Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Ryan wziął głęboki oddech i otworzył drzwi.

- Grace, Boyd miło was widzieć. Wejdźcie, śmiało. - Przywitał się i od razu przytulił kobietę która cmoknęła go w policzek a następnie podał dłoń mężczyźnie który z uśmiechem lekko ją ścisnął. Weszli do mieszkania.

- Zapraszam do salonu, Brendon zaraz przyjdzie. - Oświadczył i pomógł matce Brendona zdjąć jej marynarkę. Odwiesił ją na wieszak by potem uśmiechnąć się pod nosem gdy Grace wyjęła z torebki dwie pary papci i podała mężowi oraz sama sobie założyła. Małżeństwo usiadło na kanapie w salonie. Boyd rozsiadł się wygodnie za co dostał lekko w kolano od żony by się poprawił. Grace ubrana była w ładną lawendową bluzkę, lekko luźną ale w pasie delikatnie ściągniętą cieniutkim sznureczkiem. Miała także białe spodnie do kostek a jej włosy były upięte w malutki kok. Jej mąż miał na sobie ciemne jeansy oraz niebieską koszulę w kratę, wyglądał śmiesznie ubrany tak wpół oficjalnie zwłaszcza, że przez jakiś czas Ryan mieszkał u nich i przyzwyczaił się do albo garnituru albo bokserek.

- Kawy, herbaty? Zaraz podam ciastka i placki. - Zaproponował chcąc odłożyć w czasie nieuniknione.

- Ryruś, dwie herbaty. I pomóc ci z tymi plackami? Nie musieliście nic kupować. - Kobieta uśmiechała się szeroko, to przez ten uśmiech właśnie w tym momencie Ryanowi pękło serce. Oni nie wiedzieli... Ale zaraz się dowiedzą. 

- Zaraz przyniosę, proszę, siedźcie. - Od razu uciekł do kuchni gdzie lekko skrył się za szafkami. Zagryzł delikatnie zaciśniętą dłoń. Nie wiedzą i Rossa właśnie obleciał strach. To on będzie tym który powie rodzicom, że ich dziecko jest ślepe. Zaczął odrobinę szybciej oddychać więc nalał sobie szybko szklankę wody i wypił połowę zawartości uspokajając się. Wziął głęboki wdech by następnie wstawić czajnik i zasypać cztery szklanki. Wrzucił saszetki melisy dla nich wszystkich. Przyda im się. A zwłaszcza Ryanowi i jego miejmy nadzieję wciąż przyszłym rodzicom. Powoli zaczął wyciągać ciastka, placki i wszystkie słodycze które ułożył na dwóch podłużnych, brązowych talerzach. Wrócił z uśmiechem do salonu i ułożył je na stole włączając jedną z płyt Beatlesów na gramofonie który od nich dostali gdy się wprowadzali. Następnie wrócił do kuchni po talerzyki, łyżeczki i widelczyki które rozłożył. Dopiero potem zaniósł herbaty i usiadł na fotelu. Patrzył jak Grace od razu nakłada sobie sernika i kroi go na pół drugą połowę przekładając mężowi na talerz. Zawsze lubił ich relacje.

-Więc? Wczoraj mówiłeś, że to bardzo ważne, żebyśmy przybyli dzisiaj. - Odezwał się Boyd miłym głosem lecz Grace od razu spiorunowała go spojrzeniem.

-Boyd! Może chłopcy się stęsknili? To także bardzo ale to bardzo ważny powód. Ryan bardzo cię za niego przepraszam. Znasz go, od razu do sedna. - Po tym roześmiała się dźwięcznie. Ale chłopak wciąż okropnie się denerwował więc zaczął się bawić widelcem. Upił trochę gorącej melisy i lekko się sparzył ale olał to.

-Właściwie, to masz rację tato um... musimy wam coś powiedzieć. - Mruknął odkładając i kubek i widelczyk. Nagle szczupła, kobieca dłoń pojawiła się na jego kolanie.

-Ryan... jesteś w ciąży? - Spytała a Ross o mało się nie popluł bo zakrztusił się śliną i zaczął kaszleć.

- C-co?! N-nie! Co? Faceci nie mogą...! - Zareagował od razu a kobieta wyraźnie odetchnęła.

- Wiem, że nie mogą. Ale kto was tam wie czy jakie operacje czy tabletki czy co to tam młodzież wymyśla. Czytałam ostatnio o chłopcu który zaszedł w ciążę dlatego pytam. - Ryan wyraźnie pobladł na samą myśl bo zaczął już chyba wariować. Na szczęście Boyd dodał coś o tym, że chłopiec zmieniał płeć i był dziewczyną i... i jakiś niewidzialny ciężar spadł Ryanowi z serca. Jezu... tak się nie robi!

- Nie. Nie jestem w ciąży, nie będę w ciąży, Brendon też nie. Ale mogę paść na zawał przez takie oskarżenia. - Ostrzegł trzymając się za bluzkę w miejscu gdzie było jego serce. Zejdzie zanim im powie i to nie ze stresu przed ujawnieniem tajemnicy. - Tu chodzi o Brendona i... i z góry zapowiadam nie jest w ciąży, nawet nie zaczynaj, proszę. To poważna sprawa. - Powiedział i to było błędem. Rodzice Brena jakby zwariowali. Momentalnie spojrzeli na siebie a potem na Rossa.

- Coś mu się stało? - Padło pierwsze pytanie ojca Uriego. Chłopiec otworzył usta ale nie zdążył nawet odpowiedzieć.

- Gdzie on jest? - Padło kolejne z ust kobiety więc odwrócił się w jej stronę.

- Coś z jego pracą? - Kolejne pytania już się zlewały. Coś nie tak z pracą? Został zwolniony? Jest chory? Miał wypadek? Wszystko dobrze? Gdzie on jest? Gdzie mój syn? Jest w szpitalu? Ktoś go skrzywdził? Zerwaliście? Miliony pytań zawalały jego słuch i umysł przez co powoli został wpędzony w stan przed atakiem paniki. Zaczął głośno i szybko oddychać patrząc przytłoczony na usta które się nie zamykały. Mówiły, mówiły, mówiły i mówiły. Słowa płynęły zalewając jego twarz. Dusił się pod ich natłokiem aż w końcu nie wytrzymał i gwałtownie wstał, fotel obił się o jego łydki i poleciał do tyłu powodując huk. Sam Ryan miał zamknięte oczy biorąc głębokie wdechy, słowa ucichły, przestały płynąć. Mentalna, mokra szmatka została mu zdjęta z twarzy a gdy uchylił powieki, nie na niego patrzyli sprawcy lęku.

Rodzice Brendona patrzyli w miejsce za Ryanem. W stronę sypialni młodych dlatego odwrócił się tam.

Przy ścianie stał Brendon, jedna noga badawczo wysunięta do przodu.

Dłonie ułożone na ścianie.

Stał w miejscu.

Usta miał lekko rozchylone.

Głowę miał skierowaną prościutko przed siebie.

Nie patrzył na nich.

A na jego nosie spoczywały ciemne okulary.


Hej, wybaczcie że tak krótki, brak weny :/ ale nie chciałem zostawić was z niczym! Wyrobiłem się w równy tydzień, jestem z siebie dumny! Btw jak się czujecie z powrotem do szkoły? Kill me

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro