Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Na zawsze zostajesz odpowiedzialny za to, co oswoiłeś

- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.

Ogień powoli tlił się w wielkim palenisku na samym środku twierdzy. Wikingowie jak co roku świętowali Einherjar, przypadające na wiosnę. Święto poświęcone było wszystkim wojownikom, którzy zginęli w walce, a ich dusze zabrane zostały przez Walkirie. Wikingowie z klanu Wandali ze szczególną czcią wspominali między innymi wielkiego Stoicka Ważkiego, wspaniałego wodza wyspy Berk, poległego ponad dwa lata temu...

Blondynka siedziała przy ogniu. Jej problemem nie był chłód, jakby się na początku wydawało. Miała na sobie ciepłe futro, prawdopodobnie wilcze. Na twarzy gościł smutek i ból, oczy wyrażały cierpienie. Miało się wrażenie, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Każdy z wojowników dosiadł się do wolnych stołów i albo jadł, albo żywo rozmawiał z sąsiadem. Dziewczyna jednak nie interesowała się ludźmi. Patrzyła wciąż w ogień. Ani razu nie uśmiechnęła się kiedy kowal opowiedział dowcip i cała sala popadła w śmiech. I mimo wyraźnego smutku, nie ''płakała''. Siedziała myśląc tylko o jednym, nuciła starą, nordycką pieśń...

*

Dołączyłam do Straży Berk. Razem z Wichurką postanowiłyśmy patrolować Berk razem z innymi strażnikami. W czasach pokoju nie było wiele pracy. Nasz patrol zaczynał się wcześnie rano, a kończył po dwóch godzinach. Później mogłam uczestniczyć w zajęciach w Akademii. Prowadził je najczęściej Czkawka albo Śledzik. Skierowane były one najczęściej dla młodych, przyszłych jeźdźców, jednak lubiałam spędzać tam czas. Przypominałam sobie swoje własne pierwsze kroki w kontaktach ze smokiem. Pamiętam jak Czkawka kazał nam czytać Księgę Smoków przed snem. Wtedy niezbyt mi się to podobało, po latach to deceniłam. Mieliśmy styczność z niejednym, groźnym smokiem, a jakoś wszyscy wyszli z tych spatkań bez szwanku. Z wyjątkiem Czkawki, ale tego mogę nie zaliczać.
Kończąc dzisiejszą wartę ruszyłam w stronę Akademii, wiedziałam, że zastanę tam ukochanego. Lubił towarzystwo dzieci. Odkąd został wodzem, miał coraz mniej czasu dla mnie, Szczerbatka czy Valki, ale Czkawka to nadal ten sam Czkawka, który skradł mi kiedyś serce...
- Przyszłaś się pouczyć? - rzucił na powitanie brunet z szerokim uśmiechem na twarzy. Natychmiast wszystkie dzieci zwróciły wzrok na mnie, stojącą przy głównej bramie. Skinęłam głową ze śmiechem i podeszłam bliżej by stanąć zaraz obok ukochanego. Ten musnął szybko mój policzek swoimi ustami, na co kilka dzieci przewróciło oczami z obrzydzeniem. - Dobra, powtórzcie sobie to co mówiłem. Zaraz do was wrócę - powiedział i odciągnął mnie na bok.
- Nie przeszkodziłam? - spytałam, a chłopak delikatnie mnie objął.
- No co ty? Nigdy mi nie przeszkadzasz - poczułam na szyi jego ciepły oddech i westchnęłam zadowolona. Nie potrzebowałam niczego więcej do szczęścia. Byle on przytulał mnie w nieskończoność. Nagle poluźnił uścisk i odsunął sie ode mnie na metr. - A, właśnie! Miałem ci powiedzieć. Po południu lecimy na jakąś wyspę. Dostałem wskazówki od jednego z wodzów. Podobno występuje tam jakiś nowy gatunek smoka - odparł podekscytowany, zaśmiałam się widząc go z takim wyrazem twarzy.
- Od którego z wodzów? - zapytałam, ale chłopak wzruszył tylko ramionami.
- Sam nie wiem. Podpis był zamazany, ale Astrid... nowy smok, może gatunek. To takie niesamowite, ponadto dawno nie byliśmy nigdzie całą drużyną. Każdy ma swoje zajecia. Ja jestem wodzem, ty wstąpiłaś do Straży, Śledzik stara się prowadzić Akademię, nawet Sączysmark coś tam pomaga... no, a bliźniaki to bliźniaki, choć jestem z nich naprawdę dumny... cała wioska jeszcze stoi na swoim miejscu. - Zaczęliśmy się śmiać. Owszem, miał rację. I nie mogłam się, nie zgodzić, bo sama byłam zbyt szczęśliwa, by zepsuć ten entuzjazm Czkawki.
- Przyjdziesz po mnie? - spytałam powoli wyscofując się z Akademii, wiedziałam, że dwudziestojednolatek ma jeszcze trochę na glowie, a nie chciałam zajmować mu dużej ilości czasu.
- Pewnie. Już się nie mogę doczekać - rzekł i ruszył spowrotem do dzieci, które zaczęły rozrabiać pod jego nieobecność. Uśmiechnęłam się i skierowałam w stronę domu. Musiałam przygotować się do drogi.

Czkawka przyszedł po mnie kilka godzin później. Zapukał kulturalnie do drzwi i wszedł dopiero kiedy odparłam głośne "proszę". Usłyszałam stukot protezy i zeszłam, a raczej zbiegłam szybko po schodach. Chłopak wziął z kanapy koc, który w zasadzie należał do niego.
- To co, gotowa? - zapytał. Pokiwałam twierdząco głową. Wzięłam z półki ulubiony topór i wyszłam razem z brunetem na zewnątrz. Tam czekał na nas Szczerbatek, po chwili dołączyła także Wichurka. Czkawka złączył nasze palce razem i ruszyliśmy w stronę twierdzy, gdzie miała odbyć się zbiórka.
- Wcześnie dziś wstałaś? - zapytał, kiedy ziewnęłam głośno.
- Przed wschodem słońca, ty pewnie podobnie... - odparłam i uśmiechnęłam się do chłopaka. Ten zmarszczył brwi i zaprzeczył ruchem głowy.
- Rano miałem tylko akademię, dopiero później wypełniłem zadania wodza - zaśmiał się. - Może chcesz zostać? Odpocząć?
- A w łeb chcesz? - spytałam rozdrażniona.
- Co? Dlaczego?
- Lecę z wami. Trzeba się było nie chwalić.
- Sprawdzałem twój upór, Astrid. Nie wściekaj się - odparł ze śmiechem. Uderzyłam go w prawy bok. Jęknął lekko z bólu, ale z jego twarzy nie schodził uśmiech.
- Idiota - skomentowałam.
- Taaa... Ja też cię kocham - powiedział i cmoknął mnie w policzek.

Chwilę później znaleźliśmy się na miejcu zbiórki, jak się okazało jako ostatni. Oczywiście Sączysmark nie byłby sobą gdyby tego nie skomentował naszego spóźnienia. Wylecieliśmy kilka chwil później. Na początku nie rozmawialiśmy, tak jakby nikt nie wiedzial jak zacząć rozmowę. Nie spotykaliśmy się często, ze wzgledu na obowiązki, teraz to się na nas odbiło.
- A więc, co cię tak naszło na tę wyprawę? Wiesz, nie często zdarza się taka inicjatywa z twojej strony - wtrącił się Smark, tym samym przerywając ciszę. Spojrzałam szybko na Czkawkę, który tylko wzruszył ramionami jakby to był zwykły lot. Czułam jednak jak w chłopaku coś się gotuje. Nie mógł się doczekać! Doczekać być może odkrycia nowego smoka. Cóż, ja też nie mogłam się doczekać.
- Powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu. Powinienem był was przeprosić. Bycie wodzem to nie jest łatwe zajęcie... Z resztą, myślę, że rozumiecie - popatrzył po nas i zatrzymał swój wzrok na mnie, uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam gest. Później ponownie odwrócił głowę i patrzył przed siebie.
- Powiesz nam wreszcie po co tam lecimy? - spytała tym razem Szpadka. Czkawka westchnął cicho.
- Dostałem informację, że na jednej z wysp, na które się kierujemy, występuje nowy gatunek smoka. Jak wiecie nie mogłem się oprzeć, no i tam właśnie lecimy. To ta krótsza wersja opowieści - wyjaśnił chłopak z ekscytacją.
- Nowy gatunek? Czkawka, to niesamowite! - krzyknął Śledzik. Zaśmiałam się, a zaraz po mnie cała reszta.
- Jak za starych dobrych czasów - wyszeptałam, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.

Na wyspę dotarliśmy kilka godzin później. Powoli się ściemniało, dlatego postanowiliśmy rozpalić ognisko na pierwszej napotkanej polanie. Wylądowaliśmy i natychmiast wzięliśmy się do roboty. Nieopodal znajdowało się małe jeziorko, dlatego Czkawka razem ze Szczerbatkiem próbowali złowić choć kilka ryb. Śledzik i Szpadka rozłożyli nasze koce i futra, a także wszystko co mieliśmy przy smokach, ściągnęli siodła. Sączysmark i Mieczyk wyruszyli na poszukiwania drewna na opał. Ja, znikając z uwagi wszystkich obleciałam wyspę dookoła. Przy zachodnim brzegu ujrzałam jakiś opuszczony statek. Nie podleciałam jednak bliżej. Polecimy tam jutro - powiedziałam sama do siebie i zawróciłam do reszty.

Ognisko paliło się w najlepsze. Usiedliśmy wszyscy wokół na własnych posłaniach. Za każdym z nas leżał smok. Ostrożności nigdy za wiele. Ja sama siedziałam oparta o Szczerbatka i Czkawkę. Chłopak obejmował mnie ramieniem. W pewnym momencie podał mi usmażoną na patyku rybę, którą uprzednio trzymał nad ogniem. Podziękowałam i zajęłam się jedzeniem. Inni jeźdźcy również jedli przypatrując się nam.
- To nadal takie dziwne tylko dla mnie? - zapytał w pewnej chwili Sączysmark i wskazał ręką w naszą stronę. Zaśmiałam się cicho.
- O co ci chodzi? Przecież oni są parą... czekaj ile? 2 lata? - Śledzik spojrzał na niego.
- Dokładnie 1 rok 11 miesięcy i 12 dni - powiedział Czkawka chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości. Zaśmiałam się. - Jeszcze dłużej przyjaciółmi, co nie, Milady?
- Chyba nigdy się nie przyzwyczaję - skomentował tym razem Mieczyk.
- A wy? Macie kogoś na oku? - spytał obejmujący mnie chłopak. Na twarzy jeźdźców pojawiły się delikatne rumieńce.
- Coś jest na rzeczy. - Odparłam i ułożyłam się wygodnie na klatce piersiowej Czkawki. Chłopak okrył mnie ciepłym kocem. - Nie wiem jak wy, ja idę spać. Dobranoc. - Powiedziałam i zamknęłam oczy. Poczułam na czole delikatny pocałunek. - Czkawka, nie ogoliłeś się... znowu - wymruczałam, ale nie dostałam odpowiedzi. Po chwili odpłynęłam do krainy Morfeusza.

Obudziłam się gwałtownie siadając w pionie. Rozglądnęłam się. Było ciemno, wszyscy spali w najlepsze. Nawet Czkawka. Jednak ja byłam pewna, że coś słyszałam, jakiś trzask i kroki. I znowu. Nie mogłam się przesłyszeć. Szybko potrząsnęłam ramieniem Czkawki.
- Czkawka, wstawaj - powiedziałam szeptem. Ten jedynie odgonił mnie ruchem ręki.
- Idź spać, Astriś - wymruczał i ponownie ułożył się wygodnie.
- Nie Astriś, tylko wstawaj - trzepnęłam go porządnie w głowę, na co natychmiast wstał rozbudzając się przy tym. Przetarł twarz i popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Co się stało? - zapytał i oparł się ponownie o Szczerbatka.
- Coś słyszałam, ktoś tu jest - odparłam i wpatrzyłam się w drzewa przed nami.
- Może tylko się przesłyszałaś, albo to był jakiś smok, albo ptak - powiedział delikatnie głaszcząc mnie po plecach. - Chodź spać.
- To był człowiek, przysięgam. Słyszałam kroki, Czkawka. Musimy to sprawdzić - uniosłam głos. Chłopak zignorował mnie i przyciągnął do siebie. Odepchnęłam go zdecydowanym ruchem i wstałam z ziemi. Podeszłam do siodła Wichury i założyłam je na smoczycę. Wskoczyłam na grzbiet i już miałam odlecieć kiedy zatrzymał mnie głos Czkawki.
- Jesteś wariatką, Astrid, ale nie puszczę cię samej - powiedział i zaczął budzić resztę. Najgorzej było ze Śledzikiem, jednak i na niego znaleźliśmy sposób. Kiedy wszyscy byli gotowi do drogi, wzbiłam się w powietrze. Niebo było zachmurzone, jakby za chwilę miała rozpocząć sie ulewa. Było ciemno i zimno. Po kilku minutach poczułam przeszywające, mroźne powietrze północy. Jednak sama chciałam lecieć i nie mogłam teraz zrezygnować. Odwróciłam się za siebie napotykając wzrok Czkawki. Podleciał do mnie bliżej.
- Czego zamierzamy szukać? - zapytał.
- Niczego. Wiem gdzie mamy lecieć - odparłam. Nie mówiłam mu do tej pory o znalezionym przeze mnie statku. Teraz nadażyła się okazja, dlatego wszystko wyjaśniłam jeźdźcom. Czkawka popatrzył na mnie karcąco, wiem, że nie podobało mu się mjem zachowanie, powinnam od razu mu powiedzieć. W końcu to on był naszym liderem i... naszym wodzem. Czułam się z tym źle. Najgorsze było jednak to, że gdy opowiedziałam mu o tym jak latałam nad wyspą, nie powiedział nic. Kompletnie. Jakby jeszcze myślał nad moimi słowami. - Przepraszam. - Wzruszył tylko ramionami i zajął się lotem. 

Dotarliśmy na miejsce kilka minut później. Wylądowaliśmy na wzgórzu i ukryliśmy się w zaroślach. Przy brzegu ustawionych było kilku strażników. Na statek ładowano potężne klatki, a w nich smoki. Patrzyłam na to wszystko przerażonym wzrokiem. Czyżby nasz koszmar z Łowcami Smoków znów się powtórzył? Spojrzałam szybko na Czkawkę. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Chłopak wciąż tylko wpatrywał się w strażników.
- Czkawka? - położyłam na jego ramieniu dłoń. Spojrzał na mnie z bólem w oczach. Jego wzrok poraził mnie, świdrował każdy moj ruch. - Co robimy? - zapytałam. Wiedziałam, że nie odlecimy stąd tak po prostu. Musieliśmy się wtrącić, pomóc tym przerażonym stworzeniom. Musieliśmy zaatakować. Czkawka szybko otrząsnął się z rozmyśleń i usiadł spokojnie na ziemi. Opowiedział nam plan, który zaczął kiełkować w jego umyślę już chwile temu, wspólnie go dopracowaliśmy i postanowiliśmy ruszać. Nie było na co czekać, nie wiedzieliśmy ile tak naprawdę mamy czasu. Nocna Furia ruszyła jako pierwsza, miała odwrócić uwagę Łowców. Nie wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia, ile mają broni, prowadziło nas tylko uczucie - miłość do smoków. Ja ruszyłam za Czkawką, za mną natomiast reszta. 

Pierwsze strzały rozległy się nagle. Powietrze przecięły krzyki i wrzawa wywołane naszym atakiem z zaskoczenia. Czkawka latał nad statkiem i lądem, a Szczerbatek strzelał tylko na jego rozkaz, nie krzywdząc ludzi. Zeskoczyłam szybko z Wichury i podbiegłam do pierwszej, żelaznej klatki. Grzebałam chwilę przy zamknięciu. Było bardzo skomplikowane. Tymczasem w moją stronę biegło kilku strażników. Moja smoczyca wylądowała zaraz obok, by mnie osłaniać.
- Cholera! - krzyknęłam gdy zatrzask zranił mnie w palce, a zasuwa nadal nie chciała puścić. Słyszałam jak Wichurka wytrzeliła kolce zaraz za mną. Obejrzałam się. Leżało tam kilku powalonych strażników. Słyszałam ich jęki, jednak każdy z nich żył. Westchnęłam i znów sprobowałam otworzyć klatkę. Tym razem jednak poszło szybko i sekundę później Zmiennoskrzydły odleciał w nieznanym mi kierunku. Szybko podbiegłam do kolejnej pułapki. W międzyczasie zauważyłam, że statek zaczął powoli się wycofywać. Na lądzie pozostali jednak jeszcze strażnicy, ktorzy nie dawali nam spokoju. Zaczęłam mocować się z kolejną zasuwą kiedy za plecami usłyszałam naciąganie strzały na cięciwę. Odwróciłam się wolno unosząc w górę dłonie. Strażnik mierzył we mnie strzałą. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy byli czymś zajęci. Wichurkę trzymał jakiś mężczyzna uzbrojony po zęby. Czas się dla mnie zatrzymał.
Nie zdążyłam wziąć oddechu kiedy mężczyzna wypuścił z dłoni linkę. Strzała przeszyła powietrze. Zamknęłam szybko oczy, lecz nie poczułam bólu. Usłyszałam kilku głośny skrzek w chwili gdy strzała wbiła się z niemym zgrzytem w ciało mojej smoczycy...

Naraz doskoczyłam do śmiejącego się strażnika. Powaliłam go na ziemię jednym pchnięciem i biorąc w rękę jego topór wbiłam go w jego ciało. Po policzkach płynęły mi łzy, nie zastanawiałam się co robię, byłam jak w transie. Nawet nie zauważyłam, że walka się skończyła, że wszyscy wylądowali niedaleko i patrzyli na mnie z zalem. Wyciągnęłam broń z ciala przeciwnika i ponownie uderzyłam. Krew ubrudziła moje ubranie i włosy, ale nie przejmowałam się tym. Zamknęłam oczy, chcąc  powstrzymać szloch. Na próżno. Wtedy zaczęłam biec wprost w kierunku ciała mojej smoczycy, ktoś mnie zatrzymał. Jego silne ramiona objęły mnie w żelaznym uścisku.
- Wichura! Wichurka! - krzyczałam, walcząc, kopiąc nogami. - Czkawka do cholery, puść mnie! - wyszlochałam i zaczęłam uderzać chłopaka po klatce piersiowej byle mnie wypuścił. W końcu ustąpił. Szybko dobiegłam do smoczycy. Rzuciłam sie na jej szyję i przywarłam do niej na długie minuty.
- Obudź się. Proszę... proszę cię... Obudź się! - szlochalam. - Obudź... się...
- Chodź Astrid - Czkawka położył mi dłoń na ramieniu i delikatnie pociągnął w swoją stronę,
- Nie mogę... nie mogę... kocham cię, Wichurko... obudź się - powiedziałam niemrawym głosem. Czułam się jakbym powoli popadała w paranoję, chciałam tu zostać, z nią, na zawsze. Zamknęłam oczy i poczułam jak ktoś odciąga mnie od smoka. Tym kimś znów okazał się być Czkawka. Przytulił mnie mocno. Zaczęłam coraz głośniej szlochać, nie potrafiłam powstrzymać łez, on także, oraz każdy kto znajdował się w pobliżu.
- Już dobrze, Astriś. Jestem przy tobie - wyszeptał chłopak i pocałował mnie delikatnie w czoło. Jeszcze wczoraj wszystko było dobrze, jeszcze wczoraj miałam przyjaciółkę, jeszcze wczoraj...
- Nie puszczaj mnie - poprosiłam szeptem, czując jak opadam z sił, jak tracę nadzieję, jak moje serce rozbija się na kawałki.
- Ani mi się śni. - Odparł. Położyłam głowę na jego ramieniu. Zamknęłam oczy. Chciałabym przestać myśleć, chciałabym po prostu zniknąć, zostawić to wszystko, żyć bez tego beznadziejnego bólu, bez poczucia straty. Szczerbatek podszedł da nas wolnym krokiem i delikatnie musnął moją dłoń. Przez całe moje ciało przeleciał jakby prąd...
- Czkawka weź go, proszę. - Nie chciałam mieć styczności z żadnym smokiem, z żadnym smokiem oprócz Wichurki...

Świtało. Po dość długich poszukiwaniach odnaleźliśmy jakąś starą łódź. Ułożyliśmy na niej smoczycę i przykryliśmy jej ciało kocem. Ściągnęłam z niej siodło, co przyszło mi z ogromnym trudem, na szczęście Czkawka był przy mnie. Bez niego byłoby o wiele gorzej. Stanęliśmy na brzegu w ciszy i wypuściliśmy w morze łódź. Nie chciałam żadnych słow, tylko milczenie. Patrzyłam jak łódź powoli dryfuje po spokojnych wodach wprost do Odyna. Czkawka naciągnął cięciwę łuku i spojrzał na mnie. Skinęłam powoli głową, a chłopak wypuścił z palców linkę. Strzała poszybowała i wbiła się w drewno łodzi, która zaczęła powoli się palić. Następnie nie czekając na pozwolenie wziął mnie w ramiona, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Długo nie wytrzymałabym stojąc bez oparcia.
- Wracajmy - wyszeptał chłopak i pocałował mnie w skroń. Wziął mnie za rękę i posadził ostrożnie na Szczerbatku. Usiadł za mną i objął mnie jak najdelikatniej. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i odetchnęłam jego zapachem. Ból rozpychał moje serce, nie miałam siły, ani ochoty o niczym rozmawiać. Poczekaliśmy na pozostałych jeźdźców i skierowaliśmy się do domu. Od tamtej pory nic już nie było takie samo...

***

Usiądźcie, o zacni, i w ogień spojrzyjcie.
Niech płomień Wam sagę powiada.
Oto dzień jest poległych, Einherjarów z Valhalli,
Tedy milczeć skaldowi wypada...

Bo nie godzi się chwalić jeno słowem i pieśnią,
Gdy wielkimi słynęli bojami...
Jeśli idziesz do bitwy, miej ich dzieje w pamięci.
Oddaj chwałę własnymi czynami.

To zacniejsza ofiara, niźli braga i śpiewka,
Lepiej miecz wznieść, niż róg, za ich zdrowie.
Chociaż sagi są zdolne oddać wielką ich chwałę
Dziś nie będę Wam śpiewać, druhowie...*

Mój głos rozniósł się po twierdzy, lecz miałam wrażenie, że nikt go nie słyszał. Z resztą nie chciałam by ktokolwiek go słyszał. Był przeznaczony tylko dla mnie. Patrzyłam jak ogień tańczy jakby w dźwięk muzyki. Nagle poczułam na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Odwróciłam się szybko i dostrzegłam zielone oczy Czkawki, patrzące na mnie ze zmartwieniem.
- Wszystko okay? - zapytał, pokiwałam głową z wymuszonym uśmiechem. Chłopak momentalnie wyczuł, że coś jest nie tak. Jedno spojrzenie w moje oczy powiedziało mu, że kłamię. Tylko on to potrafił, i to właśnie jego najbardziej się bałam. - Chodź ze mną - powiedział i pociągnął mnie za sobą. Wyszliśmy z twierdzy i znaleźliśmy się na świeżym powietrzu. Niebo było pełne srebrzących się gwiazd. Mroźne, północne powietrze rozwiało mi włosy i musnęło twarz swoim podmuchem. Czkawka objął mnie od tyłu i pocałował mnie delikatnie w policzek.
- Ci, których raz pokochaliśmy, zostają z nami - wyszeptał i westchnął. Miał rację, jednak nadal nie potrafiłam zaakceptować prawdy. Rzeczywistości, którą dostałam, i którą straciłam. Nie potrafiłam. Było tak ciężko żyć bez połowy serca... bez skrzeku ukochanego smoka... bez uśmiechu Wichurki. Tak ciężko. Ale nie było to niemożliwe. Popatrzyłam na swoją lewą dłoń, na palce zranionę przez zasuwę, właśnie wtedy. Podczas ataku.
- Każdy nosi w sobie rany - wyszeptał, myślał ojcu, byłam tego niemal pewna.
- Dziękuję - odpowiedziałam.
- Nie masz za co, Astriś. Zawsze będę przy tobie.

KONIEC

* http://free.of.pl/e/ekipa_ragnarok/poleglymwboju.htm

Zdjęcie mojego autorstwa 😋

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro