Rozdział 1 / Wprowadzenie
Ryan leżał na szerokim łóżku pod beżową kołdrą wpatrując się w zegar który wskazywał trzynastą. Za dokładnie godzinę jego ukochany skończy prace i wróci do ich wspólnego domu. Od paru lat nie mieszkają już z rodzicami Brendona i mimo wszystkich głupich tekstów oraz przestrzeżeń ich przyjaciół, wciąż są razem. Przewrócił się na plecy i wziął do ręki telefon. Sobota. Dzień, Bogu dzięki, wolny od zajęć. Ryan poszedł na te same studia, które ukończył jego, cóż, narzeczony i teraz mając 24 lata skończył studia i robił już magisterkę. Z muzyki. Bo coś go pokusiło i teraz kopie się za to w tyłek będąc leniwą kluchą lubiącą długie popołudnia w łóżku. Ze swoim przenośnym grzejniczkiem o imieniu Brendon. Na myśl o nim uniósł swoją dłoń patrząc na srebrną obrączkę. Na początku studiów spodziewał się wszystkiego, ale nie oświadczyn. Zgodził się i czy żałował? Oczywiście, że nie. Wczoraj przed snem Urie obiecał, że kupi im coś do jedzenie, żeby Ross nie musiał szykować obiadu. Młodszy chłopak postanowił w końcu wstać i leniwym krokiem zwlókł się do łazienki. Zdjął luźne, dresowe spodnie i odpalił ciepłą wodę która przyjemnie dudniła mu o barki i kark by później spłynąć po plecach. Oparł się czołem o zimne płytki i czując kapanie na głowę przymknął oczy by posklejane kosmyki nie wpadły mu do oczu. Postanowił jakiś czas temu, że je zetnie i zapuści lekki zarost. I mimo wielkich protestów Brendona i jego zapewnień jak to kocha długie loki, zrobił to. Zmienił także swój gust względem ubrań. Teraz w jego... ich szafie górowały skórzane kurtki Rossa i marynarki Uriego. Uniósł twarz pozwalając by krople okalały jego polika. Ich codzienność była... dość przyjemna. Wychodzili mniej więcej o tych samych godzinach, czasami kłócąc się kto pierwszy idzie pod prysznic i kończąc pod nim razem. Większość czasu Brendon odwoził swojego narzeczonego pod uczelnie a później Ryan wysłuchiwał swoich znajomych mówiących, że to nie potrwa długo lub pytając kiedy ślub. Zależało od dnia. Na obie ich reakcje nie miał odpowiedzi. Zjeżdżali się do domu także w miarę o tej samej godzinie i zazwyczaj robili razem obiad. Chyba, że był weekend. W zamian za wylegiwanie się do południa, Ross zaproponował robienie jedzenia i tak już zostało. Sięgnął dłonią po szampon i zaczął wmasowywać go powoli we włosy wciąż mając zamknięte oczy. Przeszli już wiele kłótni, ale najgorszą którą wspominał była cała noc martwienia się o tego niższego głupka. Starszy chłopak obiecał wrócić od znajomych do północy, ale pojawił się dopiero koło szóstej rano całkowicie nawalony. To był pierwszy raz gdy Ryan zagroził zerwaniem zaręczyn a Brendon wyprowadził się na parę dni do rodziców. I to były najgorsze dni w ciągu całego jego życia. Płakał, a właściwie to wył, nie chodził na studia, ledwo co jadł, nie wychodził z domu i trzymał się... co najmniej kiepsko. Od tamtego czasu czuł potrzebę ciągłego bycia z Uriem. Gdy byli oddzielnie dłużej niż dzień, popadał w paranoje. Zdarzało się, że gdy nie mógł dodzwonić się do Brendona gdy ten był na wyjeździe służbowym, dzwonił do jego szefa lub gdy znał adres, to po pobliskich szpitalach. Najpierw Brendon uważał to za słodkie, potem mieli o to kolejną kłótnie, a teraz jest już przyzwyczajony i raz na jakiś czas wysyła mu smsy lub dzwoni spytać na przykład co jadł na śniadanie. Wtedy Ryan odpowiada i pyta czy chłopak wziął swoje leki. I tak rozmawiają dopóki Urie nie dopali i mówiąc "Kocham Cię" rozłączy się. I takie małe rozmowy uspokajają Ryana na tyle, że ma siłę wstać i zrobić im obiad. Opłukał się całkowicie i wyszedł spod prysznica. Owinął się białym, puchowym ręcznikiem uprzednio się nim także wycierając i stanął przed lustrem. Przez te pare lat wydoroślał, ale najwięcej na jego wiek wskazywały krótko ścięte włosy które właśnie starał się doprowadzić do ładu. Poddając się, wrócił do sypialni i stanął przy ciemnej szafie. Wyjął czarne jeansy oraz biały t-shirt z jakimś wzorem. Jak zwykle, wsunął koszulkę w spodnie i posprzątał w sypialni oraz łazience tylko po to, by rozłożyć talerze na stole w salonie i rozsiąść się na kanapie zapadając ponownie w drzemkę. Czasami budziły go klucze przekręcające zamek, czasami otwierane drzwi, lub tak jak dzisiaj, miękkie, ciepłe usta na czole i mała dłoń wsunięta w jego włosy.
-Hey - Wychrypiał sennym głosem i uniósł się lekko by ucałować szerokie usta. Szybkie cmoknięcie, bo poczuł zapach jedzenia i odezwał się jego żołądek.
-Hey, znowu nie jadłeś śniadania? - Spytał Urie kładąc torbę z obiadem na stół. Poszedł zdjąć kurtkę oraz buty i umyć ręce. W międzyczasie Ryan przeciągnął się ziewając, rozłożył jedzenie, czyli frytki i devolay'e a potem poszedł wstawić wodę na kawy.
-Dopiero wstałem i nie byłem głodny - Mruknął czując zaraz ramiona zaciskające się wokół jego talii oraz brodę kładzioną na jego ramię.
-Chudniesz, znowu. Nie podoba mi się to, to nie jest zdrowe - Starszy chłopak delikatnie pocałował go w szyję, na co Ryan oparł się o niego całym ciężarem czekając aż elektroniczny czajnik wyda z siebie jakikolwiek dźwięk.
-To tylko jedno śniadanie, nic mi nie będzie. Ale skończmy o mnie, jak ci minął dzień?
-Dostałem podwyżkę za coś tam. Nie wiem w sumie, ale będę musiał iść także jutro. Za to poniedziałek mam wolny, nienawidzę korpo-życia. - Westchnął zakopując twarz w ramieniu wyższego chłopaka który zaraz się odsunął i zalał im picie. Zaniósł to do salonu gdzie usiedli i zaczęli powoli jeść do dźwięków jakiegoś głupiego serialu w tle.
-Jeszcze kilka lat. Może miesięcy? Kto wie. - Mieli plan. Raz na jakiś czas wrzucali covery piosenek czekając aż ktoś ich dostrzeże. I w końcu tak się stanie. Byli tego pewni.
Heeeej. Mam nadzieje, że wszyscy ze starego opowiadania tu dotarli i że nie jesteście źli za dwu tygodniowe opóźnienie. Kocham! I zapraszam do kontynuacji po latach!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro