Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25 - Teraz już wiem

            Za piętnaście jedenasta, ostatni dzień roku, wokół mnie sami pijani i weseli ludzie, a ja z wciąż wzrastającym zniecierpliwieniem, które przy okazji zahaczało o lekką irytację, bez przerwy siedziałam znudzona na tej samej kanapie, co godzinę temu i co rusz spoglądałam to na telefon, to na drzwi frontowe, przy okazji z desperacją popijając piwo. Skrzywiłam się, kiedy znów chciałam się napić, a z butelki poleciały ostatnie kropelki i zrezygnowana odstawiłam naczynie na stolik obok sofy. W tym samym momencie do moich uszu dotarły wesołe wrzaski dochodzące z przedpokoju, na które zareagowałam wręcz gorączkowo. Błyskawicznie poderwałam się na nogi, żeby sprawdzić co jest grane i wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą, gdy w oddali mignęła mi blond czupryna Nialla i krzątający się obok niego Liam. Zanim do nich podeszłam odczekałam chwilę, aż towarzystwo, które wysunęło się im na przywitanie, zrobi trochę miejsca, nie chcąc się przepychać. Jak na sporą ilość alkoholu krążącą w moich żyłach zachowałam nadzwyczajną kontrolę nad swoimi działaniami, podejrzewam, że gdybym znajdowała się w towarzystwie bardzo dobrych znajomych podbiegłabym do chłopaków zaraz po ujrzeniu ich i uwiesiłabym się na ich szyjach, nie zważając na to jak by to wyglądało.

            - Nancy! – zawołał radośnie Irlandczyk, gdy tylko się zbliżałam i czym prędzej złapał mnie w swoje objęcia, podnosząc do góry i obracając się ze mną wokół własnej osi, przez co wywołał na moich ustach szeroki uśmiech. Mimo tych dwóch piw, które wchłonęłam w ciągu ostatnich trzech godzin, o dziwo nie zrobiło mi się niedobrze.

            - Wy to chyba już po beforze, co? – zagadnęłam rozbawiona, kiedy odstawił mnie na podłogę. Blondyn spojrzał na mnie z wyjątkowo marnie udawanym oburzeniem.

            - Ale wciąż mam siły, żeby się z tobą napić – odparł jak najbardziej przekonującym tonem. Doskonale wiedziałam jak skończy się imprezowanie z nim, nie potrzebowałam żadnych zapewnień. Rzuciłam do niego jeszcze coś mało istotnego i odwróciłam się do Liama, który zaraz po zbiciu piątki z jakimś chłopakiem, również na mnie spojrzał. Gdy tylko nasze oczy się spotkały, oboje uśmiechnęliśmy się do siebie szeroko, a ja nie odczekując ani chwili wskoczyłam na niego i zamknęłam go w uścisku. Chłopak zaśmiał się zaskoczony takim powitaniem i podtrzymał mnie czym prędzej, żebym przedwcześnie nie osunęła się z powrotem na podłogę, ale na nic się to zdało, bo moje nogi dotykały paneli zaraz po niezbyt udanym skoku.

- Długo myślałeś nad tym równaniem? – spytałam, nadal ciesząc się na jego widok, przy okazji stając przed nim na równe nogi.

- Niall minął się z powołaniem – odparł rozbawiony Liam i dopiero teraz miał okazję ściągnąć z siebie płaszcz. Bez żadnych zbędnych ceregieli udaliśmy się do kuchni, gdzie znajdował się cały alkohol na dzisiejszą imprezę. Cieszyłam się, że w końcu moja nuda odejdzie w niepamięć i przy okazji będę mogła się spokojnie napić w towarzystwie kogoś, kogo znałam i lubiłam. Payne od razu zanurkował w lodówce, uprzednio pytając mnie na co mam ochotę, tymczasem ja usiadłam na stole stojącym naprzeciw lodówki i grzecznie czekałam, aż chłopak poda mi napój. Liam wyciągnął ze środka dwa piwa i bez żadnego problemu odnalazł w jednej z szuflad otwieracz.

- To jak minęły święta? – zapytał, podając mi zimną butelkę, a sam oparł się nonszalancko o blat i zaczerpnął pierwszego łyka. Już miałam zacząć swoje ponowne narzekanie, kiedy brunet szybko odciągnął szyjkę butelki od ust i dodał – Nie, nie, czekaj! Nie mów, przecież już wiem.

 Faktycznie, podczas naszej esemesowej rozmowy zdążyłam opowiedzieć mu co nieco o swojej rodzinie, więc właściwie był wtajemniczony, nie było zatem sensu ponownie o tym mówić, chyba że interesowały go szczegółowe opisy konkretnych sytuacji, w co raczej wątpiłam.

- To może…- Liam wyglądał na wielce zamyślonego, chociaż po tym jak zerknął na mnie i na ułamek sekundy zadrgała mu warga domyśliłam się, że udawał. – Jak tam impreza? – zadał kolejne pytanie, ale nim zdążyłam wydobyć z siebie cokolwiek, wyparował – Nie, nie. To też wiem.

Ze względu na wypite wcześniej piwa jego wybitna gra aktorska wydawała mi się nadzwyczaj zabawna, więc chichotałam pod nosem, czekając na rozwój akcji. Wyglądało to tak, jakby Liam wcześniej napisał sobie scenariusz do tej krótkiej etiudy.

-Wiem! – rzekł niczym oświecony, podnosząc palec wskazujący do góry, czym podkreślił swój wspaniały występ. – Co z Louisem? Nadal planuje zamach na twoje życie? – spytał ironicznie, kompletnie nieświadomy tego, co wydarzyło się dzień wcześniej. Mina zrzedła mi mimochodem i rozejrzałam się nerwowo na boki. Payne od razu zrozumiał, że coś było na rzeczy, musiałby być kompletnym idiotą, aby nie połapać się po ujrzeniu takiej reakcji. Nie byłam na niego ani trochę zła za zaczęcie tego tematu. Nie miał przecież o niczym pojęcia, zatrzymał się na etapie krabów, z którego Louis zdążył awansować o kilka stopniu wyżej. Nie mówiłam mu o niczym, bo nie widziałam w tym większego sensu. Może i złapałam z nim świetny kontakt, ale nie znaczyło to, że miałam mu się ze wszystkiego zwierzać, a tym bardziej z rzeczy, które dla niego były zwykłymi bzdurami. Nie chciałam zawracać mu tym głowy, ale w przypadku, gdy sam poruszył tę sprawę, prędzej czy później było to nieuniknione.

- Zjebałem, co? – mruknął zmieszany, patrząc na mnie uważnie i wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Być może obawiał się, że mnie tym uraził. Niepotrzebnie.

- Tylko troszkę – odparłam, pokazując dwoma palcami maleńką odległość i uśmiechnęłam się do niego, aby dać mu tym znać, że z mojej strony wszystko było w porządku i wcale nie miałam mu niczego za złe. – Jutro ci opowiem – dodałam, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. W końcu był sylwester, ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę było rozwodzenie o nieprzyjemnych rzeczach, a przynajmniej chciałam ograniczyć to do minimum. Poza tym wreszcie doczekałam się jego pojawienia się na imprezie, które miało być dla mnie wybawieniem i wyrwaniem z nudy.

Chłopak skinął tylko głową i uniósł butelkę do góry, zwiastując tym toast, więc poszłam w jego ślady.

- Za dzisiaj – powiedział, spoglądając mi prosto w oczy, a ja posyłając mu delikatny uśmiech, powtórzyłam jego słowa i stuknęłam swoją butelką o jego.

Tylko, żebyś mnie nie zostawił na pastwę losu, pomyślałam i zaczerpnęłam porządnego łyka.

~*~


            W przeciągu kolejnej godziny zrobiłam znacznie więcej rzeczy niż odkąd w domu zawitał pierwszy gość, a warto dodać, że miało to miejsce po dziewiętnastej. W zaskakująco szybkim tempie opróżniliśmy z Liamem swoje butelki, przy akompaniamencie ochoczej rozmowy i gwaru rozmów innych ludzi, który unosił się nad naszymi głowami, po czym brunet stwierdził, że nauczy mnie robić najlepszego drinka na świecie. Zrobił tak fantastyczny zwiastun, że spodziewałam się, że jego zdolności naprawdę były nieprzeciętne i mile mnie nimi zaskoczy. Jednak zdecydowanie lepiej radził sobie w dobieraniu słów na pochwały samego siebie, niż z przygotowywaniem napojów alkoholowych. Na przykład, już kiedy lał wódkę do szklanki czułam w kościach, że wykręci mi buzię, gdy tylko tego spróbuję. Pozwoliłam sobie jedynie chichotać, nie śmiałam zwrócić mu uwagi, tylko bacznie obserwowałam jego poczynania, a później posmakowałam ów dzieła. Nie trudziłam się na kłamliwą recenzję. Liam udał oburzenie, kiedy rozbawiona uczciwie skomentowałam jego drinka, ale on krzywiąc się podczas picia, twardo stał przy swoim i nadal uważał, że odwalił dobrą robotę.

Wszystko szło jak po maśle, nareszcie się odprężyłam i nie spinałam się aż tak bardzo, gdy dojrzałam gdzieś Louisa. Byłam w pełni skupiona na tym, by utrzymać swój dobry humor i cieszyć się towarzystwem Liama, zamiast na próżno zastanawiać się gdzie podziali się moi przyjaciele. Payne poznał mnie z paroma osobami i nawet, gdy był całkowicie pochłonięty jakąś dyskusją, nie zapominał ani na chwilę o mojej obecności i wręcz zachęcał mnie do włączenia się do debaty. Robił to dość umiejętnie, poprzez zadawanie mi jakichś subtelnych pytań, dzięki którym mogłam swobodnie wpłynąć między ich wypowiedzi, za co byłam mu wdzięczna. Byłam nadzwyczaj spięta, przebywając w jednym kręgu z celebrytami, co było do mnie nie podobne, ale dzięki chłopakowi czułam się coraz mniej onieśmielona, aż w końcu sama zaczęłam się wtrącać. W pewnym momencie wyłączyłam się kompletnie z rzeczywistości, a to za sprawą Harry’ego, którego zobaczyłam po raz pierwszy od dobrej godziny. Stał przy wyjściu na balkon z grupką nieznanych mi ludzi, wśród których była atrakcyjna blond włosa dziewczyna zalecająca się do niego w dość niedyskretny sposób, a on z kolei nie wydawał się zbytnio tym faktem poruszony i nie chodziło o to, że ją ignorował, a o to, że najwyraźniej wcale nie przeszkadzał mu taki stan rzeczy. Uśmiechał się do niej równie uroczo, co ona do niego i spoglądał na nią z niepokojąco ogromną uwagą. Zupełnie jakby była jakimś pieprzonym eksponatem sprzed tysięcy lat, a jego dom jebanym Luwrem. Nie miałam pojęcia jak długo tam stali, ale nie zmieniało to faktu, że odkąd jego mieszkanie się zapełniło, zupełnie zapomniał o moim istnieniu. Jeszcze jakiś czas temu mi to nie przeszkadzało, ale ten ostentacyjny flirt zmieniał postać rzeczy. Skoro miał czas na spokojnie przyjmować to chamskie kokietowanie, mógł też znaleźć kilka minut dla starej znajomej. Miałam wrażenie jakby naprawdę dostrzegał każdego pojedynczego gościa, tylko nie mnie. Co to niby miało znaczyć? Robił to nieświadomie, czy z premedytacją? Może nie chciał, żebym mu zrzędziła o Louisie, dlatego postanowił mnie unikać?

- No! Tu jesteś! – Usłyszałam nad uchem głos Nialla, zaraz po tym poczułam niewielki ciężar na barkach bowiem blondyn objął mnie znienacka, zarzucając rękę na moje ramię. Zerknęłam na niego wyrwana ze swojego świata, a ten poklepał mnie otwartą ręką w okolicach obojczyka i spojrzał na mnie przenikliwie. – Zapraszam na szota – rzekł zachęcająco, nie oczekując żadnej odpowiedzi i pociągając mnie już ze sobą, gestem ręki zaprosił mnie w stronę kuchni. Odrobinę zdezorientowana zaistniałą sytuacją, nie zaprotestowałam, tylko objęłam go w pasie i pokornie z nim podążyłam, odnajdując się w swoim nowym położeniu. – Robimy tak – zaczął poważnym tonem, i przyciągnął mnie bliżej siebie, żeby móc drugą ręką liczyć na palcach rzeczy, które zaczął wymieniać – kolejka, żenujący dowcip, kolejka i tańczymy, si senora? – Spojrzał na mnie sugestywnie, wyraźnie akcentując dwa ostatnie słowa a ja z uśmiechem przytaknęłam. Nie dało mu się odmówić. Po pierwsze to w końcu był Niall, jeden z najlepszych kompanów imprezowych, po drugie to był Niall i po trzecie… To był Niall. Nie musiał zbyt wiele robić, żeby mnie przekonać, wystarczył sam fakt, że był taki pogodny i pozytywnie nastawiony do wszystkiego wkoło. Jego dobre samopoczucie rozciągało nad nim optymistyczną aurę, która udzielała się osobom w pobliżu, w tym i mnie. Do czasu.

- O, Lou, Lou, Lou! – zawołał nagle Irlandczyk, powtarzając imię swojego kolegi, a ja poczułam lekkie szarpnięcie w prawo. Okazało się, że blondyn złapał przechodzącego obok nas Tomlinsona za ramię i przyciągnął go do nas, omal nie doprowadzając tym do zderzenia między mną a tym drugim. Automatycznie zerknęłam na Louisa, nie wiedząc co się działo, ale napotykając jego rażący obojętnością wzrok, szybko pożałowałam swojej instynktownej reakcji i spuściłam wzrok na podłogę. W duchu modliłam się, aby Niall nie zabrał go z nami, bo wciąż nie byłam gotowa na w miarę niewidoczne udawanie, że wszystko było w porządku, ale znając swoje szczęście spodziewałam się najgorszego. Na momencie odczułam stres związany z tak niewielką odległością dzielącą mnie od „mojego wroga”, a moja chwilowa beztroska odeszła na bok, ustępując miejsca gorączkowemu zastanawianiu się jak postąpić w takiej ewidentnie niewygodnej i krępującej dla mnie sytuacji.

– Chodź się z nami napić – zaproponował mu Horan, na co ja aż otworzyłam szerzej oczy z przerażenia, mimo że przeczuwałam, że tak będzie. Louis natomiast, jak to na niego przystało zachował pozorny spokój, zakpił cicho i unosząc w górę brwi, niezwykle opanowany odparł:

- Twoich słynnych szotów? Wolę wytrwać do północy.

Byłam mu autentycznie wdzięczna za to, że próbował się jakoś zgrabnie wywinąć spod skrzydeł blondyna, co było nieco śmieszne albo może i odpowiednim określeniem w tym wypadku było „paradoksalne”. Byłam wdzięczna osobie, która doprowadzała mnie do szewskiej pasji samą swoją obecnością. W takich skrajnych okolicznościach siłą rzeczy stawaliśmy się sojusznikami, aby uniknąć przebywania ze sobą. Tak, to było jak najbardziej paradoksalne.

- Oj, daj spokój! – Niall cmoknął skwaszony i wywrócił oczami, jakby nie podobało mu się to, że jego kumpel był taką ciapą i całkiem serio odmówił mu alkoholu w sylwestra. - Obiecuję, że nie będą aż takie mocne – przysiągł przekonującym tonem, robiąc do bruneta błagalną minę, aż mu warga zadrżała, dodając tym efektowności, a ten uśmiechnął się półgębkiem.

- Niech ci będzie. – mruknął niezbyt zadowolony, wciąż na mnie nie patrząc, ale Irlandczykowi nie wydało się to ani trochę podejrzane. Najwyraźniej był już na tyle pijany, aby nie zauważać pewnych rzeczy, co po części mnie cieszyło, bo nie zadawał kłopotliwych pytań i nie żądał wyjaśnień odnośnie naszego zdystansowanego zachowania.

Ściągnęłam brwi w niezrozumieniu. Tomlinson coś za łatwo dał się namówić. Myślałam, że po ostatnich wydarzeniach zrobi wszystko, żeby tylko nie dopuścić do jakiegokolwiek bliższego spotkania ze mną, nie wiedziałam zatem dlaczego tak prędko się poddał.

Uradowany Niall, zarzucił swoje drugie ramie na naszego nowego towarzysza i idąc tak z nami po bokach w grobowej ciszy, nadal nie spostrzegł się, że coś mogło być nie tak. Dopiero doszedłszy do blatu kuchennego, wyswobodził nas ze swych objęć, a ja nie chcąc złapać żadnego kontaktu z Louisem, starałam się skupić całą swoją uwagę na blondynie, co było nie lada wyzwaniem, ponieważ rozmazana sylwetka Tomlinsona znajdowała się doprawdy za blisko, żeby nie pokusić się o choćby rzucenie na niego okiem. On natomiast skutecznie dawał sobie radę z ignorowaniem mnie. Co więcej, wyglądał jakby w ogóle się nad tym nie wysilał, jakby przychodziło mu to zupełnie naturalnie i bezproblemowo. I może w rzeczy samej tak było. Skąd mogłam wiedzieć co kryło się w jego chorej głowie?

Horan, poszperał trochę w szafkach i stając między nami, rozstawił na stole potrzebny mu sprzęt. W przeciwieństwie do Liama podołał wyzwaniu i mimo swojego wysokiego stanu upojenia niczego nie rozlał. Byłam pod niemałym wrażeniem.

- Do dna! – zarządził, podsuwając nam po kieliszku, a my bez zbędnego ociągania się unieśliśmy je w górę. Nie miałam zamiaru stukać się z Louisem szkłem w ramach toastu, niby nie było to nic wielkiego, ale diabeł tkwi w szczegółach. Taki drobny gest też się dla mnie liczył. Przybiłam się zatem z Niallem i zaciskając mocno powieki, wlałam w siebie intensywnie niebieską ciecz, krzywiąc się nieznacznie po odstawieniu kieliszka z hukiem z powrotem na stół. Przetarłam wilgotne usta wierzchem dłoni, w dalszym ciągu z całej siły walcząc ze sobą samą, aby pod żadnym pozorem nie zwrócić oczu na bruneta i wtedy zobaczyłam jak nasz kochany Irlandczyk zabierał się za ponowne napełnianie małych naczyń. W takim tempie faktycznie mogliśmy skończyć nienajlepiej. Sama miałam we krwi już trzy piwa i pół tragicznie mocnego drinka Liama, a jak na mnie było to w sam raz, aby spasować na jakiś czas. Powoli zaczynało mi szumieć w głowie, ale mimo to uznałam, że dwa szoty nie zwalą mnie z nóg.

- Pomiędzy miał być dowcip – odważyłam się odezwać dla własnego dobra i całe szczęście nie zabrzmiałam nienaturalnie. Zresztą, właściwie to byłam ciekawa co takiego miał w zanadrzu.

- Racja – przyznał bez wahania, po czym na moment się zamyślił. Sam fakt w jak zabawny sposób się koncentrował przyprawiał kąciki moich ust o drganie. Przeczuwałam, że jego żart będzie tak głupi, że aż śmieszny. – Co widzi twoja stara kiedy wchodzi na wagę? –zapytał nas, spoglądając najpierw na Tomlinsona, później na mnie, ale żadne z nas nie znało odpowiedz na jego pytanie. – Swój numer telefonu – oznajmił z początku z powagą, po czym zaczął się śmiać i omal nie zadusił się z rozbawienia. Ja również nie wytrzymałam i zaraz po usłyszeniu puenty tego żartu, parsknęłam niekontrolowanym śmiechem tak, że aż się oplułam, więc jak oparzona zakryłam usta ręką i nadal chichrając się, doprowadziłam się czym prędzej do porządku. I wtedy zdecydowałam się zerknąć na Louisa. Z początku jego usta wykrzywione były w kpiarskim uśmieszku, czyli praktycznie jak zazwyczaj, zupełnie jakby uważał dowcip Nialla za totalne dno, ale musiało to być złudne wrażenie bowiem koniec końców, on także pękł i zaśmiał się nieznacznie pod nosem, podczas czego spoglądał w moją stronę. Nie byłam pewna czy to moja wpadka z opluciem się tak go rozbawiła, czy może jednak docenił poczucie humoru swojego kolegi. Jedno zaś było pewne, przez kilka magicznych sekund ja i Louis patrzyliśmy na siebie szczerze uśmiechnięci i nawet moment, w którym nasze oczy się spotkały nie zraził nas i nie sprawił, że spoważnieliśmy. Nie rozumiałam tego. A może nie miałam tego zrozumieć? Być może powinnam była przyjąć tę anomalię do wiadomości i w ogóle jej nie analizować, tylko pogodzić się z tym małym wybrykiem i puścić to w niepamięć. Oboje byliśmy pijani, przynajmniej z mojej strony większą odpowiedzialność za tę osobliwą chwilę wziął alkohol. Nie mniej jednak przez myśl przeszła mi jedna rzecz, która wówczas wydała mi się być najtrafniejszą z moich dotychczasowych tez odnośnie zachowania Louisa. Co jeśli po usłyszeniu pewnego konkretnego faktu na mój temat, stwierdził że po prostu MUSI mnie nie lubić, tak dla zasady, w przeciwnym razie okazałby się być nie w porządku wobec Harry’ego? Jakkolwiek zawile to brzmiało, dla mnie po części miało to sens i mogło być prawdą.

Przerwałam swoje dywagacje, aby napić się drugiego z kolei szota, po czym zostałam porwana do tańca. Niall złapał mnie za ręce i podążył w głąb salonu, gdzie znajdował się prowizoryczny parkiet, na którym kilkanaście osób szalało w rytm muzyki wydobywającej się z kilku głośników rozstawionych w różnych miejscach pomieszczenia. Musiałam przyznać, że bas był świetny, tak samo głośność. Ledwo słyszałam swoje myśli, ale wtedy aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało. Harry’ego nie było już przy wyjściu na balkon, nie odnalazłam go też w tłumie, za to mignęła mi gdzieś tam Minnie. Pociągnęłam za sobą Horana i po dołączeniu do Milesa i Mins rozpoczęliśmy swoje dzikie pląsy do jakiegoś klubowego kawałka. Zerknęłam na zegarek w telefonie, który wskazywał, że do północy zostało zaledwie piętnaście minut, co dało mi ogromnego kopa do zabawy. Nagle zapragnęłam spędzić ostatnie minuty tego roku jak najlepiej. Schowałam komórkę z powrotem do kieszeni spodni i raptownie dostałam jakiś cudotwórczy zastrzyk energii, ponieważ zaczęłam tańczyć niczym zawodowiec. Po chwili dołączyli do nas Liam i Zayn ze swoją dziewczyną. Pozostali próbowali dorównać mi i Charliemu w naszych iście wybitnych ruchach tanecznych, ale na ich nieszczęście byliśmy zdecydowanie najlepszym duetem wszechczasów. Po jakimś popowym utworze, do którego ułożyliśmy z Milesem spontaniczny układ, z głośników poleciały pierwsze dźwięki piosenki Black Eyed Peas, a mianowicie „I Gotta Feeling”, a ja jak nienormalna zapiszczałam, zwracając tym na siebie uwagę.

- Uwielbiam to! – wrzasnęłam, próbując przekrzyczeć muzykę, a reszta rozpromieniła się jeszcze bardziej na moje entuzjastyczne podejście. Po prawej miałam Liama, z lewej strony kołysała się Minnie, a centralnie naprzeciwko mnie znajdował się całkowicie zabsorbowany muzyką Charlie. Uśmiechnęłam się szeroko sama do siebie, czując falę ogarniającego mnie szczęścia. Byłam tak cholernie zadowolona, że miałam przy sobie zarówno najważniejsze w moim życiu osoby, jak i ludzi, których może i nie znałam nader dobrze, ale z całą pewnością darzyłam ich jakąś większa sympatią. Nawet nieobecność Harry’ego nie odebrała mi wtedy tej wyjątkowej euforii. Zarzuciłam ramiona na Minnie i Liama i zaczęłam skakać razem z nimi w rytm muzyki, wykrzykując na głos słowa piosenki i kręcąc przy tym głową jak szalona, tymczasem inni poszli w nasze ślady i tak oto stworzyliśmy wesołe koło. Wirowaliśmy tak sporą część utworu, a pod koniec, gdy każdy znów tańczył solo, Miles wcisnął się między mnie a Mins i przytulając nas do siebie, spojrzał najpierw na mnie, potem na dłużej zatrzymał się na swojej wybrance serca i roześmiany powiedział:

- Wiecie, że was kocham, nie?

Obie zaczęłyśmy się z niego śmiać, że znów zebrał się na te swoje ckliwe wyznania, które były dla nas komiczne. Nie chodziło o to, że byłyśmy jakieś bezduszne, rzecz w tym, że nie przywykłyśmy do takich zachowań ze strony Charliego, dlatego kiedy już zdobywał się na odwagę, żeby coś nam wyznać nie potrafiłyśmy potraktować tego poważnie, choć i tak w głębi serca doskonale wiedziałyśmy, że mówił prawdę. A my odwzajemniałyśmy jego uczucia.

Kochałam Milesa, kochałam Minnie, kochałam ich tak mocno, że bez nich świata nie widziałam. Byli jak moje ręce i nogi, płuca i serce, bez nich nie mogłabym prawidłowo funkcjonować. Byli moim pamiętnikiem, a zarazem kobietą, która odpowiadała na listy w gazetach dla nastolatków. Trzej Muszkieterowie. Zawsze razem.

Kiedy ktoś z gości oznajmił, że do północy zostały zaledwie trzy minuty, wszyscy zaczęli wariować. Jedyni szukali szampanów, inni swoich drugich połówek albo kogokolwiek nadającego się do noworocznego pocałunku, ktoś inny z kolei próbował włączyć kablówkę i odliczanie nadawane na żywo sprzed Pałacu Buckingham, ja natomiast pognałam po buty i nie licząc nawet na odnalezienie swojej kurtki, wyszłam na pokaźnych rozmiarów, zatłoczony balkon. Nie przepychałam się pod same barierki, tylko stanęłam sobie grzecznie z boku, skąd równie świetnie widziałam całe niebo, które jeszcze spowite było mrokiem i pojedynczymi gwiazdami.

- Gdzie ty byłaś? – Usłyszałam nad uchem doskonale znany mi zachrypnięty głos i aż podskoczyłam w miejscu z zaskoczenia. Natychmiast obróciłam się w stronę Harry’ego, który wydawał się być szczerze zdziwiony, że nigdzie nie mógł mnie znaleźć.

- Gdzie TY byłeś! – odparłam oskarżycielskim tonem, ale wcale nie zabrzmiałam na obrażoną, wyszło mi to raczej komicznie, zważywszy na alkohol płynąc w moich żyłach. Przy okazji utwierdził mnie w tym przekonaniu czarujący chichot mojego przyjaciela, na dźwięk którego zmiękło mi serce. Nienawidziłam tego! Jak ja nienawidziłam faktu, że nie potrafiłam się na niego gniewać! Cokolwiek by się nie działo, wystarczył jeden uśmiech i wszystkie jego winny były odkupione.

- Szukałem cię – odpowiedział, nie tracąc dobrego humoru, na co prychnęłam teatralnie z niedowierzania. Bez przesady, jego mieszkanie nie było aż tak ogromne, żeby móc mnie gdzieś zgubić! W gruncie rzeczy, wcale nie byłam już na niego zła, ale nie mogłam mu tak łatwo odpuścić tego fatalnego zaniedbania mnie. Było mi tak cholernie przykro, że przez cały wieczór traktował mnie jak powietrze i zabawiał wszystkich wkoło, zupełnie jakbym nie istniała. Nie chciałam jednak dać po sobie tego poznać. Wolałam zgrywać twardą.

- Najwyraźniej zbyt mało efektywnie – burknęłam, podnosząc głowę z powrotem do góry, a Harry zdawał się być coraz mocniej rozbawiony moim słabym aktorstwem. Aż sama się zdziwiłam, że dałam rade wypowiedzieć to słowo bez kłopotu.

- Nancy… - mruknął przeciągle, jak to zwykł robić, żeby mnie udobruchać, gdy coś odwalił, ale nieugięcie stałam przy swoim i go zignorowałam. – Naaaaancyyyyyy – powtórzył, nachylając się w moją stronę. Przyglądał mi się uporczywie, a jego wzrok aż wypalał we mnie dziury.

- Jezu! Przestań być tak irytująco uroczy! – oburzyłam się, uderzając go lekko w ramię, przy okazji budząc w nim tym kolejną salwę śmiechu. Oczywiście zdałam sobie sprawę z sensu tej wypowiedzi po fakcie, ale niespecjalnie się tym przejęłam. Ponadto najpierw rzuciłam mu karcące spojrzenie, ale finalnie nie wytrzymałam i też zaśmiałam się cicho. Nagle ludzie zaczęli odliczanie, więc automatycznie do nich dołączyliśmy. Zwracając się w swoją stronę i łapiąc ze sobą kontakt wzrokowy, wykrzykiwaliśmy razem z innymi odpowiednie cyfry, szczerząc się przy tym, jakby była to nieziemska frajda. Widok roześmianego Harry’ego sprawiał, że i ja czułam się wtedy szczęśliwa. Patrząc tak na niego, nie liczyło się dla mnie nic poza teraźniejszością. Był tylko on i ja, a to, co nas otaczało było jedynie zbędnym tłem, dodatkiem nie mającym żadnego większego znaczenia. Wciąż nabuzowana pozytywnymi emocjami, jakie zaserwował mi taniec z przyjaciółmi i ciepłe słowa Charliego, odczuwałam ten moment każdą komórką swojego ciała, każdym najodleglejszym punktem. Tak bardzo cieszyłam się, że Harry w końcu pojawił się przy mnie i to z nim mogłam przywitać nowy rok. Że znów byliśmy razem i mogliśmy przeżywać wspólnie chwile takie, jak ta, mogliśmy budować następne, nadzwyczajne wspomnienia.

- Szczęśliwego nowego roku! – krzyknęliśmy na raz i oboje wyprostowaliśmy się, aby spojrzeć na niebo, które w ułamku sekundy pojaśniało, rzucając światło na nasze podekscytowane twarze. Wokół nas panował niemały harmider powstały w wyniku zmieszania się śmiechów, radosnych okrzyków i wybuchów fajerwerków. Niebo lśniło mnóstwem kolorów, ukazując najróżniejsze kształty powstałe dzięki barwnym iskrom, a my stojąc ramię w ramię obserwowaliśmy to piękne widowisko.

I wtedy poczułam delikatne muśnięcie na swojej dłoni, które z początku wydało mi się być czymś kompletnie wyimaginowanym, ale gdy się powtórzyło, za drugim razem bardziej pewnie, serce załomotało w mojej klatce piersiowej, a ja poczułam się, jakbym zaraz miała zapaść się pod ziemię. Nadal lustrując to, co działo się na niebie, jakby sparaliżowana zdołałam jedynie otworzyć lekko usta na znak niemałej konsternacji i poruszyć nieznacznie palcami, aby od razu napotkać jego dotyk. Westchnęłam cicho, czując jak serce szaleńczo szybko wybijało rytm. To działo się naprawdę. Gdybym to sobie wyobrażała, mój organizm by tak nie zareagował. Zadrżałam minimalnie, ale mimo to wydawało mi się, że on i tak to zauważył. Przez krótką chwilę, nieśmiało dotykaliśmy się opuszkami palców, aż w końcu Harry splótł je, łącząc nasze dłonie i sprawiając, że tym razem stworzyliśmy prawdziwą jedność.

Dopiero wtedy zebrałam się na odwagę, żeby spojrzeć w jego stronę. Stał tuż obok mnie z cudownym, subtelnym uśmiechem i doskonale zdając sobie sprawę z tego, że na niego patrzyłam, ani drgnął. Kolorowe światła odbijały się na jego pięknej twarzy, dodając wszystkiemu jeszcze więcej wyjątkowości, a ja mimo że wytrzeźwiałam jak na zawołanie, nie potrafiłam pozbierać piętrzących się w mojej głowie myśli.

Nagle zwrócił się w lewo i pociągając mnie lekko za sobą, wyminął kogoś, kto zastawiał połowę wyjścia na balkon. Znaleźliśmy się z powrotem w mieszkaniu, wszystkie światła były zgaszone, żeby nie psuć efektu podczas oglądania fajerwerków, Louis zostawił tylko jedną lampkę w salonie zatem w środku panował półmrok. Czas wtedy płynął wokół nas wolniej. Idąc tak za Harrym i tępo wpatrując się to w jego plecy, to w jego włosy, byłam tak omamiona, że nie byłam w stanie pozbierać do kupy rzeczy wirujących wówczas w moim umyśle. Nie wiedziałam co planował, czy był pijany, czy też każdy jego krok i gest był przemyślany i świadomy. Nie miałam czasu, żeby się nad tym rozwodzić, a nawet nie chciałam. Choć raz zrezygnowałam ze swoich typowych przyzwyczajeń do interpretowania wszystkiego, co mi się przytrafiało, a w zamian oddałam się całkowicie aktualnym wydarzeniom.

Minęliśmy wysepkę kuchenną, kierując się w stronę sypialni, na widok czego poczułam jeszcze większy stres. Odrzuciłam prędko tę myśl, to nie mogło być to. Skądże. To o niczym nie świadczyło. Podążanie do jego pokoju wcale o niczym nie świadczyło.

Miałam rację, bo kiedy znaleźliśmy się na końcu korytarza, zamiast wejść do swojej sypialni, skręcił za róg i zdecydowanym ruchem przyciągnął mnie do siebie. Nasze klatki piersiowe lekko się zderzyły, a Harry wciąż trzymając moją dłoń, umocnił uścisk, zaś drugą rękę położył na mojej talii, jednocześnie muskając delikatnie ustami moją dolną wargę. Odruchowo wyswobodziłam swoją rękę i obie dłonie położyłam na jego policzkach, odwzajemniając pocałunek. W tej jednej chwili naprawdę nic, nic nie miało dla mnie znaczenia, liczył się tylko i wyłącznie on. Dziwnie przyjemne uczucie zagościło w moim brzuchu, a fala gorąca rozeszła się po całym moim ciele. Z przymkniętymi oczami, całowałam Harry’ego, czując jak szczęście rozsadzało mnie od środka, a równocześnie odczuwając szczególny spokój i relaks. Mój umysł oczyścił się wówczas z absolutnie wszystkiego, panowała w nim jedna, kolosalna pustka, a w niej dryfowało tylko imię chłopaka, który zmysłowo dotykał moich warg swoimi. Marzyłam o tym, by trwało to jak najdłużej, czułam się wtedy tak przyjemnie. Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy.

W końcu Harry powoli się ode mnie odsunął, a ja otworzyłam oczy. Stałam jak zaczarowana. Z jednej strony niesamowicie osłupiała po tym, co się wydarzyło, z drugiej zaskoczona jego nagłym wycofywaniem się. Spoglądał wprost na mnie, uśmiechając się i przyprawiając mnie o istny huragan emocji.

- Teraz już wiesz – szepnął, patrząc mi prosto w oczy i akcentując swoją wypowiedź w nadzwyczajny sposób, jego głos zabrzmiał nad wyraz głęboko, a ja drgnęłam nieznacznie i ponownie westchnęłam, nie potrafiąc wydusić z siebie nic poza tym.

I odszedł. Tak po prostu odszedł, zostawiając mnie samą w potoku miliona myśli.

Ale najważniejsze było to, że teraz już wiedziałam.

______________________________________________________

             STAŁO SIĘ. Błagam powiedźcie, że tego nie zjebałam XD Nie wiem co mam powiedzieć. Jestem jakoś dziwnie podekscytowana, że NARESZCIE się to stało! Chciałabym tylko poprosić wszystkich, którzy przeczytali ten rozdział, żebyście powiedzieli co sądzicie o końcówce. To dla mnie cholernie ważne. To jeden z najważniejszych momentów opowiadania, dlatego każde słowo jest na wagę złota. Nawet coś w stylu "3535y23iyufsdgf" :DDD Po prostu napiszcie w komentarzach cokolwiek co Wam przyszło do głowy po tym odcinku.

             The Hesitate będzie miało kontynuację. Jesteśmy gdzieś w 3/4 historii. Po zakończeniu na swoim profilu na wattpadzie i na tym blogu będę publikować "The Hesitate: Two Years Later", co jak można się domyślić będzie pokazywało, życie bohaterów tego opowiadania dwa lata po wydaniu książki Nancy. Przewiduję tylko kilka dość burzliwych rozdziałów :D

            Dziś ode mnie to wszystko. Dziękuję za to, że wciąż ze mną jesteście! Pozdrawiam!!! :D
 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro