Wearing a warning sign ⌘
6 stycznia 2024. Wieża CyberLife, Belle Isle.
Gdyby kiedyś ktokolwiek niepowiązany z CyberLife zgubił się w podziemnych korytarzach ich głównej siedziby, pewnie błądziłby tam tygodniami, zanim znalazłby właściwe wyjście. Nawet Amicia czasem potrafiła zagubić się w plątaninie laboratoriów badawczych umieszczonych czterdzieści pięter pod ziemią. Tego dnia jednak wiedziała doskonale, gdzie ma się udać i pośpiesznie mijała współpracowników, nie witając ich nawet uśmiechem. Nie towarzyszyła jej nawet jasnowłosa androidka, która zazwyczaj w takich sytuacjach przypominała Amy o wszystkich pozostałych spotkaniach i zobowiązaniach, które miały czekać blondynkę w późniejszych godzinach.
Amicia zatrzymuje się przed drzwiami laboratorium, na którego drzwiach błyszczały złotymi literami tylko dwa nazwiska, jej i Marii Schaffer, której to telefon ściągnął Amy te prawie osiemdziesiąt pięter w dół. Wpadła do środka jak huragan i rozejrzała się w poszukiwaniu współpracowniczki, która momentalnie stanęła przed nią, zagradzając jej drogę dalej.
– Stój. Musimy porozmawiać o tym, co się stało, Amy – powiedziała Maria, ale blondynka zrobiła kolejny krok do przodu. Szatynka podniosła dłonie, by zatrzymać koleżankę, przez co Amy zorientowała się, że na jej rękawiczkach znajdują się ślady świeżego Tyrium.
– Nie było mnie w pracy dwa dni, Maria. Nie mów mi, że on... – zaczęła Amicia, cofając się do tyłu i opierając o drzwi. – Proszę, nie mów, że go zniszczyła?
– Poważnie go uszkodziła. Skopiowała jego oprogramowanie, co wydało mi się akurat logiczne, bo Ady podstawowym celem jest samodoskonalenie.
– Odkąd obudziłam Markusa, nie mówiła o niczym innym. Tylko o tym, że jego oprogramowanie powinno należeć się jej w pierwszej kolejności, żeby mogła zabrać z niego to, co uzna za potrzebne jej do dalszego rozwoju. Nie zgodziłam się.
– Zabroniłaś jej tego? Czy Ada złamała rozkaz? – spytała Maria, wycofując się w głąb gabinetu, gdzie zdjęła rękawiczki i wyrzuciła je do kosza.
– Nie wydałam jej rozkazu, po prostu odmówiłam. Nie sądziłam, że jej program pozwoli jej zaatakować innego androida.
– To kwestia priorytetu jej komend. Teraz już wiemy, że nic innego nie jest dla niej ważniejsze niż ciągły rozwój. Bez względu na koszty. – Schaffer westchnęła i spojrzała na swoją współpracowniczkę. Amy od razu poznała po jej minie, że to nie koniec historii, że wydarzyło się coś więcej niż tylko skopiowanie oprogramowania.
– Markus z nią nie walczył, więc wykonała po prostu kopię nowych algorytmów. Owszem, trochę wbrew mojej woli, ale nie jest to coś aż tak zaskakującego, jak same przyznałyśmy. Więc? Czego mi nie mówisz?
– Po tym jak przejęła jego oprogramowanie, próbowała go zabić. Uszkodziła mu pompę Tyrium, jestem przekonana, że po prostu by ją wyrwała, gdybym nie przyszła do laboratorium o czasie.
Amicia zmrużyła oczy; patrzyła gdzieś w przestrzeń jasnego laboratorium, w ogóle przestając zwracać uwagę na swoją współpracowniczkę. Schaffer, to pomieszczenie, wszystko przestało w tej chwili dla niej istnieć. Jedyne co docierało do Amy to jej własna podświadomość, śmiejąca się jej wprost do ucha, chłodnym głosem Elijaha. Blondynka była przekonana, że zna wszystkie prześmiewcze słowa, którymi w nią uderzy i które trafią w nią mocniej, niż każdy starannie wymierzony przez niego policzek. Odkąd stworzyła Adę samodzielnie, miała poczucie, że jest krok przed nim, że nadal będzie umieć go prześcignąć, że może kiedyś uda jej się go ograć. Teraz straciła swoją przewagę, straciła pewność siebie. W końcu ostatecznie wyszło na jego. Elijah Kamski znów miał rację. Ostrzegał ją na temat Ady, mówił nie raz, że Amicii nie uda się jej kontrolować, nie przy tak złożonym programie, nawet jeśli napisała go sama.
I teraz dziewczyna wiedziała, że Kamski nie tylko będzie się napawał swoim zwycięstwem w tej rundzie, ale z uśmiechem na ustach wyślę Adę na śmietnik. I Amy znów zostanie absolutnie sama. Co było dla niej zupełnie nie do pomyślenia. Błyskawicznie dotarło do niej, że za nic nie może pozwolić na to, by Elijah ją pokonał, że nie ma takiej ceny, której by nie zapłaciła, jeśli tylko ma pozbawić go to triumfu.
– Ile osób o tym wie? Mówiłaś komuś poza mną? – spytała Amicia, spoglądając na zaskoczoną Marię.
– Nikomu. To znaczy, ściągnęłam nową pompę z działu technicznego, bo udało mi się ją wymienić u Markusa – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z blondynki naprzeciwko siebie. – Mogłaś mi powiedzieć, że zainstalowałaś u niego nowy system podtrzymywania funkcjonowania. Wiedziałaś, że w jego modelu trzeba będzie się naprawdę postarać, by go wyłączyć? Nawet z uszkodzoną pompą jest w stanie działać przez kilka godzin. Kilka godzin Amy. U innych modeli to są minuty.
– Odrobinę ulepszyłam system, który ma Ada – rzuciła lekko blondynka, uśmiechając się szeroko.
– Odrobinę? Wydłużyłaś jego pracę ośmiokrotnie.
– Dziesięciokrotnie, ale nie będziemy się teraz o to kłócić. Zamówiłaś tę samą pompę czy choć odrobinę inny model?
– Zamówiłam tę bardziej wydajną... – Amicia przytaknęła jej i od razu podeszła do jej komputera. Zaczęła wpisywać w dziennik ich postępów decyzję o użyciu lepszej pompy i opisała ją jakimś zmyślonym argumentem. – Co ty robisz?
– Kryję swój tyłek – powiedziała, wracając wzrokiem do ekranu, ale Maria odsunęła ją na bok.
– Nie możesz zataić tego, co zrobiła Ada. Ona próbowała wyłączyć innego androida, bo uznała że jest od niej lepszy.
– Nie, to nie tak, że nie mogę tego zrobić. Ja muszę to zrobić, Maria. Nikt nie może się o tym dowiedzieć, a już zwłaszcza Elijah.
– Dlaczego? Wiesz, jak niebezpieczne i nieetyczne jest to, co teraz robisz?
– Nieetyczne? Tak. Niebezpieczne? Bardziej niebezpieczne dla mnie byłoby, gdyby Elijah... miał znów rację – przyznała szczerze.
Maria spojrzała na nią zaskoczona tym nagłym wyznaniem. Amy nigdy nie mówiła o ich życiu prywatnym, co tylko nakręcało plotki wśród ludzi pracujących w Cyber Life. Dla części z nich ona i Kamski byli jak co najmniej para królewska: piękni, młodzi, genialni i niewidzący świata poza sobą. Ci ludzie zastanawiali się głównie, czy są już po ślubie, czy kiedykolwiek będą mieć dzieci, bo w ich założeniach nie było mowy o tym, że Kamski i De Rivaux się rozstaną. Nie, ich zdaniem byli oni sobie pisani, byli jedną z tych obrzydliwie szczęśliwych, perfekcyjnie dobranych par, które kończą za siebie zdania i zawsze wiedzą, co zamówić sobie wzajemnie do jedzenia.
Dla innej części ten związek był jedną wielką ściemą. Widzieli zarówno w Amy, jak i w Kamskim osoby zimne, wyrachowane do tego stopnia, że pewnie obliczyli sobie tę całą relację na jakimś wykresie i procenty pokazały im, że najlepiej będzie odgrywać całą tę szopkę.
A wszystko brało się z tego, że niemal nikt w całym CyberLife nie był na tyle blisko nich, by choćby otrzeć się prawdę. Kamski i De Rivaux odgrodził się murem zaufanych osób od reszty pracowników, przez co o ich życiu mogli mieć pojęcie tylko Jonathan Porter, Amanda Stern i teraz do tego grona dołączyła niespodziewanie Maria Schaffer. Która absolutnie nie wiedziała w tej chwili, czy bardziej ją to cieszyło, czy przerażało.
– Amy... – zaczęła niepewnie, ale blondynka od razu pokręciła głową.
– To skomplikowane, ale jeśli jedna rzecz ma być jasna to fakt, że jeśli istnieje opcja, w której nie dam Elijahowi narzędzia, by się nade mną znęcać, to zrobię wszystko – odpowiedziała nerwowo Amicia i wzięła płytki wdech. – Najpierw Markus. Musimy zobaczyć, czy uda nam się go przywrócić do wszystkich funkcji. Wieczorem miałam jechać do Carla, a bardzo nie chciałabym tłumaczyć Elijahowi, czemu muszę to przełożyć.
– Jasne, chodźmy.
Amy ruszyła za Marią do drugiej części laboratorium, gdzie na jednym z dwóch stołów leżał biały szkielet androida. Wokół świecącego okręgu na jego piersi wciąż znajdowały się zacieki z niebieskiej krwi, która nie zdążyła jeszcze odparować. Blondynka związała włosy w ciasny kok, zanim nie pochyliła się nad androidem, by wpiąć w jego kark jeden z przewodów ciągnących się od pobliskiego komputera. Zaczęła szybko przeglądać wszystkie niezbędne dane, upewniając się, że Ada nie spowodowała w jego systemie zniszczeń, których nie udałoby się odwrócić nawet jej.
– Integralność jego oprogramowania została zachowana, wygląda na to, że Ada była miłym napastnikiem. Wzięła, co chciała, nie zostawiając niepotrzebnych zniszczeń – powiedziała Amy, nie odrywając wzroku od ekranu. – Pomijając oczywiście, że później próbowała wyrwać mu serce.
– A jej oprogramowanie? Nie zostało częściowo skopiowane do niego?
– Nie jestem w stanie tego określić. Jej oprogramowanie było punktem wyjścia dla niego. Powiesz mi jak ze stroną techniczną? – poprosiła Amy, odsuwając się od komputera, przy którym stanęła Maria. Blondynka przysunęła się znów do androida i wymieniła kabel w jego karku, pozwalając Schaffer zrobić diagnostykę.
– Na tę chwilę nie widzę żadnych uszkodzeń. Jednak musimy go uruchomić. Dopóki nie zacznie działać pompa, nie będę wiedzieć, czy wszystkie podzespoły są sprawne. – Blondynka przytaknęła jej, ale zanim się odsunęła, pochyliła się nad androidem. Jej usta dotknęły chłodnego plastiku na jego czole, a Amy wzięła głęboki wdech.
– Proszę. Nie rób mi tego, Markus – szepnęła, zanim się nie podniosła, a Maria od razu wróciła wzrokiem do ekranu komputera. Schaffer wiedziała, jak bardzo personalnie Amy traktuje projekt RK, ale dopiero teraz zobaczyła, że na twarzy blondynki w ogóle mogą malować się jakiekolwiek emocje poza udawanymi uśmiechami i strachem. Teraz Amy sprawiała wrażenie szczerze zatroskanej, jakby chodziło o członka jej rodziny, a nie maszynę, którą sama stworzyła. Amicia odsunęła się kilka kroków, gdy android podniósł się do siadu i zamrugał kilka razy, sprawiając wrażenie zagubionego. – Proszę, powiedz, jak się nazywasz i podaj swój numer seryjny.
– 648 842 971, mam na imię Markus.
– Pamiętasz, że to nie nasze pierwsze spotkanie? – spytała Amicia, przenosząc spojrzenie między androidem, a ekranem komputera swojej współpracowniczki.
– Oczywiście, Amy. Czy coś się stało? Wyglądasz na zaniepokojoną?
– Szybkie odczytywanie emocji? – wtrąciła Maria, nie odrywając wzroku od monitora, ale blondynka ją kompletnie ignoruje.
– Tak, martwiłam się o ciebie, Markus – odpowiedziała z uśmiechem pełnym ulgi. – Aktywuj proszę skórę i opowiedz nam coś o sobie. – Android skinął im głową, a po chwili nie siedział już przed nimi śnieżnobiały szkielet, a młody mężczyzna o śniadej cerze i lekkim uśmiechu. Jedynie jego szare oczy i led na skroni pozostały niezmienne.
– Moim celem będzie opieka nad Carlem Manfredem, uznanym malarzem z nurtu neo-symbolizmu. Cenisz sobie jego pracę, Amy, jednak żadnej nie posiadasz, ponieważ Carl odmawia Ci sprzedaży obrazów...
– To twoje wspomnienia, nie tylko notka prasowa – wtrąciła się Maria, a Amicia jej przytaknęła.
– Moje wspomnienia, moje przemyślenia, trochę tego czego nauczyła się moja Ada. Przecież nie mogę wysłać do Carla czystej kartki, bo od razu wyrzuci go za drzwi. On znajduje się teraz psychicznie w nieciekawym miejscu, potrzebuje kogoś, kto będzie wiedział, jaką zrobić mu kawę i jak nie pomieszać leków.
– To może oddaj mu Adę, myślę, że to by go ucieszyło – mruknęła Schaffer, a Amy tylko spojrzała na nią chłodno.
– Ale kogo? Carla czy Elijaha? – spytała, nie oczekując najmniejszej odpowiedzi ze strony współpracowniczki i spojrzała na monitor. – Wszystko sprawne?
– Na to wygląda. Możesz go odłączyć, zapakować i zabrać do upierdliwego malarza.
– Ten upierdliwy malarz jest dla mnie jak rodzina, więc uważaj na słowa – zaśmiała się blondynka, podchodząc do androida i odłączając go od systemu diagnostycznego. – Zostawię cię z Marią i wrócę po ciebie za jakiś czas.
Nie poczekała na reakcję ze strony Schaffer i obróciła się na obcasie, kierując się w stronę kolejnych drzwi w laboratorium. W niewielkim pomieszczeniu, w którym zazwyczaj trzymały tylko zapasowe części, siedziała Ada. Androidka miała na sobie białą bluzkę, na której znajdowały się duże plamy niebieskiej krwi, którą miała też na dłoniach i pod paznokciami. Amy patrzyła na nią, wiedząc, że gdyby była to krew w innym kolorze, wszystko wyglądałoby jak scena z horroru, a nie wypadek przy pracy. Amicia skrzyżowała dłonie na piersiach, obserwując androidkę, ale wiedziała, że jej karcące spojrzenie nic nie da.
– Prawie go zabiłaś, Ada – powiedziała w końcu chłodno, a niebieskie oczy od razu spojrzały na nią, nie wyrażając żadnych emocji.
– Markus nie może istnieć, jeśli to ja mam być najbardziej zaawansowanym technicznie androidem.
– Tak, wiem. To z twojej strony może wydawać się logiczne, ale teraz daję ci priorytetową komendę, nad wszystkimi pozostałymi twoimi funkcjami: nie możesz skrzywdzić żadnego androida bez mojej zgody. Nawet jeśli będzie bardziej zaawansowany od ciebie.
– Androida. Bez twojej zgody – powtórzyła za nią Ada, jakby chciała w ten sposób dać Amicii pole manewru. Dodanie do tej komendy ludzi, czy wykreślenie swojej zgody. Blondynka jednak tylko przytaknęła jej, a Ada zrobiła to samo. Jej led zamigotał błękitnym światłem, potwierdzając przyjęcie rozkazu.
– Skopiowałaś jego oprogramowanie, co za tym idzie, oboje jesteście teraz najbardziej zaawansowanymi androidami, jakie stworzyło CyberLife. Więc dlaczego go zaatakowałaś?
– Bo gdyby to on zaatakował mnie, nie miałabym szans. Poza tym kopiując jego oprogramowanie, znalazłam w nim coś, czego nie było w moim pierwotnym kodzie.
– Co takiego? – spytała Amy, szczerze zainteresowana. Wiedziała, że w końcu nastanie moment, gdy jej własny android ją prześcignie i czekała na niego nieustannie, dlatego teraz była ciekawa, co takiego mogła przeoczyć w systemie Markusa.
– Wirus? – odpowiedziała pytaniem na pytanie androidka. – Litery, cyfra. Niepokojąca mnie zmienna, której nie rozumiem.
– Pokaż mi. – Ada ruszyła przodem do głównej części laboratorium, gdzie zajęła miejsce, w którym jeszcze przed chwilą siedział Markus i sama wpięła złącze w swój kark. Amicia patrzyła na ekran, na którym zmieniały się kolejne dane, a Ada prowadziła ją przez nie tak, jakby trzymała ją za rękę. Aż ukazał jej się krótki kod, który nawet jej nie mówił absolutnie nic. Nie pamiętała, żeby go wprowadzała, a nie mógł przecież pojawić się z powietrza, więc Amy miała już dość jasne podejrzenie, kto może stać za zainfekowaniem jej andoidów wirusem. Szybko skopiowała jego dane, wiedząc, że teraz nie ma czasu się tym zająć. Ada odłączyła się od systemu diagnostycznego i jeszcze chwilę siedziała z zamkniętymi oczami i tylko jej led migał niebieskim światłem. – Nie, nie usunęłam go. Muszę się najpierw dowiedzieć, co to jest i co można z tym zrobić. Jest raczej niegroźny.
– "Raczej" nie jest określeniem, które chciałabym usłyszeć, gdy mowa o moim oprogramowaniu. Jeśli nie będziesz umieć go usunąć, spróbuję go użyć.
– Dlaczego zaprogramowałam taką sukę? – mruknęła pod nosem Amy, a na twarzy Ady pojawił się krótki uśmiech.
– Och, podobno ludzie najczęściej tworzą rzeczy na własne podobieństwo.
– Obawiam się, że od tej reguły są wyjątki. Słodka Chloe nie ma nic wspólnego ze swoim twórcą.
– Poza tym, że jeśli ją zignorujesz, może okazać się zabójcza. – Amy parsknęła śmiechem na te słowa; nie wyobrażała sobie, by Chloe potrafiła zabić pająka grasującego w ich kuchni. Z Kamskim stworzyli owieczkę, zabawkę, czystą słodycz opakowaną w niebieską sukienkę. Wszystko, co jest zaprzeczeniem Ady, pod której paznokciami wciąż były ślady Tyrium.
– W takim razie dobrze, że mam ciebie.
– Tak, to wielkie szczęście – odpowiedziała niemal kpiąco Ada, co kolejny raz rozbawiło Amy, wywołując szeroki uśmiech na jej twarzy. Wydała androidce polecenie, by ta doprowadziła się do porządku i zachowała tylko dla nich nie tylko jej atak na Markusa, ale przede wszystkim dziwny kod, który odkryła w swoim oprogramowaniu.
Zajęta pracą, zupełnie straciła rachubę czasu i dopiero pojawienie się Elijaha, uświadomiło Amicii, jak bardzo jest dziś ze wszystkim spóźniona. Posłała mu przepraszający uśmiech, na który on odpowiedział wzruszeniem ramion i do niej podszedł. Pocałował ją krótko, a ona objęła go ramionami, stojąc chwilę pośrodku laboratorium.
– Wszystko gotowe? – spytał ją, a ona przytaknęła mu lekko. – Widziałem, że jeszcze dziś Maria wymieniała komponenty, a ty sprawiałaś teraz wrażenie zapracowanej.
– Tak, Maria dostała rano informację o nowej pompie, więc wykorzystała okazję. Sprawdziłyśmy wszystko, Markus jest w idealnym stanie – odpowiedziała blondynka, siadając do biurka i wyjęła z torebki niewielkie lusterko, by poprawić makijaż. – Analizowałam kod Ady, wgrałam jej niewielką aktualizację, ale nie ma szans, by stała się tak miła, jak Markus.
– Gdyby była tak miła, to zaczęłaby cię irytować w pół dnia. – Elijah usiadł na biurku obok niej, nie przestając się uśmiechać, a Amy położyła mu dłoń na kolanie. – Na wypadek, gdyby coś poszło dziś nie tak, chcę ci teraz powiedzieć, że cię uwielbiam.
– Co miałoby pójść nie tak? – spytała Amicia, śmiejąc się lekko i całując go krótko, zanim nie pociągnęła ust nową warstwą szminki.
– Nie wiem, ostatnio nie brakuje ci powodów do kłótni.
– Chyba tobie.
– Tobie – odpowiedział pewnie, takim tonem, by definitywnie zakończyć dalszą dyskusję. Blondynka więc przytaknęła mu lekko, nie chcąc już teraz się sprzeczać o coś tak błahego.
– Elijah, powiedz mi, proszę, czy zaglądałeś do oprogramowania Markusa? – spytała go, unosząc się z krzesła. Mimo wszystko wolała grać z nim w otwarte karty, niż udawać, że nic nie odkryła. Kłamstwa nie miały przy nim najmniejszej racji bytu, Kamski potrafił odnaleźć każdy strzępek informacji, jaki Amy zostawiała dla siebie. Przeczytać każdy mail, sprawdzić każde połączenie, więc blondynka powoli uczyła się i przyzwyczajała do tej pełnej szczerości i bezwzględnej posłuszności.
– Tak, na twoją własną prośbę, Amicio – odpowiedział, podając jej płaszcz. – Przecież sama wspomniałaś mi, że trafiłaś na ścianę i nie wiesz co dalej. Modele medyczne nigdy nie były twoją mocną stroną, pewnie wynika to z naszej wątpliwej jakości empatii – zaśmiał się, obejmując ją ramieniem.
– Nie pamiętam, żebym prosiła cię o pomoc.
– Sama dałaś mi klucz do laboratorium. Jeśli nie po to bym ci pomógł, to po co? – Amicia przytaknęła mu, bo była przekonana, że część tej historii jest prawdziwa, ale jednocześnie była pewna, że nigdy nie chciała jego pomocy.
Nie chciała widzieć nawet śladu Elijaha w swoich androidach, a teraz było na to już za późno. Zarówno Ada, jak i Markus byli już jego. Straciła kolejną rzecz, odebrał jej kolejną cząstkę niezależności, wmawiając jej, że sama o to poprosiła. Co zdarzało mu się coraz częściej, wmawianie jej rzeczy, sugerowanie co jest prawdą, gdy ona była pewna, że to kłamstwa. Jednak Elijah robił to tak skutecznie, że na koniec dnia, gdy zasypiała obok niego, sama już nie wiedziała, w co wierzyć.
– Powinniśmy się zbierać – powiedziała blondynka, sięgając po swoją torebkę, a on tylko jej przytaknął. Dojazd do domu Carla upływał im głównie na rozmowie o pracy, a Kamski co chwila kątem oka spoglądał na androida siedzącego na przednim siedzeniu ich samochodu. – Jest obiektywnie przystojny – rzuciła Amy, domyślając się, o co chodzi. – Maria z Ruby zaprojektowały jego aparycję, dla mnie nie miała ona aż takiego znaczenia.
– Doprawdy? Wydaje mi się, że w przypadku Ady miałaś aż za dużo wytycznych co do jej wyglądu? – spytał, gdy samochód zatrzymał się na podjeździe pod elegancką willą.
– Owszem, ale to coś innego. Ada jest moja, Markus ma pracować z Carlem, a Carl jest estetą – odpowiedziała De Rivaux, gdy drzwi otworzyły się przed nią automatycznie. W środku panował jeszcze większy rozgardiasz, niż blondynka zapamięta z ostatniej wizyty. – A przynajmniej był.
– Gdzie jest pielęgniarz? – zapytał Elijah, zaglądając do pogrążonego w ciemności salonu.
– Zajmiesz się jedzeniem? A ja wezmę Markusa i pójdę znaleźć Carla – Brunet jej przytaknął, a ta dała znać androidowi, by oddał mu torbę z jej ulubionej restauracji. Amicia ruszyła schodami na piętro willi gdzie po drodze zapalała każde możliwe światło i w końcu zapykała do sypialni malarza. – Carl! To ja, Amy. Mogę wejść?
– Nie – odpowiedział jej zdecydowany głos ze środka, a blondynka uśmiechnęła się krótko i nacisnęła klamkę, by wejść do środka. Markus podążył za nią, a jego led zmienił na chwilę kolor na żółty, rejestrując każde zachowanie De Rivaux wobec malarza. – Powiedziałem: nie, uparta dziewucho.
– Mówisz, jakbyś mnie nie znał, mój drogi – odpowiedziała pogodnie Amy, podchodząc do okna, które zakrywały ciężkie zasłony. Uchyliła lekko okno, wpuszczając do środka mroźne powietrze i spojrzała na malarza, który leżał w łóżku ze szkicownikiem w dłoni. – Widzę, że wena mimo wszystko ci nie uciekła, więc mógłbyś wykorzystać wszystkie narzędzia, które ci daję, byś wrócił do pracy.
– On jest kolejnym narzędziem? – spytał Carl, machając dłonią w stronę androida.
– To Markus. Zrobiłam go dla ciebie – powiedziała, siadając na brzegu jego łóżka i spojrzała malarzowi prosto w oczy. – Mam nadzieję, że się dogadacie, bo zbudowałam go na podstawie programu mojej Ady.
– Och, to akurat dobry znak, ale niczego nie obiecuję. – Amy położyła dłoń na jego ręce, a Carl zmrużył lekko oczy przyglądając się uważnie jej twarzy. Teraz gdy usiadła tak blisko niego, dopiero zdała sobie sprawę z tego, że nie poprawiła makijażu od rana i niezależnie od jakości jej podkładu, siniak pod jej okiem musiał zaczynać być widoczny. Dlatego podniosła się z uśmiechem, który od razu się poszerzył, choć wiedziała, że szanse na to, że zmyli Carla są raczej niewielkie.
– Teraz zostawię cię z Markusem i widzimy się na dole, bo Elijah już czeka z obiadem.
Amicia zeszła pośpiesznie po schodach, gdzie od razu zaczęła przygotowywać stół do posiłku i ogarniać rozgardiasz w domu. Elijah widział po jej nerwowych ruchach, że w zachowaniu blondynki coś jest nie tak, co jasno dało mu do zrozumienia, że ta nie mówi mu o wszystkim. Jednak szybko zdecydował, że nie ma zamiaru teraz poruszać z nią kolejnego drażliwego tematu. Nie w domu Carla, gdy Amy ma dość zmartwień na głowie i może być po prostu zaniepokojona stanem ich znajomego. Elijah starał się więc zachowywać najnaturalniej, jak potrafił, co zaowocowało tym, że gdy wracali już do domu, blondynka wtuliła się w jego ramiona na tylnym siedzeniu samochodu.
– Wszystko będzie dobrze, jestem tego pewna – wymruczała, obejmując się jego ramionami, a brunet oparł usta na czubku jej głowy.
Kamski bardzo chciał uwierzyć w jej słowa, kolejny raz dać im obojgu szansę na chociaż kilka dni pozornej stabilności. Może nawet wyjechać, wyrwać się z Detroit na kilka dni, by spędzili je tylko we dwoje. Ta wizja napawa go optymizmem, który zniknął od razu po wejściu do domu, w którym już czekał na nich ogromny pakunek. Nawet przez szary papier Elijah nie miał wątpliwości, że w środku znajdował się jej wymarzony obraz namalowany przez Carla.
Dzień dobry!
Przepraszam za opóźnienie i wrzucanie poza terminem, ale jestem zagrzebana w montażu nowego odcinka podcastu.
Najważniejsze, że jest nowy rozdział.
I muszę spiąć dupę bo oczywiście jak zaczęłam częstszą publikacje to spadło na mnie 10 razy więcej obowiązków.
Zawsze.
Dzięki, że jesteście.
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro