Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 - Żarty żartami

            Biorąc pod uwagę fakt, że zostałam jako tako uratowana przez Harry'ego spod ostrzału Louisa, drobnymi kroczkami mój humor powracał. Przez chwilę się nie odzywałam, niestety stan ten był zbyt trudny do kontynuowania, ponieważ chłopcy co rusz bombardowali mnie najróżniejszymi pytaniami. Gdy już musiałam się odezwać, robiłam to niechętnie, ale w taki sposób, aby ich nie urazić bądź nie wyjść na niemiłą. Sam oprawca natomiast wydawał się być niezwykle naburmuszony. Siedział cicho z nadętą miną, unikając choćby ukradkowego zerknięcia w moją stronę. Kompletnie go nie rozumiałam. To on jako pierwszy, w dodatku zupełnie bezpodstawnie zaatakował mnie, mając później pretensje o to, że ktoś zwrócił mu uwagę. Toż to jakaś abstrakcja. Nie miałam zielonego pojęcia o co mu chodziło z tym tekstem, ale zdecydowanie nie zabrzmiało to najlepiej. Ten ton i wyraz jego twarzy, gdy wypowiadał poszczególne słowa... Jakby z odrazą? Zatem bardzo ciekawe co takiego miał wówczas na myśli, skoro aż tak go skrzywiło. Jedno było pewne, Louis nie wywarł na mnie pozytywnego pierwszego wrażenia. Nie to co reszta chłopców. W przeciwieństwie do niego byli do mnie przyjaźnie nastawieni, żartowali, zagadywali mnie, opowiadali anegdotki z trasy, dzięki czemu udało mi się nieco rozluźnić, choć nie ukrywam, że postawa Tomlinsona mnie dekoncentrowała.
            W pewnym momencie rozmowa potoczyła się w dość niespodziewany jak dla mnie sposób, a mianowicie zostałam zaproszona na weekend do Londynu. Niall stwierdził, że bardzo, ale to bardzo chce pokazać mi „Jak bawią się w stolicy”, a reszta (z wyjątkiem wiadomo kogo) nie miała nic przeciwko jego pomysłowi. Co prawda Louis nie wypowiedział swojej dezaprobaty na głos, ale śmiało mogłam się domyślić co chodziło mu wtedy po głowie, sądząc po jego minie niezadowolenia. Mogłabym cichutko, w duszy modlić się o to, że postanowi on nie dołączać do nas, niestety okazało się, że mieszka z Harrym, zatem ponowne spotkanie było jak najbardziej nieuniknione. Nie znałam go, nie wiedziałam czy zachowuje się tak często, czy też był to jakiś wyjątkowy przypadek, miałam więc nadzieję, że dzień, w którym się poznaliśmy był dla niego jakiś felerny i następnym razem zachowa się wobec mnie inaczej, ale jak to powiadają „Nadzieja matką głupców”.

            Przeskakiwałam z nogi na nogę, stojąc w miejscu i rozglądałam się niecierpliwie po zatłoczonym dworcu King's Cross, wypatrując wśród zabieganych ludzi znajomej mi twarzy. Przez te dwa lata zdążyłam już zapomnieć jak to Harry bardzo lubił się spóźniać bez słowa wyjaśnienia. Całe szczęście pogoda mi sprzyjała i było całkiem ciepło, w innym wypadku zamordowałabym go z zimną krwią.
            Zerknęłam po raz setny na zegarek w telefonie i warknęłam z irytacji. Czterdzieści minut, ekstra. Już powoli zaczęły mnie nachodzić myśli, że ten pajac o mnie zapomniał. Moja cierpliwość może i nie przekroczyła granicy, ale nie miałam chęci dalej sterczeć na dworcu niczym posąg, więc wybrałam jego numer, a jaśniepan raczył go odebrać dopiero za drugim razem.
            - Gdzie ty jesteś? - burknęłam, zaraz po tym odsuwając aparat od ucha, gdyż dotarły do mnie jakieś głośne piski czy też może trąbienie. - Jezu Chryste, co to za dźwięki?!
            - Jakiś kretyn na mnie zatrąbił – odpowiedział chłopak z wyrzutem. - Sorry, Nance, coś mnie zatrzymało.
            Westchnęłam z zrezygnowaniem. Jak zwykle.
            - To kiedy tu będziesz?
            - No właśnie... - zaczął niepewnie, a ja już domyślałam się co się święci. - Masz mój adres?
            Ponownie westchnęłam, choć tym razem na tyle głośno, aby to usłyszał. Owszem, miałam jego adres i zorientowałam się, że za moment zaproponuje, a raczej zaleci mi samodzielne udanie się do jego mieszkania. De facto było to wykonalne, ponieważ nie był to mój pierwszy raz w Londynie. Wcześniej miałam okazję poszwędać się tutaj na wycieczce szkolnej, czy też podczas wizyt w wydawnictwach. Jako tako opanowałam jakże trudną sztukę poruszania się komunikacją miejską i wydaje mi się, że zgubienie się tu jest rzeczą mało możliwą, chyba, że człowiek zapuści się gdzieś na obrzeżach.
            - Mam – mruknęłam do słuchawki pewna tego, co za sekundę usłyszę.
            - No to pięknie się składa! - zawołał radośnie Harry, jakby z ulgą. - To jedź tam, bo mi zejdą jeszcze z dwie, trzy godzinki. Lou jest w domu, więc cię wpuści. Całuski.
            I rozłączył się nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Nie pozostało mi nic innego, jak udać się w stronę metra i sprawdzić na mapie, którą linią byłoby mi najwygodniej dotrzeć do celu. Bogu dzięki mapy londyńskiego metra są na tyle przejrzyste, że nie trzeba się nad nimi pastwić nie wiadomo ile czasu, żeby zrozumieć jakie kroki podjąć, w związku z czym nie minęło pięć minut, a ja czekałam już na odpowiednim peronie na linię Hammersmith & City.
            Zupełnie jak wszyscy inni ludzie weszłam do pociągu niczym zombie i tak też spędziłam całą, prawie półgodzinną podróż – tępo gapiąc się w jeden punkt. Niektórzy zdobyli się na jakże odważny akt i prowadzili między sobą rozmowy, a to rzadko spotykana rzecz.
            Droga ze stacji do domu Harry'ego nie była już taka prosta, bo nie miałam jeszcze okazji być w tej okolicy. Nic dziwnego, znajdowały się tutaj pokaźnych rozmiarów domy, z zewnątrz wyglądające na dość drogie, pewnie było to osiedle zamieszkałe przez znane osobistości czy też bogatych obywateli. Bałam się, że jak będę się tak kręcić i spoglądać podejrzanie na każdy dom, to w końcu ktoś zadzwoni po jakąś straż czy coś w ten deseń, na szczęście nie doszło do tego. Znalezienie willi Stylesa zajęło mi przeszło dwadzieścia minut, a kiedy już przed nią stanęłam to... Stanęłam jak wryta. Przypuszczałam się, że miejsce, w którym obecnie mieszka do najtańszych nie należało i zapewne wygląda jak wycięte z czasopisma o nowoczesnej architekturze, mimo to oniemiałam z wrażenia. Szybko jednak się opamiętałam, nie chcąc wyjść na wieśniaka, który pierwszy raz obcuje z czymś podobnym.
            W chwili, gdy miałam już dzwonić domofonem przypomniałam sobie jak ostatnim razem potraktował mnie Louis i zawahałam się. Rozmyślałam dość długo nad tym co mu powiem, rozważałam różne scenariusze, ale czegoś takiego w życiu bym się nie spodziewała...
            Kilkusekundowe brzdąknięcie wydobyło się ze skrzynki, a moje serce zabiło stokroć szybciej ze stresu. Miałam przygotowanych kilka wersji, a formułkę rozpoczynającą rozmowę powtarzałam ciągle w głowie, żeby jej nie pomylić, gdy przyjdzie co do czego.
            - Słucham? - głos chłopaka wyrwał mnie z rozmyślań.
            - Hej, Louis – przywitałam się, gdyż wydawało mi się, że właśnie tak powinnam zacząć. - Tutaj Nancy, Harry mówił, że jesteś w domu i mnie wpuścisz.
            Zapadła krótka cisza, podczas której jeszcze bardziej się zestresowałam.
            - Jaka Nancy? - odezwał się w końcu, a ja wręcz zdębiałam. No tego to kompletnie nie przewidziałam.
            - Fritton? - odparłam, intonując to tak jakbym sama nie wiedziała czy to poprawne nazwisko. Byłam zbyt zdziwiona tym, że mnie nie pamiętał, a raczej udawał, że nie pamięta.
            - Przykro mi, nie kojarzę.
            - Hehe, zabawne, ale możesz już otworzyć – zaśmiałam się nerwowo, nie do końca wiedząc jak się zachować. Mogłabym dać sobie odciąć obie ręce, a w zasadzie to wszystkie kończyny, że mnie pamiętał i doskonale wiedział co za Nancy Fritton stoi pod jego domem, ba, nie tylko jego domem!

            - Nie wpuszczam fanek do domu, jak chcesz autograf to poczekaj aż będę wychodzić.
            Otworzyłam szerzej usta i oczy ze zdumienia. Trzymajcie mnie, bo nie wierzę. Zawiesiłam się wręcz i nie miałam zielonego pojęcia co mu odpowiedzieć, doszczętnie zbił mnie z pantałyku. Że też śmiał sobie tak ze mną pogrywać. Nic mu złego nie zrobiłam, widziałam go tylko raz na oczy, on mnie także, więc o co, do cholery mu chodziło?! Jakby nie mógł mnie wpuścić do tego głupiego domu i udawać, że mnie nie widzi. Nie, nie... Trzeba było mnie upokorzyć!

            - Fanek?! - Tylko na tyle było mnie stać.

            - Tak, fanek – powtórzył niezwykle opanowany.

            - Nie wygłupiaj się, Louis i mnie wpuść. To już przestaje być śmieszne. Dobrze wiesz, kim jestem! - powiedziałam nieco podjudzona. Nerwy powoli puszczały. Na początku może jeszcze było to jako tako zabawne, ale im dłużej ślęczałam pod furtką i z nim dyskutowałam, tym mniej śmieszna wydawała mi się ta cała scena.

            - No właśnie nie wiem. Skąd mam pewność, że nie jesteś jakąś psychopatką i gdy wpuszczę cię do domu, nie będziesz próbowała mi czegoś zrobić?
            Ależ on brnął. Już nawet nie sprawiał pozorów, tylko na czysto robił sobie ze mnie jaja, nic więc dziwnego, że poziom mojego zdenerwowania pomału zbliżał się do granicy.

            - Jak mnie nie wpuścisz, to wtedy dopiero spróbuję ci coś zrobić!

            - Widzisz, masz problemy z opanowaniem gniewu. To nie wpływa korzystnie na twoją sytuację.
            Ręce mi opadły. Niemoc, która mnie wtedy ogarnęła była tak silna, że nie potrafiłam wymyślić żadnej porządnej riposty, a i tak cały czas utrzymywałam się na straconej pozycji. Nie miałam szans, żeby wyjść z tej absurdalnej wymiany zdań (bo rozmową ciężko to nazwać) zwycięsko. Mało brakowało i puściłabym w jego kierunku najgorszą wiązankę, ale to zniszczyłoby mnie doszczętnie, postanowiłam zatem otrzeć się o mini szantaż.

            - W takim razie poczekam na Harry'ego przed domem, a ty będziesz mu się tłumaczyć dlaczego.

            - Powiem, że mnie nie było – odpowiedział bezzwłocznie, a ja zaniemówiłam.

            Po raz kolejny wybałuszyłam oczy. To było niedorzeczne!
            Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Nigdy w życiu nikt mnie tak nie potraktował.

            - Czy ja się przesłyszałam? - wydukałam, jąkając się przy tym i nadal nie dowierzając w to, co dotarło do mych uszu przed sekundą.

            - Ale co?

            - Chcesz mu skłamać?

            - Z czym?

            - Kpisz sobie ze mnie?

            - A z kim mam przyjemność?

            Byłam już na skraju załamania. Wewnątrz mnie tak się gotowało, że jakby mi ktoś na twarz jajko położył to by się ścięło! Zacisnęłam mocno pięści, starając się jakoś opanować, co graniczyło z cudem, przysięgam. Miałam ochotę coś zniszczyć, chociaż nawet po tym by mi nie ulżyło! No co za typ, jaki tupet! Tego było za wiele! Chciał wojny? To ją dostanie!
            Przygryzłam wargi ze złości, po czym wysyczałam przez zęby:

            - Z twoim najgorszym koszmarem.

            - Sądząc po wyglądzie to by się zgadzało.
            Na odzew nie musiałam czekać długo, nadszedł w tempie ekspresowym, prawie tak samo szybko jak wskaźnik mojej wściekłości wybiegł poza wykres. Rozejrzałam się i wtem mnie olśniło, a zarazem wbiło w ziemię. Przy domofonie była mała kamera, przez którą prawdopodobnie od samego początku mnie obserwował. Nic zatem dziwnego, że miał taki przedni ubaw!
            Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wystawiłam w stronę kamery środkowy palec, a gdy z głośnika wydobył się stłumiony chichot Louisa, odsunęłam się w bok, żeby zniknąć z jego pola widzenia.

            - To cześć! - zaświergotał radośnie przez śmiech i odłożył słuchawkę.


            Jęknęłam dość głośno w celu uwolnienia swojej irytacji, po czym wyczerpana osunęłam się po murku i usiadłam po turecku zaraz pod domofonem. Sąsiedzi, którzy wiedzieli, kto tam mieszka zapewne pomyśleli, że jestem jedną z fanek. W końcu wyglądałam jak directionerka koczująca pod ich chatą i czekająca na fotkę z jednym z nich. Gdyby tylko wiedziały jaki naprawdę był ich idol...
            Z jednej strony nie chciałam ślęczeć do nie wiadomo kiedy pod ich mieszkaniem, z drugiej zaś zawracanie głowy Harry'emu też nie było najlepszym wyjściem. Pewnie nawet nie uwierzyłby mi, gdybym mu opowiedziała o tym, co przed chwilą miało miejsce. Zabrzmiałoby to niczym jakaś abstrakcja.
            Oparłam głowę o ścianę i usiłowałam ochłonąć, i rzeczywiście po jakimś czasie mi się to udało. Jedyną opcją było żenujące siedzenie na chodniku i czekanie aż pojawi się Harry. Absolutnie nie miałam zamiaru po raz drugi prosić się tego pajaca, żeby mnie wpuścił do środka. Co to, to nie!
            Spędziłam tak dobre pół godziny, a może i więcej. Jednym krokiem byłam już nawet w krainie snu, z której wyrwał mnie czyjś głos.
            - Nancy? Czemu tutaj siedzisz?
            Otworzyłam prędko oczy i ujrzałam Liama, stojącego nade mną z wielgachnym znakiem zapytania wymalowanym na twarzy.
            - Tak się składa, że szanowny Louis nie wpuścił mnie do środka – odparłam bez ogródek, bo niby po co miałabym go kryć?
            Chłopak spojrzał na mnie jakbym mu powiedziała najdziwniejsza rzecz na świecie, a to zaskakujące, że jeszcze nie znał tego kretyna od takiej strony!
            - Ale jak to?
            - Tak to. Po prostu.
            Nie odpowiedział nic, bo zapewne nie wiedział co. Pokręcił tylko głową i pomógł mi wstać.
            - Długo tutaj siedzisz? - spytał z troską w głosie. A więc był taki, jak to opisywały go fanki w internecie. Kochany i pomocny.
            - Ponad trzydzieści minut.
            Przymrużył oczy, jakby próbując pozbierać informacje do kupy i złożyć swoją wersję wydarzeń. Nie było co składać, lepiej jakby zasymilował fakty.
            - W takim razie jestem twoim wybawcą – powiedział z uśmiechem i wcisnął guzik domofonu. Po kilkunastu sekundach znów byłam zmuszona usłyszeć irytujący głos Louisa.
            - Hej, Lou! – Przywitał się promiennie brunet, jednocześnie przyciągając mnie do siebie, żebym i ja była widoczna „gospodarzowi”.
            - No, w końcu jesteś! - zawołał wesoło Tomlinson na widok przyjaciela, po czym dodał sielskim głosem – O, Nancy! Jak miło!
            Po raz kolejny zacisnęłam z całych sił pięści, a emocje, których udało mi się jakoś pozbyć powróciły w mgnieniu oka. Już bardziej wyprowadzić mnie z równowagi nie mógł... Przymknęłam oczy, aby się opanować, a gdy je otworzyłam posiliłam się na sztuczny uśmiech.
            Weekend zapowiadał się doprawdy fascynująco.

            Gdy tylko weszliśmy z Liamem do środka i zobaczyłam Louisa miałam ochotę zrobić obrót i wrócić z powrotem do Holmes Chapel. Ten jeden incydent i jego osoba sprawiły, że jakiekolwiek chęci na cokolwiek wyparowały. Byłam bez życia. Siedziałam na nieziemsko wygodnej kanapie i gapiłam się w telewizor, nie przyswajając w ogóle tego, co mówili ludzie, których oglądałam.
            Harry pojawił się krótko po piętnastej i zaraz po jakże czułym przywitaniu się ze mną zakomunikował mi, że czym prędzej mam spieszyć do łazienki przygotowywać się, ponieważ całą zgrają wybieramy się na kolację do jakiejś orientalnej restauracji, w której miejsca rezerwuje się na dwa miesiące przed wizytą. Mówiąc to był bardzo podekscytowany, co jako tako mnie zdziwiło, myślałam, że oswoił się już z takimi miejscami i takim trybem życia.
            Tak czy siak, nie bardzo wiedziałam co ubrać. Restauracja, renoma, kolacja. Sukienka? A może spodnie i jakąś elegancką bluzkę? Chyba miałam taką w swoim zasobie weekendowym...
            Otworzyłam lekko drzwi pokoju otagowanego mianem „pokoju gościnnego” i zerkałam przez szparkę na chłopaków, żeby zobaczyć w co też oni się stroją. Harry, jak to on musiał być niesamowicie przystojny i schludny. Kręcił się w okolicach korytarza, gdzie znajdowała się szafa z wielkimi lustrami po to, aby poprawiać co rusz swoje włosy. Liam zaś zrezygnował z większych przygotowań i leżał sobie na sofie, cierpliwie czekając, a Louis... Mało mnie interesował. Na moje mógł ubrać najgorsze łachy.
            Wyszłam z założenia, że najlepszym wyjściem w istocie będą spodnie i zwykła, aczkolwiek odrobinkę elegancka bluzeczka. Nie znałam zbyt dobrze chłopaków z zespołu Harry'ego, bałam się, że palnę w ich towarzystwie jakąś gafę, nawet jeżeli chodziło o ubiór. Wciąż trochę się nimi stresowałam, choć wyraźnie dali mi do zrozumienia, że wcale nie ma takiej potrzeby.

            Do restauracji pojechałam samochodem z Harrym i Louisem, przez całą drogę nie wypowiadając ani słowa, między innymi dlatego, że nie potrafiłam wstrzelić się w ani jeden z tematów poruszanych przez chłopaków. Dowcipnisiowi natomiast humor znów dopisywał i żartował sobie śmiało ze Stylesem, zrywając boki ze śmiechu. Nie chcąc się zbytnio irytować jego osobą, wolałam oddać się w pełni podziwianiu widoków przemijających za szybą.
            Nim się obejrzałam, siedziałam już przy dość dużym stole wraz z członkami One Direction i jakimiś dwoma typami, którzy bodajże nazywali się Nick i Jack. Można by zatem rzecz, iż byłam „rodzynkiem”, co wprawiło mnie w niewielkie zmieszanie. Chciałam uniknąć wszelakich, niepotrzebnych rozmów, nadal nie czułam się zbyt komfortowo i swobodnie w ich towarzystwie. Z kolei oni już bardziej swobodni być nie mogli. Żarcik tu, żarcik tam, a to jakaś anegdotka, a to następne pytania odnośnie mojego życia. Właściwie to nie przeszkadzało mi to. Cieszyłam się, że w przeciwieństwie do Louisa, reszta nie miała większego problemu z zachowaniem się wobec mnie jak na kulturalnych ludzi przystało.
            Kelner pojawił się przy nas niespełna kilka minut po tym jak zajęliśmy miejsca i muszę przyznać, że był całkiem przystojny. Nie kontrolując się, zapatrzyłam się na niego z maślanymi oczami, a z transu wyrwał mnie Harry, który złośliwie pchnął mój łokieć. Gdyby przede mną leżał talerz z jedzeniem, moja twarz tkwiłaby teraz w samym jego środku. Wysłałam przyjacielowi gniewne spojrzenie, a ten jedynie zachichotał i zanurzył się w karcie menu, robiąc przy tym komiczne miny. Poszłam w jego ślady i również otworzyłam menu, rozważając dłuższą chwilę co zamówić. Oferta była szeroka, ciężko było się zdecydować na cokolwiek w tak krótkim czasie.
            - A ty, Nancy? - Ponaglił mnie w końcu Niall, wcześniej dokańczając swoje obszerne zamówienie. Plotki się potwierdziły, on doprawdy uwielbiał jeść i owszem jadł sporo.
            Uniosłam wzrok znad karty w dalszym ciągu niepewna.
            - Słyszałem, że mają tu dobre kraby – odezwał się ni stąd, ni zowąd Louis. Mimochodem zerknęłam w jego stronę, wyczekując dalszej części jego wypowiedzi, jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że na tym koniec. Spodziewałam się kolejnego ataku na moja osobę, a to odmiana... Doradził mi.
            - Obiło mi się o uszy – odparł blondyn, marszcząc przy tym czoło. Nie ukrywam, że jego słowa nieco mnie uspokoiły. Wietrzyłam już jakiś podstęp ze strony Tomlinsona.
            Zgodziłam się na propozycję Louisa, mając nadzieję, że nie czeka mnie żadne, większe rozczarowanie. A jednak.
            Nigdy wcześniej nie obcowałam z krabami, nie miałam nawet zielonego pojęcia jak się je podaje i cóż za batalia mnie czeka. Gdybym tylko była świadoma, że jedzenie ich równa się wojnie rozgrywanej nie tylko na talerzu, ale i wokół niego, w życiu nie postawiłabym na takie danie.
            Gdy tylko podano mi ową, wykwintną potrawę, mówiąc kolokwialnie – szczena mi opadła. Dlaczego los obdarzył mnie cechą potocznie znaną jako naiwność?! Czemu uwierzyłam w jakieś złudne marzenia, że tym razem Louis nie zrobi mi na złość? Plułam sobie w brodę z własnej głupoty!
            Totalnie nie wiedziałam jak się za to zabrać. Już same przyrządy do jedzenia tych biednych skorupiaków wzbudziły we mnie strach. Co to w ogóle było, jak to złapać, jak to zjeść?!
            Wzięłam do ręki szczypce i szpatułkę (o których nazwach dowiedziałam się później) i spojrzałam z ogromnym żalem na talerz pełen krabów. Wziąć to w ręce, rozwalić na talerzu, czy co? Czułam się jak ostatni kretyn. Skonfundowana, zawstydzona, bezsilna. Byłam tak nieziemsko głodna, że to ludzkie pojęcie przechodziło. Ostatni posiłek jadłam rankiem przed wejściem do pociągu, nic zatem dziwnego, że żołądek dawał się we znaki.
            Siedzący tuż obok mnie Harry zauważył mój zastój i czym prędzej rzucił się do pomocy. Na początku sobie ze mnie dowcipkował, ale widząc powagę na mojej twarzy przystąpił do podawania mi wskazówek. Doradził jak złapać szczypce i kraba, czy też w którym miejscu najłatwiej będzie mi go zgnieść. Całe moje ręce były umorusane sosem i kawałkami mięsa. Co jakiś czas krab wypadał mi z rąk wprost na talerz, bo najzwyczajniej w świecie nie mogłam go zgnieść. Tomlinson rzekomo zajęty był delektowaniem się swoimi słodko-kwaśnymi krewetkami, kiedy w gruncie rzeczy kątem oka wielce rozbawiony obserwował moje poczynania. Wiem to, bo za każdym razem, gdy coś szło mi nie tak, brechtał się pod nosem.
            Oparłam ręce o krawędź stołu i spojrzałam na swoje okropnie brudne dłonie, wtem na wciąż pełen talerz jedzenia. W pewnym momencie poczułam jak do moich oczu napływają łzy. Szybko zamrugałam parę razy, aby zatrzymać niepożądany proces. Nie miałabym nawet jak wytrzeć oczu. Jak ja wyglądałam... Nie miałam na to siły.
            Odłożyłam przybory, wytarłam ręce w jasną serwetkę, złożyłam ją tak, aby nie było widać jak bardzo ją ubrudziłam i ze spuszczonym wzrokiem odeszłam od stołu. Nikt nie zauważył mojego zniknięcia, co było dla mnie niewielką ulgą. Naturalnie skierowałam się wprost do łazienki, gdzie zamknęłam się na klucz i będąc już sama, pozwoliłam łzom się ujawnić.
            Złość, rozczarowanie i zażenowanie mieszały się wewnątrz mnie, tworząc mieszankę wybuchową. Płacz był jedynym sposobem na pozbycie się tych negatywnych emocji, choć w tamtej sytuacji jak najbardziej nie był wskazany. Nie wytrzymałabym dłużej przy jednym stole z tym człowiekiem. Jeżeli zależało mu na ponownym upokorzeniu mnie, lecz tym razem na oczach wszystkich, winszuję, plan się powiódł! Pytanie jednak brzmiało „co to ma na celu?”. Po raz kolejny zachodziłam w głowę co go pchnęło do takiego traktowania mnie. Nie znaliśmy się, po co mścić się w tak chamski sposób na kimś, kogo się nie zna?!
            Absolutnie nie chciałam odwalać jakichś scen, obarczanie go winą za nieudane zamówienie brzmiałoby co najmniej absurdalnie, zrobiłabym z siebie jedynie jeszcze większego durnia. Poza tym ostatnią rzeczą, jaką pragnęłam było robienie wokół siebie szumu. Musiałam jak najszybciej się uspokoić i wrócić do stołu, udając, iż nic złego nie miało miejsca. Stoczyć ostateczną bitwę z przeklętymi krabami i pokazać temu palantowi, że na nic zdał się jego podstęp. Pozornie. Bo przecież siedziałam w toalecie, porając się z pojedynczymi łezkami.
            Nagle po niewielkim pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie do drzwi. Wystraszyłam się tą nagłą niespodzianką, aż podskoczyłam w miejscu. Od razu przetarłam delikatnie oczy, aby się nie rozmazać, a także, aby nie dać po sobie poznać, że miałam chwilę słabości.
            - Nancy, jesteś tam?
            Znajomy głos przebił się przez drzwi, docierając do mych uszu, jednocześnie odrobinę rozwiewając moje obawy, co do niespodziewanego gościa. Szczerze mówiąc myślałam, że pierwszą osobą, która zauważy moją nieobecność będzie Harry, los zaś chciał inaczej.
            Przejrzałam się przelotnie w lustrze i wyszłam z łazienki, niemalże wpadając na Liama stojącego zaraz przy framudze. Wyglądał na nieco przejętego.
            - Wszystko w porządku?
            Standardowe pytanie padło z jego strony, a ja zanim na nie odpowiedziałam zawahałam się. Na usta cisnęło mi się kłamstwo, w ostatniej chwili powstrzymałam się ode wypowiedzenia go, a to za sprawą jednej, na pozór niewielkiej rzeczy. Przypomniałam sobie sytuację z popołudnia, kiedy to ów brunet uratował mnie od bezczynnego siedzenia pod domem Stylesa, później w głowie zobrazował mi się czas, jaki spędziłam z nim, zanim wrócił Harry, a jeszcze potem przywołałam nasze wszystkie krótkie rozmowy. Zawsze był miły. Szczerze miły, nie na pozór, wobec czego wewnątrz mnie powolutku kształtowało się małe ziarenko z zaufaniem.
            - Cóż... - zaczęłam niepewnie, a on zauważył, że faktycznie coś jest nie tak, gdyż natychmiast mi przerwał niezwykle przejęty.
            - Co się dzieje?
            - Ja... - Mimo podjęcia decyzji o podzieleniu się z nim tym, co mnie wówczas trapiło, było mi trochę głupio przecisnąć to przez gardło. - Po prostu nie chcę tam wracać. Czuję się wystarczająco upokorzona, aby wracać po więcej.
            Zrezygnowałam z planu pokazania Louisowi, że wcale nie wpadłam w jego pułapkę. Nie byłabym w stanie dalej zmagać się ze skorupiakami.
            - Masz na myśli te kraby? - spytał pospiesznie chłopak. Chociaż jeden spostrzegawczy.
            - Wiem, że to niegrzeczne, ale naprawdę nie dam rady dłużej tam wysiedzieć – przyznałam się z trudem i poczułam, że w zasadzie to zachowałam się dziecinnie. Znów uciekałam od problemu. Powód, dla którego nie miałam ochoty powracać do stołu był kuriozalny, a ja zdawałam sobie z tego sprawę, bądź co bądź podjęłam takie, nie inne kroki.
            Liam milczał przez dłuższą chwilę, rozmyślając nad moimi słowami, ja natomiast modliłam się w duchu, aby nie pomyślał o mnie jak o niedojrzałej osobie. Wyglądał jakby nie do końca wiedział jak zareagować.
            - Dobra – odparł wreszcie pewnym siebie tonem. - Powiem im, że źle się czujesz. Poczekaj tu chwilę.
            Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, on zniknął już za zakrętem. Wiedziałam, że mi pomoże, ale nie sądziłam, że był gotów aż tak bardzo się poświęcić. Kazał mi poczekać, więc od razu przyszło mi na myśl, iż zamierza mnie ewakuować do jakiegoś innego, bezpiecznego miejsca.
            Przez sekundę poczułam się, jakbym czekała na Milesa, który z całą pewnością postąpiłby identycznie. Rzuciłby wszystko tylko po to, aby mnie wesprzeć, kiedy tylko bym tego potrzebowała. Nie widziałam go zaledwie kilka dni, a już zdążyłam za nim mocno zatęsknić.
            Z zadumy brutalnie wyrwał mnie poddenerwowany Harry, który niczym grom z jasnego nieba wyłonił się zza rogu, a zaraz za nim pojawił się Liam. Tempo, w jakim Harry stawiał kroki było zawrotne. Ponad to wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego. Czyli jednak rozpętałam zbędna dramę.
            - Co się stało? - wypalił na wchodzie w bardzo gorączkowy sposób, czym trochę mnie wystraszył.
            - Nie czuję się najlepiej – odpowiedziałam z poczuciem winy, bojąc się, że zaraz na mnie naskoczy.
            - Chcesz wyjść na zewnątrz? - zniżył nieco ton, tym razem zabrzmiał nad wyraz troskliwie, czym mnie zaskoczył. Podniosłam nieznacznie głowę i odważyłam się na niego spojrzeć. Jego piękne tęczówki omamiły mnie na kilka sekund, musiałam przenieść wzrok na coś innego, żeby być w stanie cokolwiek z siebie wydusić, jednakże nie było takiej potrzeby, ponieważ przed szereg ponownie wyszedł Liam.
            - Właściwie to miałem ją zabrać na krótki spacer, żeby odetchnęła.
            Harry odwrócił się w stronę Liama z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy, a także z wątpliwościami czy pretensjami, zupełnie jak gdyby przeszkadzało mu to, że chłopak oferuje swoją pomoc. Popatrzył na niego odrobinę złowrogo po czym zwrócił się z powrotem do mnie.
            - Chcesz iść na spacer? - zapytał tak, jakby było to co najmniej niedorzeczne, unosząc przy tym brwi do góry. Z jego oczu, które notabene teraz już łypały czymś negatywnym, wyczytałam, że moja odpowiedź nie spełni jego oczekiwań, dlatego też nieśmiało wymruczałam:
            - Czemu nie...
            Przez moment spoglądał na mnie w dziwny, jak dotąd niespotykany sposób, aby ostatecznie rzec sztywno:
            - Tylko nie wróćcie za późno.
            Po raz ostatni obdarzył swojego przyjaciela podejrzanym wzrokiem i ulotnił się. Tymczasem ja i Liam jedynie spojrzeliśmy po sobie i zaśmialiśmy się nieznacznie, gdyż ostatnia kwestia Stylesa zabrzmiała zupełnie jakby był naszym ojcem i dawał nam jakieś ultimatum. W dodatku ta jego poważna mina...
            Payne był na tyle uprzejmy, że sam pofatygował się po nasze płaszcze. Dochodziła już osiemnasta, a pogoda z przyjaznej postanowiła zmienić się w płatającą figle. Gdy tylko opuściliśmy restaurację porywisty wiatr uderzył z impetem w nasze odkryte twarze. Oboje nie mieliśmy ze sobą szalików, ponieważ nie zapowiadało się na takie zmiany, gdyż z rana słońce wręcz przypiekało. Jakiś czas później wszystko się uspokoiło i znów mogliśmy swobodnie spacerować.
            Byłam dozgonnie wdzięczna Liamowi za to, że zjawił się w porę i bez większego wahania zdecydował się mi pomóc. Nie wyobrażam sobie gdybym dalej musiała tam siedzieć. Czułam, że mam wobec niego jakiś dług wdzięczności, ale za żadne skarby nie wiedziałam jak mogłabym mu się odwdzięczyć.
            - To o co tak naprawdę chodzi? - zagadnął brunet w pewnym momencie, a ja zdziwiłam się na to pytanie. Już prędzej o tym rozmawialiśmy i sam zauważył, że powodem były kraby, dlaczego więc drążył temat? Zdaje się, że był bardziej spostrzegawczy niż mi się wydawało.
            - O te kraby, przecież wiesz – odparłam, jakby zbywając go. Miałam nadzieję, że nie zamierza kontynuować.
            - Nancy... - zaczął oficjalnym tonem, a po moim ciele przeszła gęsia skórka. Kiedy ktoś już wypowiadał moje imię w taki sposób, mogłam się spodziewać jednego, a mianowicie pouczenia, czy tez próby przemówienia do rozsądku. - Nie znam cię długo, ale wydajesz się być całkiem silną osobą, nie sądzę, aby taka błahostka doprowadziła cię do takiego stanu. - Spojrzał na mnie wymownie, a ja pękłam. Miał zupełną rację.

            Odetchnęłam głęboko przed oficjalnym przyznaniem się co leży mi na sercu.
            - Chodzi o Louisa. Zrobił to specjalnie.
            - No co ty... - mruknął niepewnie. - Niby czemu miałby to robić specjlanie?
            Z jednej strony moje wyznanie rzeczywiście brzmiało głupio i infantylnie, choć po wnikliwym zastanowieniu się można było dostrzec w nim odrobinkę prawdy i Liam prawdopodobnie się o nią otarł, stąd jego pytanie.
            - Nie mam pojęcia, ale czuję, że za mną nie przepada – przyznałam otwarcie i jak najbardziej szczerze, bo takie właśnie Tomlinson sprawiał wrażenie.
            - Lou taki nie jest. O cokolwiek mu chodzi, w końcu da sobie spokój – poradził chłopak, a ja znów miałam mętlik w głowie. Może i było w tym odrobinę prawdy, w końcu Payne znał go dość długo i przebywając z nim tak często poznał go w większym stopniu, miał zatem pojęcie jakim człowiekiem jest Louis. Zresztą czas pokaże.
            - Nie zjadłaś wiele, jesteś głodna? - spytał przerywając niewygodną ciszę nastałą po jego ostatnim zdaniu.

            - Czytasz mi w myślach.
            Uśmiechnęłam się do niego promiennie.

            Reszta wieczoru minęła w mgnieniu oka. Na początku wstąpiliśmy do jakiegoś fast foodu, żeby coś szybko przekąsić, potem spacerowaliśmy uliczkami Londynu i rozmawialiśmy o różnych sprawach. Na szczęście tylko cztery osoby zainteresowały się swobodnie przechadzającym się piosenkarzem i przeszkodziły nam na chwilkę, aby zrobić sobie z nim zdjęcie.
            Przeczuwałam, że Liam jest osobą pozytywną, otwartą na ludzi i miłą, ale nie sądziłam, że okaże się być aż tak w porządku! Przez te niecałe trzy godziny buzia prawie że mu się nie zamykała, wciąż o czymś opowiadał, zadawał dużo pytań, tryskał energią, która po krótkim czasie przeszła i na mnie, poprawiając mi humor. Było tak wesoło, aż zdążyłam zapomnieć o niemiłych intrygach Louisa, a także o przestrodze Harry'ego, ponieważ w domu zjawiłam się dopiero po dwudziestej pierwszej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro