. . . ♡♡♡♡♡
Do dziś pamiętam to niesamowite uczucie, które zapłonęło w moim sercu, gdy ujrzałem jego piękny, szeroki uśmiech, o którym śniłem nieraz, delikatnie przyciskając wysuszone płatki z jego drzewa do klatki piersiowej.
Do dziś pamiętam szczęście, które mnie ogarnęło, gdy chwycił moją dłoń i splótł nasze palce po raz pierwszy, równocześnie kciukiem delikatnie kreśląc linie na mojej skórze.
Do dziś pamiętam, jak mocno wydałem się sobie zakochany w istocie, która nawet nie była człowiekiem; którą widywałem jedynie w wakacje; która chodziła jedynie na boso; która jadła jedynie kwiaty; która spała jedynie na drzewie; która miała tylko mnie. I to dlatego pozwalała mi się niszczyć, chociaż każda minuta bez maski bolała przeokropnie.
Do dzisiaj pamiętam jego "Tak", gdy ogarnęła mnie pewność siebie i zapytałem, czy mogę go pocałować. Oczywiście, gdy usłyszałem odpowiedź, kompletnie skamieniałem. W jednej chwili ogarnęła mnie panika, a moje dłonie zaczęły się pocić. I stałem tak w miejscu, dopóki Nana nie zbliżył się do mnie z szerokim uśmiechem. Początkowo jedynie się śmiejąc i kręcąc głową, oplótł swymi rękami moją szyję, spoglądając na mnie oczami pełnymi radości. Być może nazwał mnie wtedy „uroczym", ewentualnie „głupkiem", jednak żadne słowa do mnie w tamtej chwili nie dochodziły. Na ziemie sprowadził mnie dopiero pocałunek złożony na moich ustach — delikatny, krótki, którego nie mogłem zapomnieć i o którym myślałem przez lata, ukrywając zaróżowione policzki pod kołdrą.
Nana naprawdę pocałował mnie...
A kwiaty zaczęły spadać z drzew, tak jak jemu powoli oraz stopniowo wypadać białe włosy, co ukrywał, by mnie nie zmartwić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro