Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Wątpliwości

            Wejść czy nie wejść, oto było pytanie. Może i mogłabym je sobie zadać, gdybym wcześniej nie przesądziła o swoim losie. Przybita niewidzialnymi gwoździami do chodnika przed domem Anne, gapiłam się tępo w białe drzwi. Miały małe szybki, więc nie trudno byłoby mnie zauważyć. Mnie, męczennika, osobę niezdecydowaną i pogubioną we własnych decyzjach, stojącą niczym kamienny posąg przed budynkiem, w którym niegdyś spędzałam większość swego, wolnego czasu; teraz zbierającą się na odwagę, aby dotknąć palcem dzwonka i po dwóch ciężkich latach, wejść do środka i nie dać się zjeść przez wspomnienia w pierwszych sekundach.

            Z chwilą, w której oddaliłam rękę od guzika, moje serce oszalało. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam powtarzać sobie w myślach: „Dasz radę, Nancy, dasz radę”, co jeszcze bardziej mnie zdekoncentrowało, a  wszystkie wersje „co powiem Anne” jakby wyparowały z mojej głowy.

- Cholera – zaklęłam pod nosem, gdy tylko usłyszałam kroki kobiety. Nieźle panikowałam, stokroć bardziej niż przed jakimkolwiek spotkaniem w wydawnictwie. Dzień prędzej odwiedziłam większość z portali plotkarskich i stron o One Direction, żeby upewnić się czy Styles zamierza zjawić się w rodzinnym miasteczku w najbliższe dni. Nie uśmiechało mi się wpaść na niego pierwszego dnia pracy, choć i tak zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie prędzej czy później dojdzie do takowego spotkania. Póki co uzbrajałam się w siłę, aby tym razem opuścić pole bitwy jako zwycięzca.

            Drzwi uchyliły się, a moim oczom ujawniła się postać dość wysokiej kobiety w średnim wieku. Anne swoje najlepsze lata miała dawno za sobą, ale wciąż trzymała klasę i fason, powiedziałabym, że była modną mamą. Ponadto ten ciepły uśmiech widniejący na jej twarzy przekreślonej lekkimi zmarszczkami, szaroniebieskie tęczówki, ciemne włosy zarzucone uroczo przed ramiona, cała była taka pozytywna. Jej widok rozluźnił mnie odrobinę. Nie czułam się już tak bardzo spięta.
- Cześć, Nancy! - Niezmiernie ucieszyła się na mój widok.

- Witaj, Anne – zaczęłam nieco oficjalnie i podążyłam za nią tak, jak mi nakazała.
            W drodze do domu Coxów wyobrażałam sobie pierwszą chwilę po przekroczeniu jego progu. Wersja realna była całkiem podobna do tej, jaka ułożyłam sobie w myślach. Z niewielkim smutkiem rozejrzałam się po przedpokoju, przeleciałam wzrokiem po obrazach, zdjęciach, dodatkach w postaci wazonu z kwiatami, czy porcelanowej figurki. Chciałabym powiedzieć, że niewiele się zmieniło, lecz było to niemożliwe. Z korytarza zniknęły stare, drewniane, aczkolwiek niezwykle cenne i eleganckie meble, a na ich miejscu pojawiły się bardziej nowoczesne. Ściany zostały przemalowane na jaśniejsze kolory, przez co pomieszczenia wydawały się większe. Natomiast zdjęcia rodzinne, szczególnie te ze „złotym chłopcem” pomnożyły się co najmniej dwa razy. Troszeczkę przypominało to muzeum, z drugiej zaś strony należało zrozumieć tęsknotę Anne za synem, który w domu przebywał doprawdy sporadycznie. Spodziewałam się także remontu kuchni, o którym kobieta czasami wspominała, gdy jeszcze przyjaźniłam się z Harrym, ale mijając ją nie dostrzegłam żadnych kolosalnych zmian. Jedyne, co było tam nowe to stół i krzesła wokół niego, i zapewne wyposażenie typu sztućce, garnki, czy inne akcesoria. W końcu jej syn zarabiał kupę kasy, mogła pozwolić sobie wreszcie na jakieś przyjemności, a dla kobiety w jej wieku przyjemnością było nowe ubranie, czy też właśnie upiększenie i ulepszenie swojego mieszkania.

            Pewnie dla niektórych wydawało się to dziwne, że mimo tego, iż Styles miał kokosy na koncie jego matka ciężko pracowała. Bo po co miałaby to robić, skoro mogła mieć co zechciała za jego pieniądze? Całe szczęście Anne nie była człowiekiem, który zechciałby żerować na własnym dziecku. Wolała spełniać się zawodowo i wciąż prowadzić normalne życie. I chociaż zaniedbywała przez to nieraz Williama, czuła, że postępuje odpowiednio. Chciała nauczyć syna, że nic nie przyjdzie do niego samo, a o szczęście i godne życie trzeba się mocno starać. Po części próbowała mu przekazać, że nawet jeśli ktoś bliski ma wiele i chce się tym dzielić, nie powinno się korzystać z tego w stu procentach. Próbowała pokazać mu determinację w dążeniu do celu. W tym akurat świetnym przykładem był jego starszy brat, a także ja. Wprawdzie nie osiągnęłam go jeszcze, ale robiłam co w mojej mocy, aby do tego doprowadzić. Fakt, iż Willie miał zaledwie cztery lata nie przeszkadzał w tej całej „edukacji”. Jeżeli nie zacznie się ukazywania dziecku pewnych wartości w tak młodym wieku, potem może być za późno.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to właśnie ty zajmiesz się Williamem! - powiedziała wesoło, gdy zasiadłyśmy już w salonie, jednocześnie wyrywając mnie z zadumy. Przeniosłam swój wzrok z jednej z fotografii przedstawiającej Anne i jej przyszłego męża, Robina, na nią samą. Uważnie mi się przyglądała.
- Też się cieszę, że będę się nim opiekować, zamiast myć naczynia w jakiejś pierwszej lepszej restauracji w Windford – odpowiedziałam bez większego zastanowienia, uśmiechając się niemrawo i dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że to, co wypłynęło z moich ust było raczej nie na miejscu, mimo to kobieta zaśmiała się. Podziękowałam w duszy, że lubiła moje poczucie humoru, chociaż w zasadzie to była raczej szczerość, a nie przemyślany żart.
            Dalej było już tylko lepiej, Anne opowiedziała mi na czym ma polegać moja praca, rozmowa układała się bez trudności i oporów, a słowa swobodnie wydostawały się na zewnątrz.


            Pierwsze dni pracy nie były najłatwiejsze, ponieważ dopiero wdrążałam się w ten cały tryb. Nigdy wcześniej nie zajmowałam się małym dzieckiem, zatem stopniowo przyzwyczajałam się do zachowań Williama, jego zwyczajów, a także do rutyny, w którą ostatecznie sama wpadłam.
            W poniedziałki, wtorki i piątki odbierałam małego z przedszkola najpóźniej do godziny szesnastej i zostawałam z nim w domu aż do powrotu Robina lub Anne z pracy, co zazwyczaj następowało około ósmej wieczorem. Podczas tych czterech godzin moim zadaniem było bawienie się z nim, nakarmienie go i czasem położenie spać. Ponadto do moich obowiązków zaliczały się także niewielkie prace domowe typu uprzątnięcie pokoju chłopca, zmycie naczyń, odkurzenie, czy wywieszenie prania. Anne nie lubiła mnie prosić o te przysługi, ale niekiedy nie miała innego wyjścia. Nie miałam nic przeciwko, w końcu byłam tam, aby jej pomóc. Poza tym nie było to aż tak wyczerpujące, chyba że na dworze panował nieziemski upał. Wtedy nie obywało się bez wiatraków porozstawianych po kątach w całym domu.
            Te trzy dni  w tygodniu nie były jedynymi, a mianowicie spędzałam z Williamem także prawie całą sobotę, lecz nie zawsze. Od czasu do czasu Anne miała wolne i spędzała ten czas w domu z synem. Właściwie to nie wiedziałam czym tak naprawdę się zajmowała. Nigdy nie pytałam o to Harry'ego, jakoś nie bardzo mnie to interesowało, a on sam też nie kwapił się, aby zacząć temat profesji naszych rodziców, chociaż sam wiedział, że moja mama ma pralnię. W każdym razie musiało to być coś czasochłonnego, ponieważ Anne często miała nadgodziny. Na szczęście u Robina się to nie zdarzało, więc nie przesiadywałam u nich aż do dwudziestej drugiej. Nawet jeśli miałabym zostawać dłużej, nie robiło by mi to większej różnicy zważywszy na fakt, iż płacono mi aż osiem funtów na godzinę. Gdy tylko usłyszałam tę kwotę starałam się opanować i nie wybuchnąć z głupim „Aż tyle?!”. Zresztą, mogłam się spodziewać, że tak właśnie będzie wyglądać moja płaca. Teraz śmiało mogłam jeździć tu i ówdzie, drukować i nie martwić się, że nie starczy mi na powrót do domu.

            Cały lipiec minął zaskakująco szybko, można by powiedzieć „jak z bicza strzelił”. Nim się obejrzałam, już była połowa sierpnia. Przez ten cały czas nie spotkałam Stylesa ani razu. Zawsze, gdy miał pojawić się w domu dowiadywałam się tego albo od Charliego, albo podsłuchiwałam jak Anne rozmawiała o tym z Robinem. Na moje szczęście Harry nie pojawił się w Holmes Chapel. Moment naszego spotkania przeciągał się i przeciągał, za co byłam wdzięczna losowi.

            Ostatni tydzień był zbyt męczący ze względu na strasznie wysoka temperaturę, dlatego nie spędzaliśmy z Williamem czasu na zewnątrz, tylko bawiliśmy się w domu. Nie mieliśmy zbyt szerokiego pola do popisu, pozostawały nam jedynie planszówki i rysowanie. Stroniliśmy od telewizji, nie chciałam, żeby młody tracił kontakt ze światem, jak to zazwyczaj miało miejsce, gdy oglądał kreskówki. Siedział na kanapie z rozdziawioną gębą i wpatrywał się w ekran niczym zahipnotyzowany. Nie służyło mu to. Wolałam robić coś bardziej kreatywnego, jak na przykład rysowanie bądź tworzenie czegoś z kolorowego papieru. Willie nie zawsze czuł powołanie do zabawy w artystę, więc wtedy zajmowaliśmy się czymś wymagającym mniej zaangażowania i skupienia, najczęściej była to zabawa w chowanego. Rzecz jasna oszukiwał i prawie zawsze wygrywał.
- Dobra, teraz ty liczysz – powiedział z entuzjazmem, a ja zakryłam oczy i zaczęłam wypowiadać po kolei cyfry tak wolno, aby dać mu fory. Usłyszałam tylko tupanie małych stópek, które z sekundy na sekundę było coraz bardziej odległe. Gdy skończyłam liczyć sama nie do końca wiedziałam gdzie się udać na poszukiwania, gdyż nie skupiłam się zbytnio na lokalizacji odgłosów kroków Williama. Lekko zdezorientowana posprawdzałam wszystko podejrzane miejsca na parterze; szafki, zakamarki, pod stołami, za długimi zasłonami. Nigdzie go nie było. Czyżby po raz pierwszy udało mu się ukryć tak, że znalezienie go nie będzie aż tak łatwe?, przeleciało mi przez myśl.
            Po cichu udałam się na pierwsze piętro i dokładnie przejrzałam każde pomieszczenie, począwszy od kątów, skończywszy na miejscami pod łóżkami czy stolikami i biurkami. Wciąż nie śladu Williego. Wietrzyłam tu jakiś podstęp, pewnie wyszedł przed dom, a później zacznie mi wmawiać, że cały czas był gdzieś na parterze. Cwaniak.
            Jedynym pokojem, do którego nie zajrzałam był pokój Harry'ego. Drzwi do niego znajdywały się na samym końcu korytarza i o dziwo były uchylone. Podeszłam do nich niepewnie i przez dłuższą chwilę tkwiłam w bezruchu, zastanawiając się czy powinnam je pchnąć i wejść do środka, czy odpuścić i zakomunikować małemu, że nie mam pojęcia gdzie się podział. Obawiałam się, że zobaczenie tego miejsca może na mnie źle zadziałać i niepotrzebnie zepsuć mi humor, czego jak najbardziej nie chciałam, ponieważ wieczorem miałam spotkać się z Charliem i Minnie. Wolałam uniknąć pytań typu „Coś się stało?” i wyjaśnień jak to podczas zabawy trafiłam do czyśćca. Z drugiej jednak strony znów przejawiałam swoją słabość do tej żenującej sprawy, którą rzekomo miałam już za sobą. Postanowiłam stawić czoła kolejnej zmorze przeszłości.

- William, jesteś tam? - spytałam dla pewności, zanim odważyłam się zrobić krok do przodu. W odpowiedzi dostałam jedynie głuchą ciszę. Przemogłam się i pchnęłam drzwi.
            Przeskakiwałam wzrokiem z jednej rzeczy na drugą z prędkością światła, nie wiedziałam na czym przystać, na czym się skupić, co lepiej zbadać. Prawie nic się nie zmieniło. Tak samo jak w reszcie mieszkania, tylko meble. Zaś cała reszta...
            Panował tu taki sam chaos, jak dwa lata temu, tylko tym razem ubrania nie walały się po podłodze. Łóżko stało pod oknem, zaraz obok stolik, regał z książkami i biurko, a nad nim masa najróżniejszych zdjęć, prawie same z resztą chłopaków z zespołu. Nagle natrafiłam wzrokiem na coś niepokojącego. W lewym górnym rogu, w najmniej widocznym miejscu do korkowej tablicy przyczepiona była pewna fotografia, którą doskonale znałam. Została zrobiona na szesnastych urodzinach Minnie. Też ją kiedyś miałam na ścianie. Ukazywała istotę naszej relacji. Wszystko zostało zawarte w tym jednym ujęciu. Całe nasze szczęście, radość, przyjaźń. Wszystko.
            Szeroko i szczerze roześmiany Harry, obejmował mnie czule ramieniem, w jednej ręce trzymając kieliszek z szampanem. Wznosił akurat kolejny toast za Minnie, rzucając żartami na prawo i lewo, rozbawiając nimi innych. Ja także miałam niesamowicie radosny wyraz twarzy. Pamiętam, że chciałam się wtedy zasłonić, bo byłam cała czerwona ze śmiechu, niestety nie udało mi się, w rezultacie Charlie uchwycił chyba najniekorzystniejszy moment. Wyglądałam jak burak.
            Dlaczego to zdjęcie wciąż wisiało w jego pokoju? Nie mógł przecież zapomnieć go zdjąć, ponieważ obok widniało dużo świeżych fotografii. Wieszając je, mógłby zerwać to i wyrzucić. Ale nie zrobił tego.
            Po co to wszystko? Po co kolejne zagadki i wątpliwości. Po co wracać do czegoś, co już dawno zniknęło i nie pojawi się tak nagle z powrotem? Po co znów zamartwiać się i rozmyślać? Po co...
- Mam cię!
            Podskoczyłam w miejscu, gdy poczułam na plecach ręce Williama, a moje bębenki zadrżały na dźwięk jego triumfalnego okrzyku. Odwróciłam się natychmiastowo w jego stronę z nerwowym uśmiechem.
- William! A więc tu jesteś – udałam zaskoczoną, gdyż nic innego nie przyszło mi do głowy. Mimo chodem opuściłam pomieszczenie i udałam się na dół. Bezmyślnie włączyłam telewizję i następną godzinę spędziliśmy, oglądając durne bajki i czekając na Robina. Byłam hipokrytką. Byłam początkującą pisarką. Wyolbrzymiałam. Koloryzowałam.



            Siedziałam kompletnie nieobecna w jednym z wielu pubów w Macclesfield. Gapiłam się w jakiś punkt na ścianie i obracałam butelkę z piwem w obu dłoniach, szurając nią po drewnianym stole, co zapewne byłoby nieco irytujące dla moich towarzyszy, gdyby nie byli aż tak pochłonięci rozmową o nowym albumie jakiegoś zespołu. Nie zauważyli nawet, że odpłynęłam bardzo, ale to bardzo daleko do krainy niepotrzebnych rozmyślań i od dobrych paru minut nie odezwałam się słowem. Wypluwali następne zdania z coraz to większym zapałem, nie zważając na to, co działo się wokół nich.
- Kiedy ostatnio Harry był w Holmes Chapel? - rzuciłam nagle. Przerwali swoją zajmującą rozmowę i spojrzeli po sobie w zdziwieniu. Całkowicie ich zaskoczyłam, nie mogłam już wytrzymać. Te chore myśli nie dawały mi spokoju. Musiałam, musiałam się z nimi podzielić swoim odkryciem, inaczej oszalałabym.
- Bo ja wiem... - zaczął Charlie, starając się sobie przypomnieć. - Jakiś tydzień przed tym jak zaczęłaś pracować u Anne, może dwa... Nie jestem pewny.
- Czemu pytasz? - zapytała nad wyraz ostrożnie Minnie, jakby bała się być zbyt wścibska. Miała w sobie jeszcze odrobinę ten szarej myszki, którą poznałam trzy lata temu.
- Nad biurkiem w jego pokoju wisi nasze wspólne zdjęcie – odparłam bez ogródek. Po raz kolejny tego wieczoru wprawiłam ich w zdumienie. Miles zmarszczył brwi i zatopił wzrok w kuflu z Carlsbergiem, prawdopodobnie dryfując wśród własnych myśli, natomiast Minnie zaczęła spekulować na głos co, jak, dlaczego. Nasze jakże ambitne plany na świetną zabawę w jakimś dobrym klubie zamieniły się w utkwienie na dobre w zatłoczonym pubie i rozważanie na temat zdjęcia. Kiedy wszyscy inni ludzie zaabsorbowani byli jednym z dzisiejszych meczów Premier League, nasza trójka głowiła się nad czymś tak mało istotnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro