Rozdział 17 - Gorączka sobotniej nocy
- Nancy! Nancy, wstawaj!
Usłyszałam nad sobą czyjś szept, ale nie interesowało mnie czyj. Marzyłam jedynie o ciszy i spokoju, które zostały właśnie naruszone.
- Daj mi spokój – mruknęłam z wyrzutem i zakrywając się bardziej kołdrą, przekręciłam się na drugi bok, aby pokazać temu osobnikowi, że nie interesuje mnie jego propozycja, a raczej rozkaz. Z resztą nadal byłam nieziemsko zmęczona i tak naprawdę nie do końca rozbudzona, jedną nogą wciąż tkwiłam gdzieś tam daleko, we wspaniałej krainie zwanej snem, ponad to w głowie huczało mi jakby odbywały się tam wyścigi słoni.
- Masz pociąg za trzy godziny.
Jęknęłam, a właściwie to wydałam z siebie coś podobnego do ryku jakiegoś puszystego zwierzęcia, może niedźwiedzia albo rozwścieczonego psa, mając nadzieję, że widząc w jakim jestem stanie, ów osoba odpuści i da mi jeszcze trochę pospać. I faktycznie mogłoby się wydawać, że tak też będzie, bo przez około niecałe trzy, może cztery minuty leżałam sobie smacznie w nieprzyzwoicie wygodnym łóżku pod okrutnie mięciutką kołderką i rozkoszowałam się tą wspaniałą chwilą, kiedy to poczułam na swojej głowie coś zimnego. I nie był to lód, nie było to nic metalowego, ba, nie było to nic o stałym stanie skupienia. Kiedy dotarło do mnie, że po mojej głowie i szyi spływa mi cienka stróżka lodowatej wody, poderwałam się do pozycji siedzącej jak oparzona, a moim oczom ukazał się nikt inny jak Harry. Stał zaraz przy łóżku z głupkowatym wyrazem twarzy, a prawej ręce trzymał... strzykawkę?
- Co ty robisz?! - spytałam z wyrzutem, totalnie zdezorientowana.
- Sikam – odparł bez ogródek i wyciągnął rękę na całą jej długość, aby psiknąć mi wodą prosto w twarz i zaśmiewać się przy tym w najlepsze.
Zważywszy na fakt, że zostałam brutalnie obudzona, a kac doprawdy mi doskwierał teraz już ze zdwojoną siłą, oburzyłam się nie na żarty. Automatycznie zakryłam się rękoma, ale i tak trochę cieczy zdążyło podjąć bliskie spotkanie z moją buzią.
- Zabiję cię, Styles! - warknęłam, gdy najwyraźniej amunicja mu się skończyła albo sam zdecydował zachować coś na później i wyskoczyłam z pościeli gotowa do ataku. Dorwałam go w ułamku sekundy i wtedy zaczęła się istna batalia. Z jednej strony ja, zła, właściwie to wściekła za przerwanie mi snu, całkiem poważna, gotowa do odwetu, z drugiej roześmiany, dobrze bawiący się Harry. Podejrzewam, że moja złość poniekąd bardziej go rozbawiła, w sumie to mogłam być tego pewna.
W pełnym skupieniu starałam się odebrać mu jego tajną broń i odegrać się na nim za tę niekonwencjonalną pobudkę, z tym że zamiast tego jedynie pogorszyłam sprawę. Podczas tej plątaniny dziejącej się na jakichś dwóch metrach kwadratowych, ponieważ pokój gościnny nie grzeszył wielkością, nie zdołałam osiągnąć postanowionego sobie celu, a tylko bardziej ucierpiałam. Mianowicie w trakcie wyrywania sobie strzykawki z rąk do rąk, Harry sprytnie wycelował ją w moją stronę i bez żadnych skrupułów nie pożałował mi ani minimetra pozostałej wody, dzięki czemu miałam na koncie już drugie spotkanie bliskiego stopnia z owym żywiołem.
Będąc na straconej pozycji, postanowiłam uciec z pokoju w poszukiwaniu broni dla siebie. Gdy tylko otworzyłam drzwi omal nie wpadłam na Louisa, który akurat przechadzał się tamtędy. Zgrabnie go wyminęłam i nie zwracając uwagi na to czy Harry podąża moim tropem, rzuciłam w stronę chłopaka pytanie:
- Macie jeszcze jakieś strzykawki?
Spojrzał na mnie z tą swoją obojętnością wymalowaną na twarzy, po czym odparł:
- Zobacz w szufladzie.
To chyba była najnormalniejsza wymiana zdań między nami, ale nie miałam wtedy czasu na dywagacje na ten temat.
- Nieźle się trzymasz po wczoraj – dodał nagle zgryźliwie, zaburzając tym samym moje wcześniejsze myśli, jednak nie miałam ani większej ochoty na interpretowanie jego słów, ani czasu. Zmarszczyłam tylko machinalnie brwi, lecz gdy dopadłam szafek w kuchni, przeszukiwanie ich w zaskakującym tempie stało się moim tymczasowym priorytetem.
- Eureka! - powiedziałam sama do siebie, kiedy w drugiej szufladzie wygrzebałam jakąś strzykawkę. Czym prędzej nalałam wody do jakiejś szklanki i zapełniłam nią swoją „spluwę”, następnie odstawiłam do połowy pełne naczynie na bok. Wystarczyło, że obróciłam się w stronę drzwi do pokoju gościnnego, a przede mną jak grzyb po deszczu wyrósł Harry. Nie odczekując ani sekundy wycisnęłam na jego twarz wszystko, co miałam, a kiedy chłopak stracił widoczność na krótką chwilę, zaczęłam uciekać na około wysepki kuchennej koło, której staliśmy. Nie zdążyłam jej dobrze okrążyć i wtem poczułam na sobie spory strumień wody, zupełnie jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Momentalnie stanęłam jak spetryfikowana nie do końca mogąc uwierzyć w to, co miało miejsce przed paroma sekundami. Wiedziałam, że Styles czasami miewał zajawki na bycie kretynem, a jeszcze częściej działał pod impulsem i nie myślał o tym, co robi i to właśnie był jeden z takich momentów.
Zapadła cisza, przez którą przebijał się gdzieś tam stłumiony chichot Louisa, nic poza tym. Wyglądało na to, że tym razem Harry'emu nie było do śmiechu.
Tkwiłam prawie że na środku korytarza łączącego salon z kuchnią, całkowicie przemoczona i w niewielkim szoku. Dobrze, że byłam ubrana w ciuchy z poprzedniego dnia, bo gdybym miała na sobie piżamę byłoby mi widać piersi, co nie koniecznie byłoby najwygodniejsze zważając, że wpatrywało się we mnie dwóch facetów.
- Przepraszam, Nancy, przepraszam, ja nie chciałem, to był impuls, przepraszam.
W końcu Harry rozpoczął swój lament, a ja śmiało mogłam stwierdzić, że był on całkiem na serio. Tyle, co go znałam, wiedziałam kiedy się wygłupiał, a kiedy był całkowicie poważny i tym razem stawiałam cały swój majątek na tę drugą opcję. Z racji, że role się obróciły pomyślałam, że czemu by nie udawać śmiertelnie obrażonej, kiedy w rzeczywistości ta ostatnia scena trochę bawiła nawet mnie, poszkodowaną.
Podniosłam na niego swój sędziwy wzrok i z kamienną twarzą podeszłam bliżej. Gdy podnosiłam rękę, aby zakryć mu palcem usta, by powstrzymać ciągle wypowiadane przez niego „przepraszam”, on odsunął się zupełnie jakby myślał, że go uderzę. Z trudem powstrzymałam się choćby od prychnięcia, jego reakcja była śmieszna. On naprawdę myślał, że go uderzę. Co za głuptas.
- Wygrałeś tę rundę, Styles, ale bitwa wciąż trwa – wycedziłam w dość podniosły sposób i przez dłuższą chwilę patrzyłam na niego groźnie, po czym skierowałam się do „swojego” pokoju i zniknęłam za jego drzwiami, jednocześnie zostawiając chłopaka co najmniej zdezorientowanego, z kuchnią do wysprzątania.
Gdy stanęłam przed lustrem, zaraz tego pożałowałam. Podejrzewałam, że nie tylko walka z Harrym miała wpływ na moją iście fantastyczną aparycję, a raczej w większym stopniu przyczyniły się do tego wydarzenia z nocy, których niestety nie potrafiłam przywołać.
Włosy miałam potargane gorzej niż jakbym stała nieopodal morza podczas sztormu, makijaż rzecz jasna rozmazany, oczy przekrwione. Co za wstyd... Aż dziwne, że Louis powiedział, że całkiem dobrze się trzymam po wczoraj.
Gdy tylko wskoczyłam pod prysznic i poczułam na swoim nagim ciele pierwsze stróżki gorącej wody, wydawało mi się, że odpłynę z przyjemności. Ach, prysznic to chyba najpiękniejszy element poimprezowej regeneracji. Odnoszę wrażenie, że spływa po mnie nie tylko sam brud, ale i poniekąd błędy i głupstwa popełnione podczas stanu upojenia. Z tym, że tym razem nie bardzo wiedziałam czego się pozbywam i co właśnie spływało do brodzika.
Otóż to. Co się wydarzyło i jakie było moje zadanie wydane przez Louisa? Kolejny wstyd, ale naprawdę nie pamiętałam. Starałam się przypomnieć sobie cokolwiek, lecz poza urwanymi obrazami, których nie potrafiłam ułożyć chronologicznie nie dojrzałam w odmętach swojego umysłu niczego konkretnego.
Był toast, stałam też przy barze z Niallem i Zaynem, potem Harry gdzieś mnie wyciągnął, rozmawialiśmy o czymś, zaatakował mnie Louis, później znów piłam, a potem... Co potem?
- Od jutra jesteś abstynentem, Nancy – mruknęłam sama do siebie, spoglądając w swoje odbicie w lustrze. Nie przypominałam już w tak wysokim stopniu trupa.
Po zakończeniu rytuału odświeżania się trwającego prawie godzinę, wyłoniłam się z pokoju gościnnego, aby dołączyć do chłopaków i nacieszyć się ostatnimi minutami, które mogłam spędzić z Harrym. Wystarczyło wysunąć nos zza drzwi, aby ujrzeć tę dwójkę siedzącą w salonie i zacięcie wciskającą guziki padów. W sumie to słowo „siedzieć” nie było odpowiednie do opisania ich stanu. Wyginali się na boki, pochylali, wykonywali najróżniejsze pozy, jakby miało im to jakoś szczególnie pomóc w sterowaniu w grze. Obserwując ich, bezszelestnie przesuwałam nogami po panelach, aby ostatecznie usiąść na fotelu naprzeciw Harry'ego, który zerknął jedynie na mnie w błyskawicznym tempie, aby ponownie skupić całą swoją uwagę na ekranie pięćdziesięciocalowego telewizora.
- Dobrze wyglądasz jak na wczoraj – odezwał się nagle, przechylając się w prawo i balansując na skraju fotelu, na którym siedział.
- Możecie przestać mówić szyfrem? - spytałam nieco sfrustrowana. Zupełnie jakby się wcześniej umówili, że będą mnie dręczyć i nękać. Mnie, biedną, nic nie wiedzącą, niczego nie świadomą.
Louis zaśmiał się pod nosem, jak to miał w zwyczaju, od razu zwracając tym na siebie moją uwagę. Znowu leżał jak ostatni obibok, chociaż tym razem dla odmiany był w miarę czysty. W miarę, bo na nosie miał kropkę po paście do zębów.
- Czy ty w ogóle robisz coś innego poza graniem w xboxa? - zwróciłam się do niego, nie mogąc przezwyciężyć chęci zadania tego pytania.
- Teoretycznie rzecz biorąc śpiewam, a praktycznie przeważnie jem, śpię i gram, natomiast obecnie jeszcze się z tobą drażnię – odparł z głupkowatym uśmieszkiem, nawet na mnie nie patrząc, tylko dalej kierując swoją postać w głąb jakiegoś lasu. Mojej uwadze nie umknął chichot Harry'ego.
I ty, Brutusie?
- Brzmi jakbyś był ciężko zapracowany – burknęłam do niego, nie chcąc znów zostać zmiecioną z powierzchni ziemi. W końcu to ja zaczęłam, nie wypadało się zbłaźnić.
- W rzeczy samej, szczególnie to ostatnie odbiera mi resztki sił.
- Niedługo powrócą, nie martw się.
Nic już nie odpowiedział, jedynie oboje wraz ze Stylesem chichotali sobie i dalej grali niezwykle tym pochłonięci. Krótką ciszę, jaka zapanowała wykorzystałam jako przerywnik między, w istocie niepotrzebną wstawką z Louisem a punktem kulminacyjnym naszego spotkania w salonie rezydencji państwa Stylinson, a mianowicie subtelnego podejścia ich i dowiedzenia się o przebiegu wydarzeń nocy z soboty na niedzielę. Zanim jednak zdobyłam się na wejście na ten cienki lód, bacznie przyglądałam się im obu i wyczekiwałam odpowiedniego momentu, którym okazał się być koniec rozgrywki w ich grze. Kiedy Harry odłożył pada na stolik, a Louis sięgnął po paczkę leżących obok niego chrupek, poczułam, że to właśnie ten czas, czas na atak.
- Więc... - zaczęłam dość niepewnie, a raczej bardzo niepewnie i atakiem bym tego nie nazwała. Jak zwykle zagrzewałam się jak przed bitwą o śmierć i życie, a na pole wyszłam niczym potulny kotek. - Wracając do wczorajszego wieczoru...
- Chyba chciałaś powiedzieć „wczorajszej nocy” - poprawił mnie rozbawiony loczek, wpychając sobie kilka chrupek do buzi.
- Taa...
- Nie pamiętasz?! - zawył niezwykle zdziwiony, a zarazem jeszcze bardziej roześmiany. Rzecz jasna Tomlinson nie był mi dłużny i dołączył do przyjaciela.
- Tak jakoś mi umknęło... - Znów mruknęłam nieśmiało pod nosem. Ladies and gentleman, let the battle begin. I ot zaczęło się szydzenie z mojej biednej pamięci, a śmiechom nie było końca.
- Po takiej ilości alkoholu też bym nie pamiętał – przyznał Louis dość łagodnie, czym nieco mnie zaskoczył. Złudne to było bardziej niż fakt, że kiedykolwiek pogłaszczę zieloną alpakę. - Żartowałem! - I wybuchnął histerycznym śmiechem, dalej opychając się chyba swoimi ulubionymi orzechowymi chrupkami, a zarazem wracając do wizerunku, który zdaje się tylko jego najbliżsi (i ja) znali, czyli do rechoczącego gnoma pływającego w okruchach.
- W którym momencie się zgubiłaś? - zapytał Styles, próbując powstrzymać się od łez. Dobrany był z nich duet szyderców, nie ma co.
Ponownie zapuściłam się w najgłębsze zakamarki swojego umysłu, aby zastanowić się kiedy na amen urwał mi się film, finalnie dochodząc do wniosku, że...
- Chyba przy zadaniu.
- Przy którym?
Jak to przy którym?! To było ich więcej niż jedno, czy znowu sobie ze mną pogrywali? Chyba nie byłam aż tak pijana, żeby nie pamiętać aż tyle! Nie zwiastowało to absolutnie niczego dobrego. Po przetrawieniu tego pytania serce mi stanęło, a moje oczy wyglądały jak pięciozłotówki. Naprawdę umknęło mi więcej niż się spodziewałam? Wygląda na to, że Niall rzeczywiście pokazał mi jak bawią się ludzie w stolicy i to z impetem. Cóż... Co się stało, to się nie odstanie, jak to zwykł mawiać Charlie. Pozostało jedynie modlić się w duchu, żeby moje najwyraźniej całonocne podboje nie okazały się być aż tak drastyczne w skutkach i żeby mój honor nie ucierpiał za bardzo.
- Przy pierwszym... - szepnęłam niepewnie gotowa, aby przyjąć na siebie kolejną falę szyderczych śmiechów. Styles i Tomlinson zdawali się mieć ubaw życia, ten drugi nawet omal nie zakrztusił się smakołykami, które razem zajadali. - To powiecie mi co się działo? - burknęłam doszczętnie zgnieciona ich kpieniem ze mnie, równocześnie chcąc je przerwać i przejść do sedna. Kto wie ile jeszcze umieraliby ze śmiechu, gdybym nie zainterweniowała.
- Lepiej usiądź wygodnie i zapnij pasy – poradził mi Harry, sam poprawiając swoją pozycję w fotelu na bardziej komfortową, po czym rozpoczął swój wyszukany monolog. - No więc Lou kazał ci iść do didżeja i poprosić go, żeby pozwolił ci zaśpiewać wersję karaoke Dancing Queen Abby, a ty bez absolutnie żadnego wahania ruszyłaś do didżejki i właściwie to nawet nie spytałaś o pozwolenie, tylko na wstępie zarzekałaś się, że bez względu na wszystko musisz to zrobić i to zrobisz i o dziwo twoja determinacja jakoś na faceta podziałała, bo dał ci mikrofon i włączył melodię. Na początku ludzie myśleli, że właściciel klubu zapewnił im atrakcję i zapowiada się jakieś prawdziwe show, ale jak zeszłaś po schodach i zaczęłaś się kręcić przy barze, śpiewając i tańcząc...
- I dotykając facetów po torsach w wyzywający sposób – wtrącił Louis, przybierając poważny wyraz twarzy, choć i tak wiedziałam, że kryje się za nim coś zupełnie innego.
- I dotykając facetów po torsach w wyzywający sposób, – powtórzył Harry, kontynuując swój wywód. Swoją drogą wspaniale wczuł się w rolę. Ta mimika, gestykulacja... Godne oscara. - ludzie byli nieco zdezorientowani. Trochę pomrukiwali, ale zważywszy na to, że większość z nich była już porządnie wstawiona na drugim refrenie zaczęli śpiewać z tobą i bujali się jak na festynie, co prawdopodobnie dodało ci otuchy.
- I to aż za bardzo, ale przynajmniej było zabawnie – przyznał Tomlinson, robiąc przy tym wymowną minę. Muszę przyznać, że jego komentarze idealnie komponowały się w całą tę opowieść.
- Och, tak, zdecydowanie było ciekawie. - Harry pokiwał z uznaniem głową, wybiegając rozmarzonym wzrokiem gdzieś w dal, co odrobinę mnie zaniepokoiło. - Tak czy siak, weszłaś na bar i tam dokończyłaś swój pierwszej klasy performance, a gdyby nie Zayn wynieśliby cię stamtąd przy akompaniamencie gromkich braw i oklasków, tymczasem dostaliśmy jedynie reprymendę i wróciliśmy do viproomu.
Kiedy chłopak zakończył swoją jakże obszerną wypowiedź siedziałam jak wciśnięta w ten fotel, zupełnie jakby mnie wciągał, pochłaniał, wchłaniał, chciał ze mną stworzyć jedność, tym samym pomagając mi zniknąć na jakiś czas z powierzchni ziemi na wszelki wypadek gdyby ktoś jeszcze miał się dowiedzieć o moim „małym” przedstawieniu. Miałam wrażenie, że śnie, a raczej chciałabym, żeby ta opowieść okazała się być snem.
Tyle razy razem z Minnie, Charliem i paroma innymi osobami robiliśmy różne, grubsze imprezy, ale w życiu nie zdarzyło mi się grać takiego kozaka! Czemu się tak wygłupiłam? Skąd ten nagły przypływ odwagi? Co to był za alkohol? Jakiś magiczny chyba! Albo ktoś mi czegoś dosypał!
Historia znakomita, szkoda tylko, że prawdziwa, a jej głównym bohaterem byłam ja. Gdybym usłyszała to od jakiegoś znajomego śmiało przekształciłabym to w dobre opowiadanie, ale pisanie o sobie samej wydało mi się z deka niezręczne. Świeżo po owych wydarzeniach nie byłam zbytnio gotowa, żeby przyjąć to do siebie na spokój, ale po chwili zastanowienia stwierdziłam, że za jakiś czas mi przejdzie i wszyscy będziemy się z tego nabijać. Póki co martwiłam się o swój wizerunek. Może nie było aż tak źle jak to sobie wyobraziłam, ale sam fakt, że tańczyłam i śpiewałam przed jakąś dobrą setką ludzi w jednym z najpopularniejszych klubów w stolicy mojego kraju nie brzmiał najlepiej. Tym bardziej kiedy doskonale zdawałam sobie sprawę ze swoich możliwości zarówno ruchowych, jak i wokalnych. Co też sobie znajomi Harry'ego o mnie pomyśleli, aż strach spekulować na ten temat.
- Już nigdy się tam nie pokażę – jęknęłam po dłuższej chwili dywagacji wewnątrz siebie, czym wywołałam uśmiechy na twarzach chłopaków.
- Nie tylko tam – dodał Louis, a mnie mocniej wcisnęło w fotel.
Panienko najświętsza, myślałam, że to i tak dużo, a tu kolejna porcja wrażeń się szykowała! Moje przerażenie było tak silne, że na momencie przez całe moje ciało przepłynęła fala gorąca, a na policzki wdały się szkarłatne rumieńce.
Słowa bruneta brzmiące „nie tylko tam” zapowiadały tylko jedno. Byliśmy nie tylko w Funky Buddha.
- Czyli jest gorzej?
Obaj potwierdzili ruchem głowy, na co ciężko westchnęłam.
- Ale nie martw się, Londyn to duże miasto. - Harry próbował mnie pocieszyć, ale zabrzmiał jakby sam nie wierzył w to, co mówi. Chcąc rozwiać resztę niedopowiedzeń i wątpliwości opowiedział mi resztę nocy. W połowie przestałam się zadręczać tym jaka jestem durna, tak niedorzeczne to wszystko było. Ze zdania na zdanie coraz bardziej nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
Otóż, po widowisku, jakie odstawiłam przed barem, a także i na nim, jak wcześniej wspomniał Styles wróciliśmy do viproomu, gdzie rzekomo nie zamykała mi się buzia. Podobno rozmawiałam z każdym po trochu, nawet z Louisem, co było niemałym zaskoczeniem. Około trzeciej opuściliśmy klub z zamiarem pojechania do domu. Warto tutaj podkreślić słowa „z zamiarem”, ponieważ ów plan nie do końca się powiódł, wiadomo za czyją sprawą. Kiedy wszyscy czekali nieopodal klubu na kierowcę, który zazwyczaj odwoził nietrzeźwych chłopców po imprezach, ja postanowiłam uprzykrzyć im trochę powrót i zniknęłam. Szukali mnie dobre dziesięć minut, choć według Louisa trwało to dłużej. Koniec końców znaleźli mnie dwie ulice dalej, siedzącą na schodach jakiejś kamienicy z kotem na kolanach. Kiedy spytali mnie skąd go mam i prosili, żebym go odłożyła i poszła z nimi do samochodu, zaczęłam się wykłócać, że to wcale nie jest kot, tylko szop i chcę go za wszelką cenę uratować, bo to nie jest jego środowisko i wezmę go do domu na noc, żeby się nim zaopiekować, a rano odwiozę go do zoo. Nie mam najbledszego pojęcia skąd wytrzasnęłam tego szopa i czemu wydawało mi się, że kot to szop, ale ponoć twardo przy tym trwałam i nie dałam sobie powiedzieć, że w rzeczywistości naprawdę był to zwykły kot. Cytując Harry'ego, który rewelacyjnie wczuł się zarówno we mnie, jak i w Nialla, perfekcyjnie naśladując nasze głosy i tony, jakimi według niego się posługiwaliśmy:
- No i Niall mówi do ciebie „Nancy, ale to jest kot”, a ty do niego ze stoickim spokojem „Nie, Niallu, to jest szop”, na co on „Nie, kobieto, to jest najzwyklejszy kot”, a ty znowu swoje „Szop i koniec”, a potem cie podrapał i uciekł.
A ja, mimo podrapania nadal twierdziłam, że był to szop. Całe szczęście, kiedy chciałam rzucić się w pogoń za swoim nowym pupilem, którego zdążyłam już nawet nazwać Teodorem, Liam w porę zareagował. Przez kilka minut do nikogo się nie odzywałam i zarzucałam im, że mnie oszukali prosto w twarz i że doskonale wiem, że to nie był kot, ale kończąc ten absurdalny wątek, w między czasie dowiedziałam się, że Zayn, Nick i kilka innych osób pojechali do domów, co wyjaśniało dlaczego wczas pastwiło się nade mną czterech facetów, a mianowicie Harry, Niall, Liam i Louis. Ten drugi wpadł wtedy na fantastyczny pomysł albowiem stwierdził, że skoro byłam, aż tak pijana, żeby pomylić kota z szopem mogą zrobić mi żart i udawać, że tak naprawdę miałam do wykonania dwa zadania, a nie jedno. Nie trudno się domyślić, że złapałam się na ich haczyk. Tak na marginesie cała czwórka to istni geniusze, że przystanęli na coś takiego, lecz jak to przez całą opowieść zastrzegał się Harry „przynajmniej było śmiesznie”. W każdym razie drugie zadanie miało być zadaniem wspólnie przez nich wymyślonym i tutaj popisali się swoją niezmierzoną kreatywnością i pomysłowością, ponieważ kazali mi ukraść amerykańską flagę, która wisiała obok szyldu jakiegoś fast fooda znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Rzecz jasna odwaga wciąż mi dopisywała, tak samo jak szampański humor, więc bez zbędnych ceregieli wspięłam się jakoś po parapecie i zdobyłam relikwię imprezy. Jakież było moje szczęście zarówno, że bar był zamknięty, jak i dlatego, że wyszłam z tego cało. A propos, przez cały czas, gdy wysłuchiwałam historii o swoich rycerskich czynach, przeleciało mi przez myśl jak to możliwe, że nie dorwali nas żadni fani, ani paparazzi. Ani Harry, ani Louis o niczym podobnym nie napomknęli, więc wyglądało na to, że rzeczywiście zdarzył się cud i nikt nas nie przyłapał na tych wygłupach. Tak czy siak, wszystko zakończyło się happy endem. W drodze powrotnej śpiewaliśmy piosenkę Backstreet Boys pod tytułem Everybody, a siły nie odstępowały nas na krok. Po odstawieniu Liama oraz Nialla i jego nowej zdobyczy w postaci flagi Stanów Zjednoczonych, udaliśmy się do mieszkania chłopaków, gdzie po przekroczeniu progu zaczęłam robić... pajacyki. Na pytanie odnośnie tego, co aktualnie robiłam odpowiedziałam, że skrywam w sobie nieograniczone pokłady energii, które pragną ujrzeć światło dzienne w najmniej oczekiwanych momentach. Harry'emu spodobała się moja inicjatywa i dołączył, natomiast Louis nagrywał nasze poczynania swoim telefonem. Po pajacykach przyszła pora na przysiady i pompki, a cały rytuał zwieńczyliśmy fikołkami, co rusz wpadając na siebie.
Zasnęłam na podłodze w kuchni, a dobry przyjaciel Styles mimo ogromnego zmęczenia, przeniósł mnie do sypialni i przykrył kołderką. Na wieść o tym miłym geście moich policzków omal nie przykryła purpura.
Po poniekąd wyczerpującym wykładzie profesora Stylesa i doktora Tomlinsona pomyślałam sobie, że w zasadzie to szkoda, że nie pamiętałam tego wszystkiego bowiem wyglądało na to, że świetnie się z nimi bawiłam i właściwie ujma na wizerunku była niczym w porównaniu do tego, jak znakomicie spędziłam z nimi czas.
- Zapomnieliśmy o tej piosence! - powiedział nagle Harry ni stąd, ni zowąd, kiedy marnowaliśmy ostatki wspólnego czasu na oglądanie telewizji.
- Ach, no tak! - zawołałam niezwykle oświecona. - Potrzebuję jej do mojej nowej książki – wyjaśniłam przyjacielowi, ponieważ wcześniej zbytnio zamotałam ten motyw, tymczasem Louis spojrzał na mnie podejrzliwie kątem oka, zapewne myśląc, że tego nie zauważyłam. To była jego reakcja na wieść, że wydaję książkę? Pewnie go to niezmiernie zszokowało, w końcu nie byłam jakimś wielkim mistrzem ripost, co poniekąd wskazywało też na to, że nie należałam do grona nader bystrych osób, a książka napisana przez niebystrą osobę nie zapowiadała się dobrze. Przy okazji, dziwne, że prędzej mu o tym nie wspomniałam zważywszy na to, że w ciągu ostatniego miesiąca, kiedy to ponownie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać temat mojej powieści wałkowaliśmy sporo razy. Najwidoczniej przeoczyłam najistotniejszą rzecz.
- Obiecuję, że pomogę ci z tym następnym razem – odparł brunet z przepraszającym wyrazem twarzy, zupełnie jakby dopuścił się jakiegoś nieprzyjemnego w skutkach czynu, kiedy w rzeczy samej niczego złego nie zrobił. Wtedy właśnie z impetem uderzyła we mnie bolesna rzeczywistość, głosząca, że ów następny raz będzie dopiero podczas Świąt Bożego Narodzenia, czyli za ponad dwa miesiące. Nic zatem nadzwyczajnego, że posmutniałam, a uczucie, które wbrew mojej woli rozlazło się po całym moim ciele sprawiło, iż byłam bliska zwrócenia śniadania, które Harry zaserwował mi w trakcie opowiadania wydarzeń z nocy. Świadomość, że kolejne sześćdziesiąt parę dni spędzimy osobno najzwyczajniej w świecie mnie przygniotła. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego obecności, a powrót do Holmes Chapel wydawał mi się być czymś na kształt zamknięcia się w klatce, do której klucz miał jedynie Harry. Brzmiało to co najmniej żenująco, jakbym się od niego uzależniła. Może nie tyle, co od niego, ale od przebywania z nim i spędzania z nim czasu. Ta dwuletnia przerwa zadziałała na mnie w dość osobliwy sposób, to przez nią każde kolejne minuty w jego towarzystwie, przeżywałam podwójnie, jak nie potrójnie, czy nawet poczwórnie. Na jego widok cieszyłam się niczym małe dziecko na wieść o wycieczce do Disneylandu, a perspektywa powrotu do nieco ponurej codzienności przyprawiała mnie o zawroty głowy. Dobrze, że nadal miałam przy sobie Charliego i Minnie, bez nich kompletnie pogrążyłabym się w depresji.
Na dworzec udaliśmy się dobre czterdzieści minut przed odjazdem pociągu, mimo iż King's Cross był niespełna kilkanaście kilometrów od domu Harry'ego. Zanim na dobre opuściłam pokój gościnny, milion razy posprawdzałam czy aby na pewno zabrałam wszystko. Wolałam uniknąć sytuacji, w której chłopak przypadkowo znajduje moje brudne skarpetki albo co gorsza jakiś stanik czy... No tak. Zabrałam wszystko i uprzątnęłam po sobie pomieszczenie, zostawiając je w odrobinkę lepszym stanie niż je zastałam. Przez moment zastanawiałam się jak powinnam pożegnać się z Louisem. Co jak co, ale śmiało można było orzec, że nie przypadliśmy sobie do gustu, choć jakieś tam pozory wypadało zachować. Zatem co było stosowne? Podanie mu ręki, pomachanie, stojąc w drzwiach, czy też może rzucenie czegoś na odczepne. Bałam się, że na pierwszą opcję zareaguje nie tak, jakbym to przewidywała, więc ostatecznie, będąc już w korytarzu i czekając aż Styles otworzy drzwi, krzyknęłam w miarę głośno:
- Na razie, seksowna bestio!
- Trzymaj się, Austen!
Uśmiechnęłam się nieznacznie, po czym błyskawicznie ściągnęłam brwi na skutek konsternacji. Jego odpowiedź nie była ani zjadliwa, jak większość poprzednich, ani ton, jakim się posłużył nie należał do tych z gatunku kąśliwych, chociaż przewinęła się tam nieznaczna ilość ironii. Spodobało mi się to. Nazwał mnie Jane Austen, to była chyba jego najlepsza riposta, którą wystrzelił w moją stronę i choć mogłoby się wydawać, że się ze mnie nabija, nie odebrałam tego w taki sposób. Pierwszy raz nie zezłościłam się po jego wypowiedzi skierowanej bezpośrednio do mnie.
Odkąd wsiedliśmy do samochodu Harry'ego, panowała między nami grobowa cisza, a lecąca z radia muzyka wcale nie pomagała mi się rozluźnić. Nie mogłam nic poradzić na to, że fakt rozłąki na dość długi okres czasu wpływał na mnie tak gorzko. Wyglądałam przez okno i płynęłam wzrokiem po dość szybko przemijających uliczkach Londynu, zadręczając się przykrymi myślami i tym, co czeka mnie po powrocie do domu. Nauka i pisanie nie wydawały mi się być najprzyjemniejszymi rzeczami pod słońcem w obliczu niemiłego uczucia, które zapewne dopadnie mnie na kilka pierwszych dni po rozstaniu z przyjacielem, dlatego też nie odezwałam się słowem, podczas podróży. Po prostu nie byłam w humorze, aby zainicjować z nim rozmowę o czymkolwiek. Wolałam tępo gapić się na przechodniów i zanurzać się coraz głębiej we własnych myślach i melodii puszczanej aktualnie przez radio BBC1.
- Więc... - odezwał się w końcu Harry, będąc wciąż skupionym na drodze. - Podobał ci się weekend? - spytał, a w jego głosie widoczna była nutka przejęcia. Wyraźnie można było stwierdzić, że przejmował się tym, jaka będzie moja odpowiedź i wyglądało na to, że było to dla niego dość ważne. Wiedziałam to, bo znałam go na tyle dobrze, żeby znać pewnego z jego zachowań i reakcji odnośnie niektórych rzeczy.
- Bardzo – odpowiedziałam przekonująco. - Mimo to, że nie pamiętam jego najlepszej części – dodałam, tym samym rozweselając się trochę, a chłopak zaśmiał się krótko i zerknął na mnie prędko, posyłając szeroki, szczery uśmiech, na widok którego od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Cieszę się, że przyjechałaś – powiedział po chwili ciszy, a ja poczułam się zarazem wspaniale, jak i jeszcze gorzej, zważywszy na fakt, że pozostało nam niespełna dwadzieścia minut zanim pożegnamy się na całe dwa miesiące, które naprawdę były dla mnie niczym wieczność.
- Ja też – mruknęłam, po czym ponownie zwróciłam się w stronę okna, ponieważ wyczułam, że w niebezpiecznie szybkim tempie zaczęło zbierać mi się... na płacz. Nie był to koniec świata, dlaczego więc zareagowałam tak gwałtownie?
- Wszystko w porządku? - Moje pociąganie nosem w celu pozbycia się okropnego i niepotrzebnego wtedy uczucia nie umknęło uwadze chłopaka.
- Jasne – odparłam, siląc się, aby zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie, kiedy w oddali ujrzałam stację King's Cross.
Podjechaliśmy na niewielki parking znajdujący się przy jednym z bocznych wejść na dworzec, a ja marzyłam, aby jak najprędzej znaleźć się w pociągu i móc na dobre dać upust swoim emocjom. Nie miałam zielonego pojęcia dlaczego miałam ochotę płakać, przecież nie żegnaliśmy się na zawsze.
Szybko minie, szybko minie, jak ostatnim razem, powtarzałam sobie w głowie, kiedy złapałam za klamkę, aby otworzyć drzwi i wyjść z samochodu, zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Nance! - Zatrzymało mnie jednak nagłe uderzenie Harry'ego. Zdezorientowana, obróciłam się w jego stronę z pytającym wzrokiem. Wyglądał na odrobinę zmieszanego, przez co niezupełnie wiedziałam czego się spodziewać. - To zabrzmi głupio, ale... możemy pożegnać się tutaj?
Byłam nieco skołowana. Co to właściwie miało znaczyć? Moją pierwszą myślą było to, że się mnie wstydzi, ale to akurat uznałam za głupstwo zważywszy na to, że wcześniej nie krępował się pokazywać ze mną w miejscach publicznych, zatem o co mogło chodzić? Nie miałam czasu na dumanie nad tym i odprawianie szczegółowej analizy, jak to miałam w zwyczaju, więc zwyczajnie kiwnęłam głową na znak aprobaty.
- Jeśli poszedłbym z tobą na dworzec, nasza prywatność zamieniłaby się w robienie zdjęć z fankami, czego wolałbym uniknąć – wytłumaczył pospiesznie, rozjaśniając moje wątpliwości sprzed sekundy.
Kiedy znów zapadło między nami krótkie milczenie, Harry przysunął się bliżej mnie, aby swobodnie móc mnie przytulić. Ja również przybliżyłam się do niego i utonęłam w jego ciepłym, przyjacielskim uścisku, opierając podbródek o jego ramię. Mogłabym trwać tak w nieskończoność, wdychać cudowny zapach jego perfum i czuć jak te mięciutkie loki muskają moją twarz.
Nie wiem jak długo tak tkwiliśmy, choć wydawałoby się, że zdecydowanie dłużej niż by wypadało. Gdy odsunęliśmy się od siebie, patrzyliśmy na siebie w kompletnej ciszy, przez co zrobiło się trochę niezręcznie.
- Odprowadzę cię kawałek – powiedział brunet, nadal spoglądając wprost w moje oczy, przez co się zawstydziłam i posyłając lekki uśmiech zadowolenia, opuściłam pojazd na dobre.
Szliśmy ramię w ramię jednym z holów dworca King's Cross, znów nie odzywając się do siebie, a moje przygnębienie wróciło na swoje miejsce. Harry wciąż wybiegał wzrokiem gdzieś w dal, daleko, daleko przed siebie. Raz tylko zwrócił się w moją stronę i posłał nieporadny uśmiech, zupełnie jakby nie do końca był pewny jak się zachować.
- To do zobaczenia w święta.
Po raz ostatni tamtego dnia usłyszałam jego zachrypnięty, uroczy głos i nie mogąc się powstrzymać, raz jeszcze objęłam przyjaciela na pożegnanie, choć teraz znacznie krócej. Po tym geście, zwróciłam się w stronę odpowiedniego peronu i postawiłam kilka pierwszych kroków z ogromnym trudem. Obiecałam sobie, że za żadne skarby się nie odwrócę, żeby nie sprawić sobie większej przykrości, jednak było to ode mnie silniejsze. Po odejściu jakichś czterdziestu metrów, mimo woli obróciłam się z przekonaniem, że jedyne co ujrzę to tłum ludzi, pośród którego nie dojrzę już chłopaka. Ale stał tam. Cały czas w tym samym miejscu. I patrzył jak odchodzę. Z uśmiechem tak cudownym, że zabrakłoby mi słów, by go opisać. Uniósł rękę i pomachał mi, a wtedy kąciki moich ust powędrowały ku górze i dopiero wtedy zrozumiałam jak bardzo mi go brakowało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro