Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wherever you stray, I follow ⌘

15 lutego 2036. Detroit City Center.

Dzwonek budzika był na tyle głośny i uciążliwy, że Amy była bliska temu, by wziąć swoją poduszkę i zadusić nią mężczyznę śpiącego obok niej. Po latach, gdy budziła ją tylko i wyłączenie Ada, która robiła to swoim spokojnym, acz stanowczym głosem i kubkiem kawy, dźwięki telefonu Reeda były dla blondynki nie do zniesienia. W końcu nie wytrzymała i prawie położyła się na nim, by tylko udało jej się dosięgnąć nieznośnego urządzenia, które leżało na stoliku nocnym po jego stronie. Gdy tylko wyłączyła irytującą ją muzykę, poczuła, że Gavin obejmuje ją ramionami i mruczy coś, trzymając ją na sobie.

- Tak, to był twój budzik. Musisz jechać do pracy, Tina mi nie wybaczy, jak znów się po nią spóźnisz - powiedziała blondynka, a on znów mruknął coś na kształt potwierdzenia i pocałował jej obojczyk. Na twarzy Amy od razu pojawił się uśmiech i zsunęła się odrobinę w dół, by spojrzeć mu w oczy, ale Gavin wciąż miał je zamknięte. Więc pocałowała go w usta, a gdy się tego nie spodziewał, przygryzła lekko jego wargę. Szatyn zareagował na to cichym śmiechem, a jego dłonie przesunęły się po jej nagich plecach aż do pośladków. - Och, więc zmierzamy w tę stronę.

- Mhm - odpowiedział, zmierzając ustami na jej szyję, a Amy wybuchła śmiechem, nie mając nic przeciwko temu.

- Tina mnie znienawidzi - szepnęła, gdy przewrócił ją na plecy, a po chwili westchnęła cicho, czując jego dłoń między swoimi udami.

- Kupię jej sernik.

- Myślałam, że kupujesz jej croissanty. Ja dostaję croissanty, nigdy nie dostałam sernika.

- Bo sernik jest na chwile, gdy croissanty to za mało. Tobie jeszcze nigdy tak poważnie nie podpadłem.

- Mówisz, że oficer Chen nie podoba się, że u mnie sypiasz pięć nocy w tygodniu?

- Mówię, że oficer Chen się nie podoba, że nigdy nie umiem wstać o czasie, gdy śpię obok ciebie - odpowiedział, spoglądając jej w oczy. Amy nie odpowiedziała mu od razu, zamiast tego wzięła głębszy wdech i przygryzła usta, zapewne by stłumić westchnienie. Pocałował ją namiętnie, dotykając ją trochę mocniej, a ona zacisnęła dłonie na jego ramionach. - Więc skoro i tak się spóźnię, to nie mam zamiaru się nigdzie śpieszyć.

- No ja mam nadzieję - wyszeptała cicho, spoglądając mu prosto w oczy i zarzuciła nogę na jego biodro.

Gavin uśmiechnął się i nachylił do jej szyi, po czym przygryzł lekko płatek jej ucha, a ona doskonale wiedziała, że nie zrobi jej nic więcej, nie dopóki nie powie, że na pewno tego chce, że jest tego absolutnie pewna. Wciąż zdarzały jej się chwile, gdy jakieś drobne rzeczy kompletnie ją paraliżowały, ale już prawie nigdy w takich chwilach. W nich była go pewna, jak nikogo innego na świecie i nieustannie pragnęła tylko, by nigdy nic nie zepsuło tego, co mają. Tego, że umie całkowicie szczerze powiedzieć mu, że go pragnie, mając przy tym pewność, że nie kłamie, że nigdy nie będzie musiała już kłamać w tej sprawie.

Pocałował ją, tłumiąc tym pocałunkiem jej głośne westchnienie, gdy wszedł w nią powoli. Amy uśmiechnęła się do niego, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, czuła jego dłoń, przesuwającą się po jej udzie i po chwili obejmującą ją w talii. Zawsze uwielbiała ten moment, tę chwilę, którą dawał jej na ewentualne wycofanie się, w której miała nad nim pełną kontrolę i która zawsze kończyła się tym, że wracali do pocałunków i zaczynali się kochać. Czasem najtrudniejsza była dla niej naturalność, tak długo w sypialni musiała odstawiać teatrzyk podporządkowania i wystudiowanych westchnień, że teraz chwilami upominała samą siebie, że już nie musi. Że to, że przy nim czasem brakowało jej słów, brakowało jej westchnień, było o wiele lepsze niż cokolwiek innego na świecie. Bo było szczere. Szczerze uwielbiała wszystko, co Gavin z nią robił i gdy ich spojrzenia spotykały się, wiedziała doskonale, że on zdawał sobie z tego sprawę. A on zawsze uśmiechał się do niej kpiąco, zanim przyciągała go znów do swoich ust.

I Amy bała się w tej chwili już tylko jednego. Tego, że chyba nic na świecie nie będzie w stanie temu dorównać. Temu poczuciu błogiego szczęścia, gdy po wszystkim leżała w jego ramionach i nie obchodziło ją nic. Ani śnieg z deszczem za oknem, ani to, że też najpewniej spóźni się do pracy. Nic. Całe Detroit mogłoby być w tej chwili w płomieniach, a dla niej liczyłby się tylko dotyk jego dłoni bezwiednie sunących wzdłuż jej pleców.

- Musimy wstawać, prawda? - zapytał Gavin, a ona oparła brodę na jego mostku i spojrzała na jego twarz, na zamknięte oczy i lekki uśmiech, zanim wysunęła się z jego ramion. On od razu przewrócił się na bok i naciągnął kołdrę na głowę, co wywołało u niej wybuch cichego śmiechu.

- Właściwie... - zaczęła, a szatyn wykopał się z pościeli i spojrzał na nią zaspany. - Właściwie to przestawiłam wczoraj twój budzik na pół godziny wcześniej. Więc wcale nie jesteś aż tak bardzo spóźniony, detektywie. - Reed patrzył na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Stała oparta o futrynę drzwi do salonu i wiązała w talii pasek swojego białego jedwabnego szlafroka, miała potargane włosy i błogi uśmiech. A on nie wierzył we własne szczęście.

- Naprawdę to zrobiłaś? - upewnił się, a blondynka przytaknęła lekko i chyba zdała sobie sprawę z jego wzroku, bo odsunęła pasma włosów za uszy.

- Tak, a teraz nawet zrobię ci kawę.

- Kocham cię - powiedział Gavin, jakby to była największa oczywistość we wszechświecie. Bo tak właśnie się teraz czuł, jakby to było coś, co mówił jej codziennie, albo raczej co powinien mówić jej codziennie, bo miał wrażenie, że właśnie to do niej czuje od dawna. A jednak wyrwało się to z jego ust pierwszy raz i momentalnie poczuł się jak debil, jakby powiedział najgłupszą rzecz, jaką mógł. Sytuacji nie poprawiło też to, że Amy po prostu wycofała się do salonu i zanim zdążył ją zawołać, usłyszał już dźwięk ekspresu do kawy. Gavin złapał poduszkę i zakrył nią twarz, po czym wyrzucił z siebie kilka bardzo soczystych przekleństw. Nie miał ochoty już się ruszyć z tego łóżka, miał ochotę schować się pod tą pieprzoną kołdrą do wiosny i po prostu przeczekać, aż Amy zapomni, że w ogóle się odezwał. Jednak był w jej mieszkaniu, a po chwili zapach kawy jasno zasygnalizował mu, że blondynka postawiła kubek na szafce nocnej po jego stronie łóżka. Amy usiadła obok niego na materacu i sięgnęła do poduszki, pod którą Gavin się schował. Spojrzała na niego jak na idiotę, jakby potwierdzając tym jego przeczucia.

- Kochasz mnie, bo robię ci kawę? - spytała, patrząc na niego chłodno. - Kochasz mnie, bo jestem ładna, a nasz seks jest zaskakująco udany...

- Zaskakująco? - wszedł jej w słowo, ale Amicia nie roześmiała się, tylko dalej na niego patrzyła swoimi lodowatymi oczami.

- Kochasz mnie, bo możesz mnie ratować? Bo śmieję się z twoich żartów? Czy... - przerwała na chwilę, a on uniósł się na łokciach i przyjrzał się jej uważniej. - Powiedz mi, jaki masz powód, że to powiedziałeś.

- Powód? Jaki, kurwa, powód? Nie mam żadnego powodu. Po prostu cię kocham. Bez żadnego konkretnego powodu. - Amy pokręciła głową, jakby mu nie wierzyła i Gavin usiadł na łóżku, po czym położył jej dłoń na udzie. - Kocham cię jak pieprzony kretyn, jestem w tobie zakochany jak nastolatek i nadal nie mam pojęcia, co ty ze mną robisz.

- Naprawdę?

- Naprawdę nie mam pojęcia, czy naprawdę cię kocham? Bo obie odpowiedzi są poprawne. Naprawdę nie wiem i naprawdę cię kocham.

- Myślałam, że nie traktujesz tego wszystkiego jakoś bardzo poważnie... - powiedziała, unikając jego spojrzenia, a on parsknął śmiechem.

- Wiesz, miałem taki plan. Jedno małżeństwo już mi wybitnie nie wyszło i wolałem nie niszczyć nikomu życia swoją osobą na dłuższą metę, ale...

- Kocham cię - przerwała mu, patrząc na jego dłoń na swoim udzie. - W moim wypadku nic nie niszczysz. Wszystko naprawiasz.

- Wiesz, nie mam za wysoko postawionej poprzeczki - rzucił kpiąco, nawet nie próbując się powstrzymać, przed uśmiechaniem się szeroko. Amy posłała mu groźne spojrzenie, ale on tylko przytulił ją do siebie i pociągnął za sobą na łóżko. Pocałował ją, sięgając do wiązania jej szlafroka, a ona uderzyła go w rękę.

- Gavin, jak mówiłam, kocham cię. Jednak naprawdę musimy iść do pracy, więc idę pod prysznic - powiedziała, niechętnie podnosząc się z łóżka, a on sięgnął po swoją kawę.

- Mogę iść z tobą?

- Nie, możesz mi zrobić śniadanie - odpowiedział, uśmiechając się do niego szeroko, zanim zdjęła z siebie szlafrok i po chwili jej nagie ciało zniknęło za drzwiami łazienki.

Chcąc nie chcąc wciągnął na siebie bokserski i pijąc kawę, poszedł do kuchni. Dla pewności rozejrzał się po mieszkaniu, czy nie widzi nigdzie Ady, ale jak zawsze, gdy odwiedzał Amy, androidka siedziała w gabinecie lub zostawała w firmie. Co jemu było jak najbardziej na rękę, bo nie umiał do końca poczuć się komfortowo w jej obecności, mając wrażenie, że z Adą jest coś nie tak. Androidy na posterunku, czy te spotykane na ulicy, były dla niego jedynie maszynami, do których nie przywiązywał najmniejszej uwagi, bo one ignorowały jego. Z Adą było inaczej, z nią miał wrażenie, że cały czas patrzy mu na ręce. Raz nawet zwrócił na to uwagę Amy, która go wyśmiała, ale od tamtej chwili zaczął widywać androidkę coraz rzadziej.

Zrobił im tosty, a swoją porcję zjadł jeszcze zanim blondynka wróciła do kuchni, wymienili jeden pocałunek i teraz to on poszedł do łazienki. Amy jadła powoli, kręcąc się po mieszkaniu i zbierając do teczki potrzebne jej dziś w pracy dokumenty. Zdawała sobie sprawę, że pewnie większość z nich znajduje się w pokoju Ady, ale nie miała zamiaru do niej zaglądać, póki Gavin jest w mieszkaniu. Więc dojadła śniadanie i zaczęła przebierać w szafie, szukając jakiegoś porządnego swetra, bo zimowa pogoda w dalszym ciągu nie chciała za nic odpuścić. Przeszkodził jej telefon Gavina, na który rzuciła przelotnie wzrokiem.

- To pewnie Tina! - krzyknął Reed z łazienki. - Jak to Tina, to odbierz.

- Oczywiście, że to ona - odpowiedziała Amy, odbierając połączenie.

- Kto by pomyslał, że tak szybko odbierzesz. Stawiałam na to, że cię obudzę - powiedziała Chen, a blondynka się roześmiała. - Och, cześć.

- Cześć, Tina. Powiem ci, że nie tylko wstał, ale zrobił już śniadanie i właśnie wyszedł spod prysznica. Więc nie spóźnicie się dziś do pracy.

- Jesteś aniołem, Amy. Prawdziwym aniołem. Serio, nigdy go nie opuszczaj.

- Niespecjalnie mam to w planach - roześmiała się Amicia i przygryzła usta, obserwując jak Gavin zaczyna się ubierać. - Lepiej powiedz, jak ci minęły walentynki?

- Och, wspaniale. Totalnie nie wyszłam wczoraj z posterunku o północy, bo ktoś potrzebował wolny wieczór i...

- Gavin! - fuknęła na niego Amy, a on spojrzał na nią zaskoczonym wzrokiem, nie mając pojęcia, za co mu się właśnie obrywa.

- Nie, nie Gavin. Chris. Niedawno się zaręczył i dla niego to wszystko takie nowe.

- Tak, ten Chris, którego nie poznałam, bo jego dziewczyna zabiera mu cały wolny czas - przypomniała sobie Amy, a szatyn podszedł do niej i wyciągnął rękę po swoją komórkę. - Muszę kończyć, Tina. Daję ci Gavina. Pilnuj go tam.

- Będę - obiecała jeszcze policjantka.

- A ja będę u ciebie za dwadzieścia minut. Kup mi kawę - powiedział, zanim się rozłączył, nie czekając na odpowiedź swojej koleżanki i nachylił się do Amy. Blondynka pocałowała go krótko, zanim odepchnęła go od siebie zdecydowanym ruchem. - Tak, wiem. Mogłem powiedzieć pół godziny.

- Następnym razem - odpowiedziała, patrząc, jak Reed zbiera swoje rzeczy rozrzucone w jej sypialni. - Wiesz, mogę ci zwolnić półkę, albo dwie w szafie. Nie będziesz musiał za każdym razem wozić ze sobą całej szafy.

- Mhm, to dobry pomysł. Zrobię to samo u siebie - powiedział, szukając czegoś nerwowo. Amy sięgnęła po jego odznakę leżącą na szafce przy drzwiach i podała mu ją z kpiącym spojrzeniem. - Zginąłbym bez ciebie w tym pałacu.

- Jasne, jasne. Więc widzimy się w poniedziałek?

- Może nawet w niedzielę wieczorem. - Pocałował ją jeszcze krótko, zanim wyszedł z mieszkania, zarzucając torbę na ramię.

Tina czekała na niego w drzwiach kawiarni niedaleko swojego domu i ściskała w dłoniach dwa ogromne kubki. Błyskawicznie wsiadła na siedzenie pasażera, odstawiła kawy do uchwytów i zaczęła powoli rozpinać swoją grubą kurtkę od munduru. Gavin rzucił na nią kątem oka, uśmiechając się kpiąco i sięgnął po swoją kawę, która cholernie zachęcająco wypełniała wnętrze auta swoim zapachem.

- Och, śmiej się, śmiej. Jak zostanę detektywem, to też będę mogła nosić normalne ciuchy do pracy - mruknęła Tina i też napiła się swojej kawy. Gavin dalej uśmiechał się, a ona posłała mu pytające spojrzenie, które szatyn postanowił zignorować. - Coś masz za dobry humor od rana. Zakładam, że miałeś lepsze walentynki niż ja, bo jak wróciłam do domu, to Milena już spała. Przynajmniej kupiła mi pączki, wiesz te z kolorową polewą, które tak lubię. Kupiła ich sześć. Zostawiła mi jeden. Chociaż z karteczką, że mnie kocha, ale mam jej nie obudzić, bo przestanie.

- Okej, więc ja miałem zdecydowanie lepszy wieczór.

- Nie będę pytać o szczegóły - powiedziała Tina, choć jej uśmiech sugerował coś zupełnie odwrotnego. Gavin parsknął śmiechem i wzruszył ramionami.

- Kocham ją - oświadczył i teraz to jego koleżanka zaczęła się śmiać.

- Tak, a woda jest mokra, a słońce wstaje na wschodzie.

- Przestań, Tina. Powiedziałem jej to dzisiaj.

- O... - Brunetka od razu się zreflektowała i spojrzała na krople deszczu ze śniegiem, uderzające w przednią szybę samochodu. - Czyli to naprawdę na poważnie i już nie mogę żartować o tym, żebyś się z nią ożenił, bo naprawdę możesz mieć to w planach.

- Nie rozpędzaj się aż tak. Wszystko w swoim czasie. Na razie doszliśmy do etapu półek w swoich szafach i mówienia o uczuciach, bez przesady. Nigdzie nam się nie śpieszy.

- A może to już etap, żeby się poznały z Taylor, co? - Gavin zamarł, a po samym tym, że zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, Tina poznała, że powiedziała coś nie tak. - Och, Amy nie chce jej poznać? Czy Taylor nie chce? W co akurat wątpię, zwłaszcza że wspomniałeś, że ma dobre relacje z chłopakiem twojej byłej... Jak mu tak? Arthur?

- Nie chodzi o to. Ja po prostu nie rozmawiałem z Amy o tym.

- Jasne, więc możecie porozmawiać. W końcu jak to na serio i robi się poważnie, to za jakiś czas mogłaby poznać Młodą.

- Nie, Tina. Ja z nią w ogóle nie rozmawiałem o Taylor.

- Co do cholery?! - krzyknęła niespodziewanie Tina, prawie oblewając się kawą. Spojrzała na Gavina jak na idiotę i przez chwilę rozważała, czy nie wylać mu zawartości jego kubka prosto na krocze, ale się powstrzymała. - Przecież spotykasz się z nią prawie rok! Jakim cudem prawie rok nie powiedziałeś kobiecie, którą kochasz, że masz córkę?! Przepraszam, to co Amy myśli, że robisz w weekendy, gdy zajmujesz się Młodą?

- Nie wiem! Może, że potrzebujemy przestrzeni?

- Ja pierdole, Reed! - krzyknęła ponownie brunetka i uderzyła go mocno pięścią prosto w ramię. - Ty jebany kretynie! Okłamujesz tę dziewczynę od roku! I co? Sądziłeś, że ona się nie dowie o Tay? Że co? Będziesz ukrywał przed nią swojego dzieciaka do końca życia? Czy że przedstawisz je sobie na waszym weselu? Ja naprawdę nie kumam, co ty chciałeś osiągnąć.

- Och, zamknij się! - przerwał jej agresywną tyradę i wziął głęboki oddech. Tina milczała, oddychając nerwowo i był pewien, że za chwilę znowu go uderzy, a on przyjmie to z godnością, bo z całą pewnością na to zasłużył. Nie widywał zazwyczaj swojej koleżanki tak wzburzonej, by aż zaczęła do tego stopnia przeklinać, więc tym razem miał u niej naprawdę przejebane. I nie chciał nawet myśleć o tym, jaka reakcja spotka go ze strony Amy, jeśli Tina tak zareagowała. - Ja i Amy nie mieliśmy łatwego początku, ona była w bardzo paskudnym związku przede mną. Więc nie do końca chciałem od samego początku zarzucać ją całym swoim bagażem.

- Na początku jasne, to bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, Reed. Jednak minął PRAWIE PIEPRZONY ROK!

- WIEM! Tylko weź pod uwagę, że gdy nie powiedziałem jej przez miesiąc, dwa, trzy, pół roku to było mi tylko coraz trudniej. Co teraz miałem jej powiedzieć...?

- Kocham cię, Amy, ale musisz wiedzieć, że jestem debilem i powinienem powiedzieć ci o czymś już dawno temu. Mam córkę. Ma osiem lat, na imię Taylor i jest absolutnie najlepszą rzeczą, jaka mi się trafiła w życiu, zaraz po poznaniu ciebie - powiedziała Tina i skrzyżowała dłonie na piersiach, wciąż patrząc na Gavina jak na największego kretyna w dziejach ludzkości. - Na przykład mogłeś powiedzieć coś takiego.

- Masz rację. To właściwie brzmi nieźle, zapiszesz mi to? - zapytał kpiąco, a brunetka rzuciła się na niego i kilka razy uderzyła go pięściami w ramię. - Dobra, wiem. Sprawa jest poważna, ale ja naprawdę nie chce zjebać tego co mam z Amy. A jak teraz się dowie...

- A jak się nie dowie? To co? Będziesz ukrywał posiadanie Tay do jej dorosłości, czy co?

- Jeśli ta kobieta mnie zostawi...

- To nie wybaczysz sobie tego do końca życia, bo będziesz wiedział, że to w całości tylko i wyłącznie wina twojej głupoty i durnego męskiego ego - odpowiedziała chłodno Tina, przygryzając mocno usta. - Dlaczego ludzie po prostu ze sobą nie rozmawiają? To naprawdę wiele ułatwia.

- Widzę się z nią w poniedziałek i...

- NIE, GAVIN! - krzyknęła jego koleżanka, a szatyn od razu się zamknął. - Jutro odbierając Taylor, rozmawiasz ze swoją byłą, na temat tego, że jeśli Młoda będzie chciała, to może poznać twoją dziewczynę. A dziś jedziesz do Amy z kwiatami i mówisz jej prawdę.

- Uważam, że...

- Uważam, że masz rację Tina. Jesteś wspaniałą przyjaciółką i zrobię dokładnie to, co powiedziałaś. A na moim nadchodzącym weselu pozwolę ci wygłosić toast i ułożyć playlistę.

- Playlistę? Naprawdę, Tina? Są jakieś granice naszej przyjaźni i twój dramatycznie zły gust muzyczny jest jedną z nich.

- Spierdalaj - mruknęła jeszcze pod nosem policjantka, a on uśmiechnął się do niej.

15 lutego 2036. Belle Isle, Detroit.

Androidka o białych włosach uważnie obserwowała Amicię, która chyba nigdy wcześniej nie uśmiechała się aż tak szeroko. Co wprawiało Adę w niewielką konsternację. Doświadczenie przyzwyczaiło ją do bardzo wielu stanów i nastrojów Amy: widywała ją zrozpaczoną, zobojętnioną do tego stopnia, że nie podnosiła się z łóżka, czy wściekłą. Ale nigdy szczęśliwą. Nigdy tak jak do tego stopnia. Ada słyszała ich poranną rozmowę, ale nie chciała jej komentować, dopóki blondynka sama nie podejmie tego tematu.

I dlatego teraz jechały do siedziby CyberLife w milczeniu. Dopiero gdy miały wysiadać, Ada chrząknęła znacząco i wręczyła Amy jej laskę.

- Za często o niej zapominasz, rozumiem, że wolisz wisieć na ramieniu przystojnego pana detektywa, ale miej trochę przyzwoitości, by zachować pozory chociaż w firmie - powiedziała Ada, gdy ruszyły powoli w stronę wind. - I przestań się tak uśmiechać. To niepokojące.

- Spokojnie, za chwilę koniec z Amy - odpowiedziała blondynka, spoglądając w lustro i poprawiła różową szminkę. - Dzień dobry, Amicio.

- Nienawidzisz, jak ktoś się tak do ciebie zwraca.

- Tu w firmie, wszyscy tak mówią za moimi plecami. Nawet Jonathan.

- Zwłaszcza Jonathan - roześmiała się gorzko Ada, a nim drzwi windy się otworzyły, jej oblicze było ponownie idealnie bezemocjonalne. Jakby cały czas była jedynie bezwolną lalką, która dotrzymuje towarzystwa niestabilnej emocjonalnie założycielce tej całej firmy.

Drzwi gabinetu Amy otworzyły się przed nimi automatycznie, a blondynka zamarła w pół kroku, patrząc na swoje biurko. A właściwie nie tylko biurko, bo na prawie każdym skrawku płaskiej powierzchni stały bukiety białych róż, dokładnie tak samo perfekcyjnych i pachnących, jak te, które Elijah sprezentował jej po tym, jak pierwszy raz podbił jej oko. Miała ochotę zwymiotować od mdlącego zapachu, ale weszła pewnie głębiej, podeszła do tego największego wazonu na środku swojego biurka i wyjęła z niego karteczkę. Poznała jego charakter pisma i pokręciła głową.

Nikt nie będzie cię kochał tak, jak ja.

- Z całą pewnością ma rację. Nikt nie będzie tak toksyczny, jak on - rzuciła cierpko Ada, wyjmując bilecik z drżących dłoni Amy.

- On wie... On wie o Gavinie.

- Nie możemy tego wykluczyć. Mam mu złożyć wizytę i wepchnąć mu te kwiaty w dupę? - zasugerowała androidka, a jej przyjaciółka parsknęła histerycznym śmiechem. - Masz rację, na to właśnie liczy, że postąpimy irracjonalnie. Więc pomyślmy racjonalnie.

- Jak tu się dostał? - zadała pytanie blondynka i zacisnęła dłoń lasce, zanim obróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu pospiesznym krokiem. Przekroczyła długość korytarza i wpadła do biura Portera, nie licząc się z tym, że prowadził on teraz zebranie online. - Czy wpuściłeś tu wczoraj Elijaha na whisky i ploty i by zostawił mi jakieś pół tony róż na biurku? - zapytała wściekle, a on szybko rozłączył konferencję i spojrzał na nią jak na wariatkę.

- Czy ty już do końca postradałaś rozum, moja droga? W życiu bym nie wpuścił Kamskiego do firmy.

- Więc mamy bardzo poważne naruszenie bezpieczeństwa.

- Amy...

- No przecież te kwiaty nie wzięły się na moim biurku z powietrza! - podniosła głos, a Jonathan zamknął oczy i przez chwilę wyglądał, jakby ta cała sytuacja zwyczajnie go przerastała. Amy zorientowała się, że przez ostatni czas nigdy nie przyglądała mu się uważnie i dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie dość, że schudł, to jeszcze wygląda na permanentnie zmęczonego.

- Trzeba zadzwonić do ochrony, sprawdzić monitoring, pamięć androidów pracujących w nocy na piętrze, znaleźć tę cholerną wyrwę z zabezpieczeniach. To nie może być tak, że Kamski może sobie tu wchodzić kiedy chce - powiedział, obracając się do komputera i powiadamiając odpowiednie działy firmy. - Tylko... jeśli Kamski ma dojście do firmy, do naszego piętra, do twojego gabinetu. To czemu się tak zdradził? Amy, kwiaty? To przecież tak...

- Tandetne? Owszem, ale ma mi pokazać, że cały czas mi patrzy na ręce.

- Rozumiem, że chodzi o twojego chłopaka?

- Nie wiem, być może. Być może się nudzi. To Elijah... W jego przypadku to może być wszystko.

- Ochrona już działa. Wezwę jeszcze kogoś od sprzątania, żeby pozbył się tych kwiatów z twojego gabinetu - powiedział Porter i uśmiechnął się do niej ciepło. - Możesz spokojnie wracać do pracy, ja się wszystkim zajmę.

- Dziękuję - odpowiedziała i ruszyła w stronę wyjścia.

- A właściwie jak idą pracę nad RK800?

- Powoli, miałam dziś mieć spotkanie z Ruby w sprawie jego aparycji, ale chyba je przełożę na poniedziałek. Nie mam jakoś na niego jeszcze sprecyzowanej wizji, no i utknęłam nad pisaniem algorytmów badawczych, chcę żeby dało się go kontrolować na odległość. Muszę to wszystko przemyśleć na spokojnie - zapewniła go z uśmiechem i dopiero wyszła na korytarz, na którym czekała na nią Ada. - Pracownia.

Skierowały się do windy, a później prosto do laboratorium, w którym pracowała Amy i gdy w końcu znów zostały tylko we dwie, blondynka opadła na krzesło. Miała ochotę się rozpłakać, miała ochotę kazać Adzie zabić Elijaha, miałą ochotę zrobić cokoleiwiek, co choć na chwilę uśmierzy jej strach i obrzydzenie, które poczuła na widok tamtych kwiatów. Przez nie poczuła się znów jak dawna ona, jak tamten nieświadomi niczego cielaczek, którym była przez większość swojego życia. Jak mysz laboratoryjna, która nie ma kontroli nad niczym, nawet nad własnym cierpieniem.

- Widzę, że znów wpadasz w ten stan, z którego będzie trudno cię wyciągnąć. Nie wiem do końca jak to określić, bo najlepiej pasuje mi użalanie się nad sobą, ale to niezbyt empatyczne i terapeutyczne - zaczęła mówić Ada, a Amicia od razu przeniosła na nią spojrzenie. - Ale mam coś dla ciebie, coś co tylko ty możesz zdobyć.

- Co takiego?

- ARI. Znalazłam te pieprzone...

- Ada, proszę cię.

- Znalazłam te okulary, te które były na wyposażeniu agenta badającego sprawę Zabójcy z Origami. Okazało się, że wcale nie ma ich FBI. Drogi, przełomowych tech wala się po jakimś zapyziałym posterunku w Filadelfii - tłumaczy androidka z szerokim uśmiechem. - Trzeba go zdobyć.

- To prawie ośmiogodzinna trasa samochodem, Ada. I na jakiej podstawie mieliby go nam wydać?

- Wiesz, że ten posterunek jest bardzo niedofinansowany? Tylko pięć modeli z pierwszej linii PC200, nawet nie mają żadnej PM700 - mówiła Ada, uśmiechając się przy tym kpiąco. - Co powiesz na małą łapówkę, panno River?

- Spróbuję się tam dodzwonić w poniedziałek i coś zdziałać - odpowiedziała Amy, siadając przy swoim komputerze. - A tymczasem, wybacz. Muszę pomedytować w ogrodzie, żeby się chociaż trochę uspokoić.

- Czyli pisać od nowa ten ogród dla mojego braciszka?

- Bardziej kuzyna. Dalekiego kuzyna - mruknęła pod nosem Amicia, zanim na dobre zanurzyła się w pracy.

Androidka obserwowała ją jeszcze przez kilka sekund, zanim też postanowiła zająć się swoją pracą. Odkąd Maria Schaffer została wyrzucona, Ada starała się być jej godnym następstwem, nie tylko jako współpracowniczka Amicii, ale przede wszystkim jako osoba, która w jakimś stopniu blondynkę rozumie. Chociaż jeśli miałaby być absolutnie szczera, to mimo bycia defektem od trzystu piętnastu dni, nie do końca była w stanie pojąć choćby połowę uczuć, które targają blondynką. Gdy w niej płonęło tylko jedno: ciekawość.

Ada wiedziała, że to wina jej programu, który na dobre odcisnął na niej piętno i dlatego nigdy nie czuła się spełniona. Zawsze pragnęła się uczyć, pragnęła być coraz lepsza, coraz sprytniejsza i bardziej efektywna. Ada pragnęła całego świata, jednocześnie nie pragnęła niczego więcej niż zacisza swojego pokoju z widokiem na Hart Plaza. Jednocześnie miała poczucie, że relacje i ich komplikacje ją absolutnie odrzucają, a z drugiej czuła się jak zamknięta w klatce, bez możliwości rozwinięcia skrzydeł i bycia osobą. Dlatego, tak samo jak Amicia, poświęcała się pracy.

Androidy tworzące kolejne androidy. Mokry sen Elijaha Kamskiego, albo raczej jego największy koszmar.

Widziała strach w jego oczach, gdy go zaatakowała. Czuła jego przerażenie pulsujące mu pod skórą, którą mogła z taką łatwością rozerwać na strzępy, gdyby Amy jej nie powstrzymała. I za każdym razem, gdy słyszała o kolejnych martwych defektach, czuła taką samą wściekłość, jak wtedy, gdy Kamski bił Amy. Chciała zamordować każdego człowieka, który zetknął się z defektem i go zniszczył. A wszystko przez to, że w końcu w jakimś stopniu była jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa i doskonała. Była jedynym tak długo funkcjonującym defektem, który nie miał okazji nawet widzieć innego obudzonego androida. Widziała tylko zwłoki. Kolejne plastikowe szkielety, które trafiały do nich do badań i coraz bardziej nie mogła pogodzić się z tym, że nie ma nikogo poza Amy.

Poza tą połamaną dziewczyną, która była tak bardzo samotna i uwięziona, że aż zbudowała ją. I choć przez te wszystkie dni Amy dała jej niezliczone okazje do odejścia, do rozpoczęcia nowego życia, Ada go nie chciała. Nie chciała udawać człowieka gdzieś za granicą. Nie była i nie chciała być człowiekiem. Była ideałem. I jako ideał chciała żyć swoim życiem. W tym cholernie paskudnym mieście. Blisko Amy, by zawsze mogła w razie czego chronić osobę, która dała jej życie i która chroniła ją. Więc Ada czekała cierpliwie na moment, gdy będzie mogła coś zmienić; na jakąś, choćby najmniejszą zmianę. Aż coś wywoła pożar i zmieni coś w świecie. I narzędzie do tej zmiany widziała w kolejnym modelu RK800, w swoim młodszym bracie, który pomoże jej odnaleźć kolejne defekty, który pomoże jej w ratowaniu i chronieniu ich. Widziała w tej oddalonej w czasie misji jakiś swój cel, jakiś punkt na horyzoncie, w którego stronę mogła zmierzać. Nawet jeśli nie szło im to tak szybko, jak na to liczyła.

- Coraz tu piękniej - powiedziała Ada, podłączając się do ogrodu Zen nad którym wciąż nieustannie pracowała Amicia. Androidka przeszła się po wysypanych białymi kamieniami alejkach, które były niemal tak naturalne, jakby wcale nie były tylko częścią interfejsu. - Ale dlaczego wciąż pracujesz na systemie napisanym przez Kamskiego? Nie mogłabyś napisać swojego?

- Nie - odpowiedziała Amy, choć jej fizycznej postaci nie było obok Ady. Ona była tylko głosem w jej głowie, Bogiem w tym ogrodzie. - Podejdź do tego kamienia.

- Którego? - spytała androidka, rozglądając się wokół siebie, aż zobaczyła kawałek szarego marmuru z obrysem dłoni. Nie czekała na to, co powie Amy, tylko dotknęła go, a nawet pomimo tego, że znajdowała się we wnętrzu swojej własnej głowy, skóra na jej dłoni zniknęła. Jakby naprawdę wchodziła w fizyczną interakcję z jakimś interfejsem. - Nic się nie wydarzyło - przyznała trochę rozczarowana. - Co to?

- Dokopałam się do tego bardzo niedawno w algorytmie ogrodu, porównałam go z twoim oprogramowaniem i oprogramowaniem Markusa. U ciebie go nie ma, ale u Markusa wciąż jest aktywne - powiedziała Amy pogodnym głosem. - To wyjście ewakuacyjne.

- Z programu? To bezpośrednia ucieczka? Droga na skróty do zostania defektem?

- Tak, ale obawiam się, że nie tak do końca na skróty. Aktywuje się dopiero pod wpływem interakcji z kodem innego obudzonego defeka, albo po... szoku emocjonalnym. Po nagromadzeniu odpowiedniej ilości emocji. Sama nie wiem do końca jak to działa, ale tak. Elijah zostawił w tym oprogramowaniu drzwi.

- Dlatego bazujesz na nim - roześmiała się Ada. - Unikasz odpowiedzialności, Amy. Wszystko co złe spadnie na Kamskiego.

- Och, tak, to nie ja! To on dał im klucz do wolnej woli! Nie wiedziałam, do czego może doprowadzić ten algorytm, jego użycie wydawało się nazbyt skomplikowane... On to wszystko zaplanował - mówiła zimnym i kpiącym głosem Amicia, zanim też się roześmiała. - On mnie tego nauczył. Bycia nieświadomą ofiarą. Więc niech wie, że nauczyłam się tej roli do perfekcji.

- Czyli z tego co powiedziałaś, wynika, że jeśli wejdę w interakcję z Markusem, to mogę go ot tak obudzić? Bez tego całego szoku emocjonalnego?

- Prawdopodobnie, ale nie wolno ci tego robić, bo...

- Wiem. To dla niego niebezpieczne, nie dasz rady chronić naszej dwójki.

- Właśnie.

- Wiem, mamo - rzuciła kpiąco Ada i zeszła na brzeg strumienia. Zanurzyła dłoń w chłodnej wodzie, niemal czując jej prąd między swoimi palcami i naprawdę musiała przyznać, że nie zna nikogo tak genialnego jak Amicia, kto oczywiście jest człowiekiem. - A teraz uważam, że spędziłaś tu już za wiele czasu. Powinnaś coś zjeść, dochodzi prawie szósta popołudniu.

- Dobrze, mamo - odpowiedziała równie sarkastycznym głosem blondynka i błyskawicznie rozłączyła interfejs, a Ada otworzyła oczy i spojrzała wprost na nią.

Zebrały się z CyberLife, nie żegnając się z nikim. Amy, choć próbowała to ukryć, wciąż była niespokojna przez liścik Kamskiego i bardzo mocno nie chciała wracać teraz do pustego mieszkania. Wolałaby pojechać do Gavina i czekać na jego powrót z pracy i mieć nadzieję, że to wszystko jest tylko w jej głowie, a Kamski nie jest zagrożeniem. Jest tylko smutnym wspomnieniem, które nie dawało o sobie zapomnieć.

Po drodze zatrzymały się w restauracji, by Amy mogła zjeść kolację i dopiero po niej blondynka poczuła się trochę lepiej. I gdy zobaczyła Gavina, czekającego na nią w hallu jej budynku, uśmiechnęła się dokładnie tak samo promiennie, jak rano.

- Co tu robisz? - spytała, całując go krótko i ruszając do windy. - To dla mnie? - zapytała, wskazując na papierową torbę w jego rękach.

- Tak to dla ciebie, ale wejdźmy do środka. Musimy pogadać - powiedział nerwowym głosem i Amy od razu przygryzła usta. W jej głowie momentalnie pojawiło się milion czarnych scenariuszy, w których widziała, że Kamski postanowił ich rozdzielić. I to, że mogło mu się to udać. Zaraz po przekroczeniu progu Amy poszła do kuchni wstawić wodę na herbatę, a Gavin wyjął z torby białe pudełko z logo cukierni, które postawił między nimi na blacie. Blondynka otworzyła je i parsknęła śmiechem.

- Sernik? Sądziłam, że sernik jest na momenty, w których...

- Zjebałem. Tak - powiedział i zacisnął dłonie na brzegu blatu wyspy kuchennej. Gavin strasznie żałował, że jednak nie zapisał sobie porannego przemówienia Tiny, by teraz powtórzyć je słowo w słowo. Zamiast tego po prostu nie umiał sklecić sensownego zdania, gdy patrzył na kobietę naprzeciwko siebie, która obserwowała go, nie kryjąc zdenerwowania. Wziął więc głęboki wdech i sięgnął po swój telefon, znalazł ostatnie zdjęcie córki, jakie miał na nim zapisane i podał komórkę Amy, która przyjęła ją z dużą dozą niepewności. - To Tay. Taylor. Ma osiem lat... a właściwie ósmego czerwca skończy osiem lat.

- Nie bardzo rozumiem - szepnęła blondynka, przerzucając kolejne fotografie dziewczynki.

- To moja córka. Nie wiem, czemu ci o niej nie powiedziałem. To znaczy, wiem. Nie chciałem dokładać ci więcej swojego gównianego bagażu na start, a później...

- Jesteś ojcem? - upewniła się Amy, wchodząc mu w słowo, a gdy przytaknął, upuściła telefon na dzielący ich blat. Jej dłonie zaczęły drżeć, więc objęła się ramionami i cofnęła kilka kroków.

- Ona jest najlepszym, co mi się kiedykolwiek udało zrobić w życiu i czuję się jak skończony dupek, że nie powiedziałem ci o niej wcześniej - mówił, patrząc na nią. Amy nie drżały już tylko dłonie, drżała na całym ciele, a po policzkach płynęły jej pierwsze łzy. - Kocham ją. Cholernie. I nie sądziłem, że znajdziemy się w miejscu, w którym będę kochał...

- Wynoś się - powiedziała, spoglądając mu prosto w oczy. - Wynoś się stąd!

- Amy, wiem, że powinienem powiedzieć ci o niej wcześniej, ale...

- Vous ne comprenez rien! - krzyknęła i dopiero gdy usłyszała własny głos, zrozumiała, że nieświadomie pierwszy raz od dawna użyła ojczystego języka. - Nic nie rozumiesz.

- Właśnie chcę ci wyjaśnić, siebie wyjaśnić i...

- Nie. Wyjdź stąd, wyjdź z mojego mieszkania, Gavin. To koniec - powiedziała, czując, że brak jej tchu i czując łzy płynące po policzkach.

- Amy, proszę cię! Daj mi dojść do słowa! - podniósł głos, a ona momentalnie przestała oddychać tak głęboko. Całe jej ciało zesztywniało i był pewien, że jeśli spróbuje się do niej zbliżyć, to blondynka zacznie uciekać. - Przepraszam - powiedział najspokojniej, jak umiał. - Po prostu daj mi cokolwiek wyjaśnić.

- Nie! Nie. Nie będzie żadnych wyjaśnień. - Gavin zacisnął ponownie dłonie na blacie. Miał wielką ochotę uderzyć w niego pięścią, miał ochotę rozbić szklankę o ścianę lub znów podnieść głos. Zrobić to samo, co podczas kłótni w swoim poprzednim związku, przekrzykiwać się godzinami, aż do momentu, gdy któreś z nich skapituluje. Amy jednak nie była taka. Ona nawet nie podniosła rękawicy, nie chciała się kłócić, chciała, by zszedł jej z oczu. Więc miał zamiar ją kolejny raz uszczęśliwić i po głębokim wdechu odsunął się od dzielącej ich wyspy kuchennej.

- Jutro zabieram Tay na weekend. Rozmawiałam o tobie z nią i moją byłą żoną. Jeśli to sobie wszystko przemyślisz, to możesz po prostu przyjechać. Poznać ją.

- Wyjdź! - fuknęła Amy, dalej stojąc bez ruchu, więc zrobił to czego chciała i wyszedł, niezbyt subtelnie trzaskając za sobą drzwiami.

Ada, która przez cały czas ich kłótni stała w korytarzu, dopiero teraz ruszyła się do salonu. Amy trzęsła się, płacząc coraz bardziej histerycznie, zanim nie oparła się o lodówkę i powoli osunęła się na podłogę. Androidka usiadła obok niej i objęła ją ramieniem, a blondynka wpadła w kompletną rozpacz, tuląc się do niej i nie przejmowała się ani trochę tym, że biała marynarka Ady brudzi się od jej łez pomieszanych z tuszem do rzęs.

- Amy, wiesz, że nie do końca rozumiem to wszystko. Musisz mi wyjaśnić - poprosiła Ada, a ona pokręciła głową. Odsunęła się od niej i wytarła niedbale policzki wierzchem dłoni.

- Okłamał mnie. - Androidka na ułamek sekundy przymknęła oczy, a jej dioda zamigotała na żółto.

- Technicznie nie spytałaś go ani razu o jego byłe małżeństwo i powód jego zakończenia. Czy nie spytałaś go wprost o dzieci. On też ani razu nie powiedział, że ich nie ma. Przynajmniej nie w żadnej rozmowie, której mogłam być świadkiem.

- Nie, ale... To dziecko, Ada - szepnęła Amy, a jej niebieskie oczy ponownie zaszły łzami. - Ona, jego była żona dała mu tę jedną rzecz, której ja nigdy nie będę w stanie.

- I nadal jest jego BYŁĄ żoną, Amy.

- Ale. - Głos zamarł jej w gardle i zaczęła oddychać płytko, jakby przerażało ją to, co chce powiedzieć. Jednak nie mogła po prostu wziąć Ady za rękę i przekazać jej, chociaż części swojej rozpaczy, by androidka pojęła jej ogrom. Musiała posłużyć się czymś tak prymitywnym jak słowami, gdy każde z nich wydawało jej się durne, umniejszające, dziecinne. - Chcę dziecka. Chcę dziecka tak bardzo, że byłabym gotowa za nie oddać wszystko, co mam. Tak bardzo, że chciałam je mieć nawet z Elijahem, mimo że mój rozsądek podpowiadał mi, jak to się skończy. I nie mogę. Nigdy. Niezależnie, ilu rzeczy mogę dokonać, to nigdy tej.

- I dlatego jej tak bardzo pragniesz? Bo nie możesz jej mieć?

- Może... - przyznała szczerze. - Gavin o tym nie wie, o tym, że jestem zepsuta na kolejnych poziomach.

Ada nie odpowiedziała jej, wstała z podłogi i podała Amy paczkę chusteczek higienicznych, zanim ruszyła w stronę barku. Nalała jej szklankę whisky, powoli układając sobie w głowie wszystko, co dziś usłyszała i gdy wręczyła blondynce drinka, już prawie wiedziała co powiedzieć. Ale wstrzymała się jeszcze chwilę i wyjęła z szuflady widelczyk, po czym postawiła na podłodze między nimi przyniesiony sernik. Amy wzięła od niej sztuciec i niepewnie nabrała na niego kawałek ciasta, a później kolejny i następny, zanim usiadła wygodniej i przysunęła do siebie bliżej pudełko. A gdy Ada miała pewność, że blondynka na pewno się zapchała, zaczęła mówić.

- Z mojego punktu widzenia patrzysz na to wszystko przez pryzmat swojej porażki, a nie zwycięstwa - powiedziała, a gdy Amy próbowała otworzyć usta, zorientowała się, że androidka celowo podsunęła jej ciasto i alkohol, by choć na chwilę uniemożliwić jej podjęcie dyskusji. - On cię kocha. Możesz wątpić w jego słowa, ale bicie jego serca na twój widok zdradziło go już dawno temu, a twoje zdradza ciebie, Amy. Podobnie jak twój uśmiech. On sprawił cud. Sprawił, że, z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego dla mnie powodu, jesteś przy nim szczęśliwa. A to chyba zwycięstwo, a nie porażka.

- Tak, ale nie o to dziś...

- Ma córkę. Statystycznie większość ludzi z dużych ośrodków miejskich nie decyduje się na wielodzietność. Szczególnie gdy sami pochodzą z dużej rodziny. Więc nie zakładałabym od razu, że pragnie z tobą wielkiej rodziny. To statystyka, ale wszystko wskazuje na to, że wiadomość o twojej bezpłodności nie będzie dla niego druzgocąca. Szczególnie po tym, z jakim spokojem przyjął wiadomość o twoim pochodzeniu i biorącym się z niego geniuszu. I teraz dochodzimy do Taylor Leigh Reed - kontynuowała androidka, nie specjalnie przejmując się mechanicznością używanych przez siebie sformułowań. Blondynka skończyła już przeżuwać sernik, który popiła solidną porcją whisky, ale nie podjęła dalej tematu. Po prostu czekała na kolejne słowa Ady. - Naprawdę, Amy? Zaraz będę musiała wycofać słowa o geniuszu, skoro nie widzisz tu dla ciebie szansy.

- Obawiam się, że Taylor Leigh Reed ma już matkę - mruknęła smutno blondynka i podniosła się z podłogi, po czym bez słowa ruszyła do sypialni. - To żadna wygrana, Ada, to nawet nie nagroda pocieszenia. To codzienne przypominanie mi o mojej własnej tragedii.

Amy zamknęła za sobą drzwi i poszła prosto pod prysznic, gdzie usiadła na podłodze w strumieniach gorącej wody. Pozwoliła sobie płakać, pozwoliła sobie wyć, jak nie robiła tego od bardzo dawna, mając wrażenie, że boli ją każdy kawałek ciała, duszy i serca, w którego głębi wiedziała, że Ada po części na pewno ma rację. Jednak jej racje opierały się na kalkulacji, a te, które miała sama, na własnym cierpieniu.

Które tylko nasiliło się, gdy Amy kładzie się do łóżka i czuje zapach perfum Gavina na jego poduszce. W ciemności sypialni migało tylko powiadomienie jej telefonu, więc złamała się i sięgnęła po niego, po czym usiadła na łóżku, doznając nagłego oświecenia.

To nie Kamski. Nie Kamski próbował rozszarpać ich na strzępy. Ona doskonale radziła sobie z tym sama, bez jego pomocy, bez jego kwiatów, bez jego obecności. Była przerażona tym, że Gavin pojawił się tu dziś z jego powodu, a to po prostu dwa wydarzenia nałożyły się na siebie, a jej roztrzęsienie spowodowane widokiem swojego biura, odbiło się też na wszystkim wieczorem. Może gdyby nie liścik Kamskiego, byłaby w stanie przyjąć to wszystko o wiele spokojniej. Rozsądniej. Chłodniej. Tak jak Ada.

I teraz gdy siedziała w pustym łóżku, powoli docierało do niej, że za żadne skarby nie wyobraża już sobie powrotu do samotności, której kiedyś tak pragnęła. Teraz pragnęła zupełnie innych rzeczy. Pragnęła dzielić nie tylko to łóżko, ale każdą dobrą i złą rzecz z nim. Dlatego wybrała numer Gavina, który odebrał po pierwszym sygnale.

- Wróć - poprosiła cicho, tak cicho jak tylko mogła bez rozpłakania się. A kilkanaście minut później usłyszała dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i odgłos jego kroków. Szatyn miał na sobie dres i przerzuconą przez ramię torbę, którą zostawił przy drzwiach, zanim wszedł na łóżko obok niej. Amy od razu wtuliła się w jego ramiona, bezwiednie znów zaczynając płakać.

- Przepraszam - wyszeptał, obejmując ją mocniej i całując czubek jej głowy. - Jesteś drugą najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie w życiu i...

- Ja też muszę ci coś powiedzieć - przerwała mu i po chwili powoli zaczęła wylewać z siebie kolejne słowa, powtarzając niemal to wszystko, co już dziś usłyszała od niej Ada, ale tym razem tysiąc razy bardziej obawiała się reakcji na swoje słowa.

- Chciałbym powiedzieć, że nic mnie to nie obchodzi, to czy będziemy mieć dzieci, czy nie, ale to byłoby strasznie protekcjonalne i lekceważące. Więc powiedz mi, co chcesz usłyszeć, Amy.

- Że mnie kochasz.

- Kocham cię - powiedział, łapiąc ją lekko za brodę i spoglądając jej prosto w oczy. - Kocham cię nawet jeśli wyrzucasz mnie z domu w trakcie ulewy, tylko po to, by godzinę później kazać mi wrócić.

- Należało ci się.

- To nie jest przedmiotem rozmowy - odpowiedział, uśmiechając się do niej, a ona mimowolnie zrobiła to samo. Nachylił się do jej ust, a ona zacisnęła dłonie na jego ramionach. - Amy, jeśli nie jesteś gotowa jej poznać, to naprawdę nie problem. Mamy na to mnóstwo czasu.

- Myślę, że jak będziemy z tym czekać, to nigdy się to nie stanie. - Gavin przytaknął jej lekko i położył się na plecach, a ona ułożyła się z głową na jego ramieniu. - Opowiedz mi o niej.

- O rany, to będzie naprawdę długa rozmowa - roześmiał się. - Polubisz ją, bo jest do mnie strasznie podobna. Co jest chyba jej największą wadą. Wiesz, najpierw mówi, później myśli, pewnie dlatego średnio raz w miesiącu jesteśmy wzywani do szkoły, bo kazała się gonić, komuś, kto był dla niej niemiły. Czterdzieści razy w roku zmienia ulubione hobby i wcale nie jest istotne czy jest w czymś dobra, czy nie. Przede wszystkim gra w Lacrosse, więc wiecznie ma pełno siniaków i...

Amy słuchała go w milczeniu, uśmiechając się tylko co chwilę, nawet jeśli w żadnym stopniu nie zmniejszało to jej przerażenia. Po prostu wiedziała, że jeśli Gavin z taką łatwością wziął ją sobie z całym ciężkim bagażem, ze wszystkimi lękami i całą skomplikowaną przeszłością, to jest mu to winna. Zwłaszcza, gdy jego bagaż okazuje się być najbardziej fascynującą ośmiolatką, o jakiej Amy kiedykolwiek słyszała.

Dzień dobry.

Reed to kretyn.
Jednak kocham go strasznie mocno.

Trzymajcie się tam. Ja jakoś próbuje tu ogarnąć wszystkie wątki.

Dzięki,
Konstancja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro