. . . ♡♡
Godziny mijały, a ja, patrząc na tę magiczną istotę, stawałem się kwiatem w jej dłoni — mógł o mnie zadbać, pokochać, ale pozwoliłbym się nawet zniszczyć, więdnąc dla niego. To brzmi dość dramatycznie, wiem. Chyba po prostu nadal nie umiem określić tego, co czułem tamtego dnia, widząc go po raz pierwszy bez maski. Było we mnie tyle najróżniejszych emocji, że zamknięcie ich w kilku słowach byłoby niemożliwe. Tego, jak wiele ujrzałem w jego oczach również nie da się opisać. Była tam radość, nieprzemijające szczęście, ekscytacja, wszystko, co piękne i pozytywne... Jednak głębiej kryło się coś, czego nie dostrzegłem. A nawet jeśli, zrozumienie tego nie było dla mnie możliwe. W oczach Nany byłem w stanie zobaczyć całą magię, nawet tą czarną, ale ludzie, niestety, nie potrafią jej zrozumieć. Pomimo tego, patrzenie w nie dawało mi wrażenie, jakby właściwie wszystko wokół nas było magią.
I może było. Tą Nany, która stopniowo uchodziła z niego i rozpływała się w powietrzu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro