Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kraina łez jest pełna tajemnic [2/3]

,,Nasiona są niewidoczne. Śpią ukryte w ziemi [...] Nasiona baobabów zaatakowały glebę planety. A jeśli zabrać się za późno za baobab, to już nigdy nie można się go pozbyć. Rozpycha się na całej planecie. Przebija się korzeniami. A gdy baobabów jest za dużo, a planeta jest za mała, to rozpada się ona na kawałki." *

Astrid wyciągnęła bardzo ostrożnie dłonie przed siebie, mając nadzieję, że gad nie rzuci się na nią z zębami. Smok mruknął i wyostrzył wzrok, wlepiając w nią żółte ślepia. Dziewczyna poczuła jak po plecach przechodzi jej dreszcz. Rzuciła szybkie spojrzenie za siebie, zauważając zamknięte kraty i stojącą za nimi Jorun. Nagle dotarło do niej, że to wszystko gra. Od początku to była gra. Brunetka dowiedziała się o słabościach przeciwniczki i zamierzała ją raz na zawsze zlikwidować i to bronią doskonałą – za pomocą groźnego smoka, tak by zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Blondynka powstrzymała się od podbiegnięcia do dziewczyny i powiedzenia jej tego o czym przez cały czas myślała, to tylko pogorszyłoby jej sytuację.
— Dobry smoczek — zwróciła się do ciemnozielonej bestii, która popatrzyła na nią niespokojnie. Jej dłonie znalazły się bardzo blisko jego pyska. Miała nadzieję, że uda jej się go ujarzmić i zmusić do posłuszeństwa, lecz była zbyt pewna siebie. Dotknęła łusek Koszmara i w tym samym momencie stanął w płomieniach, paląc jej delikatną skórę. Odskoczyła, czując jak spod powiek wypływają jej łzy. Spojrzała na dłonie. Powstały na nich zaczerwienienia i bąble. Wytarła jednak szybko słoną ciecz z policzków i ponownie stanęła naprzeciw smoka. Dmuchnął w nią płomieniem, jednak sprawnie ominęła pocisk.
— Wiem, że mnie nie lubisz, ale może czas się zaprzyjaźnić? — powiedziała cicho. Smok nie był jednak zainteresowany. Ani się obejrzała, kiedy leżała na ziemi, czując w ustach metaliczny smak krwi. Brzuch rozsadzał jej ból, dopiero gdy go dotknęła zauważyła trzy otwarte rany. Wstała na chwiejnych nogach, próbując wytrzymać z bólem. Smok szybko zareagował popychając ją na ziemię. Podciął jej nogi ogonem i przyglądał jej się z uwagą, kiedy zerwała się na nogi i dopadła krat. Wyciągnęła zakrwawioną, oparzoną dłoń w stronę Jorun, która tylko odsunęła się krok w tył.
— Pomóż mi Jorun, błagam! — krzyknęła, czując na plecach oddech smokach. — BŁAGAM!
— Niech żyje nowa dziewczyna Czkawki — zaśmiała się tylko i odeszła.
— POMOCY! — krzyknęła Astrid, próbując unieść kraty. Były jednak zbyt ciężkie, a ona zbyt słaba. Koszmar Ponocnik stanął za nią i złapał ją w pysk, po czym odrzucił od krat, choć próbowała przy nich pozostać, trzymając się kurczowo. Jej przerażony wzrok spoczął na pysku smoka.
— Pomocy — wyszeptała bardzo cicho. Później powieki stały się coraz cięższe, aż w końcu opadły.

Eret przelatywał właśnie z Czaszkochrupem i Arlie nad areną, kiedy oboje spostrzegli wściekłego Koszmara, krążącego wokół jakiejś dziewczyny. Musiał podlecieć ciut bliżej by spostrzec przyjaciółkę. Wylądował przy kratach prowadzących na arenę.
— ASTRID! — krzyknął, jednak nie otrzymał ani odpowiedzi ani najmniejszego ruchu ze strony dziewczyny. Szybko popatrzyła na Arlie.
— Musisz znaleźć jeźdźców i Czkawkę. Natychmiast. Leć!
— Ale przecież ja...
— Ja tam wejdę i czymś go zajmę, leć! — wydał jej polecenie. Dziewczyna niepewnie wsiadła na smoka i ruszyła. Czaszkochrup zrobił za nią resztę. Ona złapała się mocno siodła by nie spaść.
Eret tymczasem uniósł kraty w górę i wszedł do środka. Smok nie zwrócił jednak na niego uwagi. Sam wiele uczynić nie mógł, ale musiał choć na chwilę zająć gada, by odciągnąć go od dziewczyny. Kiedyś łapał potężniejsze, zauważył. Podniósł z ziemi kamień i rzucił go w kierunku Burzy. Smok spojrzał na niego i podszedł bliżej, wciąż jednak obserwując leżącą na ziemi blondynkę, jakby bronił jej. Eret stanowił dla niego pewne zagrożenie. Tak jak kolejni jeźdźcy, którzy naraz zjawili się w Akademii. Sączysmark wzdrygnął się, ale odważnie wszedł do środka.
— Idę po nią — rzucił Czkawka i wyszedł naprzeciw. W porę powstrzymał go jednak Eret, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Odwrócimy jego uwagę. Może być w naprawdę złym stanie, nie reaguje — powiedział smutno czarnowłosy i pobiegł w przeciwną od dziewczyny stronę. Jeźdźcy w mig pojęli co robi i rozbiegli się, hałasując przy tym i dezorientując smoka. Tymczasem Czkawka przebiegł szybko odległość jaka dzieliła go z Astrid i padł na kolana.
— Już jestem — wyszeptał przez zaciśnięte gardło i wziął dziewczynę na ręce z jak największą delikatnością. Jej ubrania ubrudzone było krwią, brzuch naznaczony był trzema szramami, przez które mogło już wdać się zakażenie. Twarz też nie wyglądała najlepiej. Zapłakał cicho, nareszcie dostrzegając do czego dopuścił. Szybko skierował się do wyjścia. Z każdym krokiem czuł jak ciepła ciecz brudzi jego koszulę i jak drobne kropelki skapują na ziemię.
— Szczerbatek — zwrócił się do smoka, który popatrzył ze smutkiem na jeźdźca, nie interweniując bez jego rozkazu. Teraz jednak wiedział o co chodzi. Rozglądnął się po arenie, nie chcąc uszkodzić któregoś z jeźdźców. Będąc pewnym, że smok jest w zasięgu jego strzału, puścił w jego stronę plazmę. Potężny gad padł na ziemię, mrucząc cicho, później jego powieki zamknęły się już na zawsze. Tego jednak Czkawka już nie widział, z jednej strony był to dla niego widok straszny, z drugiej chciał jak najszybciej doprowadzić dziewczynę do domu. Cały czas trzymał się nadziei, nadziei, która nie pozwoliła mu na więcej łez.

*

Valka weszła cicho do domu, mając nadzieję, że Czkawka już dawno śpi w swoim pokoju. Zdziwił ją jednak widok zmartwionych jeźdźców, siedzących wokół paleniska. Każdy z nich trzymał w dłoni kubek z jakimś parującym płynem i co kilka chwil pił jego zawartość. Zapytała co się stało, ale nikt nie odpowiedział. Postanowiła sama to sprawdzić i weszła powoli na górę. Otworzyła drzwi sypialni Czkawki, po chwili znajdując się w środku. Na łóżku leżała zabandażowana Astrid, natomiast szatyn siedział przy niej, zwrócony tyłem do matki.
— Astrid — usłyszał nagle szept. Odwrócił się natychmiast, nie wypuszczając dłoni ukochanej. Po policzkach płynęły mu łzy, oczy miał zaczerwienione. Nagle wstał i podszedł do kobiety. Wciąż patrzył w ziemię, nie umiejąc spojrzeć jej w oczy. Nagle poczuł jak jej ciepłe, opiekuńcze ramiona obejmują go. Naraz jego ciałem wstrząsnął niepohamowany szloch. Przytuliła go mocniej do siebie, powoli kołysając, jakby uspokajała maleńkie dziecko. Prawda była taka, że Valka zawsze będzie widziała w nim swojego małego synka, dla którego będzie na co dzień oparciem i pocieszeniem.
— Co się stało? — zapytała i odsunęła go delikatnie.
— Sam nie wiem, znalazłem ją taką na arenie... Wyglądała strasznie... Burza... on-on jej to zro-bił... Gdybym wiedział wcześniej... — wyszeptał i otarł łzy. Następnie usiadł na krześle obok łóżka i poprawił koc, którym przykryta była blondynka.
— Gothi się nią zajęła? — Czkawka potwierdził ruchem głowy i zacisnął usta.
— Wyzdrowieje, nie martw się.
— Ma poparzone dłonie, cięte rany na brzuchu, prawdopodobnie złamane dwa żebra i cała jest posiniaczona — wyszeptał, sprawdzając jej temperaturę.
— Wypuściła go? — zapytała smutno Val i usiadła obok syna.
— Nie wiem... po prostu nie wiem. Była tam sama, ale nie sądzę, by była na tyle nierozważna. Wiedziała, że Burza jej nie znosi — zauważył i popatrzył na matkę.
– W takim razie kto?
— Sam chciałbym wiedzieć — odparł cicho. Valka wyszła z pokoju i westchnęła cicho. Cały czas zastanawiała się kto mógł zrobić coś takiego, tak skrzywdzić blondynkę. Nikt jednak nie przyszedł jej do głowy. Porzuciła chwilowo przemyślenia i poprosiła jeźdźców, by wrócili do swoich domów. Następnie posprzątała i udała się do swojej sypialni, zostawiając otwarte drzwi, na wypadek gdyby była potrzebna.

Czkawka otworzył oczy jeszcze przed świtem. Wyprostował się i oparł łokcie na krańcu łóżka, patrząc na spokojną twarz ukochanej. Oddech Astrid był tak samo słaby jak wczoraj, kiedy ją znalazł. Przetarł twarz i wstał cicho. W kącie pokoju stała nieduża miska z wodą. Ochlapał się delikatnie, chcąc doprowadzić się do porządku. Następnie spojrzał w lustrzaną taflę, dostrzegając w niej zmęczonego, przepełnionego bólem człowieka, który normalnie nie miał by sił nigdzie dziś wychodzić. Ale Czkawka nie był normalnym człowiekiem, a wodzem i jako wódz musiał zadbać o cały otaczający go świat – o swoją wyspę. Usiadł ponownie przy łóżku i podniósł dłoń dziewczyny, powoli odwijając bandaże nasączone wywarem z ziół, który miał pomóc zagoić rany po poparzeniu. Obejrzał skórę blondynki, czując jak pieką go oczy. Dłoń nadal była zaczerwieniona, ustąpiły jednak bąble, więc nie było tak źle. Zawinął na niej nowy, ziołowy bandaż, bardzo delikatnie, uważając na każdym kroku. To samo zrobił z drugą dłonią. Rany na brzuchu dzisiaj również wyglądały o wiele lepiej, choć jeszcze nie wiedzieli czy w organizmie Astrid nie szaleje zakażenie. Poprawił jej koc i pochylił się w stronę jej ucha.

— Będę przy tobie zawsze. Nie zostawię cię. Jesteś tylko ty... i... tylko ty się dla mnie liczysz, wiesz o tym. Czkawka i Astrid, zawsze razem, jasne. Zawsze. Pamiętasz? Zostawiam cię tutaj, ale wrócę i masz tutaj nadal być, dla mnie... Zgoda? — wyszeptał i ucałował delikatnie, z największą ostrożnością jej usta i wytarł płynące po policzkach łzy.

Zszedł na dół i nakarmił Szczerbatka oraz siebie samego. Zabrał jeszcze potrzebne papiery oraz mapy i zostawił na stole kawałek kartki, prosząc by Valka zajęła się Astrid aż do jego powrotu. Następnie wyszedł na zewnątrz do codziennych obowiązków.

*

Eret szedł razem z Czaszkochrupem oraz siostrami wodza Torreonu w stronę twierdzy. Czkawka miał zastanowić się co zrobić z Jorun, skoro jej nauczycielka nie była w stanie jej nauczać. Czarnowłosy odwiedził już przyjaciółkę, która wyglądała nieco lepiej niż wczoraj. Nadal była nieprzytomna, ale nie martwił się zanadto. Przecież to Astrid, tak po prostu się nie podda... a na pewno nie bez walki. Prosił tylko bogów, by nie przysparzali jej więcej cierpień, jak z resztą każdy na wyspie.
— Co tak właściwie stało się Astrid? — zapytała w pewnym momencie Jorun, zwracając na siebie uwagę mężczyzny.
— Ehh... To wie chyba tylko sama Astrid — odparł, niczego nie podejrzewając. Brunetka pokiwała smutno głową i szła już w milczeniu.
— Jak w bardzo złym stanie jest? — zadała pytanie tym razem Arlie, która na poważnie martwiła się o życie jeźdźczyni. Eret westchnął i spojrzał na nią ze smutkiem. To jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumiała i również zamilkła jak jej siostra.
— Czkawka musi podjąć decyzję co z tobą zrobić, Jorun. Może sam cię przejmie, jeśli pozwolą mu na to obowiązki — zauważył Eret. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, na samą myśl, że chłopak, w którym się zakochała mógłby ją uczyć. Ona może też by czegoś nauczyła.

W twierdzy panował półmrok tak jak zwykle. Czkawka siedział przy długim stole, w otoczeniu Rady Berk, dyskutując na jakiś temat bardzo żywo. Szatyn miał naburmuszoną twarz i założone na krzyż ręce. Nie odzywał się prawie w ogóle, jakby nie chciał komentować tego o czym rozmawiali, czy raczej tego co krzyczeli, jeden przez drugiego.
— Tak czy inaczej muszą tu zostać... Do tego sprawę z Astrid trzeba wyjaśnić — wódz wstał powoli głośno wypowiadając słowa, by wszyscy go słyszeli.
— Mogła przecież sama go wypuścić i kto wie czy tego nie zrobiła... W końcu to wojowniczka, nie? — odezwał się Ivar, najmłodszy spośród swoich towarzyszy. — Nie możemy cały czas się na niej skupiać, nie jest jedynym mieszkańcem wyspy.
— CISZA! — krzyknął donośnie Czkawka i popatrzył z wyrzutem na wikinga, który jednak nie przejął się zbytnio. — Jestem prawie na sto procent pewny, że to nie ona go wypuściła.
— Prawie? — złapał go za słówko Ivar. — Prawie robi ogromną różnicę, wodzu. Według mnie nie ma co dochodzić do tego kto jest winny. Torrenowie zostają na Berk. Trzeba to na nich skupić się najbardziej. Chyba, że już są już tak ważni — Czkawka westchnął i odszedł od stołu. Wszystko tak nagle stało się trudniejsze, a szatyn już sam nie wiedział kogo rzeczywiście to wina: Astrid czy kogoś innego.

Wódz podszedł do stojącego pod ścianą Ereta. Siostry popatrzyły na niego w wyczekiwaniu. Czkawka podjął decyzję już rano. Szczerbatek obrzucił Jorun nieufnym spojrzeniem i położył się obok, obserwując całą scenę.
— Zajmę się twoim szkoleniem osobiście, Jorun, tak jak tego chciałaś od początku — zaczął. Brunetka uśmiechnęła się delikatnie na myśl, że jej pragnienie się spełniło. — Zaczniemy po południu... Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia — powiedział i już miał wyjść, kiedy zatrzymał się w pół kroku i zwrócił do Ereta. — Przejmiesz mój patrol wieczorem?
— Jasne. A, Czkawka?
— Tak?
— Pozdrów ją ode mnie — uśmiechnął się delikatnie, mając na myśli nieprzytomną przyjaciółkę.
— Pewnie. — Odparł cicho Czkawka i wyszedł na zewnątrz.

*

Jorun od kilku chwil czekała na wodza w Akademii, gdzie mieli się spotkać by rozpocząć lekcję. Jak się spodziewała nie zjawił się punktualnie, ale udawała, że rozumie i że nie ma sprawy, ale tak naprawdę miała mu za złe, że musi na niego tyle czekać. Gdy wreszcie dotarł, zszedł ze Szczerbatka, który go podrzucił i wyprostował się, patrząc chwilę na dziewczynę. Z tego co mu powiedziała znała tylko pojęcie – zaufanie. Nie było to dużo, ale wiedział od czego Astrid wyszła i był zadowolony. Podał zauroczonej brunetce dłoń, co przyjęła oczywiście z wielkim zachwytem i pomógł jej podnieść się z ziemi.
— Szczerbatka zdążyłaś już poznać. — Powiedział i podrapał smoka po pysku, choć ten nie był szczególnie zadowolony ze spotkania z dziewczyną. — Jest moim najlepszym przyjacielem od przeszło sześciu lat i jedną z najważniejszych dla mnie istot. Nie raz uratował mi życie i wiem, że jestem mu dłużny. Ufam mu najbardziej i wiem, że zawsze mogę na nim polegać. Właśnie na tym polega cała tresura – trzeba nauczyć się krok po kroku zaufania i opieki względem siebie.
— Długo go tresowałeś?
— Dwa-trzy tygodnie. Ale cały czas uczymy się od siebie czegoś nowego, odkrywamy nawzajem nasze tajemnice. To niesamowite! — odparł i uśmiechnął się szeroko. Mimo wewnętrznego strachu o ukochaną starał się brzmieć naturalnie i zachowywać się naturalnie.
— Z Astrid poszło dłużej? — zapytała niewinnie.
— Skąd to pytanie? — zdziwił się, nie mając ochoty poruszać tego tematu.
— No wiesz, aż się do ciebie przekonała... Tak z ciekawości pytam, ale nie musisz zresztą odpowiadać, to wasze prywatne życie. A co do tego, tam pod domkiem... Ja... Nie wiem co we mnie wstąpiło.
— Właśnie chciałem o tym z tobą porozmawiać. — Powiedział cicho i usiadł. — Słuchaj, zawsze czułem coś do Astrid i teraz kiedy od dwóch lat ze sobą jesteśmy, choćbym znalazł kogoś lepszego, choć to niemożliwe, to i tak jej nie porzucę. Kocham ją całym sercem. Dlatego tak ciężko jest mi z tą sprawą z Burzą. Nie wierzę, że sama go wypuściła, ale... sam już zresztą nie wiem — westchnął, czując na ramieniu ciężar głowy dziewczyny. Chciał ją odepchnąć, ale wiedział, że nie wypada, a jak na razie nie przekroczyła tak bardzo granicy.
— A kto mógłby uczynić coś takiego, w końcu jest bardzo szanowana na Berk?
— Nie mam pojęcia... Nawet nie wiem kogo podejrzewać. Może gdy się obudzi coś sobie przypomni — wyszeptał i wstał. Otrzepał się z kurzu i podszedł do Szczerbatka. — Chodź, pokażę ci jak to jest.

Mimo że wolał znaleźć się w swoim świecie tylko ze Szczerbatkiem i własnymi myślami, czuł, że zaniedbuje nieco Jorun, która bądź co bądź miała się tutaj czegoś nauczyć. Usiadł w siodle i poprosił by objęła go od tyłu. Kiedy objęła go w pasie poczuł się głupio. Tylko Astrid miała prawo by dotykać go w ten sposób. Dziewczyna była jednak gościem i musiał pokazać się z jak najlepszej strony. Wystartowali dosyć łagodnie, nawet Szczerbatek nie sprawiał kłopotów, choć niezbyt słuchał się własnego jeźdźca i latał własnymi ścieżkami. Nagle przyspieszył. Jorun mocniej uczepiła się Czkawki, któremu nie spodobało się to ani trochę. Do tego położyła brodę na jego ramieniu. Wódz odsunął się od niej dając jej do zrozumienia, że nie życzy sobie takiego zachowania, jednak zignorowała go. W takiej sytuacji postanowił zakończyć ten potworny lot i wylądował na środku wioski, skąd niedaleko mu było do domu.
— Myślałam, że polatamy dłużej — zauważyła i popatrzyła na niego niewinnie.
— Straciłem ochotę — odparł chłodno, nawet na nią nie patrząc
— A mogłabym odwiedzić Astrid? — spytała cicho.
— Teraz? — zdziwił się.
— To zła pora?
— No dobra, to chodź — powiedział i udał się razem z nią do rodzinnej chaty. Chwilę później weszli do środka. Przy palenisku stała Valka mieszając coś w dużym garnku. Na dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi odwróciła się napotykając zmęczone spojrzenie Czkawki i radosne Jorun.
— Dobry wieczór — powiedziała grzecznie i ściągnęła buty przy drzwiach.
— Dobry wieczór. Wy pewnie do Astrid? — zapytała, wracając do mieszania wywaru w garnku.
— Tak. Co z nią? — odezwał się Czkawka i popatrzył z nadzieją na matkę. Jej spojrzenie wystarczyło mu jednak i nie musiał prosić o słowne potwierdzenie. Weszli razem na górę, a następnie do sypialni chłopaka. Jorun rozejrzała się po pomieszczeniu, gdzie panował ład i porządek. Na ścianach wisiały rysunki smoków, jeźdźców, projektów różnych przedmiotów, a także portrety jego i Astrid. Blondynka leżała pośród tych znanych przez siebie rzeczy, jakby bez życia. Jej spokojny oddech unosił klatkę piersiową w dół i w górę, w dół i w górę...

Jorun usiadła na krześle obok łóżka i popatrzyła na zamknięte powieki dziewczyny. Lekko zadrżały jednak nie otworzyły się.
— Przyniosę jej świeży ręcznik, za chwilę wracam — odezwał się Czkawka po długim milczeniu i zniknął za drzwiami. Jorun wyciągnęła pospiesznie torebeczkę z zielonkawym proszkiem i dosypała niewiele „ziół" do kubka z wodą, stojącego na szafce i pospiesznie schowała je z powrotem do kieszeni.
— Słodkich snów, wojowniczko — wyszeptała do nieprzytomnej blondynki. Nagle usłyszała kroki na schodach, dlatego udała, że poprawia koc, którym przykryta była dziewczyna.
— Nie wygląda za dobrze — powiedziała cicho Jorun i wstała, ustępując mu miejsca. Nie usiadł jednak.
— Z każdą godziną wydaje się być coraz gorzej... Ale ona cały czas walczy, wierzę w nią — wyszeptał i namoczył ręcznik zimną wodą, po czym położył go na jej rozgrzanym czole.
— Ma szczęście, że cię ma — uśmiechnęła się. Czkawka nie odwzajemnił gestu. Nie zgadzał się z tym stwierdzeniem. Może gdyby nigdy się nie spotkali miała by o wiele lepiej, ale czy na pewno?

— Chciałbym zostać z nią sam, nie będziesz miała nic przeciwko? — spytał cicho, patrząc na nią w wyczekiwaniu.

— Pewnie, że nie — skłamała i skierowała się do wyjścia. — Do jutra.

*

Był już późny wieczór, kiedy usiadł obok łóżka, na którym leżała dziewczyna. Złączył swoją dłoń z dłonią ukochanej i westchnął, czując jak ogarnia go zmęczenie. Ucałował delikatnie jej palce. Pod powiekami zebrały mu się już ukrywane długo łzy, które mimowolnie spłynęły mu po policzkach. Pociągnął nosem i położył głowę na krańcu łóżka, patrząc na pogrążoną w cierpieniu Astrid. Zamknął oczy i odpłynął choć na chwilę. Wreszcie poczuł troszeczkę ulgi, mając nadzieję, że choć przez chwilę bogowie będą mu przychylni.

Obudził się w krzykiem w nocy, czując, że dzieje się coś złego. Wiele się nie pomylił. Natychmiast popatrzył na Astrid, która wyglądała o wiele gorzej niż kilka godzin temu. Jej twarz była jeszcze bardziej czerwona i niespokojna. Wystąpiły też krople potu i lekkie drgawki. Czkawka zerwał się jak oparzony i otworzył szybko drzwi sypialni i krzyknął:
— Mamo! — jego głos był strzępkiem cierpienia i przerażenia. Nie czekał jednak zbyt długo, kiedy znaleźli się razem przy wciąż nieprzytomnej Astrid. Valka uniosła delikatnie jej głowę i wlała w jej usta jakieś zioła. Drganie ciała powoli zaczęło się uspokajać. Już kilka minut później, które dla Czkawka wydały się być godziną, leżała w o wiele lepszym stanie, jeśli można było to tak nazwać. Szatyn usiadł na krańcu łóżka i położył dłoń na policzku dziewczyny, ocierając pot z jej rozgrzanego ciała.
— Co się dzieje? — zapytał, nie patrząc na matkę, która stała za nim. Nie miał odwagi spojrzeć w jej mądre oczy. Zaszlochał, nie hamując łez. Poczuł jakiś ogromny ból na sercu, który nie chciał go opuścić. Tak strasznie się bał. Usta Astrid nieznacznie się poruszyły, jakby chciała powiedzieć, że go kocha. Nie był jednak do końca pewny.
— Co się dzieje? — padły ponownie słowa. Valka westchnęła i przytuliła go do siebie.
— Tak mi przykro synku.
— A-ale... Co... Co się z nią dzieje? — wyszeptał i spojrzał na matkę. Kobieta poczuła jak łzy spływają jej po policzkach, ale nie starła ich.
— Ona umiera.

~*~^~*~

* "Mały Książe" - Antoine De Saint-Exupery

Tatara i ktoś się spodziewał? Dobra, to ja może... Pójdę się schować w szafie... prawda, Snutka ?

PS. Będą jednak 3 części...
PSS. Napiszcie mi co sądzicie i jak myślicie co będzie w 3 części 😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro