kolejny nie analizując niczego. Miałam ochotę palnąć się w czoło. Zero profesjonalizmu, a przecież już tyle miałam za sobą. Powinnam była przybrać bardziej odpowiednią postawę. Miałam jeszcze szansę na poprawę, to dopiero początek rozmowy. - To był żart – dodałam z nerwowym śmiechem. Jeszcze nie do końca opanowałam ekscytację, jaka mnie ogarnęła po usłyszeniu nazwiska kobiety. Nie dzwonił do mnie byle kto, a sama Lauren Wright, szef jednego z największych wydawnictw w kraju. W życiu nie przypuszczałabym, że taka persona fatyguje się, aby osobiście skontaktować się z jakiś szaraczkiem marzącym o karierze pisarza. Wydawało mi się to doprawdy niewiarygodne, dlatego też byłam tak podniecona i trudno było mi zebrać myśli. W dalszej konwersacji chciałam zabrzmieć jak najbardziej nienagannie i oficjalnie. Wywrzeć lepsze „drugie wrażenie”.
- Cóż, wkrótce to może nie być tylko żart – odparła kobieta, w dalszym ciągu utrzymując wzniosły i pewny siebie ton. Po przyswojeniu tych kilku słów moje wnętrzności zaczęły tańczyć zumbę, a mózg na sekundę przestał funkcjonować. Ta aluzja otworzyła bramy niebios. Już widziałam piękną okładkę i napis „Milczenie”, a zaraz pod nim moje nazwisko napisane drobnym druczkiem. Ach, perfekcyjnie. Stojaki promujące, reklamy, plakaty, spotkania w telewizji, artykuły, recenzje, słowa uznania, pierwsza prawdziwa krytyka... Zabrnęłam zbyt daleko.
- Nie często zdarza mi się czytać powieści młodych, nieznanych autorów, ale po usłyszeniu od sekretarki twojej historii, którą nie omieszkałaś się podzielić, stwierdziłam, że być może warto i całe szczęście nie myliłam się.
            Kolejna fala niezmierzonej euforii ogarnęła każdą komórkę mojego ciała i tylko nanosekundy dzieliły mnie od wyskoczenia wysoko, wysoko aż do samego nieba i wykrzyknięcia swego szczęścia tak głośno, aby wszystkie istoty żyjące na ziemi mnie usłyszały.
            Przy okazji przypomniałam sobie całkiem dowcipną historyjkę, którą zwaliłam na sekretarkę pani Wright tylko po to, aby wybłagać na niej przyjęcie mojej próbki. Opłaciło się. Kto powiedział, że szczerość i ironia nie idą w parze z sukcesem?
- Fragment, który zostawiłaś jest dobry. Ponadto fabuła nie poraża prostotą, o dziwo. Nastolatkowie zazwyczaj zostawiają nam straszne bzdury.
            Po kolejnej wypowiedzi kobiety miałam wrażenie, że śnię. Co prawda nie obdarowywała mnie komplementami wprost, jednak stopniowo uginałam się pod ich ciężarem. Po raz setny pomyślałam „Niewiarygodne”.
- Dziękuję – pomimo huraganu zachwytu udało mi się zachować jako taką równowagę w głosie. Nie zabrzmiałam ani jak desperat, ani jak wariat, ani jak nerwus, kiedy w rzeczywistości mieszało się to gdzieś w środku mnie razem z wieloma innymi pozytywnymi emocjami.
- Chciałabym omówić to i owo. Umówiłam cię na przyszły czwartek o siedemnastej w głównej siedzibie Wrighter w Bristol – ciągnęła dalej Lauren, nie owijając w bawełnę. Podobało mi się w niej to, że była taka rzeczowa i prostolinijna. Większość z wydawców otaczała meritum przeogromnie szerokim łukiem, zaś w tym przypadku konkrety podano mi na tacy niemalże od razu.
            Po zakończonej rozmowie, a raczej po wysłuchaniu krótkiego monologu cenionej osobistości w świecie pisarzy, wystrzeliłam z zaplecza niczym z procy. Wparowałam z impetem na sklep i nie kryjąc już swego nieograniczonego szczęścia, spojrzałam na mamę i ignorując obecność klientów wydarłam się na cały głos.
- Wydadzą moją książkę!
            Z początku ludzie patrzyli po sobie lekko zdziwieni, ale gdy tylko rozpromieniona mama podeszła, aby mnie uściskać, wszyscy zgromadzeni zaczęli klaskać i pomrukiwać gratulacje.
- Jestem dumna – szepnęła mi do ucha Fiona i przytuliła jeszcze mocniej. Brakowało jeszcze taty. W tamtej chwili nawet najbardziej znienawidzona przeze mnie piosenka zespołu Harry'ego nie wyprowadziłaby mnie z obecnego stanu. Nic nie byłoby w stanie tego zrobić. W końcu osiągnęłam swój życiowy cel. W końcu wspięłam się wyżej. W końcu udowodniłam, że stać mnie na więcej niż pisanie do szuflady. Że to, co robię jest coś warte.

            Postanowiłam podzielić się wspaniałą nowiną z nikim innym, jak z najlepszą przyjaciółką. Poleciałam z powrotem na zaplecze i dorwałam czym prędzej telefon. Każdy sygnał wzmagał moją niecierpliwość. Tak bardzo pragnęłam jej to wszystko opowiedzieć!
- Minnie! - krzyknęłam do słuchawki, gdy ta odebrała.
- Tak, to ja – potwierdziła nieco zaskoczona. Ostatnio dość często zdarzało mi się wprowadzać ją i Charliego w taki stan.
- Przed chwilą rozmawiałam z Lauren Wright! Mam spotkanie w Bristol za tydzień w czwartek. Pochwaliła fabułę i powiedziała, że jej się podoba i ogólnie dała mi kilka komplementów, i jestem taka szczęśliwa, i w ogóle ludzie w pralni mi klaskali, i mam w dupie to zdjęcie u Harry'ego, a mama powiedziała, że jest taka dumna. Co ja ubiorę na to spotkanie? A co jeśli to tylko taka podpucha i zwodzenie? Ale skoro mi powiedziała takie miłe słowa to chyba nie, co? Muszę powiedzieć Anne, że mnie nie będzie w czwartek w pracy...
- Wolniej! - przerwała mi rozbawiona Minnie. Dopiero zorientowałam się, że w ciągu ostatnich trzydziestu sekund wyrzuciłam z siebie zbyt wiele, aby mogła to przetrawić. Uspokoiłam się trochę i westchnęłam głęboko. - Więc... wydadzą ją? - spytała bardzo ostrożnie. W takiej sytuacji było to pytanie retoryczne.
- Tak!
            Odsunęłam telefon od ucha w celu uchronienia go od jakichś uszkodzeń, gdyż blondynka zaczęła piszczeć jak opętana. Jak najbardziej mogłam się spodziewać podobnej reakcji. Przecież to ona zawsze powtarzała mi, że ten dzień kiedyś nadejdzie i to ona wspierała mnie po każdym odrzuceniu.
            Rzecz jasna, gdy Charlie dowiedział się o moim wielkim sukcesie, zamiast pogratulować rozpoczął snucie planów celebracji. Podkreślił, że tym razem zdecydowanie nie może zacząć się wykradaniem alkoholu z barku mojego taty, a zakończyć na bójce i wywaleniu z klubu. Szykowało się coś kategorycznie wyjątkowego.

            Standardowo pojechaliśmy do Macclesfield i już w podmiejskim autobusie wystartowaliśmy ze świętowaniem. Jak to na anglików przystało, parę innych osób również jadących zabawić się w większym mieście, przyłączyło się do naszych przyśpiewek i tak oto miło spędziliśmy podróż. Kierowca nie narzekał, tylko podśmiewał się pod nosem i kręcił głową w tych bardziej zabawnych momentach.
            Wpadliśmy do klubu już trochę „zrobieni”, więc było nam wesoło i nie bardzo zmartwił nas fakt, że ochroniarz nie chciał wpuścić reszty naszych znakomitych towarzyszy. Zdaje się, że niegdyś coś tu przeskrobali i mieli jakiś zakaz wstępu. W sumie to wyglądali na trochę groźnych typów, ale dobrze się z nimi śpiewało. W każdym razie, nasz wieczór dopiero się rozpoczynał i nie mieliśmy zamiaru tracić czasu na nic zbędnego, dlatego też czym prędzej udaliśmy się do baru. Zaczęliśmy spokojnie, na jednym piwku, potem już kolejka leciała za kolejką i właściwie to nie do końca pamiętam kiedy przestaliśmy – o ile w ogóle przestaliśmy. Przez myśl przelatują mi jedynie urywki tej nocy, wyrwane z kontekstu sceny. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam było tańczenie na stołach w jakimś innym klubie. Cóż wygląda na to, że świętowanie wyszło nam idealnie i bodajże  bez większych strat. Natomiast stary przyjaciel Mega Kac Wszech Czasów odwiedził mnie z ogromną przyjemnością. Gdy tylko otworzyłam oczy następnego ranka, srogo tego pożałowałam. Promienie słoneczne poraziły moją twarz niczym miliony żarówek ledowych. Przez chwilę byłam święcie przekonana, że oślepnę. Ponadto poczułam się jak wampir. Zakryłam się kołdrą i wydawałam z siebie nieokreślone jęki i pomruki. W celu odkrycia jak długo pozwoliłam sobie pospać, wsunęłam rękę pod poduszkę i wyciągnęłam spod niej telefon. Na wyświetlaczu widniała soczysta piętnastka z groszami. Jak na całonocne balowanie i tak nie było źle. Nieraz zdarzało mi się obudzić nawet po siedemnastej.
            Gdy miałam już dość wylegiwania się w kołderkowym królestwie, tradycyjnie przeszłam się po pokoju, aby zbadać jego stan. O dziwo nie zastałam niestworzonego bałaganu, a jedynie kilka ubrań na podłodze, co oznaczało, że uprzątnięcie pomieszczenia zajmie mi niewiele czasu. Z jednej strony zadowolona udaną nocą, z drugiej umierająca na tragiczną chorobę o nazwie kac, podeszłam do okna, żeby przelecieć wzrokiem po okolicy. Na dworze panowała rozkoszna atmosfera, słońce dawało się we znaki, a sądząc po kołyszących się drzewach także i wiatr zaszczycił nas swą obecnością. Ostatnie dni były nader upalne, więc choćby malutki wiaterek był dla mieszkańców Holmes Chapel niczym błogosławieństwo. Moją uwagę przykuła sylwetka chłopaka siedzącego na murku nieopodal mojego domu. Z całą pewnością mogłam rzec, że był do Charlie. Siedział zgarbiony i paląc papierosa, rozglądał się to w prawo, to w lewo. Nie czekając ani chwili dłużej pognałam do łazienki ogarnąć się w mgnieniu oka i zakładając pierwsze lepsze ubrania, wyszłam z domu.
            Usłyszawszy dźwięk zatrzaśniętych drzwi, chłopak dostrzegł mnie zbliżającą się w jego kierunku, w tej samej chwili gasząc o murek zapewne kolejną już fajkę. Przykuł swój wzrok do mojej osoby i ściągnął go dopiero, kiedy przy nim zasiadłam.
- Co tam, pajacu? - powiedziałam wesoło na dzień dobry. - Kacyk męczy? - zagadnęłam, mając ochotę na podroczenie się z nim odrobinkę. Od poprzedniego dnia akompaniował mi dobry humor i odczuwałam potrzebę pożartowania.
- Na pewno nie tak bardzo, jak Minnie – odparł z chytrym uśmieszkiem, dając mi do zrozumienia, że nasza przyjaciółka aktualnie cierpi hiper katusze w swoim jednoosobowym łóżku.
- Oj, możliwe, możliwe po ilości alko jaką w siebie wlała i po tych dzikich pląsach.
            Oboje zaśmialiśmy się na wspomnienie pewnych urywków z ubiegłej nocy. Jeszcze nie poznałam Minnie od takiej strony, wygląda na to, że euforia wpływa na nią w bardzo osobliwy sposób.
- Ostatnio sporo myślałem o tym zdjęciu... - wypalił nagle Miles, psując klimat. Przez sytuacje z wydaniem książki zdążyłam choć na moment zapomnieć o durnym zdjęciu i doskonale o tym wiedział, mimo to rozdrapał ranę i znów zaczęłam krwawić.
- Ta? I na co wpadłeś? - burknęłam pod nosem nieco obrażona. Nie podobało mi się ani trochę to, że zaczął ten temat akurat, gdy tkwiłam w błogim nastroju. Charlie odebrał mój odruch obronny i zauważył, że nie byłam raczej zadowolona.
- Dowiedziałem się, że Harry przyjeżdża niedługo do domu i pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć – powiedział jakby z poczuciem winy. Po tych słowach czas stanął w miejscu. Całe moje ciało oblała falą gorąca. Zdenerwowałam się. Dotarło do mnie, że nie ma już żadnej możliwości ucieczki przed spotkaniem z nim. Tym razem nie było opcji zamknięcia się w pokoju na czas jego pobytu, lecz gorzej – będę przebywać na jego terenie. Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, przecież pracowałam u jego matki. Jednak zabawa z Williamem i całkiem przyjemne spędzanie z nim czasu sprawiło, że myśli dotyczące konfrontacji z Harrym odłożyłam na bok. Czas przemijał dosyć szybko, co także sprawiło, że owa chwila nadeszła nieoczekiwanie prędko. Pozostało jedno. Uzbroić się w spokój i nie dać wyprowadzić się z równowagi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro