Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12 - Atak

            Miesiąc. Wystarczył zaledwie miesiąc codziennych rozmów, aby załatać kilka dziur. Dziur, które na pierwszy rzut oka wydawały się być nie do załatania, jednak determinacja i chęć odbudowy naszych relacji były zbyt silne, żeby mogło się nam nie udać. Mimo, iż Harry nie miał za wiele wolnego czasu, starał się rozmawiać ze mną jak najczęściej, co bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Świadomość, że to nie tylko ja pracuję na lepsze jutro dodawała mi otuchy.

            Z racji, że Styles w ciągu tego czasu wędrował po całym świecie esemesy czy połączenia do najtańszych nie należały, dlatego też przełamałam się i założyłam twittera, aby móc pisać z nim w prywatnych wiadomościach. Było to znacznie wygodniejsze i tańsze, jedyną rzeczą, jaka mi w tym przeszkadzała był limit znaków, ale i to dało się przezwyciężyć. Najważniejszym był fakt, że pozostaliśmy w stałym kontakcie.
            Nie raz, nie dwa zastanawiałam się przez znacznie dłuższą chwilę nad jedną krótką wypowiedzią, nad dobraniem odpowiednich słów. Wiedziałam, że nie ma takiej potrzeby, aby się denerwować jakąś gafą, bo to przecież „mój Harry”, tak czy siak starałam się ważyć słowa. Nie chciałam wyjść na głupią. Styles żył w zupełnie innych realiach, w zupełnie innym świecie, musiał dorosnąć szybciej. Ja wciąż byłam dziewczyną z małej mieściny.
            Poza ciągłym sprawdzaniem skrzynki odbiorczej i wystukiwaniem odpowiedzi zabrałam się wreszcie za przygotowywania do egzaminów końcowych. Przejechałam się do biblioteki w Macclesfield, wypożyczyłam książki niezbędne do nauki, a także kilka obowiązkowych lektur, a gdy rozłożyłam sobie wszystko w pokoju i spojrzałam, omal nie popłakałam się z żalu. Trochę tego było, a mi – mimo że według kalendarza miałam jeszcze prawie osiem miesięcy – już brakowało czasu. Pomoc w pralni, pisanie książki, a nawet utrzymywanie kontaktu z Harrym i spotykanie się z Minnie i Charliem, każda z tych rzeczy pochłaniała sporo czasu. Egzaminy powinny być dla mnie najwyższym priorytetem, powinny znajdować się na piedestale, jednak najbardziej liczyła się książka.
            Miałam wenę. Ach, nie jestem w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatnio tak dobrze i dużo napisałam! Słowa wypływały spod moich palców bez większego problemu, wystarczyło tylko, że przesunęłam ręką po klawiaturze, a na kartce pojawiały się ładnie złożone zdania. Dlatego też nie miałam najmniejszej ochoty oddalać się choćby na krok od komputera. Można by powiedzieć, że przez kilka dni mieszkałam przy biurku. Egzystowałam, choć myślami byłam daleko, daleko tam, gdzie nikt poza mną samą wstępu nie miał. Brudne talerze i szklanki walały się gdzieś dokoła, śmietnik już dawno wypełniony był po brzegi, ale ja nie kwapiłam się, aby sprzątnąć. O dziwo ten cały panujący wokół mnie chaos wpływał na mnie pozytywnie. Nie czułam nawet powinności uprzątnięcia go. Mama jęczała mi czasem nad uchem, że tak nie przystoi, bo co jak co, ale jestem dziewczyną, więc mój pokój powinien pozostać w nienagannym stanie, wręcz lśnić czystością.
            - Nieład artystyczny – komentowałam jej lament i póki nie skończyłam materiału, na który byłam umówiona z wydawcą, nie śmiałam kiwnąć palcem na wszechobecny bałagan.
            Wreszcie dwa kolejne rozdziały były gotowe, a ja – jak nigdy – zadowolona z efektu swojej pracy. Mogłam zatem udać się w kilkugodzinną podróż do Bristol i zrzucić z siebie ten niewielki ciężar, który spoczywał na mnie od ostatniego spotkania z panią Wright.
            Lauren Wright siedziała niezwykle skupiona w swoim skórzanym i zapewne cholernie wygodnym fotelu, czytając fragmenty mojego nowego materiału. Momentami otwierała szerzej oczy, momentami mocno marszczyła czoło, a jeszcze potem wykrzywiała się czy też pomrukiwała coś pod nosem, co niezmiernie mnie cieszyło. Najważniejszą rzeczą dla mnie było wzbudzić w kimś skrajne emocje. Obserwowałam ją nieco spięta. Właściwie to mogłam się spodziewać wszystkiego. Przy niej byłam niczym pchła, a ona niczym wieloryb i zdecydowanie nie chodziło tu o masę jej ciała, tylko o to jak małym, nic nie znaczącym człowieczkiem byłam w porównaniu do niej.
            - Podoba mi się motyw z piosenką – odezwała się w końcu, odkładając wydruk na pokaźnych rozmiarów biurko zawalone masą innych papierów. - Napisałaś ją już?
            - Dopiero kawałek – odparłam jakby z poczuciem winy. Bałam się, że wydawczyni nie będzie zbyt pocieszona tą informacją. Swoją drogą nie spodziewałam się, że wątek z utworem jej się spodoba. Nie był jakiś nadzwyczajny, z drugiej zaś strony nie był też najgorszy. - Pracuję nad nią, musi być co najmniej dobra.
            - Musi być co najmniej perfekcyjna – weszła mi w słowa, niezwykle pewna tego, co mówi. Wyglądała na nieźle przejętą tym pomysłem. Pochlebiło mi to. - Ten wątek nie może się zmarnować.
            Kiwnęłam pokornie głową. W najśmielszych marzeniach nie liczyłabym na taką reakcję.
            - Koniecznie przynieś ją z kolejnym materiałem.
            Uśmiechnęłam się grzecznie i wiedząc, że nasze spotkanie dobiegło końca, złapałam za torbę i żegnając się, ruszyłam w stronę drzwi.
            Nie wydarzyło się nic szczególnego, a ja i tak miałam ochotę skakać i wykrzyczeć wszystkim swoją radość. Nie dość, że znów zostałam pochwalona, to jeszcze wielkimi krokami zbliżał się koniec miesiąca, który był równoznaczny z przyjazdem mojego przyjaciela. Czego więcej potrzeba było mi wtedy do szczęścia?

            Przechadzałam się nerwowo po kuchni i co rusz spoglądałam na zegarek wiszący tuż nad drzwiami. Poza dźwiękiem jego wskazówek w mojej głowie echem odbijały się słowa bruneta.
            „Będę koło siedemnastej”
            Albo wszystkie zegarki w moim domu płatały mi figla, albo on faktycznie spóźniał się już dobre dwadzieścia minut, nie racząc mnie nawet poinformować o takowej ewentualności. Zawsze sielankowo...
            W pewnym momencie głośniejszym od wskazówek zegara były wibracje mojej komórki leżącej na stole.
            - Nareszcie! - burknęłam do telefonu, gdy tylko go dopadłam. - Gdzie ty jesteś? Przez ciebie się spóźnię!
            - Sorry, Nance, coś mnie zatrzymało – odparł niepewnie, a w jego głosie dało się wyczuć zmieszanie. Chyba nie był skory, aby podzielić się ze mną owym powodem. - Możemy spotkać się pod wzgórzem?
            Westchnęłam zrezygnowana.
            - A zapakowałeś to chociaż?
            Krótka cisza.
            - No nie... - mruknął Miles, doskonale wiedząc, że już ocieram ręce, żeby go udusić, więc dla podratowania się szybko dodał -  ale mogę kupić po drodze jakąś torebkę!
            - Dla odkupienia twoich win lepiej niech się świeci, pachnie i gra jakąś melodię.
            - Dla ciebie wszystko, kochana. - Specjalnie zaczął się płaszczyć, żeby załagodzić sytuację, chociaż tak naprawdę nie byłam na niego zła. Lubiłam sobie z nim pogrywać, bo wtedy zachowywał się w zabawny sposób. To jego zakłopotanie... Komiczne.
            Złapałam czym prędzej za jesienną kurtkę i wyskoczyłam z domu, kierując się w stronę wzgórza. Pieszo dzieliło mnie od niego dobre dziesięć minut na skróty. Przechodziło się tam między innymi przez mały lasek za domami na Bramhall. Tym razem nie podjęłam takiej drogi ze względu na okrutną ulewę mającą miejsce poprzedniego dnia. Deszcz bombardował nasze małe miasteczko przez parę ładnych godzin w związku z czym w lasku zapewne powstała cała masa wielkich kałuż. Zważywszy na fakt, że ów lasek znajdował się nieopodal samego Cotton Hill, podłoże było nierówne, a teraz zapewne pełne okrutnie brudnej wody deszczowej. Zmuszona zatem byłam przejść się na około. Przy okazji zastanawiałam się dlaczego Harry chciał spotkać się tam skoro sam zdążył już zauważyć, że Holmes Chapel wygląda jak po przejściu tornada. Dla prywatności? Może.
            Rzecz jasna Charlie spóźnił się także i pod Cotton Hill. Dochodziła już osiemnasta, więc Styles mógł zjawić się przy nas lada chwila, a wtedy cały misterny plan uszedłby z dymem.
            Stałam tak na rogu Rovenscroft i potupywałam nerwowo nogą, co rusz spoglądając na wyświetlacz telefonu i obserwując jak cyferki się zmieniają. Krótko przed szóstą w oddali ujrzałam zasapanego Milesa, biegnącego z kolorową torebką, na której widniała... Hannah Montana?
            - Nie było innych, przeleciałem całe Chester Road i znalazłem tylko to – tłumaczył się, ciężko oddychając. Zaśmiałam się pod nosem i wzięłam od niego prezent. Dla uspokojenia zajrzałam do środka. Był tam. Cały i piękny. Pachnący epickością, starością, oldskulem i klasyką. Oryginalny singiel The Kinks z sześćdziesiątego piątego, prosto z USA od nieświadomej wartości tego winyla dziewczyny. Na jego widok aż zaświeciły mi się oczy. Najchętniej nie oddawałabym go Harry'emu, ale przecież sprowadzałam go tutaj właśnie dla niego.
            - Ja poczekałbym z tym do jego urodzin – poradził mi Charlie już nieco bardziej odprężony. Oparł się plecami o czyjś dom, aby odpocząć po swym szaleńczym biegu.
            - Powiedzmy, że to za tamte dwa lata, kiedy nie złożyłam mu nawet życzeń.
            Posłałam chłopakowi lekki uśmiech i przytuliłam go w ramach podziękowania. Równie dobrze mógłby teraz zająć się własnymi sprawami, ale wolał mi bezinteresownie pomóc. To znaczy, miałam nadzieję, że bezinteresownie, chociaż znając jego pewnie liczył na jakiś skromny gest w postaci piwka czy paczki papierosów.
           
           

            Odkąd zasiedliśmy w jedynym suchym miejscu na Cotton Hill, Harry nie potrafił spuścić wzroku z torebki z podobizną Miley Cyrus. Między innymi dlatego, że była różowa, brokatowa i przedstawiała Hannę Montanę z mikrofonem i jakimiś kolorowymi bzdurami wokół niej. Z drugiej zaś strony jestem w stu procentach pewna, że nie głównym powodem była ciekawość co też może znajdować się w środku. Oczywiście spytał co tam mam, nie raczyłam odpowiedzieć, umyślnie zmieniałam temat za każdym razem, gdy próbował się dowiedzieć. W końcu zaprzestał, zrozumiawszy, że nic nie wskóra. Może i domyślał się, że to dla niego, a może tak się z nim zabawiłam, że miał mętlik w głowie. W każdym razie ja sama nie mogłam wysiedzieć w miejscu z ekscytacji. Chciałam mu go dać już na samym początku, zaś jeszcze bardziej chciałam wyczekać odpowiedniego momentu, a nadszedł on nieprędko.
            Po długiej dyskusji na temat tego które ze zwierząt są zabawniejsze – małpy czy szopy, nastała krótka cisza, którą potraktowałam jako odpowiednią chwilę na wręczenie mu bez okazjonalnego prezentu.
            Nie mówiąc nic, bo w gruncie rzeczy nie miałam zielonego pojęcia co powiedzieć, podałam mu śmieszne opakowanie i czekałam na jego reakcję. On też się nie odezwał. Spojrzał tylko na mnie lekko zdziwiony, jakby już zupełnie zapomniał o tej torebce. Chwycił ją niepewnie i ostrożnie zajrzał do środka, a ja przyglądałam się jego oczom, które z sekundy na sekundę błyszczały coraz jaśniej. Rozdziawił odrobinę usta, prawdopodobnie w momencie, gdy ujrzał dokładnie co znajduje się w środku, zaraz potem podniósł wzrok na mnie i przez chwilę nie potrafił dobrać słów. Uśmiechnęłam się triumfalnie, co natychmiastowo wywołało uśmiech również na twarzy Harry'ego.
            - Jesteś niemożliwa – mruknął pod nosem, kręcąc głową, jakby nie dowierzając. A więc niespodzianka jak najbardziej mi się udała. - Skąd ty to masz? Co to w ogóle za okazja? - zasypał mnie pytaniami, co w sumie było nieuniknione. Zaśmiałam się pod nosem.
            - Tajemnica.
            Styles przymrużył groźnie oczy, lustrując mnie. Zdawałoby się, że używał na mnie jakichś specjalnych mocy wyciągnięcia informacji, ale nie do końca zadziałały. Po kilkunastu sekundach trwania próby zakończonej niepowodzeniem odpuścił, ale zastosował na mnie inną ze swoich gierek.
            - Oglądałaś program? - zapytał podstępnie, zagryzając wargi i marszcząc czoło, a ja momentalnie wyprostowałam się i zastosowałam technikę obronną.
            - A co to ma za znaczenie?
            - Ach! - krzyknął usatysfakcjonowany. - Wiedziałem, że oglądałaś!
            - Wal się – burknęłam naburmuszona i strzeliłam mu kuksańca w ramię, czym jeszcze bardziej go rozbawiłam.
            - Wysyłałaś esemesy? - Drążył dalej niezwykle ubawiony, w końcu i ja pękłam i zaczęłam się śmiać. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będziemy sobie z tego żartować. Jeszcze całkiem niedawno byłabym gotowa zabić werbalnie osobę, która śmiałaby strzelić dowcipem dotyczącym naszego konfliktu i wszystkiego co z nim związane, a teraz sama to robiłam. Niekiedy sprawy przyjmują doprawdy niespodziewany obrót.


            Harry wrócił do Holmes Chapel tylko na kilka dni, zatem nie mieliśmy zbyt wiele czasu, szczególnie dlatego, że Miles i Minnie również chcieli się z nim widzieć, nie wspominając nawet o Anne, która tęskniła za synem najmocniej i najchętniej zamknęłaby go pod kluczem w domu i nie wypuszczała na krok, aby móc się nim nacieszyć. W ciągu tych pięciu dni, prawie wcale nie przebywałam w swoim domu. Dzisiejszy dzień należał do wyjątków, gdyż Styles stwierdził, że musi załatwić coś ważnego w Macclesfield i niestety musi odwołać nasze spotkanie. Przyjęłam tę wiadomość pokornie, nie mogłam działać niczym egoista i chcieć mieć go dla siebie 24/7.
            Mając tę wolną chwilę, postanowiłam zabrać się za dalsze czytanie lektur i innych książek zawierających potrzebne mi do zdania egzaminów informacje. Nie ukrywam, że leżenie w niezbyt pogodne popołudnie na łóżku z masą książek i błądzenie po nich ospałym wzrokiem nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Ponadto nie do końca byłam w stanie się skupić, gdyż tata zdecydował się pohałasować trochę w garażu znajdującym się tuż pod moim pokojem. Bodajże obudziły się w nim cechy nastolatka, który pragnie poeksperymentować przy aucie. Taki domowy tuning. Trzymałam tylko kciuki, żeby przypadkiem nie zamontował w naszej skodzie spojlera.
            Z jakże pasjonującej historii .. wyrwał mnie dźwięk telefonu. Szczerze mówiąc, spodziewałam się wiadomości od równie znudzonej Minnie, która także zasiadła do nauki,  na ekranie komórki widniał napis „Harry”. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że pewnie nudził się tam, gdzie wówczas się znajdował. Treść esemesa brzmiała zdecydowanie inaczej.
            „Nie dam rady ogarnąć tego dziś. Przyjdź do mnie tak na 16.”
            Bez większego zastanowienia podniosłam się z trudem z łoża, przy okazji zerkając na zegarek. No tak... Czego innego mogłabym się spodziewać? Szanowny Styles raczył mi dać zaledwie pół godziny na przygotowanie się i dojście do niego. Zdaje się, że fakt, iż podróż ode mnie na Cedar Close trwa jakieś piętnaście minut pieszo zaginął gdzieś w otchłani jego przestronnego umysłu.
            Stanęłam przed lustrem i zbadałam swój wygląd. Cóż, nie było najgorzej, aczkolwiek mogłoby być lepiej. Jak zawsze. Wiecznie niezadowolona Nancy. Chociaż byłam dziewczyną, my już tak mamy. Choćbyśmy nie wiadomo jak pięknie i zjawisko się prezentowały, zawsze coś nie będzie nam pasować. Tym razem jednak nie wybierałam się na żaden bankiet czy imprezę, a na posiadówę przy piwie, pizzy i telewizorze, zatem nie potrzebowałam jakoś wyjątkowo się stroić.
           

           
            Wędrowałam spokojnym krokiem uliczkami Holmes Chapel, powoli zbliżając się do domu przyjaciela, tak samo jak wskazówki zegara zbliżały się do wybicia godziny czwartej. Nie koniecznie dbałam o to, aby stawić się w rezydencji Coxów punkt szesnasta, dlatego, gdy spokojnie wbiegłam na ganek i zadzwoniłam dzwonkiem nie spodziewałam się takiej reakcji ze strony Harry'ego.
            - No w końcu jesteś! - rzekł na przywitanie i wciągnął mnie do środka za kurtkę. Zerknęłam przelotnie na telefon. Była dokładnie Szesnasta dwa. Wywróciłam oczami zblazowana. - Idź do ogrodu, zaraz tam przyjdę – rzucił jeszcze i nie patrząc nawet na mnie skierował się do salonu. Kompletnie zdezorientowana zrobiłam jak mi nakazał. Będąc coraz bliżej wyjścia na ogródek, do mych uszu dotarły jakieś dźwięki przypominające... Śmiech? Postawiłam ostrożnie kolejne kroki i gdy tylko ujrzałam czwórkę radośnie chichoczących chłopaków, bezzwłocznie się wycofałam. Niczym wystraszona łania. Zdążyłam jedynie dojść do wyjścia z kuchni, kiedy wpadłam na Harry'ego.
            - Co oni tu robią?! - spytałam półszeptem niczym oparzona, wyszczerzając szeroko oczy i wyczekując jego odpowiedzi.
            - Wpadli w odwiedziny – odparł beztrosko, a ja miałam wrażenie, że migusiem obedrę go ze skóry.
            - Co? Teraz? Tak po prostu?!
            Gdybym obserwowała tę scenę z boku nie ukrywałabym rozbawienia samą sobą. Musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie doszczętnie zbita z pantałyku i z tym wystraszonym wyrazem twarzy, gorączkowo zadająca pytania. Nic dziwnego, że Harry ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
            - No może nie tak po prostu...
            Otworzyłam oczy jeszcze szerzej o ile było to w ogóle wykonalne. A więc on to wszystko sobie uwarzył, ach! Zaaranżował! Co za typ. No co za typ...
            - Chciałem, żebyś ich poznała – odpowiedział prędko, aby zatamować potok słów, który już cisnął mi się na usta.
            - Mogłeś mnie uprzedzić! Nie wiem czy jestem gotowa zostać najbardziej znienawidzoną nastolatką na świecie!
            Bo tak w gruncie rzeczy miały się fakty. Od poznania najsławniejszych i najbardziej pożądanych nastolatków na całym globie dzieliło mnie kilka minut, metrów, nie wiem jak to ująć. A co najlepszego, wcale nie pragnęłam tego, jak miliony innych dziewczyn. Dla mnie było to zbędne. Ani razu nie przeleciało mi przez myśl, że skoro znów trzymam się z Harrym mam okazję, aby poznać całą resztę. Czasami dostajemy coś, czego nie chcemy, a to, na co wytrwale czekamy niekiedy nie nadchodzi wcale.
            - Rozluźnij się, Nance – powiedział kojącym me uszy głosem i zaczął masować mi ramiona, czym poniekąd faktycznie mnie rozluźnił. - Ej, chłopaki! - krzyknął nagle, patrząc mi prosto w oczu i śmiejąc się chytrze pod nosem. - Nancy przyszła!
            Obrócił mnie, powtarzając jeszcze raz, że mam się rozluźnić i zaczął mnie powoli pchać do przodu, ja zaś poruszałam się jak ostatnia sierota. Strasznie stresowałam się tym spotkaniem, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że są oni normalnymi chłopakami, a może i nawet bardziej głupkowatymi niż Charlie i Harry zważywszy na to, że są kumplami tego drugiego.
            Wyłoniliśmy się zza wyjścia na ogródek, a cztery pary oczu wlepiły się natychmiastowo w moją postać. Uniosłam nieśmiało rękę i kiwnęłam nią na przywitanie, siląc się na szczery uśmiech, który niestety mi nie wyszedł. Zaprezentowałam się... Nijako. Może gdybym wiedziała co mnie tutaj czeka, przygotowałabym się i moje pierwsze wrażenie byłoby stokroć lepsze.
            Chłopcy porozsiadali się wygodnie na leżakach i krzesłach, a jeden z nich swobodnie leżał sobie na hamaku. To on jako pierwszy mi odpowiedział, a raczej radośnie odmachał, robiąc przy tym jakąś minkę. Jeszcze inny pokazał znak peace, a dwaj pozostali jedynie rzucili krótkie „Hej”. Nic nadzwyczajnego. Na co ja liczyłam? To taka sama sytuacja jakby Charlie wziął mnie gdzieś do swoich znajomych. Zwykli ludzie. To tylko zwykli ludzie. To, że są sławni nie nakazuje im być miłymi dla wszystkich wkoło.
            - Więc to są... - zaczął Harry, a ja zupełnie, ale to zupełnie niepotrzebnie przerwałam mu, aby wtrącić swoje niepoprawne trzy grosze.
            - Zach, Louis, Liam i Niel – powiedziałam niezwykle pewna siebie, zaraz potem spotkałam się z kolejną falą chichotu. Co zabawnego było w tym, że znałam ich imiona?
            - Właściwie to Niall – odparł blondyn, nadal zrywając boki, jakbym nie wiadomo jaką gafę palnęła.
            - I Zayn.
            - A my... to na odwrót – dodał na koniec Louis, który okazał się być Liamem. Cóż, nie zagłębiam się zbytnio w czasopisma dla czternastolatek. Pomyliłam się troszeczkę. Wielkie mi co.
            - Och... - szepnęłam sama do siebie i poczułam jak mimo moich obojętnych myśli, oblewa mnie fala gorąca. - Byłam blisko – zaśmiałam się nerwowo.
            Harry najwyraźniej nie chciał przeradzać tego wszystkiego w coś oficjalnego, a otóż tak to wyglądało, gdyż oboje staliśmy na werandzie centralnie przed całą resztą zgromadzonych. Pociągnął mnie za sobą, abyśmy usiedli. Zajęłam miejsce gdzieś z boku tak jakbym, za przeproszeniem miała kij w tyłku, w duchu modląc się, żeby One Direction nie zadawali mi żadnych pytań.
            - A więc to ty jesteś TĄ Nancy... - zagadnął mrocznym tonem blondyn, dając nacisk na przedostatnie słowo.
            - Dużo o tobie słyszeliśmy – kontynuował równie tajemniczym i groźnym głosem Zayn.  Powoli wyczuwałam w tej całej scenie groteskę.
            - Dużo... - ciągnął Liam.
            Oni chyba mieli jakiś scenariusz albo byli tak fantastyczni w improwizacji. Innego wytłumaczenia dla tej dziwacznej sceny nie było. Poczułam się jeszcze bardziej niezręcznie, ale postanowiłam robić dobrą minę do złej gry i szybko odpowiedziałam:
            - Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. - Posłałam im nieśmiały uśmiech, jednak tak naprawdę chciałam uciec gdzie pieprz rośnie.

Nagle, ni stąd, ni zowąd oliwy do ognia dolał Louis, który wymownie prychnął. Nie wiem, o co mu chodziło, ale podejrzewam, że Harry musiał im nieźle nagadać na mój temat.
            - Nie ma się czym martwić - odezwał się w końcu Liam, który najwyraźniej postanowił przerwać ciszę, która nastała.
            - Chyba, że paroma wstydliwymi anegdotkami - dorzucił Niall.

Czułam, jak moje serce zaczyna mocniej bić i podnosi mi się ciśnienie. Dopiero co poznałam słynnych członków One Direction, a już jestem pod ich ostrzałem. Gratulacje Nancy.
            - Tak, tak, próbujcie ją pocieszyć. To i tak nie zmienia faktu, że wiemy o niej dużo za dużo.
            Głos Louisa przeszedł przez moje ciało jak strzała. Nie spodziewałam się, że ktoś, kto tak naprawdę mnie nie zna, może mówić do mnie takim tonem. Teraz jeszcze bardziej chciałam stamtąd uciec i wrócić dopiero, kiedy oni znikną. Nie wiem, co Harry sobie wyobrażał, sprowadzając mnie tutaj, ale zapewne nie przewidywał, że spotkanie potoczy się w taki właśnie sposób.
            - Lou – zwrócił mu uwagę loczek, a atmosfera diametralnie się naprężyła. Wszyscy zamilkli i spoglądali po sobie. Przysięgam. Marzyłam o niemożliwym. O wyparowaniu. O staniu się niewidzialną. O zakończeniu tej żenującej sceny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro