Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Całe spotkanie przy kawie było wyjątkowo, niesamowicie przyjemne. Zdążyli wskoczyć do sklepu by Ryan mógł zrobić zakupy i powoli wracali pod uczelnie gdzie mieli się pożegnać. 

-O mój boże - Sapnął nagle najwyższy z nich zwracając na siebie uwagę. Wolno, jakby niepewnie zaczął iść w stronę niewielkiej, czarnej kulki z pięknymi zielonymi oczkami. Kot zrobił dokładnie to samo. Powolnym, niepewnym krokiem przydreptał do niego. Peter przyuważył, że Sarah patrzy zdziwiona na tą nagłą reakcje a Keltie... Keltie miała dziwny błysk w oku. Nie podobało mu się to całe wzajemne zachowanie między Ryanem a dziewczyną więc na każdym kroku starał się wszystkim przypominać kim wysoki chłopak jest.

-Oh nie zwracajcie uwagi. Oni... geje tak mają - Zaśmiał się machając ręką i patrząc prosto na Coleen.

-Pete. Pieprzyłeś więcej kolesi w zeszłym tygodniu niż ja przez całe życie kogo nazywasz gejem 

-Tak bo ty całe życie pieprzysz jednego geja. A raczej on...

-OKEJ STOP - Zatrzymał go zanim zrobiło się niebezpiecznie. I dziwnie. Już było dziwnie. Uniósł czarnego kota wtulając go w siebie. Przecież Brendon nie będzie zły, jeśli przygarną bezpańskiego kota, prawda? Prawda. I mimo, że Wentz mówił inaczej, Ryan z uśmiechem niósł małą kuleczkę.


Wchodząc do domu położył bezimienną kuleczkę na podłodze by mogła się przyzwyczaić do ich skromnego mieszkania. Musieli go <zdążył sprawdzić płeć> jakoś nazwać. Postanowił napisać do swojego narzeczonego 

"Jakbyśmy mieli kota, załóżmy faceta, jakbyś chciał go nazwać?"

"Armagedon"

"Co"

"Armagedon."

"umm... Bren skarbie. Dlaczego"

"...bo tak" Postanowił więcej nie dopytywać. 

-A więc Armagedon. Arma... Arma jest ładnie, prawda? Podoba ci się? Pewnie jesteś głodny, czekaj - Odłożył zakupy na blat i otworzył lodówkę a Arma znalazł się tuż przy jego nodze ocierając się o nią. 

-Pieszczoch jesteś, huh? - Wyjął z lodówki kilka plastrów szynki które pourywał na mniejsze kawałki i położył na mały talerz. Do niewielkiej plastikowej miski nalał wody i tak przygotowany zestaw ułożył w rogu przy kuchni. Czarna kulka musiały być nieźle wygłodniała bo od razu się do niej dopadła. Postanowił dać kotu chwilę samotności i zaczął przygotowywać obiad. A raczej kolacje bo zasiedzieli się trochę na mieście i niedługo Urie wróci z pracy. 


Był w połowie robienia lazanii gdy poczuł jakiś ciężar na nogawce. Armi wspinał się po nim zaczepiając pazurki o jego ulubione spodnie.

-Hey maluchu, tak się nie bawimy. Dopóki cię nie umyje, siedzisz na ziemi - Chciał odhaczyć jego pazurki ale czego się nie spodziewał, to że zahaczając się dalej, Armagedon wlezie wyżej i praktycznie położy mu się na barku. - No okej, znalazłeś jakiś kompromis.


Wyciągał lazanie z pieca (wciąż z kotem na swoich plecach) gdy usłyszał przekręcanie klucza w drzwiach. Odłożył naczynie żaroodporne na podstawkę i pokręcił lekko obrączką wokół palca. 

-Ryro? Jestem - Głos mężczyzny odbił się od ścian mieszkania a serce Ryana zabiło ciut mocniej. Uwielbiał ten dźwięk.

-Brenny, w kuchni - Krzyknął słysząc kroki. Tup, tup, tup, gwałtowne zatrzymanie.

-Ryan... co to jest? - Chłopak w sweterku który ubrał chwile po przyjściu odwrócił się głaszcząc kotka po główce.

-Lazania... ah to! Armagedon. W skrócie Arma





*Śmiejcie się, ale kot Armagedon to nie jest wcale takie złe. Mój kumpel ma Yorka Armagedona.........................................

+Dzisiaj tak krótko ale wpadłem na śmieszną sytuacje więc why not

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro