Rozdział 8
Całe spotkanie przy kawie było wyjątkowo, niesamowicie przyjemne. Zdążyli wskoczyć do sklepu by Ryan mógł zrobić zakupy i powoli wracali pod uczelnie gdzie mieli się pożegnać.
-O mój boże - Sapnął nagle najwyższy z nich zwracając na siebie uwagę. Wolno, jakby niepewnie zaczął iść w stronę niewielkiej, czarnej kulki z pięknymi zielonymi oczkami. Kot zrobił dokładnie to samo. Powolnym, niepewnym krokiem przydreptał do niego. Peter przyuważył, że Sarah patrzy zdziwiona na tą nagłą reakcje a Keltie... Keltie miała dziwny błysk w oku. Nie podobało mu się to całe wzajemne zachowanie między Ryanem a dziewczyną więc na każdym kroku starał się wszystkim przypominać kim wysoki chłopak jest.
-Oh nie zwracajcie uwagi. Oni... geje tak mają - Zaśmiał się machając ręką i patrząc prosto na Coleen.
-Pete. Pieprzyłeś więcej kolesi w zeszłym tygodniu niż ja przez całe życie kogo nazywasz gejem
-Tak bo ty całe życie pieprzysz jednego geja. A raczej on...
-OKEJ STOP - Zatrzymał go zanim zrobiło się niebezpiecznie. I dziwnie. Już było dziwnie. Uniósł czarnego kota wtulając go w siebie. Przecież Brendon nie będzie zły, jeśli przygarną bezpańskiego kota, prawda? Prawda. I mimo, że Wentz mówił inaczej, Ryan z uśmiechem niósł małą kuleczkę.
Wchodząc do domu położył bezimienną kuleczkę na podłodze by mogła się przyzwyczaić do ich skromnego mieszkania. Musieli go <zdążył sprawdzić płeć> jakoś nazwać. Postanowił napisać do swojego narzeczonego
"Jakbyśmy mieli kota, załóżmy faceta, jakbyś chciał go nazwać?"
"Armagedon"
"Co"
"Armagedon."
"umm... Bren skarbie. Dlaczego"
"...bo tak" Postanowił więcej nie dopytywać.
-A więc Armagedon. Arma... Arma jest ładnie, prawda? Podoba ci się? Pewnie jesteś głodny, czekaj - Odłożył zakupy na blat i otworzył lodówkę a Arma znalazł się tuż przy jego nodze ocierając się o nią.
-Pieszczoch jesteś, huh? - Wyjął z lodówki kilka plastrów szynki które pourywał na mniejsze kawałki i położył na mały talerz. Do niewielkiej plastikowej miski nalał wody i tak przygotowany zestaw ułożył w rogu przy kuchni. Czarna kulka musiały być nieźle wygłodniała bo od razu się do niej dopadła. Postanowił dać kotu chwilę samotności i zaczął przygotowywać obiad. A raczej kolacje bo zasiedzieli się trochę na mieście i niedługo Urie wróci z pracy.
Był w połowie robienia lazanii gdy poczuł jakiś ciężar na nogawce. Armi wspinał się po nim zaczepiając pazurki o jego ulubione spodnie.
-Hey maluchu, tak się nie bawimy. Dopóki cię nie umyje, siedzisz na ziemi - Chciał odhaczyć jego pazurki ale czego się nie spodziewał, to że zahaczając się dalej, Armagedon wlezie wyżej i praktycznie położy mu się na barku. - No okej, znalazłeś jakiś kompromis.
Wyciągał lazanie z pieca (wciąż z kotem na swoich plecach) gdy usłyszał przekręcanie klucza w drzwiach. Odłożył naczynie żaroodporne na podstawkę i pokręcił lekko obrączką wokół palca.
-Ryro? Jestem - Głos mężczyzny odbił się od ścian mieszkania a serce Ryana zabiło ciut mocniej. Uwielbiał ten dźwięk.
-Brenny, w kuchni - Krzyknął słysząc kroki. Tup, tup, tup, gwałtowne zatrzymanie.
-Ryan... co to jest? - Chłopak w sweterku który ubrał chwile po przyjściu odwrócił się głaszcząc kotka po główce.
-Lazania... ah to! Armagedon. W skrócie Arma
*Śmiejcie się, ale kot Armagedon to nie jest wcale takie złe. Mój kumpel ma Yorka Armagedona.........................................
+Dzisiaj tak krótko ale wpadłem na śmieszną sytuacje więc why not
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro