Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

༊༊

Wszystko zaczęło się, gdy miałem zaledwie siedem lat i pojechałem z rodzicami do Japonii, gdzie co roku spędzaliśmy wakacje. Przyznam, że w życiu nie myślałem wtedy o cudzie, którego doświadczę, wybiegając beztrosko na łąkę — to tam spotkałem tę niezwykłą istotę.

Zafascynowany pięknem drzewa kwitnącej wiśni, pod którym stanąłem, nie zastanawiałem się nawet nad tym, czy ów roślina może być czyimś domem.

W końcu kto normanly mieszka na drzewie, prawda?

Mając w głowie jedynie beztroską zabawę, w jednej chwili zostałem oczarowany, a motyle, które goniłem zniknęły, jakby ktoś złapał je wszystkie w ciągu sekundy.

Po raz pierwszy stojąc pod tak piękną rośliną, zapragnąłem dotknąć jej, zerwać kwiat i powąchać czule, by następnie zanieść go mamie.

Oczywiście, mając siedem lat, nie byłem w stanie podskoczyć tak wysoko, by dosięgnąć gałęzi, jednak nie przestałem próbować, w głębi serca wierząc, że kwiat trafi w moje ręce.

I tak też się stało, jednak ja nadal nie potrafiłem się wspinać ani latać. W przeciwieństwie do magicznej duszyczki, która postanowiła podarować mi tego jednego kwiata, a następnie milion kolejnych razem ze swoim sercem.

Białowłosa istota, której twarz zasłonięta była maską o podobiźnie kota, zwisała głową do dołu z wielkiego drzewa, zrywając dla mnie jego dary, by następnie wręczyć prosto do mych małych rąk. I pomimo, że nie widziałem jej ust, byłem pewien, że uśmiechała się szeroko.

Kotek ten z pewnością nie był zwierzęciem, ale nie był też człowiekiem, gdyż otaczała go ta magiczna aura, która nie jest charakterystyczna dla wyżej wymienionych stworzeń.

Czym więc był?

Z początku myślałem, że zwykłym dzieckiem, średnio w moim wieku, z farbowanymi włosami, bosymi stopami, przewiewnym białym ubraniem oraz dziwną, zwierzęcą maską — tak też zapewnie tłumaczyliby mi to dorośli, gdybym kiedykolwiek im powiedział.

Odbierając kwiatek z jego rąk, nadal ich nie dotykając, uśmiechnąłem się pod nosem, czując, że właśnie znalazłem przyjaciela na całe życie. Znacznie lepszego niż koledzy z ławki czy nawet ci z podwórka.

Obdarzony promiennym wyrazem twarzy, chłopiec-duch zeskoczył z wielkiego drzwa, by stanąć naprzeciw mnie, nadal nie zdejmując swej maski. Dotychczas rzadko ktoś się do niego uśmiechał (tak naprawdę, to nigdy).

Wtedy też ja, siedmioletni Lee Jeno, wyciągnąłem w jego kierunku swą dłoń, by potrząsnąć nią, uścisnąć; by dać znak, że chcę go poznać. Jedyne co dostałem w zamian było lekkim powiewem wiatru, gdyż dzieciak w masce białego kota momentalnie ode mnie odbiegł, śmiejąc się.

I na początku byłem rozczarowany, może trochę zdezorientowany, a zrozumienie tego wszystkiego zajęło mi lata.

Magicznych duszyczek się nie dotyka, inaczej umierają szybciej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro