⌘ You knew it still hurts underneath my scars
14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.
Porucznik Anderson coraz częściej łapie się na tym, że zaczyna darzyć swoją rozmówczynię współczuciem. Co absolutnie nie powinno mieć miejsca, gdy nadal pozostaje ona ich główną podejrzaną. Szczególnie gdy z każdym kolejnym słowem kobieta dodaje tylko kolejne motywy, które mogłaby mieć, by skrzywdzić Kamskiego. Snując historię o tym, skąd wzięły się pieniądze na start CyberLife, sprawia wrażenie szczerze zdenerwowanej, jakby dalej nie mogła się pogodzić z tym, co wydarzyło się tamtego lata we Francji.
– Mogłam albo zdobyć te pieniądze od moich rodziców, wykorzystując na swoją korzyść to, że oni całe życie używali mnie do promocji swoich naukowych dokonań, albo unieść się dumą i szukać funduszy gdzieś indziej. A to by oznaczało współudziałowców, rady nadzorcze i nieustanne patrzenie nam na ręce, co zdecydowanie nam się pasowało – mówi Amicia, wsypując trzeci cukier do swojego kolejnego już kubka kawy. – Chcieliśmy przede wszystkim kreatywnej swobody. Mieliśmy w końcu wszystko dopracowane w najmniejszym stopniu, ja i Kamski zajmowaliśmy się wynalazkami, a Amanda Stern reprezentowaniem naszych interesów.
– Dlaczego właśnie ona?
– Bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał rozmawiać o interesach z nastolatkami – odpowiada chłodno kobieta. – Nie mogłam wtedy legalnie kupić alkoholu, ale mogłam jednocześnie stać się założycielką firmy, która kilka lat później będzie jedną z największych korporacji na świecie. Poza tym ufaliśmy Amandzie jak nikomu na całym świecie... A raczej to ja jej ufałam.
– Dlaczego wybraliście Detroit? – pyta Hank, wiedząc, że to nie jest dobry moment, by drążyć temat jej byłej współpracowniczki. Gdy Amicia o niej wspominała, w jej głosie pojawiało się nieznaczne, niemal niezauważalne drżenie, zdradzające wszystkie dobrze skrywane emocje, jakie dziewczyna mogła żywić wobec dawnej mentorki. Instynkt podpowiada porucznikowi, by zmienić temat na jakiś mniej osobisty, poczekać, aż dziewczyna znów przejdzie w tryb całkowitego opanowania i sama opowie mu, co dokładnie wydarzyło się z Amandą Stern.
– A pamięta pan, jak wyglądało Detroit dwadzieścia lat temu, poruczniku?
– Niestety tak, dlatego zastanawiam się, czemu wybraliście właśnie je?
– Z uwagi na to, że można tu było kupić dużo starych fabryk za bezcen. Dlatego, że ludzie nie mieli pracy, a my mieliśmy wielkie plany.
– Nie pamiętam waszych początków – stwierdza Anderson i sięga po swoją kawę. – Dopóki nie zrobiło się głośno o waszych androidach i nie zaczęliście mieć sklepów w całym mieście, nie miałem pojęcia, że w ogóle istniejecie.
– Wiadomo, potrzebowaliśmy czasu. Nie chcieliśmy uderzyć w nieodpowiednim momencie, musieliśmy poczekać, aż świat da nam okazję, by go zdobyć – odpowiada Amicia ciepło. – Po tym, jak znaleźliśmy lokalizację, znaleźliśmy też pierwszych współpracowników i dopiero wtedy oficjalnie założyliśmy CyberLife.
– Owszem. Tylko o tobie nie pisano w żadnych gazetach, wiem o tym, bo Connor przejrzał już absolutnie wszystkie notki prasowe na twój temat. I nie ma cię nigdzie. Poza tym jednym zdjęciem. – Anderson podsuwa jej tablet z wyświetloną fotografią, a kobieta naprzeciwko niego wybucha głośnym, serdecznym śmiechem.
– Wow. Naprawdę wiesz, jak mi zagrać na emocjach, Hank – sarka Amy, unosząc tablet i przyglądając się fotografii. Nawet mimo tego, że ona i Elijah częściowo są zasłonięci przez swoich współpracowników, ona ma wrażenie, że znów czuje ciężar jego dłoni na swoim biodrze i zapach taniej whisky rozchodzącej się w tamtej sali, w której świętowali start firmy. – To pierwsze i ostatnie zdjęcie osób, które razem z nami założyły CyberLife. Jednak nie jest to jedyna fotografia, na której jestem z Elijahem. Gdy firma była na szczycie, a on przestał prezentować się jak informatyk, serwisy plotkarskie lubiły deptać nam po piętach.
– Być może. Miałem na myśli, że nie ma o tobie wzmianki w dokumentach firmowych.
– Nigdy mi na tym nie zależało. Na zdjęciach, okładkach gazet, nagrodach i galach – mówi spokojnie kobieta, dalej przyglądając się zdjęciu, zanim nie odłoży tabletu z powrotem na stół. – To wynika też z tego, że Amanda i Elijah uznali, że wypychanie mnie przed reflektory może być kiepskim pomysłem. W tamtym czasie, gdy wyszukało się moje nazwisko w internecie, trafiało się głównie na dość krytyczną ocenę pracy moich rodziców. Oczywiście zaczęłam używać moich amerykańskich danych, ale jak sam wiesz, poruczniku – dość łatwo je prześwietlić. – Blondynka wzrusza ramionami, sięgając po kolejnego papierosa. – A przynajmniej wtedy wierzyłam, że tak właśnie jest. Prawda była taka, że Elijah bardzo skrupulatnie, drobnymi kroczkami, mnie sobie podporządkowywał.
– Gówniarz miał wtedy szesnaście lat – kpi porucznik; jasne oczy blondynki naprzeciwko niego nie wyrażają żadnych emocji.
– Tak, a ja miałam dziewiętnaście. Nie wiem, czy to cokolwiek zmienia. Najpierw mu ufałam, a później się w nim zakochałam, nie mając pojęcia, w co się pakuję. – odpowiada chłodno Amicia. – Czy jak teraz się przyznam do stosunków z osobą nieletnią, to grozi mi więzienie? – sarka blondynka, a Hank parska śmiechem. – To nie jest zabawne, mogliśmy otworzyć firmę i starać się o dofinansowania, zdobywać patenty na nasze wynalazki, ale według prawa, nie mogliśmy iść ze sobą do łóżka.
– Więc rozumiem, że twoja relacja z Kamskim była intymna, a co za tym idzie, masz pełne prawo odmówić składania dalszych zeznań – mówi porucznik, a ona uśmiecha się kpiąco, zaciągając się papierosem.
– Moja relacja z nim była skomplikowana; można powiedzieć, że zdążyliśmy zaliczyć pełne spektrum wszelkich emocji. Spokojnie, szczegóły zostawię dla siebie, bo jeśli mam być szczera, to mogłabym o tym napisać całą pieprzoną książkę.
– Pewnie sprzedawałaby się jak jebany bestseller.
– W sumie, teraz, gdy moja firma legła w gruzach, może przydać mi się nowe źródło dochodu – rzuca kpiąco blondynka, a Hank uśmiecha się do niej serdecznie. Nigdy w życiu nie spodziewałby się po niej tak ciętego poczucia humoru, zwłaszcza patrząc na okoliczności. A z każdą mijającą minutą, Anderson czuł do blondynki coraz większą sympatię. – Wtedy, gdy założyliśmy firmę, byliśmy chyba najbliżej tego, co zwykli ludzie mogliby określać miłością. Byliśmy parą głupich zakochanych w sobie dzieciaków, którzy za nic nie umieją sobie o tym powiedzieć i bawią się w jakieś pieprzone podchody w nieskończoność. Byliśmy geniuszami, którzy umieli napisać najbardziej zaawansowaną sztuczną inteligencję, jaka kiedykolwiek istniała, ale mieliśmy absolutnie zerowe pojęcie o ludzkich emocjach i relacjach. Nasi znajomi się z nas śmiali, nieustannie dogryzając nam na temat tego, że moglibyśmy się w końcu ze sobą przespać, bo ciężko się nas ogląda. Wiesz, poruczniku, byliśmy jedną z tych irytujących par, które kończą za siebie zdania i zawsze wiedzą co zamówić drugiej stronie do żarcia. Z perspektywy czasu to kompletnie się nie dziwię, że tak ich tym wszystkim wkurwialiśmy. – Kobieta przestaje się uśmiechać, choć teoretycznie wspomnienia, o których mówi, powinny być dla niej miłe. – Podobno początki zawsze są łatwe, więc tu dokładnie tak było. Początki były świetne, w pierwszym roku działalności sprzedawaliśmy tysiące androidów pierwszej generacji.
– Były tanie i robiły wszystkie wkurwiające codzienne czynności. Nie dziwne, że sprzedawały się jak ciepłe bułeczki.
– Takie miały być – tanie i przystępne. Jednak my byliśmy chciwi, chcieliśmy coraz więcej; chcieliśmy, by były coraz lepsze, chociaż na początku były tylko plastikową skorupą.
Nie wiem, czy już wspomniałam - ale niektóre rozdziały będą krótsze, by później wrzucić kolejny na 4k słów. Wszystko zależy, jak mi się ułoży narracja.
A spragnionych Connora uspokajam - detektyw będzie miał swoje własne rozdziały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro