Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22 - Herbatka i całuski

            Nasz bohater. Nasz wybawca. Człowiek, który wyrwał nas z jakże ogromnej opresji, jaką było brak planów na sylwestra, czyli nikt inny, jak Harry Styles we własnej osobie. Jak to na niego przystało zapomniał poinformować nas z odpowiednim wyprzedzeniem o imprezie, jaką organizował wraz ze swoim szanownym współlokatorem z okazji powitania nowego roku i aż do dwudziestego szóstego grudnia, kiedy to Minnie zrzędziła odnośnie naszego pecha, trzymał nas w niepewności, twierdząc, że najzwyczajniej w świecie wypadło mu to z głowy. Tak czy inaczej, liczył się fakt, że koniec końców mieliśmy gdzie się podziać ostatniej nocy dwutysięcznego trzynastego roku, nie wspominając już o tym, że będziemy mieli zaszczyt bawić się w doborowym towarzystwie kilku znanych osób, czy jak kto woli – celebrytów, co szczerze mówiąc nieco mnie stresowało. Choć wiedziałam, że to tacy sami ludzie, jak my i nie powinnam się, broń Boże spinać i jakoś dziwnie przy nich zachowywać, po prostu nie było to dla mnie niczym normalnym, co zdarzało mi się na co dzień, dlatego mimo wszystko zastanawiałam się jak to będzie wyglądać. Czy powinnam ich unikać, czy się wyluzować, zresztą zawsze istniała możliwość, w której mogłoby nie dojść do takiej sytuacji, że się na nich bezpośrednio natknę, żeby musieć zamienić parę słów bowiem według listy Harry'ego na domówce miało być około trzydziestu osób, a przecież nie będzie z nami chodzić jak z grupką dzieciaków i przedstawiać nas każdemu po kolei. Przyjęłam zatem opcję „Będzie, co będzie”, a kiedy już stanę przed faktem dokonanym, zobaczymy jak sobie poradzę i czy znów zrobię z siebie kretyna, czy może wyjdę cało z opałów.
            Podczas wspólnej podróży do Londynu w przedostatni dzień roku zdecydowanie miałam czym zająć swoje myśli. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło, ale kilka kwestii wciąż krążyło mi po głowie, domagając się atencji i szczegółowej analizy. Począwszy od drobnostek typu „sławy na imprezie, na której planuję się upić za wsze czasy ze swoimi przyjaciółmi”, po niespodziewane wiadomości od Liama i prezent od Harry'ego, skończywszy na rozterkach odnośnie Louisa.
            Harry uparł się, aby jechać do stolicy razem jego autem. Bardzo zależało mu na tym, żebyśmy nie musieli toczyć się po torach pociągiem ponad cztery godziny i wydawać bez sensu kupy pieniędzy, skoro równie dobrze mogliśmy pojechać z nim samochodem dzień wcześniej. Jakoś pomieściliśmy jego rzeczy, których było całkiem sporo zważywszy na to, że znów wyjeżdżał z rodzinnego miasta na dłużej, do tego doszły nasze plecaki i została odrobina miejsca, aby wygodnie się rozsiąść. Miles, jako samiec alfa zajął miejsce z przodu, a ja wraz z Minnie usadowiłyśmy się na tyłach. Właściwie to nie potrzebowaliśmy brać ze sobą wielu ubrań, bo jechaliśmy tam tylko na trzy dni, ale jak to na dziewczyny przystało, w razie czego wzięłyśmy z Fletcher ponadprogramowe ciuchy. Ostateczna decyzja odnośnie kreacji na sylwestra dwa dni przed dla każdej kobiety byłaby rzeczą niemożliwą do wykonania, dlatego też wypchałyśmy plecaki po same brzegi, żeby mieć z czego wybierać i nie żałować potem, że jednak nie spakowałyśmy tego i tamtego. Ile weszło, tyle zabrałyśmy.
            Podróż miała trwać około trzech godzin, ale domyślaliśmy się, że przejechanie Londynu zajmie nam trochę czasu, zanim trafimy pod sam dom, więc przeciągnie się to do czterech godzin w związku z czym zaopatrzyliśmy się w pendrive'a z muzyką, dobierając utwory tak, że odpowiadały każdemu z nas. Wyjechaliśmy z Holmes Chapel z lekkim opóźnieniem, a to za sprawą kierowcy, którego budzik rzekomo nie zadzwonił, choć doskonale wiedzieliśmy, że Harry lubił sobie pospać i mimo że sam wyznaczył porę odjazdu na dziesiątą, śmiało mogliśmy się spodziewać, że prędzej niż o jedenastej nie odpalimy silnika. I tak właśnie było. Czarny mercedes klasy GL odjechał bez żadnego zjawiskowego pisku opon spod domu naszego szofera, gdzie zjawiliśmy się rzecz jasna na czas, aby zastać go nadal smacznie leżącego w mięciutkiej pościeli w swoim łóżku. Operacja Pobudka przebiegła bez większych komplikacji, stawiając go na równe nogi w wręcz zawrotnym tempie. Naturalnie, nie obyło się bez wyzwisk skierowanych w stronę Charliego, który to odważył się oblać na wpół zasłoniętą kołdrą twarz Harry'ego wodą, twierdząc, że to znakomity i sprawdzony patent na budzenie ludzi o twardym śnie. Do całej szopki dołączył też przeszczęśliwy William, robiąc wokół siebie sporo hałasu, jednocześnie przypominając mi nie tak bardzo odległe, upojne chwile spędzone z rodziną. Gdy wreszcie zasiedliśmy w aucie, męska część naszej paczki poczuła się odpowiedzialna za tło muzyczne i mianowała Milesa oficjalnym didżejem podróży. Zaczęło się od jakiegoś hucznego remiksu w celu lepszego rozbudzenia się, ale po późniejszych protestach, zmienił repertuar na coś spokojniejszego, co definitywnie bardziej sprzyjało wyglądaniu przez okno i rozmyślaniu.
            Odkąd zobaczyłam Harry'ego tego dnia, myślałam tylko o tym, żeby dorwać go gdzieś na osobności i podziękować za prezent, który podarował mi po kryjomu na wzgórzu. Otworzyłam go zaraz po wejściu do domu, a mój humor zmienił się diametralnie. Z głupkowatego uśmiechu wywołanego niewielką ilością alkoholu, przeszłam w niezwykłą powagę, czując ciepłe, pojedyncze łzy spływające po moich policzkach, gdy przeczytałam krótką notkę zamieszczoną na ostatniej stronie notatnika, który był ów prezentem. Nie był to zwykły notatnik. Był wyjątkowy choćby dlatego, że osobą, która go dla mnie wybrała był Harry. Notes miał skórzaną, granatową oprawę i lekko beżowe kartki w kratkę, a sznurek do zaznaczania wybranego miejsca w środku miał kremowy kolor. Do tego w śmiesznym, a zarazem uroczym papierze w renifery zapakowane było także czarne pióro, jakby stworzone idealnie dla mnie. Było odpowiednio ciężkie, trzymało mi się je znakomicie, a pisanie nim sprawiało mi niesamowitą przyjemność. Zanim zapisałam nim swoje imię i nazwisko w wyznaczonym na to obszarze na pierwszej stronie, zabazgroliłam jakąś ulotkę leżącą na szafce obok łóżka, żeby je wypróbować. Dopiero po podpisaniu swojego nowego nabytku, wpadłam na to, aby go przekartkować uważnie w poszukiwaniu jakiejś dedykacji, czy czegoś w tym stylu. W końcu, gdy dawało się ludziom takie rzeczy, zwykle pisało się kilka symbolicznych słów. I nie myliłam się bowiem po przejrzeniu całości, na samym końcu moim oczom ukazały się dwa piękne zdania i to właśnie one doprowadziły mnie do takiego poruszenia.

            „Nigdy nie wahaj się walczyć o swoje marzenia
            Bez względu na wszystko, to nie tak trudne jak może się wydawać”*

                                                                                  Wesołych Świąt, Harry


            Był to fragment jednego z wierszy Harry'ego napisanych za czasów, kiedy nasza przyjaźń kwitła. Sama zamieściłam go pośród innych tego typu cytatów w antyramie, którą podarowałam mu jako prezent świąteczny, co między innymi złożyło się na te kilka łez, które z łatwością wydostały się na zewnątrz. Wzruszył mnie fakt, że oboje wybraliśmy ten sam kawałek tekstu i chociaż nie powinnam wcale tak bardzo się tym ekscytować, bo traktował on o marzeniach i był adekwatny dla nas obojga i tak znalazłam w tym coś wyjątkowego.
            Miałam około dziesięciu takich małych notatników, w których zapisywałam wszystkie najdrobniejsze, losowe myśli i pomysły do nowych historii; jakieś wyrywki scen, suche dialogi i tym podobne rzeczy, aby potem przeanalizować je na spokojnie i stworzyć jedną, spójną całość. Pierwszy kupiłam na początku Junior High i od tamtego czasu dokupowałam następne, gdy miejsce na moje wypociny się kończyło. Trzymałam je w szufladzie w biurku i mimo że te stare, sprzed kilku lat nie były mi już ani trochę potrzebne, bo większość zawartych w nich informacji dawno przelałam na komputer w rozszerzonej i lepszej wersji, ani mi się śniło je wyrzucać. To była część mnie, to była pamiątka, to było coś istotnego w moim życiu i mojej drodze początkującej pisarki. Miałam jeszcze dość sporo pustych kartek w notesie zakupionym w wakacje, ale głównie mieściły się tam zapiski odnośnie mojej książki, dlatego prezent od Harry'ego postanowiłam przeznaczyć na notatki wiążące się z jakimiś świeżymi pomysłami na powieści.
            - Dawaj głośniej! To moja ulubiona – krzyknęła Minnie, kiedy didżej Miles zapodał wesołe „Kiss You” One Direction, a Harry wydał z siebie bliżej nieokreślony jęk niezadowolenia i zaczął interwencję lewą ręką, próbując zabrać Charliemu telefon i zmienić utwór, co rzecz jasna nie powiodło się i był zmuszony słuchać po raz setny piosenki, którą śpiewa na każdym koncercie.
            Wtedy przypomniałam sobie o Liamie i naszej krótkiej wymianie wiadomości kilka dni temu. Siedząc przy komputerze i próbując wycisnąć z siebie choćby ze dwie strony do książki, mój telefon zawibrował, oznajmiając o nadejściu nowego esemesa. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy na wyświetlaczu ujrzałam imię Payne’a. Nigdy wcześniej do mnie nie pisał, raz dzwonił spytać jak żyję po pamiętnej, październikowej imprezie w Londynie, ale nic poza tym. Domyślałam się, że to zapewne życzenia świąteczne, skoro odezwał się właśnie w tym okresie, ale było też coś jeszcze.

            „Spóźnione życzenia świąteczne, Nancy! Jak Ci mija czas? Słyszałem, że widzimy się na sylwestra. Szykuje się niezła noc :D”

           
Wyglądało na to, że wieści rozchodzą się doprawdy szybko bowiem niespełna dzień wcześniej Harry raczył poinformować nas o imprezie. Tak na dobrą sprawę sam fakt, że Liam postanowił do mnie napisać mnie zaskoczył. Co prawda, jeśli miałabym wybierać z którym z członków One Direction najlepiej się dogadywałam, raczej wskazałabym jego, ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że znajdzie czas, czy też chęci, aby się do mnie odezwać tak po prostu. Było to całkiem miłe uczucie. Ten gest poniekąd wskazywał na to, że chłopak mnie polubił, co było dla mnie ważne, w końcu był kumplem Harry'ego, a gdzieś tam w głębi duszy zależało mi na tym, żeby chłopcy z zespołu mnie zaakceptowali.

            „Dzięki, Liam. Też przesyłam spóźnione życzenia :) Czas jakoś leci, rodzina trochę mnie wykańcza psychicznie, ale wkrótce wyjeżdżają, więc zaznam nieco spokoju przed tym szaleństwem u Harry'ego :D A co u Ciebie? Odpocząłeś chociaż odrobinkę od tego wariactwa?”

           
Wymieniliśmy się jeszcze paroma esemesami, rozmawiając o jakichś mało ważnych sprawach, ale i tak było to przyjemne. Kiedy uznałam, że wysłałam ich już wystarczająco dużo, a mój rachunek urósł o nie wiadomo ile zważywszy na fakt, że chłopcy wciąż znajdowali się poza granicami kraju, podjęłam zgrabną próbę zakończenia rozmowy, zaś Liam równie umiejętnie złapał się odpowiedniego fragmentu mojej potencjalnie ostatniej wiadomości i przeciągnął rozmowę na kilka kolejnych. Gdyby nie finansowy aspekt, mogłabym tak pisać z nim nawet i całą noc, bo wydawało mi się, że temat płynął za tematem, wątki wręcz nachodziły na siebie, ale koniec końców przyznałam z lekkim wstydem, że nie stać mnie na takie międzynarodowe esemesowanie, tym bardziej, że treść moich wywodów nie mieściła się w limicie jednej wiadomości i po prostu pożegnaliśmy się słowami:

            „Do zobaczenia na sylwestrze :)”

 

            Po samochodzie rozpłynął się dźwięk dzwonka jednego z telefonów, tym samym przebudzając mnie z drzemki, jaką ucięłam sobie gdzieś w połowie drogi, zasypiając przy akompaniamencie melodyjnego i spokojnego Sigur Rós. Zorientowałam się, że te moje, całe rozmyślenia przeciągnęły się nieźle w czasie bowiem według tego, co zobaczyłam za oknem znajdowaliśmy się już na obrzeżach stolicy. Co chwilę mijaliśmy znaki wskazujące kierunek, w którym należało podążyć, aby trafić na Harrow, a z tego, co pamiętałam tak nazywała się jedna z dzielnic Londynu.
            Jak zazwyczaj po przebudzeniu, rozejrzałam się wkoło, aby zbadać teren i zarejestrowałam, że Minnie poszła w moje ślady i także skusiła się na sen, natomiast Miles był zbyt zaabsorbowany graniem w psp i słuchaniem muzyki na swoich ogromnych słuchawkach „z kozackim basem”, aby zauważyć, że komórka Stylesa rozbrzmiała na całe auto. Harry miał to do siebie, że zawsze rozmawiając z kimś przez telefon strasznie głośno mówił, niekiedy można by powiedzieć, że krzyczał. Nigdy nie zwracał na to uwagi zbyt pochłonięty tą jedną czynnością i za mocno oddawał się w jej ramiona, aby zdać sobie sprawę z tego, że słychać go ze sporej odległości. Dlatego też nie sposób było nie usłyszeć o czym rozmawiał tym razem, tym bardziej jeśli siedziałam tuż za nim. Ponad to chłopak był chyba dodatkowo głuchy, sądząc po głośności, jaką miał ustawioną w słuchawce bowiem dało się nawet dosłyszeć osobę po drugiej stronie, którą bez wątpienia był Louis wypytujący o nasze położenie.
            - Wjeżdżamy na Harrow, więc będziemy za jakieś pół godziny – wyjaśnij brunet, przy okazji potwierdzając moje podejrzenia odnośnie tego, gdzie aktualnie się znajdowaliśmy, po czym pożegnał swojego współlokatora i odłożył czarnego iphona na bok, do wnęki, gdzie trzymał jakieś drobniaki, papierki i inne tego typu rzeczy.
            Przez resztę drogi obserwowałam na przemian krajobraz przemijający za szybą i twarz Harry’ego odbijającą się w bocznym lusterku. Nie byłam pewna co robiło na mnie większe wrażenie; prawdziwy, zabiegany Londyn za oknem, czy niesamowicie przystojny Styles, patrzący w pełnej koncentracji przed siebie. Oblizujący wargi średnio raz na minutę, ściągający brwi na znak skupienia za każdym razem, gdy zobaczył na ulicy coś, co z jakichś względów przykuwało jego uwagę. Przygryzający co jakiś czas wewnętrzną stronę policzka z nudów, pocierający brodę, kiedy stał na światłach. Wyglądający niebywale dojrzale i męsko, a zarazem wciąż zachowując ten młodzieńczy urok.
            Gwałtowne trąbnięcie, wyrywające z amoku.
            Nie zauważyłam nawet, kiedy samochód zaczął zwalniać, a co dopiero, że stał już na podjeździe pod domem chłopaków. Pomrugałam oczami, aby się opamiętać i wrócić spokojnie na ziemię. Tego typu rozkojarzenia były mi zupełnie niepotrzebnie, szczególnie tuż przed starciem z wielką niewiadomą, jaką był nikt inny, jak Louis Tomlinson. Chodząca zagadka, choć gdyby był kobietą, powiedziałabym, że ma wieczny okres. Raz był dla mnie w miarę przychylny, kiedy indziej z kolei rzucał we mnie ledwo co naostrzonymi sztyletami. Czego zatem miałam się spodziewać tym razem? Wszystkiego i niczego. Na to pytanie nie było jednej, klarownej odpowiedzi. W razie czego lepiej było przygotować się na najgorsze i tak też uczyniłam.
            Wysiadłam z auta w bojowym nastawieniu, gotowa przyjąć wszelkie ciosy. Byłam bardziej czujna niż jakiekolwiek zwierze i świetnie się złożyło, bo nasi kochani dżentelmeni przepuścili mnie po schodach jako pierwszą. Z każdym kolejnym schodkiem czułam, jak zbliżam się do momentu, w którym zginę marnie albo zgrabnie się obronię. Choćby miało mi zabraknąć do końca dnia sił na wykrzesanie z siebie jakiejś riposty, nie było to istotne, jeśli przyćmiłabym Tomlinsona na samym początku.
            Ostatnie trzy schodki przysporzyły mi trochę więcej nerwów bowiem wbrew swojej woli zaczęłam się stresować, co było co najmniej absurdalne. W końcu planowałam się tylko przywitać i zniknąć z pola rażenia, tyle że tak, by Louis nie pomyślał sobie, że przed nim uciekam, a to dopiero była sztuka. Byłam początkującą pisarką, a nie aktorką. Za to jego talenty nie ograniczały się wyłącznie do śpiewania…

            Gdy dotarłam na samą górę zadzwoniłam dzwonkiem i grzecznie czekałam, aż drzwi staną przede mną otworem, co zdarzyło się dosłownie w mgnieniu oka. Złota klamka poszła w dół, a śnieżnobiałe drzwi otworzyły się, objawiając mi obraz wyczekiwany przeze mnie z kolosalnym utęsknieniem. Rozczochrany, aczkolwiek tym razem dla odmiany w czystym ubraniu, Louis rozpostarł swe iście męskie ramiona na mój widok i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować na tę anomalię, już tkwiłam w jego stalowym uścisku trwającym niespełna ze trzy sekundy. Zważywszy na fakt, w jak ogromne osłupienie wprawił mnie tym gestem, dane mi było jedynie przejechać ręką po jego plecach, tak szybko wszystko się działo.
            - Hej, Nancy! – zawołał ochoczo jeszcze zbliżając się do mnie, co było pierwszym z kilku elementów zaskoczenia, jakie mi zaserwował. Zaraz po uścisku przeszedł do finezyjnych całusów na przywitanie.
            Jeden. Jezu Chryste… O co chodzi?

            Dwa? Boże drogi, stanowczo za dużo jego śliny na moich policzkach!
            Trzy… Poziom letargu przekroczył wszelkie granice. W życiu się tak nie czułam. Ten stan nie podlegał pod żadną znaną mi grupę emocji, z jakimi miałam okazję się zderzyć. Nie miałam zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Na coś takiego byłam ABSOLUTNIE nie przygotowana. Szok sprawił, że nie potrafiłam wpaść na to, jak się zachować. Czy coś powiedzieć, czy też odwalić taką etiudę jak on, czy Bóg wie co jeszcze. Stałam tylko jak ostatni debil, totalnie oszołomiona, z oczami otwartymi tak szeroko, że omal mi gałki oczne nie wypadły, rozglądając się nerwowo na boki, żeby uniknąć patrzenia na Louisa z takiego bliska. Jego twarz miotała się przed moją jak opętana, a wydęte, małe, cienkie usteczka, które miały w zwyczaju formować piękne riposty, którymi ich właściciel później we mnie ciskał już na zawsze pozostaną na liście rzeczy, które przyczyniły się do moich koszmarów nocnych.
            Po tym, jak po raz ostatni przystawił swój gorący policzek do mojego lodowatego od zimowego wiatru lica, puścił w końcu moje ramiona, a ja odzyskując swą przestrzeń osobistą, przebudziłam się z amoku i postawiłam kilka kroków naprzód, wchodząc w głąb domu. Nie bardzo wiedząc w czym właśnie uczestniczyłam, obróciłam się, aby śledzić dalszy rozwój akcji.
            Zaraz po mnie w progu mieszkania pojawiła się Minnie, która o dziwo, nie miała nigdy wcześniej styczności z Tomlinsonem, dlatego też na wstępie przedstawiła mu się, a ten jak jakiś galant ukłonił się jej, chowając jedną rękę za plecami niczym hrabia, a w drugą złapał jej mizerną dłoń.
            - Witaj, piękna – powiedział kunsztownie, spoglądając w jej oczy uwodzicielsko i pocałował wierzch jej dłoni. Don Juan się, kurwa znalazł. Biedna Fletcher złapała się na haczyk i zarumieniła się, chichocząc jak kretynka. Skrzywiłam się nieznacznie na ten cały cyrk. Ależ sobie plan obmyślił, cwaniak jeden. Szach mat, Nancy. Nawet nie musiał mówić tego na głos. Tym razem to już nie był cios werbalny. Rywal wysoko postawił poprzeczkę.
            - Uważaj sobie, kolego – powiedział Miles ostrzegawczo, choć w dowcipnym charakterze, celując w Louisa palcem wskazującym i obdarzając go groźnym spojrzeniem. I wtem ich dłonie spotkały się w powietrzu, tworząc donośny plask. Właśnie tak. Zbili piątkę jak najlepsi kumple i padli w swe ramiona w typowo męskim uścisku, klepiąc się po plecach i mrucząc coś w stylu „Kopę lat!” i ”Dobrze cię wreszcie widzieć”, tymczasem mnie aż rozbolała głowa od gimnastyki, jaką ze zdumienia odprawiałam na swojej biednej twarzy.
            Nie wiedziałam, że Charlie tak dobrze znał Louisa. Kiedy o nim opowiadałam, jakoś się nie kwapił z komentarzami, jedyne, co od niego usłyszałam to: „Może źle to odebrałaś”, czy „Louis jest w porządku”. Nie wskazywało to raczej na to, że mają taki świetny kontakt. W sumie nie powinno mnie to dziwić. Kiedy nie rozmawiałam z Harrym, Miles wciąż się z nim widywał, więc pewnie spędzał niekiedy czas z resztą chłopaków. Po prostu nadal byłam nieprzyzwyczajona do tego, że znam tych sławnych „przystojniaków” z One Direction, dlatego nie przyszła mi do głowy myśl, że kto inny z Holmes Chapel mógłby ich kiedykolwiek poznać.
            - Siema, stary. - Bezinteresowne, pewnie odruchowe przybicie piątki z Harrym było dla mnie akurat normalne i nie rozwodziłam się nad tym, w końcu byli nie tylko współlokatorami, ale i przyjaciółmi.

Czując, że stoję na doprawdy cienkim lodzie, bałam się wykonać jakikolwiek ruch. Kto wie jakie pułapki przygotował na mnie jeden z gospodarzy. Jednak bardziej niż czyhające na mnie potencjalne zasadzki niepokoiło mnie coś znacznie gorszego, a mianowicie nie mogłam przetrawić w sobie faktu, że nie potrafię rozgryźć Louisa. Do cholery, przecież budowanie portretów psychologicznych nowopoznanych osób przychodziło mi zawsze z łatwością, zważywszy na to, że byłam świetnym obserwatorem i początkująca pisarką, ale nie w tym przypadku. On stanowił dla mnie wyzwanie pod wieloma względami. Musiałam przyznać, że na polu bitwy był naprawdę niezłym przeciwnikiem, do tego mistrzowsko tuszował swoje prawdziwe ja, a motyw swoich zachowań tak głęboko skrył, że żadnym urządzeniem bym się tam nie dokopała. Martwiłam się, że ja z kolei mogę być dla niego jak tania książką z jakiejś obskurnej księgarni słynącej z wyprzedaży, którą może sobie otworzyć na jakiej stronie zapragnie i wyczytać to, na co będzie miał aktualnie ochotę. Zbyt szybko puszyłam się w jego towarzystwie. Na każdym kroku doszukiwałam się podstępu. Byłam całkowicie wyczulona. Chociaż… Jakby nie patrzeć, po tej całej szopce z buziakami na przywitanie ani na mnie nie spojrzał, ani nic więcej nie powiedział. Jeśli chciałby przekazać mi w magicznie niewerbalny sposób, że zbił kolejny z moich pionków zapewne posłałby mi wymowny, przebiegły uśmiech, a nic podobnego nie miało miejsca. I tak oto zrobił mi sieczkę z mózgu. Przeważnie opcje były dwie, tym razem także. Albo dał mi fałszywe poczucie bezpieczeństwa, abym się rozluźniła przed morderczym desantem, jaki planował, albo – mniej prawdopodobne – faktycznie nic mi nie groziło.

Nie, nie, nie. Nie możliwe. Ta cała akcja była zdecydowanie zbyt podejrzana, abym mogła się rozluźnić.

- Harry! – zawołałam bruneta, kiedy po dotarciu do pokoju gościnnego zastałam… Nic. Pustą przestrzeń. No, może nie tak do końca pustą, bo na środku wciąż leżał fioletowy dywan, a mały, biały stoliczek z lampką stał tam, gdzie poprzednio. Brakowało za to najważniejszego elementu sypialnianego. – Gdzie łóżko? – spytałam lekko skonfundowana, gdy chłopak dotarł. Zaśmiał się niedyskretnie i czym prędzej odchrząknął.

- Uległo małemu defektowi na ostatniej imprezie – wyjaśnił, po czym przeszedł do opowiedzenia mi jak to nawalony Liam wskoczył z zaskoczenia Zaynowi na plecy i obaj runęli z hukiem na łóżko, które nie wytrzymało i najzwyczajniej w świecie poszły deski, ale też pękła malutka część łącząca stelaż. A chłopcy stwierdzili, że w sumie nie potrzebują na razie zapasowego łóżka, poza tym są zbyt zajęci, żeby wybrać się po nowe, co więcej nie mają nawet czasu zamówić go z internetu. Pytanie brzmiało co stało się z materacem?

- Ktoś go zarzygał. – Usłyszałam w odpowiedzi. Cóż, nie był to najlepszy zwiastun tego, co może mnie spotkać na sylwestrze. Szkoda, że Styles nie wspomniał kto wypił tyle alkoholu, że przeistoczył się w wodospad, przynajmniej wiedziałabym kogo unikać.

Wszystko w porządku oprócz jednego, malutkiego mankamentu. Gdzie będziemy spać? W sypialni Harry’ego znajdowało się łóżko dość pokaźnych rozmiarów, dwie osoby na pewno by się na nim zmieściły. Co prawda nie miałam „przyjemności” być w pokoju Louisa, ale nie śmiem wątpić, że i on takowe posiadał. Została zatem kanapa w salonie. Czysto teoretycznie te trzy meble były w stanie pomieścić naszą piątkę, lecz problem tkwił w tym, że skoro Miles i Minnie stanowili jedność, ja miałam do wyboru (o ile w ogóle dostałabym zaszczyt wybierania!) spać sama na kanapie albo z jednym z chłopaków na łóżku. Dla uniknięcia jakichś niezręcznych sytuacji wolałabym już chyba połamać sobie kręgosłup i skurczyć nogi na ten wąskiej, skórzanej kanapie i potem marudzić w sylwestra jak to mnie wszystko boli, niż całą noc stresować się obok jednego z nich.

Zostawiłam swój plecak pod ścianą i wróciłam się do przedpokoju, aby ściągnąć płaszcz i dosiąść się do reszty, która koczowała już w salonie. Mijając go wcześniej w drodze do gościnnego nie zwróciłam uwagi na ten kosmiczny syf, jaki tam panował. Tornado? Mało powiedziane. To chyba był jakiś kataklizm. Wszędzie walały się puste butelki po browarach, puszki coli, paczki po chipsach, ciasteczkach, czy tradycyjnych trójkątnych kanapkach. Pudełka po pizzy i innym zamawianym na wynos jedzeniu też miały swój rewir, nie wspominając o okruszkach, widelcach i innych drobiazgach walających się po stole. Louis nieźle się zapuścił w to wolne.

- Sorry za bałagan – powiedział, po czym zaczął pospiesznie zbierać butelki, tymczasem moje brwi ponownie uniosły się ku górze na znak zdziwienia. Ostatnim razem jakoś mu to nie przeszkadzało. Ba, opychał się nawet chrupkami, siedząc obok mnie, a kiedy skończył rzucił paczkę gdzieś na bok i dalej grał w Xbox’a. Piękny gest, zrozumiałam. – Trochę się rozleniwiłem w to wolne – dodał z iście kochanym uśmiechem, biorąc ostatnią butelkę, ponieważ więcej nie dałby rady utrzymać. – Głodni, spragnieni? – zagadnął po powrocie z kuchni, na co wywróciłam oczami.

I co jeszcze? Może mi, kurwa masaż zrobi? Na uprzejmości mu się zebrało.

- Jedno i drugie – odparł Miles, obejmując Minnie ramieniem i wzdychając ciężko, jakby przyszedł do Londynu pieszo, kiedy w istocie wygodnie siedział w samochodzie i w gruncie rzeczy nie miał czym się zmęczyć. Nawet on zaczął mnie irytować.

- Przyjmuję zamówienia – oznajmił Tomlinson, stając przy nas wyprostowany z jedną ręką ugiętą na wysokości klatki piersiowej, a drugą schowaną za plecami, udając w ten sposób kelnera. Dopiero co weszłam do środka, a już miałam go dość na najbliższe tygodnie. Utrzymanie spokoju (chociażby zewnętrznego dla pozorów) było nie lada wyzwaniem. Nikt nigdy nie działał mi tak na nerwy jak on.

Wszyscy zgodnie postawili na herbatę zważywszy na niską temperaturę panującą na dworze, z którą jeszcze przed chwilą mieliśmy styczność, a jeśli chodziło o kwestię jedzenia pizza była idealną opcją. Kiedy razem z Harrymi i Chinnie* odmóżdżaliśmy się przy jakimś reality show, Louis bawił się w kuchni w herbaciarza. Parzyć profesjonalnie to on raczej jej nie umiał, ale zalać wodą owszem i na tym polegała cała jego praca, chociaż zaserwował nam napoje na tacy, dalej popisując się swoimi zdolnościami aktorskimi.

- Dzięki. – Ciche pomruki przeplotły się nad stolikiem, trafiając do odbiorcy, po czym ich miejsce zajęła burzliwa dyskusja odnośnie asortymentu na jutrzejszy wieczór. Chłopcy zaczęli debatować nad tym co woleli by pić, potem co pić tak, żeby w połączeniu z szampanem, który uchodził za absolutny must have, nie zrobić zbyt wielkiego nieładu w ich głowach. Przysłuchiwałam się ich rozważaniom, dmuchając na swoją herbatę. Mimo, że znajdowałam się w ciepłym mieszkaniu od dobrych parunastu minut, wciąż było mi trochę zimno, zatem nie mogłam się doczekać kiedy w końcu będę mogła się napić i rozgrzać swój nieszczęsny organizm.

- To w takim razie kupimy te pięć szampanów i… - Wielce zamyślony i oddany aktualnemu tematowi Harry przerwał w połowie, aby wybity z taktu zwrócić całą swoją uwagę na mnie.

Gdy tylko zaczerpnęłam pierwszego łyka, w zawrotnym tempie wyplułam go z powrotem do kubka i obsesyjnie zaczęłam oczyszczać swój język o zęby, mlaszcząc z niesmakiem.

- Wszystko spoko, Nancy? – zagadnął Miles z rozbawieniem. Zresztą pozostali też zareagowali chichotem na moje nagłe dziwne zachowanie. Mój wzrok spoczął na Louisie, który dla odmiany patrzył w telewizor z durnym wyrazem twarzy, zapewne kątem oka widząc, że mu się przyglądam jakbym chciała wbić mu widelec w udo.

- Oparzyłam się – burknęłam, nadal czując ten paskudny posmak w ustach. Wcale się nie oparzyłam. Nie, nie, nie w tym rzecz. Uwielbiałam gorącą herbatę. Ale nie z octem! Jak na dowcip wymyślony na poczekaniu daję dziesięć na dziesięć w skali mierzącej zdenerwowanie ofiary, ale niestety dwa za błyskotliwość. Tego chyba nie miał w planach, ale jak widać jego umysł pracował na pełnych obrotach, skoro wpadł na coś tak wspaniałomyślnego. W niecałe dwadzieścia minut Tomlinson zepchnął mnie z Mont Everestu, na którego szczyt ciężko będzie powrócić.

Skłamałam odnośnie oparzenia, ponieważ wydało mi się to najodpowiedniejszym z wyjść z tej niewygodnej sytuacji. To, co wyprawiało się pomiędzy mną a Louisem powinno zostać między nami do samego końca, a spieranie się w towarzystwie innych, Bogu ducha winnych ludzi było niestosowne i do niczego by nie doprowadziło. To oczywiste, że w przypadku wszczęcia przeze mnie kłótni Louis udawałby, że nie ma pojęcia o co się rozchodzi, tym samym wyszłabym na jeszcze większą idiotkę. W grę wchodziło ewentualnie porozmawianie z nim na osobności i zrzucenie prosto z mostu całego żalu. Zdaje się, że uważał się za faceta, a prawdziwy facet nie droczyłby się tak z dziewczyną, to po pierwsze, a po drugie w przypadku poważnej rozmowy nie powinien dalej się zgrywać i udawać, że nie ma do mnie żadnego problemu. Bo najwidoczniej coś było na rzeczy. Przecież nawet jeśli byłby największym dupkiem na świecie, nie zachowywałby się tak wobec mnie bez powodu. Coś za tym stało, a ja po akcji z herbatą z domieszką octu miałam dość tego infantylnego podkładania sobie kłód pod nogi i zaczęłam rozważać zrzucenie na niego tego pytania. Dalsze brnięcie w ten cyrk ostatecznie mogłoby upokorzyć nas oboje. To była nigdy niewypowiedziana wojna, która narodziła się z nie wiadomo czego. Z drugiej strony natomiast zawsze mogłam to przemilczeć. Opcji było kilka i dopóki nie potrafiłam żadnej z nich wybrać, przyjęłam alternatywę tchórzliwie głoszącą „czas pokaże”. Istniała też możliwość zmiany swojego nastawienia do chłopaka, ale było to co najmniej niemożliwe. Po tym jak mnie traktował, jak się do mnie odzywał, jak z premedytacją sprawiał, że czułam się zażenowana za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, nie byłam w stanie tak po prostu udawać, że nie żywię do niego urazy i wszystko było w porządku.

Zaraz po tym, jak obwieściłam wszem i wobec, że moja gwałtowna reakcja powstała na skutek poparzenia, Harry i Charlie wrócili do obmyślania listy zakupów, zaś Minnie i Louis dalej oglądali telewizję. Jedno z nich bezsprzecznie skupione na nadawanym obecnie programie, drugie w żadnym wypadku.

Wyzwolona spod pytających spojrzeń przyjaciół, mogłam spokojnie zbadać postawę swojego oprawcy. Siedział wygodnie na drugim końcu kanapy i mimo, że zwrócony był ku ekranowi, łatwo było stwierdzić, że nie był ani trochę zainteresowany tym, co oglądał. Jego myśli krążyły wokół czegoś innego, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że go obserwuję kąciki jego ust poszły nieznacznie ku górze, tworząc doskonale znany mi uśmiech, który perfekcyjnie podsumował całe zajście.




„Never hesitate to fight for your dreams
No matter what, it's not that hard as it seems”* - Odwołanie do tytułu opowiadania. Hesitate – wahać się.

Chinnie* - Odwołanie do 18 rozdziału. Nancy nazywa tak Charliego i Minnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro