Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko
Czkawka szedł przez wioskę, trzymając za rączkę córeczkę. Od kilku dni wikingów nawiedzały srogie burze, które wyrządziły niewielkie szkody. Ludzie wyszli dopiero dzisiaj, by zabezpieczyć dachy, czy sprzątnąć po porywistych wiatrach, które nie ominęły Nowej Berk. Czkawka, jako wódz chciał jedynie rozejrzeć się po wiosce i w razie czego zaproponować swą pomoc. Całą papierkową robotą zajmowała się dzisiaj Astrid, toteż on musiał przejąć opiekę nad szesnastomiesięczną córką, która pewnym krokiem szła przed siebie, wskazując niekiedy coś palcem.
— Mama — odezwała się nagle dziewczynka, szczerząc się. W ich stronę zmierzała właśnie Astrid wraz z jednym z rybaków.
— Miejmy nadzieję, że sztormy ucichną. Na razie starczy nam ryb, by przetrwać, jednak nikt nie wie do kiedy. — Czkawka usłyszał kawałek ich rozmowy, gdy podeszli bliżej. Jego żona uśmiechnęła się i przykucnęła, witając się z córeczka całusem. Szatyn przywitał się natomiast z wikingiem, który po chwili odszedł, życząc im miłego dnia.
— Wszystko dobrze? — zapytał mężczyzna, gdy Astrid zrównała się z nim.
— Tak, nie martw się. Poradzimy sobie, nawet z tym — spojrzała na zbierające się na powrót burzowe chmury. Miała jednak nadzieję, że do wieczora nie lunie deszcz, miała jeszcze kilka spraw do załatwienia.
— Czuję się tym wszystkim jeszcze bardziej przytłoczony z powodu tej pogody — westchnął, po czym wziął Zephyr na ręce. Mała zachichotała, dotykając paluszkami jego warkoczyków.
— Chcesz, żebym zabrała małą ze sobą? Mógłbyś nieco odpocząć, przespać się — zaproponowała, jednak pokręcił głową na boki, nie zgadzając się.
— Chcę z nią trochę pobyć. Kiedy morze się uspokoi popłyniemy, by podpisać sojusz. Razem z Eretem i Pyskaczem obliczyliśmy, że przy dobrych wiatrach nie będzie nas ledwie miesiąc, może dwa — powiedział całkowicie poważnie. Astrid w takim właśnie chwilach nie poznawała go, niemalże w ogóle. Był wodzem od pięciu lat, jednak każdego dnia uczył się czegoś nowego, stając się coraz lepszym przywódcą. Czasem jednak brakowało w nim tej jego niezdarności. Czasem i Astrid zapominała o jego młodzieńczym buncie, bo ten gdzieś znikł, dając miejsce dojrzałości i dorosłemu, odpowiedzialnemu życiu.
— Nie mam pojęcia jak przetrwamy te tygodnie bez ciebie — zauważyła blondynka, przytulając się do męża.
— Jeszcze nigdzie się nie wybieram. Nie martw się na zapas, kochana — wyszeptał i cmoknął ją we włosy. Nagle jednak przyjemną chwilę przerwało chrząknięcie, za którym stał Sączysmark.
— Astrid, jest sprawa. Mogę z tobą porozmawiać? — zapytał, a kobieta nie miała innego wyjścia jak odejście z brunetem na bok. Dzisiaj to ona była wodzem. Pożegnała się z Czkawką skinieniem głowy, na więcej nie pozwolił im przyjaciel, który pociągnął za sobą blondynkę. Szatyn zachichotał i chwycił ponownie rączkę córeczki, prowadząc ją dalej, przed siebie.
*
Po drodze zaczepił go Eret, pytając o jego plany z sojuszem, a także sprawy bezpośrednio związane z wyspą. Zephyr jako, że nie miała nic lepszego do roboty zajęła się jedzeniem ciasteczek, które podawał jej Czkawka.
— Jesteś pewien, że Astrid sama da sobie radę w zarządzaniu wyspą? — zapytał brunet, obserwując wodza.
— Jasne, że tak. Moja mama będzie zajmowała się głównie Zephyr, ale obiecała, że od czasu do czasu pomoże swojej synowej także z problemami wyspy. Rozmawiałem z obiema i obie rozumiały zarówno potrzebę, jak i swoje miejsce w tej sprawie — wyjaśnił szatyn. Wiedział, że Eretowi, niemal w takim samym stopniu, jak jemu samemu, zależy na dobru wyspy. Oboje musieli jednak ją opuścić. Gdyby mieli smoki wyprawa potrwałaby maksymalnie dwa tygodnie, jednak pływanie łodzią było o wiele bardziej czasochłonne i męczące.
— Pewnie będzie ci ciężko się z nimi rozstać — zagaił Eret, spoglądając tym razem na dziewczynkę, która siedziała na trawie, zajadając się ciasteczkiem.
— Nawet mi nie przypominaj — poprosił, po czym poczuł jak ramionka dziewczynki oplatają się wokół jego nóg. Chciała, żeby wziął ją na ręce, jednak nie rozumiał dlaczego. Odwrócił się, dostrzegając idącą w ich stronę Szpadkę, z jej dwuletnim synkiem Åke. Chłopczyk podszedł do nich pierwszy, wyciągając rączkę w stronę Zephyr, ta jednak schowała się za tatą. Czkawka uśmiechnął się, by dodać córeczce odwagi, ta jednak nie miała ochoty na zabawę z kolegą.
— Cześć Zephie — Szpadka przykucnęła przy małej, jednak ta nie zareagowała. Szatyn w końcu wziął córeczkę na ręce, a ta objęła go za szyję. Pogładził jej plecki, chcąc uspokoić dziecko.
— Strasznie jest nieśmiała — stwierdziła Szpadka.
— Przejdzie jej, pewnie będzie taka porywcza jak Astrid, co Czkawka? — zaśmiał się Eret. Wódz wzruszył ramionami, kołysząc spokojnie córeczkę.
— Zdecydowanie — odparła Szpadka i pogładziła policzek dziewczynki, po czym pożegnała się z mężczyznami i ruszyła razem z synkiem w jedynie jej znanym kierunku. Zephyr natomiast zgodziła się na posadzenie na ziemi, więc Czkawka nie musiał dłużej jej trzymać. Zajął się ponownie rozmową z przyjacielem, podczas, gdy dziewczynka zajmowała się sama sobą.
— Czkawka, chyba... powinieneś o czymś wiedzieć — zagaił Eret, patrząc mężczyźnie przez ramię. Szatyn spojrzał na bruneta, a następnie podążył za jego wzrokiem dostrzegając własne dziecko, paplające się w kałuży błota. Szybko zareagował, wyciągając córkę z brudnej wody. Nie obyło się oczywiście bez histerycznego płaczu i krzyku. W końcu przerwał cudowną zabawę.
— Zephie, co powie mama gdy cię zobaczy? — zapytał Czkawka, nagle uświadamiając sobie jaka będzie faktyczna reakcja jego żony, kiedy zobaczy córeczkę. — Astrid mnie zabije.
— Może idź do Valki, czy coś — rzucił pomysł Eret, a szatyn przytaknął mu.
— Dobry pomysł — odparł Czkawka i pożegnał się szybko z przyjacielem, a następnie ruszył w stronę domu matki.
Byli już całkiem blisko, kiedy w oknie chaty zauważył swoją żonę, rozmawiającą z teściową. Westchnął ciężko, siadając za jednym z domów, tak, by nie zostać zauważonym przez którąś z kobiet. Zephyr włożyła rączkę do buzi, przez co Czkawka musiał interweniować. Spotkał się z płaczem.
— Ciii... Mama nas nie może usłyszeć — powiedział, wiedząc, że nawet gdyby poszedł teraz do domu, nie zdążyłby prawdopodobnie zatrzeć śladów. Drugim powodem było to, że jego córeczka nie chciała wracać. Wolała bawić się na dworze, a Czkawka nie miał serca po raz kolejny być powodem łez. Siedział, opierając się o ścianę i obserwował z uśmiechem, jak Zephyr próbuje tańczyć. Wyglądało to doprawdy uroczo. Szatyn wyciągnął ramiona w jej stronę, jednak dziewczynka jedynie zapiszczała i kucnęła przed kałużą błota, patrząc na nią przez chwilę.
— Nie, nie wchodzimy — przestrzegł ją Czkawka i zbliżył się do niej, co było złym pomysłem. Zephyr nachyliła się i zanurzyła rączki w błotnej mazi, a następnie wyciągnęła je szybko, ochlapując przy tym tatę. Mężczyzna zamknął oczy ze zrezygnowaniem, a następnie otworzył je szybko, chichotając pod nosem. Zamoczył palce w lepkiej mazi i przejechał po policzkach dziewczynki, zostawiając na nich dwie kreski.
— Wyglądasz jak jeźdźczyni — uśmiechnął się, a dziecko zapiszczało ze szczęścia.
— Tata — wyciągnęła do niego łapki, oblepione błotem. Czkawka zanurzył własne dłonie w mazi i przyłożył do rączek córeczki.
— Widzę, że świetnie się bawicie — usłyszeli nagle głos Astrid. Kobieta stała dwa metry od mężczyzny, przyglądając się zabawie. Czkawka uniósł ramiona w geście obrony.
— Zephyr zaczęła — wskazał palcem na dziewczynkę, która cała umorusana podeszła do mamy, i gdy ta zajmowała się rozmową z mężem, mała przytuliła się do jej nóg, pozostawiając na jej spodniach błotnisty odcisk. Astrid wzdrygnęła się i spojrzała w dół ze zdziwieniem i zaskoczeniem jednocześnie. Czkawka za to roześmiał się i złączył obie dłonie, nabrał błota, po czym ochlapał blondynkę.
— Tak się bawimy, co? — powiedziała z zamiarem odegrania się. Zanurzyła dłonie w kałuży i wyciągnęła je gwałtownie, sprawiając, że błoto wylądowało na Czkawce z zabójczą precyzją, jakby robiła to miliony razy wcześniej. Zephyr zapiszczała i usiadła na ziemi, patrząc na rodziców błyszczącymi oczami.
— Zachowujemy się jak dzieci? — zapytała Astrid, spoglądając na męża, który próbował choć trochę oczyścić twarz, jednak rozmazał brud jeszcze bardziej na sobie.
— Tylko trochę — zaśmiał się, po czym wstał i wyciągnął dłoń w stronę córeczki. Ta jednak nie była zadowolona i podniosła rączki w stronę Astrid. Kobieta wzięła ją na ręce, po czym ruszyła w stronę domu. Niepocieszony Czkawka powlókł się za nimi.
*
Mężczyzna krzątał się po kuchni, od pewnego czasu przygotowywując kolację. Astrid poszła się wykąpać, on sam już zdążył to zrobić wcześniej, by teraz zająć się córeczką i posiłkiem. Trzymał Zephyr na rękach, bo ta za nic nie chciała bawić się na kocyku, a on nie miał w zwyczaju odmawiać jej czegokolwiek.
Astrid zeszła na dół, gdy wszystko było już gotowe. Usiadła przy stole, a Czkawka posadził córeczkę na jej specjalnym miejscu. Kobieta podała jej miseczkę i z uśmiechem obserwowała jak dziecko zajada się kolacją.
— Dzień pełen wrażeń — zagadnęła.
— Jak każdy, nigdy odrobina spokoju — zaśmiał się, a Astrid uderzyła go delikatnie w ramię.
— Ale chyba nie żałujesz, co? — zapytała, uśmiechając się szeroko. Spojrzała na córeczkę, która z radością pochłaniała swoją część kolacji. Czkawka również popatrzył na dziewczynkę, po czym zaprzeczył ruchem głowy.
— Nigdy nie żałowałem — posyłając jej uśmiech.
— A gdybyś musiał wybierać pomiędzy nami a smokami?
— Myślałem, że skończyliśmy z tematami około-smoczymi. — Astrid wzruszyła ramionami.
— Chciałabym być pewna, że nie marnujesz sobie przy nas życia — odparła, a Czkawka spojrzał na nią z powagą. Uśmiech jakoś zniknął z jego twarzy.
— Nigdy nawet tak nie pomyślałem, kochanie. Przecież wiesz, że jesteście dla mnie najważniejsze na świecie. Tęsknię za Szczerbatkiem i resztą smoków, jednak wiem, że Ukryty Świat to jedyne miejsce, gdzie one wszystkie są bezpieczne. To wy jesteście ze mną i to was teraz kocham najbardziej na świecie, choć Szczerbek zawsze będzie zajmował w moim sercu specjalne miejsce. Jakby nie patrzeć, to dzięki niemu jesteśmy razem — Czkawka uśmiechnął się i pocałował Astrid delikatnie. Zephyr wyciągnęła rączki w stronę rodziców, na co oboje zaśmiali się. Szatyn obiecał położyć córeczkę spać, w czasie, gdy jego żona miała trochę posprzątać.
*
— Zasnęła? — zapytała Astrid, wchodząc do sypialni. Czkawka skinął głową i odgarnął kołdrę po jej stronie. Położyła się obok niego, wtulając w ciepłe ramię męża. Szatyn jeszcze coś czytał, jednak ona zamknęła oczy, usypiając wolno. Nagle oboje usłyszeli głośny grzmot, a na niebie rozbłysła błyskawica, przecinając chmury. Astrid zadrżała, a Czkawka spojrzał na nią.
— Nadal boisz się burzy?
— Trochę — przyznała. Było naprawdę niewiele sytuacji, w których Astrid Haddock czuła strach. Od czasów, gdy straciła i, na szczęście, odzyskała wzrok burza nieco ją przerażała. Został w niej jakiś lęk.
— W porządku? — zapytał, kiedy wtuliła się w niego mocniej. Cmoknął ją we włosy.
— Tak, wszystko dobrze, ale nigdzie nie idź — poprosiła i zacisnęła powieki. Szatyn uśmiechnął się lekko. Wrócił do przerwanej lektury, słysząc jak krople deszczu uderzają o dach chaty. Grzmoty występowały nie rzadziej. Usłyszeli jednak i nowy dźwięk. Płacz.
— Zephyr — westchnął Czkawka. — Pójdę po nią. Zaraz wrócę — zapewnił ją, a Astrid skinęła głową. Gdy wychodził spojrzał jeszcze w stronę żony, ta jednak położyła się i zamknęła oczy, wtulona w poduszkę. Mężczyzna uśmiechnął się krótko, po czym ruszył do pokoju córeczki.
— Co jest maleńka? — Czkawka wziął córeczkę na ręce, zastając ją płaczącą. Otarł delikatnie jej policzki i okrył ciepłym kocykiem.
— Mama — wychlipała, spoglądając w stronę drzwi. Szatyn nie miał wyboru i zabrał dziecko do ich sypialni. Astrid przecież nie będzie mu miała tego za złe. Posadził córeczkę na łóżku, a ta przeszła na czworakach do mamy. Blondynka uśmiechnęła się do dziewczynki, która nawet zaśmiała się przez łzy.
— Burza tam — wskazała za okno, pokazując ją mamie.
— Boisz się burzy, Zephy? — zapytał Czkawka, kładąc się po drugiej stronie, tak, że mała była teraz pomiędzy rodzicami. Pokiwała głową, a gdy kolejny głośny grzmot rozniósł się gdzieś w tle, naraz przytuliła się do Astrid, która starała się być odważna, choć dla niej. Dobra motywacja.
— A wiesz, że to smoki przyciągają do siebie burze? — zapytał, a córeczka popatrzyła na niego z zaciekawieniem. I nie tylko ona, jego żona także zwróciła całą swoją uwagę na ukochanego. — To znak, że gdzieś tutaj są. Całkiem niedaleko. Nikomu się nic nie stanie, smoki nas ochronią, Zephyr. Żaden nigdy nie zrobi ci krzywdy— wyszeptał. — Spróbuj zasnąć, maleńka.
— Jesteś w tym mistrzem — szepnęła Astrid przytulając córeczkę, która wtuliła się w nią i zamknęła oczka.
— W wymyślaniu historyjek, by sprawić, że mała zaśnie? — zapytał, chichocząc cicho.
— To też, ale przede wszystkim jesteś wspaniałym ojcem. Najlepszym jakiego mogłaby mieć — wyznała blondynka i również zamknęła oczy. — Kocham cię.
— Ja ciebie też. Dobranoc, mała — wyszeptał i przytulił się do nich, zasypiając chwilę później. Burza nie była już dla ich rodziny czasem niepokoju i strachu, stała się symbolem. Znakiem, że smoki nadal, gdziekolwiek są, istnieją...
Jeden z tych słodszych,
rodzinnych osów 😍
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro