Rozdział 8 - Mieszane uczucia
sierpień, 2012
Odkąd Charlie poinformował mnie o przyjeździe Harry'ego, każda wizyta w domu Anne była dla mnie istną katorgą. Mimo iż lubiłam opiekować się Williamem, z niecierpliwością spoglądałam na zegarek, odliczając minuty do końca swojego „dyżuru”. Każda sekunda niemiłosiernie mnie dręczyła, a niepewność wierciła dziury w ścianie podpisanej „stabilizacja psychiczna”. Przez to, że nie miałam pojęcia kiedy zjawi się „złote dziecko”, stawałam się coraz bardziej nerwowa. Nie potrafiłam się zrelaksować i oddać w pełni zabawie z Williem, co było ogromnym błędem. Powymyślałam mnóstwo scenariuszy odnośnie konfrontacji, ale jak to zwykle bywa, żaden z nich się nie sprawdzi. Zawsze oczekuj tego, co nieoczekiwane. Moje sceny wyglądały zbyt idealnie, bo we wszystkich to ja wychodziłam zwycięsko, dlatego w rzeczywistości najbardziej prawdopodobnym było, iż to właśnie Harry spoliczkuje mnie werbalnie.
Można powiedzieć, że popadłam w jakąś paranoję. Nawet najmniejszy szmer w domu Coxów działał na mnie niczym elektryczny pastuch na lisy. Gdy tylko usłyszałam cokolwiek podejrzanego, reagowałam jak spłoszone jagnię. Czułam się co najmniej głupio. Czego tak naprawdę się bałam? Kolejnego upokorzenia, tego, że nie dam rady opanować wściekłości, czy też może tego, że nie będę wiedziała co odpowiedzieć? Sama nie byłam pewna. Ciężko było mi zgadnąć jak dokładnie się zachowam, choć sądząc po reakcjach na nic nieznaczące szmery mogłam jedynie przypuszczać, że nie tak jakbym chciała.
- Witam państwa. - Ni stąd, ni zowąd nade mną i Williem pojawiła się uśmiechnięta Anne, a ja aż podskoczyłam w miejscu ze stresu. Byłam rozjuszona do granic możliwości. Chcąc uniknąć niewygodnych pytań, uniosłam kąciki ust ku górze i przywitałam się promiennie.
- W przyszłym tygodniu mam wolne, więc nie musisz odbierać Williama ze szkoły – zakomunikowała mi przyjaźnie kobieta. Poczułam się jakby spadł mi kamień z serca i zobaczyłam promyk nadziei, że i tym razem uda mi się uniknąć niepożądanego spotkania. - Oczywiście sobotę też masz wolną – dodała szybko dla wyjaśnienia.
- W razie czego jestem pod telefonem – odparłam, jak na dobrą nianię przystało, choć w gruncie rzeczy nie chciałam zobaczyć jej imienia na wyświetlaczu. Mimo wszystko trzeba było zachować jakieś pozory.
Wolny tydzień definitywnie wskazywał na przyjazd Stylesa, a gdy już nadszedł siedziałam w domu zabarykadowana ze wszystkich stron. Cała ta sytuacja była co najmniej komiczna, zatem tata nie szczędził sobie żartów, za to mama próbowała go przekonać, że wcale nie chodzi o temat tabu, tylko najzwyczajniej w świecie wzięłam się za dalsze pisanie książki.
Spotkanie z Lauren Wright miałam już za sobą i całe szczęście odbyło się ono bez żadnej riposty z mojej strony. Radość, która mnie przepełniała z trudem pozwoliła mi na wypowiedzenie choć jednego zdania bezbłędnie, więc zmontowanie jakiejś błyskotliwej uwagi graniczyło z cudem.
Podpisałam kontrakt, gonił mnie termin na dostarczenie kolejnego materiału. Najpóźniej do końca czerwca 2013 roku książka miała trafić do księgarni, zaś prace nad nią miały zakończyć się w maju. Teoretycznie miałam mnóstwo czasu, bo aż dziewięć miesięcy, praktycznie było to do prawdy niewiele. Zważywszy na problemy z weną i skupieniem się można by rzecz, że nawet bardzo niewiele.
Siedziałam zgarbiona przy biurku i gapiłam się bez celu na kartki poprzyczepiane na taśmę klejącą do ściany. Byłam na tyle uboga w organizowanie swojego czasu i pieniędzy, że nie umiałam wybrać się do sklepu po znacznie praktyczniejszą tablicę korkową. Zamiast jako tako uporządkowanych notatek, miałam kompletny bałagan. Trochę pospadało na biurko, niektóre za nie, a jeszcze inne spadając przyczepiły się do czegoś po drodze. Jakoś nie bardzo pałałam, aby to sprzątnąć. Wolałam tłumaczyć to sobie jako artystyczny nieład tworzący ze mnie nieogarniętego artystę poświęcającego się w całości swemu dziełu. Czasami ironia pomaga zobaczyć brzydkie rzeczy w odrobinę lepszym świetle.
Zawiesiłam palce nad klawiaturą i przeniosłam wzrok na pustą kartkę w wordzie. Dłuższą chwilę tkwiłam tak i zmuszałam się do wystukania choć jednego zdania. Niestety miałam wrażenie, że część mózgu odpowiadająca za twórczość i kreatywność została zamknięta na kłódkę, do której klucz wyrzucono na dno oceanu. Blokada sięgnęła zenitu.
Warknęłam zmęczona tym całym nic nie robieniem i załamana schowałam głowę w dłoniach. Jedynym wyjściem był sen i odpoczynek, a także nadzieja, że później wyleję z siebie litry słów.
Nie zdążyłam obrać odpowiedniej pozycji do spania, a mój telefon wszczął przeogromny lament. Nie używałam go aż kilka godzin, musiało być mu smutno.
- O mój boże, Nance, nie uwierzysz! - krzyknęła podekscytowana Minnie, a ja tradycyjnie odsunęłam komórkę od ucha. - Byłam dziś na chwilę w Macclesfield i zgadnij kogo spotkałam!
- Madonnę? - mruknęłam niesamowicie zamulona. Jeszcze przed sekundą szykowałam się do drzemki, nie byłam w stanie rozmawiać z przyjaciółką tak ochoczo jak ona ze mną. Dopiero po chwili przeszło mi przez myśl, że być może tą osobą był Styles, ale momentalnie odrzuciłam tę opcję, ponieważ na jego widok Minnie nie cieszyła by się zbytnio.
- Psujesz chwilę mojej bezgranicznej euforii – burknęła niezadowolona, a ja szybko zaczęłam przepraszać, aby już nie przeciągać.
- Więc kogo spotkałaś?
- Grace!
- Grace?! - powtórzyłam i natychmiast podniosłam się do pozycji siedzącej. Kiedy to ja ostatnio widziałam tę wariatkę?! Sto lat, oj sto lat! Po tym jak wyprowadziła się z Holmes Chapel bywała tu tak rzadko, że śmiało można by zliczyć na palcach jednej ręki. - Na długo przyjechała? - spytałam od razu, nie kryjąc jak szczęśliwa byłam na tę wieść.
- Tylko na kilka dni. Umówiłam się z nią na dziś wieczór.
Spojrzałam na budzik stojący przy łóżku i dotarło do mnie, że wieczór zbliżał się wielkimi krokami, w związku z czym pożegnałam się z Minnie i popędziłam do łazienki.
Fakt, że już niedługo zobaczę się z Gracie wręcz mnie uskrzydlał. Uwielbiałam tę dziewczynę, uwielbiałam spędzać z nią czas, gdy jeszcze była tu z nami. Krótko po Junior High jej rodzice wzięli rozwód i na mocy decyzji sądu musiała zamieszkać z ojcem w Londynie. Kawał drogi stąd, dlatego też nie wracała na stare śmieci zbyt często. Jedynie na święta, aby zobaczyć się z mamą, choć i tak zawsze znajdywała chwilkę dla mnie i Fletcher.
Tym razem nie poinformowała nas o swojej wizycie, ponieważ chciała nam zrobić niespodziankę, która ostatecznie nie wypaliła, gdyż przypadkowo wpadły na siebie z Minnie. Ostatnim razem Grace była w naszej małej dziurze podczas Bożego Narodzenia, czyli kupę czasu temu. Miałyśmy sporo do nadrobienia i jeden wieczór spędzony razem przy piciu piwa i plotkowaniu nie mógł nam tego w całości zrekompensować.
Powell nie zamykała się buzia, tak samo mnie i Minnie. Gadałyśmy jak najęte. Wspominałyśmy, opowiadałyśmy sobie jakieś historie, wypytywałyśmy się nawzajem o różne rzeczy. Jak za dawnych lat.
- Jak ci się tam żyje, co? - spytałam ciekawa, popijając Carlsberga. Grace najwyraźniej nie lubiła mówić o sobie, bo zaczęła bardzo nieśmiało, ale z czasem się rozkręciła i nadawała o swoim życiu w wielkim mieście z coraz to większym entuzjazmem. Mieszkała w całkiem bogatej dzielnicy, chodziła do dobrej szkoły, miała dużo, nowych znajomych, ale wspominając o nich dobitnie zaznaczyła, że to my zawsze będziemy tymi najważniejszymi.
- Poznałaś kogoś sławnego? - Minnie zdecydowanie pragnęła usłyszeć coś o Aaronie Johnsonie, którego ubóstwiała albo o jakimś innym przystojnym aktorze czy piosenkarzu, dlatego zadała to pytanie, a jej oczy aż świeciły się z podniecenia. Grace zaśmiała się pod nosem, jakby przypomniała sobie jakąś anegdotkę z nią i jakąś gwiazdą w rolach głównych.
- Jeśli zaliczamy Stylesa do sławnych ludzi, to owszem – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic, a na naszych twarzach pojawiły się dwa ogromne znaki zapytania, więc dziewczyna pospieszyła z wyjaśnieniami. - Mieszka niedaleko mnie i czasem chodzimy na piwko, ale uwierzcie mi, czasem przez duże „c” - dodała dla podkreślenia rzadkości tych spotkań.
- Och..
Nie mogłam wydobyć z siebie niczego więcej jak zwykłego westchnięcia. Powell nie miała przecież pojęcia, że Harry wciąż był traktowany w moim towarzystwie jako tabu, dlatego też kontynuowała swoją wypowiedź.
- W sumie to nie bardzo się zmienił. Nadal jest takim głupkiem jak niegdyś, tylko trochę przystojniejszym.
Poczułam ukłucie w okolicach brzucha, z którego byłam niekoniecznie zadowolona. Nie podobało mi się to, w jaki sposób reagowało moje ciało na wzmianki o nim. Starałam się wyprzeć go z mojej głowy od dawna, ale ciągle coś mi na to nie pozwalało. Wbrew własnej woli wyobraziłam go sobie i o dziwo było to wyobrażenie ze szczerym uśmiechem, a nie z tym ironicznym, zwiastującym wygraną – tak, jak zazwyczaj. Co się, do cholery, ze mną działo?
Gdybym nie przyjęła tej pracy u Anne wszystko było by dobrze. Nie zobaczyłabym zdjęcia, nie przejmowałabym się, że go znów spotkam, nic by do mnie nie powróciło. Żyłabym sobie po swojemu, nie mając problemów z pisaniem. Żyłabym sobie zadłużona na nie wiadomo ile, ale wolałabym martwić się oddaniem komuś pieniędzy pożyczonych na książkę niż martwić się tym, co związane z nim.
Czułam się chora. Chora na Stylesa, chora na naszą przyjaźń, chora, nieuleczalnie chora i wreszcie dotarło do mnie, że jedynym lekarstwem na tę przypadłość było to, przed czym wciąż uciekałam; to, do czego dojść miało niebawem. Zrozumiałam, że w końcu muszę stanąć w miejscu i czekać na ten moment, uzbrojona w cierpliwość, opanowanie i szeroki zasób słów. Gotowa na rozwiązanie tego żenującego „czegoś” raz a dobrze. Gotowa na odezwanie się do Harry'ego po raz pierwszy po tych kilku latach.
- Nie widujemy go tu zbyt często – odezwała się Minnie, aby uratować naszą trójkę przed krępującą ciszą, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.
- Ja też widzę się z nim sporadycznie. Chyba woli vipowskie imprezki.
Kompletnie bezpodstawnie miałam pretensje do Grace o to, że spotyka się z Harrym. Ogromne pretensje. W jednej chwili poczułam do niej lekką nienawiść spotęgowaną przez alkohol. Przecież to ja byłam jego przyjaciółką i to ze mną powinien spędzać czas, a nie z kimś, z kim nigdy nie miał tak dobrego kontaktu, jak ze mną. Poza tym w ogóle nie chciałam słuchać o nim z ust osób trzecich. Wprawiało mnie to w nieprzyjemny nastrój. Było mi z tym źle i wiedziałam, że to jak najbardziej nie w porządku z mojej strony. Nie miałam prawa być na kogoś zła za to, że z nim rozmawia. Na szczęście nie wypuściłam tych dziwnych emocji na zewnątrz, tylko zdusiłam je jakoś w sobie, mimo to czułam się winna i sama się skarciłam za tak niedorzeczne myśli. Przemawiała przeze mnie zazdrość o kogoś, kto mnie odepchnął. Wciąż znajdowałam się na straconej pozycji.
Nie chcąc już dłużej ciągnąć tego tematu, postanowiłam na moment zmienić się w próżniaka i pochwalić się swoim ostatnim osiągnięciem.
- Wydaję książkę!
Gracie rozpromieniała i otworzyła usta ze zdumienia, po czym zbombardowała mnie tysiącem pytań i pochwał. Odwrócenie jej uwagi było doprawdy łatwiejsze niż myślałam.
Podążałyśmy z Minnie w stronę Carlton Road, aby spotkać się z Charliem, który już tam na nas czekał wraz z paroma innymi osobami. Tym razem dla odmiany mieliśmy przejechać się na jakąś plenerową imprezę do Leeds, gdzie w każdy piątek działo się coś większego. Ze względu na odległość dzielącą nas od owego miasta zdecydowaliśmy pojechać tam w południe. Miles zebrał kilku swoich znajomych, których ja i Fletcher kojarzyłyśmy jedynie z widzenia, ale nie przeszkadzało nam to. Im nas więcej, tym weselej.
Przechadzałyśmy się wolnym krokiem uliczkami Holmes Chapel i rozkoszowałyśmy się wyjątkowo ładną jak na Anglię pogodą, kiedy to dostałam soczystego kopa w tyłek od losu. Zza jednego z rogów wyłoniły się dwie doskonale znane mi osoby, na widok których niemalże dostałam palpitacji serca.
- O kurwa...
Tylko tyle zdążyłam z siebie wydusić zanim oblałam się rumieńcem, a moje kończyny dostały parkinsona. Minnie po zorientowaniu się, w co aktualnie brniemy wydostała z siebie cichutkie westchnięcie i zapewne, zupełnie jak ja, nie potrafiła wymyślić na poczekaniu żadnego konkretnego planu działania. Ja natomiast starałam się zasłonić jakoś twarz włosami, co wychodziło mi nieudolnie.
- Myślisz, że mnie zauważyli? - mruknęłam wystraszona sytuacją, w jakiej się znalazłam.
- Obawiam się, że tak.
Ostrożnie odgarnęłam włosy i ujrzałam uśmiechniętą od ucha do ucha Anne, machającą mi z oddali. Po raz kolejny przeklęłam w duchu i nieśmiało odmachałam. A więc to teraz. Panie i panowie zostańcie przed odbiornikami, bo już za chwilę najbardziej wyczekiwana premiera telewizyjna tego roku. Światło, kamera, akcja. Czas na show time.
Szedł zaraz obok niej. Miał na sobie ciemne spodnie, jakąś zwykłą, zwiewną koszulkę, trampki i okulary przeciwsłoneczne. Głowę odwrócił na bok, prawdopodobnie aby uniknąć spojrzenia na mnie. Przez czarne ray bany na jego nosie nie wiedziałam gdzie dokładnie patrzy, choć mogłam być pewna, że na sto procent nie na mnie. Ani trochę nie przypominał starego Harry'ego. Wydoroślał, przybrał odrobinę na masie, miał trochę krótsze włosy niż zwykle. Wydawał się być także bardziej pewny siebie. Ostatni raz, gdy widziałam go na żywo miał miejsce ponad półtora roku temu. Od tamtego czasu widywałam go jedynie na okładkach czasopism i w reklamach w telewizji, które nie łatwo było ominąć. Nic więc dziwnego, że po zobaczeniu go z tak bliskiej odległości moje serce zabiło mocniej, a fala gorąca nie omieszkała przeze mnie przejść. Westchnęłam głęboko i znów poczułam pewnego rodzaju ból. Zrobiło mi się słabo, lecz gdy tylko przestałam na niego patrzeć, powróciłam do normalnego stanu.
- Dzień dobry, dziewczynki – przywitała się niczego nieświadoma Anne, a ja i Minnie odpowiedziałyśmy jednocześnie. - Jak ci mija urlop, Nancy? - zażartowała kobieta. Była tak pozytywną postacią, że aż nie można było jej nie lubić. Serce mi się kroiło, gdy pomyślałam o konflikcie z jej synem. Nieuniknionym był fakt, iż nasza grzeczna rozmowa ma wielkie szanse na przerodzenie się w coś mniej kulturalnego w przeciągu kolejnych minut. Anne nie zasługiwała na bycie świadkiem czegoś takiego.
- Nie najgorzej – odparłam nerwowym tonem, chociaż z całych siły próbowałam pozostać w pełni zrównoważona. - Właściwie to dużo ostatnio piszę – skłamałam z aż za dużą satysfakcją w głosie. Nic lepszego nie przyszło mi na myśl, jak pochwalenie się przed Stylesem sukcesem związanym z książką, a wzmianka o pisaniu skierowała mnie bezpośrednio na ten temat.
- Och, to świetnie – rzekła Anne jak zwykle szczerze. - Bardzo dobrze się składa, że na ciebie wpadłam – dodała po chwili, a poziom mojego zdenerwowania wzrósł. Nie dość, że musiałam zatrzymać się, aby zamienić z nią kilka słów w obecności jej starszego syna, co dostatecznie mnie krępowało, to jeszcze wprawiła mnie w niepewność tym zagadkowym stwierdzeniem, bo niby czemu miało by się dobrze składać, hę???
- Robin rozmawiał ostatnio z Markiem i doszli do wniosku, że już dawno nie spotkaliśmy się w rodzinnym gronie. Akurat ten weekend mamy wolny, więc postanowiliśmy, że jutro zjemy razem obiad u nas.
Otworzyłam szerzej oczy z niedowierzania. Co też oni sobie wyobrażali?! Co to za knucie za moimi plecami? Pierwszą rzeczą, jaka przeleciała mi przez myśl było to, że nie stawię się na żadnym spotkanku towarzyskim mającym na celu nie wiadomo co!
- Tatuś nic mi nie wspominał. – Uśmiechnęłam się sztucznie, w głębi duszy będąc wściekła na ojca za potajemne spiskowanie.
- Nie jesteś jedyną osobą, która nie wiedziała – burknął nagle Harry, nadal gapiąc się gdzieś w przestrzeń. Pozwoliłam sobie na niego zerknąć, a trwało to nie dłużej jak dwie sekundy. Stał niespełna metr ode mnie z rękoma w kieszeniach. Jego lekceważąca postawa doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Miałam ochotę uderzyć go w tę piękną twarz z całej siły i odejść bez słowa, jednak opanowałam swoją nienawiść i oschle odparłam:
- Łączę się z tobą w bólu.
Dodałam sobie jeszcze w myślach „debilu” dla lekkiego odreagowania.
Z jednej strony strasznie za nim tęskniłam, z drugiej natomiast chciałam obsypać go wszystkimi przekleństwami, jakie znałam. W jednej chwili pragnęłam rzucić mu się na szyję i nie wypuszczać z objęć, zaraz potem marzyłam o torturowaniu go wedle najokrutniejszych rosyjskich przepisów wojennych. Nienawidziłam go za to, że wzbudzał we mnie tak skrajne i mieszane uczucia. Wciąż.
- Jestem dozgonnie wdzięczny – rzucił momentalnie w cholernie irytujący sposób. Niewiele, przysięgam, niewiele brakowało, aby woda we mnie zagotowała się ostatecznie, a przykrywa wystrzeliła ku górze. Na szczęście Anne w porę przekręciła kurek w gazówce.
- W takim razie do zobaczenia jutro – powiedziała pospiesznie i pociągnęła syna za skrawek koszulki, dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty oglądać żadnych sprzeczek. Z grobową miną ominął mnie szerokim łukiem, a chłód bijący od niego nie równał się z temperaturą panującą na Sybirze.
Zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Nie miałam wyboru, musiałam zjeść obiad w towarzystwie Harry'ego Stylesa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro