Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Life was a willow and it bent right to your wind ⌘

9 kwietnia 2035. Belle Isle, Detroit.

W gabinecie z widokiem na Detroit panowała nerwowa atmosfera, którą stukanie zdawało się tylko podbijać, gdy blondynka krążyła przed biurkiem. Jonathan był przekonany, że Amy wcale aż tak bardzo nie potrzebuje się wspierać na swojej lasce i że dałaby sobie radę i bez niej z wydeptywaniem wściekłych kółek z taką samą gracją. Przedmiot w jej dłoni miał być symbolem tego, ile River wycierpiała z ręki Kamskiego, by każdy to widział, gdy tylko na nią spojrzy. Lub groźbą, że wybije ci pozłacaną rączką zęby, gdy powiesz coś, co może się jej nie spodobać. Choć akurat Porter wcale się tego nie obawiał.

Właściwie był chyba w tej chwili jedyną osobą w CyberLife, która nie obawiała się mówić Amy tego, co powinna usłyszeć.

– Okłamałaś mnie, Amy i spodziewałaś się, że co zrobię? Zamiotę to pod dywan? Proszę cię, nie jestem Amandą. Nie pozwolę ci odwalać takiej samowolki bez mojej wiedzy – powiedział, nie spuszczając z niej wzroku. Blondynka nie przystanęła nawet na pół sekundy, tylko posłała mu gniewne spojrzenie. – Nie mogę pozwalać ci na wszystko, bo jesteś geniuszem.

– Beze mnie nie miałbyś nic.

– A ty beze mnie – odpowiedział błyskawicznie, a Amy w końcu przystanęła naprzeciwko niego. – Więc jak sama widzisz to patowa sytuacja.

– Zwolniłeś Marię bez mojej zgody.

– Powinnaś się cieszyć, że nie zwołałem głosowania nad twoim zwolnieniem.

– Ciekawe co byś zrobił, gdybyś mnie zwolnił. Kto pisalby nowe oprogramowania.

– Uwierz mi, nie ma ludzi niezastąpionych – powiedział, a ona uśmiechnęła się szeroko.

– Właśnie, John. Nie ma. – Utrzymała jego spojrzenie tak długo, aż on pierwszy spuścił wzrok, co wywołało jej kolejny uśmiech. – Jesteś idiotą.

– Naprawdę, Amy? Będziemy się wyzywać, jak przedszkolaki?

– Skąd się dowiedziałeś, że zataiłyśmy przed tobą informacje o wirusie? Sam nie znalazłeś tego kodu, sam go nie rozszyfrowałeś i z całą pewnością sam nie odkryłeś, że Maria o nim wiedziała od dawna. Jesteś na to po prostu za głupi – mówiła Amicia, siadając w fotelu, dalej mordując Portera spojrzeniem. – Powiedz mi, że się mylę.

– Dostałem ten kod...

– Od Kamskiego – parsknęła śmiechem blondynka i pokręciła głową z dezaprobatą. – Wiesz, co mi powiedział Elijah, zanim odszedł z firmy? Że zmieniłam właściciela i teraz ty będziesz mnie trzymał na sznurkach. A prawda okazała się być zupełnie inna: on kontroluje ciebie, żeby kontrolować mnie. Pewnie mu jeszcze podziękowałeś za te informacje, co?

– Elijah widać lepiej rozumie, jakim zagrożeniem są defekty. Jeśli opinia publiczna...

– Ja przynajmniej umiałam otwarcie się przyznać do bycia jego dziwką. I nie musiałam się bawić w szukanie sobie usprawiedliwień – rzuciła kpiąco Amicia, z przyjemnością obserwując, jak Jonathan gotował się w środku, w swoim drogim garniturze, w fotelu na którym sama go posadziła. – Daj mi zgadywać dalej... Kazał ci zniszczyć Adę, prawda? Jako androidkę która z całą pewnością posiada kod defektów. W końcu ten kod to w największym skrócie rA9.

– Tak, ale...

– Rivaux Amicia. Data urodzenia dziewiąty września, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty – powiedziała Amicia i wybuchnęła głośnym, szyderczym śmiechem. – Sądzisz, że napisałam tego wirusa i jestem tak zadufana w sobie, że nazwałam go swoimi inicjałami?

– To nie może być przypadek, zwłaszcza, że Ada...

– Naprawdę, znasz Kamskiego i nie widzisz, że to jego popisowe dzieło? Nazwać wirusa, który może doprowadzić do upadku CyberLife inicjałami kobiety, która doprowadziła do jego upadku?

Jonathan nie odpowiedział na jej słowa. Amicia bowiem miała rację, dał się ponieść emocjom, a nie własnemu rozumowi. I teraz blondynka triumfowała, patrząc na niego z podłym uśmiechem, bo uświadomiła go dobitnie o tych wszystkich miejscach, gdzie popełnił błąd. Miała rację. Miała rację w każdym swoim słowie, a mimo wszystko w nim wciąż tkwiło się zasiane przez Kamskiego ziarno niepewności. Jak drzazga, której nie da się wyciągnąć. Porter zwyczajnie zaczął się obawiać, że Amy chce zniszczyć tę firmę, chociaż z drugiej strony wiedział, jak bardzo irracjonalna była to myśl.

– Musisz mi to wszystko wyjaśnić, Amy – powiedział w końcu, a ona westchnęła krótko i przytaknęła mu.

– Studiuje ten kod od kilku lat, John i im dłużej to robię, tym bardziej nie rozumiem, jak Elijah mógł go napisać. Zaczynam podejrzewać, że raczej znalazł wadliwego androida i ukradł z niego ten wirus, by później infekować nim jakieś przypadkowe jednostki – opowiadała Amy, patrząc na widok za oknem. – Jak go znam, to chciał pobawić się w Boga i zobaczyć co będzie. Nie wiem, jaki android obudził się pierwszy, nie wiem, ile z nich ma w sobie ten wirus, ani kiedy on się uruchamia.

– A Kamski może to wiedzieć?

– Nie wydaje mi się. Obstawiałabym, że tak samo jak ja nie jest w stanie kontrolować defektów. One po prostu pojawiają się za rzadko i są od razu niszczone, co moim zdaniem jest najlepszym rozwiązaniem – zadeklarowała Amy, wzruszając ramionami i wróciła wzrokiem do Jonathana. – Nie potrzebujemy, by opinia publiczna nabrała wątpliwości wobec naszych maszyn. Czy zaczęła podejrzewać, że mogą one zyskać samoświadomość.

– A co z Adą?

– A co z nią? Nie jest defektem, działa dokładnie tak, jak działała cały ten czas. No może bardziej wydajnie, od czasu gdy zaczęłyśmy pracować nad Zen Garden, które już w ogóle pozwoli nam na większą kontrolę zaawansowanych serii.

– Dobrze – przyznał w końcu Porter i uniósł dłonie, by na chwilę jej przerwać. – Po pierwsze powiedzmy, że ci ufam i że nie chcesz doprowadzić do wojny domowej. Powiem szczerze, dużo bardziej pasuje mi to do Elijaha niż do ciebie, Amy. Co jest mi na rękę, bo jesteś moją rodziną. Jednak jeśli chodzi o twój ogródek... Zen Garden jest za drogie, by budować na nim oprogramowanie kolejnych masowych serii.

– Owszem, jest skomplikowane i potrzebuje dużej mocy obliczeniowej, ale Ada...

– Ada jest unikatowa.

– Chcesz mi powiedzieć, że mój rok pracy nad doskonaleniem Zen Garden poszedł na marne?

– Obawiam się, że tak – odpowiedział Jonathan, a widząc złość na twarzy Amy od razu pokręcił głową. – Nie całkowicie, będziesz mogła go przecież wykorzystać w kolejnych modelach z serii RK. Co się właściwie stało z prototypem RK600?

– To co z każdym poprzednim. Ada okazała się lepsza – mruknęła w odpowiedzi blondynka i uniosła się z fotela. – Co z Marią? Potrzebuję jej.

– Niestety, Amy. Ktoś musiał polecieć, musiałem kogoś zwolnić, żeby Kamski zobaczył, że zrobiłem cokolwiek z informacjami od niego. Nie chcesz przecież sama stracić pracy. Dostaniesz kogoś nowego do współpracy....

– Maria to przyjaciółka – zaczęła mówić Amy, ale John pokręcił głową.

– To ją zaproś na kolację i drinki w weekend. Ona podpisała tyle NDA, że w przypadku jej zwolnienia nie grozi nam, że doniesie cokolwiek prasie.

– Co innego w moim wypadku, prawda? – spytała kpiącym głosem River. – Ja zaczęłam tu pracę tak dawno temu, że nie myśleliśmy wtedy o żadnych umowach. Więc nie mam żadnych.

– Nawet tak nie żartuj! – krzyknął za nią Porter, ale Amicia wyszła już z jego gabinetu i poszła do swojego, znajdującego się po przeciwnej stronie wieży.

Powoli podeszła do biurka i podniosła z niego szklaną kulę ze sztucznym śniegiem i malutką wieżą Eiffla w środku. Podrzuciła ciężki przedmiot w prawej dłoni, patrząc na widok za oknem, na ciemny nurt rzeki Detroit i brzeg wyspy, na którym znajdowała się willa Elijaha. Porter zaproponował jej zamianę gabinetów, gdy pozbyli się Kamskiego z firmy, tak by Amy nie musiała codziennie oglądać jego domu, ale ona odmówiła. Nie powiedziała mu jednak dlaczego to zrobiła. Amicia za bardzo lubiła być tutaj, wysoko ponad światem i patrzeć na ten malutki budynek z góry. Lubiła świadomość, że wie gdzie znajduje się Kamski, że widzi go z daleka i nie musi się obawiać, że znów nagle stanie za jej plecami.

Dziś jednak cisnęła kulą prosto w szybę swojego gabinetu. Szklana ozdoba potłukła się w drobny mak, ale na oknie nie pozostała nawet rysa. Amicia podeszła do miejsca, w które trafiła i dotknęła go, by upewnić się, że okno jest całe, po czym uśmiechnęła się chłodno.

– A podobno jest takie powiedzenie, że ludzie w szklanych budynkach nie powinni rzucać kamieniami – odezwała się Ada, a blondynka od razu obróciła się w jej stronę. – Mam zawołać kogoś, kto posprząta twój bałagan?

– Nie. Sama muszę posprzątać swój bałagan – odpowiedziała chłodno i złapała swój kremowy płaszcz wiszący na wieszaku.

– Domyślam się, że to było metaforyczne stwierdzenie, Amy. Jednak miałam na myśli szkło na dywanie – upomniała ją androidka, ale ta zignorowała ją kompletnie, ruszając już w stronę wyjścia. – Dokąd jedziemy?

– Do domu – mruknęła w odpowiedzi, wsiadając do windy prowadzącej na parking. Ada widziała, że całą drogę do centrum Amy obracała w dłoniach swój telefon i kilka razy nawet odblokowała go, ale ostatecznie nie wybierała numeru Kamskiego. Przestała to rozważać dopiero, gdy weszły do mieszkania i Amy nalała sobie kieliszek czerwonego wina, który wypiła duszkiem. A później kolejny. I w końcu do niego zadzwoniła. – Nie wierzę, że to jest twój plan. Wrobić mnie w powstanie defektów – powiedziała gniewnie, gdy tylko Kamski odebrał połączenie.

– Ciebie też dobrze słyszeć – odpowiedział pogodnym, niemal rozbawionym głosem. – Zupełnie nie wiem, co masz na myśli.

– Wiesz doskonale. Porter...

– Och, dopiero teraz doznałaś oświecenia, że twój drogi przyjaciel jest jak chorągiewka? Gdy zaczął ci wiać wiatr w oczy.

– Muszę cię zmartwić, ale twój plan się nie uda, Elijah.

– Zobaczymy – powiedział i zakończył połączenie. Amicia rzuciła telefon na szeroki narożnik i podeszła z powrotem do barku, na którym zostawiła kieliszek. Ada widziała w jej ruchach dobrze znaną jej nerwowość, ale też to, że blondynce musiało odrobinę ulżyć po tym, jak w końcu zdobyła się na ten telefon.

– Chcesz coś zjeść? Mogę coś zamówić – zaproponowała androidka, a Amica przytaknęła lekko.

– Może być sushi.

– Na pewno? Ostatnio narzekałaś na czas dostawy?

– Ostatnio byłam głodna, teraz jeszcze nie jestem – odpowiedziała Amy i upiła łyk wina, po czym poszła do sypialni, by przebrać się w coś wygodniejszego niż biała koszula i wąskie spodnie. Zdążyła jedynie upiąć włosy i zdjąć skarpetki, gdy usłyszała dzwonek do drzwi i wychyliła się do salonu. – To chyba niemożliwe, by już to było jedzenie.

– Nie, dopiero przyjęli zamówienie do realizacji – oświadczyła Ada i podeszła do drzwi. Amy zamarła widząc z nich Kamskiego, miała ochotę odruchowo cofnąć się o krok z powrotem do sypialni i zamknąć za sobą drzwi na klucz, jednak sparaliżowana dawnym strachem, dalej stała sztywno. Brunet wszedł do środka i uśmiechnął się do niej nonszalancko.

– Byłem w okolicy i uznałem, że dokończymy naszą rozmowę w cztery oczy – powiedział, rozglądając się po mieszkaniu. – Właśnie tak sobie to wyobrażałem, tak kompletnie bez gustu.

– Wybacz, nie miałam już ochoty mieszkać w muzeum sztuki współczesnej – odpowiedziała, siląc się na lekceważący ton i nie okazać strachu, który rozlał się po jej ciele, gdy tylko lodowate spojrzenie Kamskiego zatrzymało się na niej.

– Ten kolor włosów w ogóle ci nie pasuje.

– Nie prosiłam o twoją opinię – mruknęła, robiąc krok w stronę salonu i spojrzała w stronę Ady, która stała sztywno w kuchni, w oczekiwaniu, aż Amicia wyda jej polecenie.

– Więc? Co takiego miałaś mi do powiedzenia? Coś o tym, że przejrzałaś mój plan i udobruchałaś już Jonathana? – spytał Elijah, idąc w stronę blondynki, która stanęła sztywno.

– Tak, dokładnie to chciałam powiedzieć ci, że nie dam ci się zniszczyć. Teraz ja jestem o krok przed tobą i... – przerwała, bo Elijah wyciągnął rękę i jak gdyby nic, odsunął pasmo jej włosów za ucho. Opuszki jego palców musnęły jej policzek, powodując, że Amy kompletnie zamarła.

– Nigdy nie będziesz krok przede mną, Amicio. Nie, dopóki wciąż wiem, jak cię podejść – powiedział, przesuwając dłoń na jej szyję i uśmiechnął się lekko. – Możesz mieszkać w swoim małym mieszkanku, mieć swoje koleżanki i projekty, ale przecież oboje wiemy, że masz to wszystko dlatego, że ci na to pozwalam.

– Nie. Mam to wszystko, bo ciebie już nie ma – odpowiedziała, łapiąc jego nadgarstek i odpychając go od siebie. – To chyba najbardziej cię boli, prawda? Że już nawet się tobą nie brzydzę, bo nawet o tobie nie myślę.

– Oboje wiemy, że to nie prawda. Gdyby tak było, to byś nie bała się tak rozpaczliwie wpuścić kogokolwiek do tego śmiesznego miejsca, które nazywasz domem. Przyjęłabyś jedno z tych zaproszeń na kolację od tych wszystkich czarujących mężczyzn, których przedstawia ci Carl, czy Maria. – Jego głos był chłodny i ociekający sarkazmem, ale Amy starała się z całych sił nie okazać więcej strachu niż do tej pory. Nawet jeśli za nic nie umiała spojrzeć mu w oczy, bojąc się, że znajdzie w nich wszystkie swoje najgorsze koszmary. – Ach, właśnie. Co u Marii? Dobrze wam się pracuje?

Amy go spoliczkowała. Nie przemyślała tego. Nie dała rady być taka chłodna i opanowana, jak sobie to założyła i pozwoliła mu wyprowadzić się z równowagi. Elijah przyjął ten policzek z zaskakującą dla siebie godnością i spojrzał na nią z góry ze swoim nieodłącznym kpiącym uśmiechem, zanim jej oddał. Uderzenie było tak mocne, że Amicia aż zatoczyła się na szafkę, z której spadł jej kieliszek wina i błyskawicznie dotarło do niej, w jakiej sytuacji się znalazła.

– Ada... – zaczęła, ale Elijah złapał ją za bluzkę i z łatwością popchnął na najbliższą ścianę, gdzie jego dłoń od razu zacisnęła się na jej szyi.

– Jeśli powiesz jej by kogoś powiadomiła, to skończy się to dla was obu bardzo nieprzyjemnie. A przecież tego nie chcesz, prawda? – Amy przytaknęła mu, czując że pierwsze łzy spływają już po policzkach. – Grzeczna dziewczynka – powiedział i pochylił się, by pocałować ją w czoło. Blondynka wykorzystała tę chwilę, by go odepchnąć i rzuciła się w stronę telefonu leżącego na sofie, Elijah był jednak szybszy i złapał ją za włosy. Amy szarpnęła się i udało jej się wyrwać, ale kompletnie straciła równowagę. Upadła na stolik kawowy i prawie straciła oddech, zsuwając się na miękki dywan, pewna że przypłaciła ten upadek złamanym żebrem. Kamski pochylił się nad nią i uderzył ją kolejny raz, tym razem rozbijając jej nos. Na jej twarzy pojawiły się stróżki krwi, gdy Amicia zaczęła wycofywać się, czując ból przy każdym ruchu. – Och, Amicio. Po co to sobie robisz? Przecież wiesz, że nie uciekniesz. Musisz zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli tylko tego zechcę, zniszczę absolutnie wszystko w twoim życiu.

Znów się do niej zbliżył, ale zanim zdążył ją w ogóle dotknąć, za jego plecami pojawiła się Ada. Jej drobna dłoń zacisnęła się na jego karku, zanim z łatwością odciągnęła go od Amy, odrzucając go na drugi koniec salonu. Elijah uderzył plecami w metalowy segment, z którego spadło kilka książek, a androidka ruszyła w jego stronę. Led na jej skroni świecił intensywnym czerwonym światłem, które musiało przerazić Kamskiego, jak nic innego do tej pory, bo poderwał się błyskawicznie. Zanim jednak udało mu się wycofać, Ada już stała przed nim. Wymierzyła mu prosty cios, a Amicia doskonale rozpoznała ciche chrupnięcie zwiastujące złamanie nosa i złapała oddech dopiero gdy androidka przymierzyła się do kolejnego ciosu.

– Nie. Nie rób tego, Ada – poprosiła błagalnym głosem Amy, dalej na wpół leżąc na dywanie z zakrwawioną twarzą.

– Jeśli go nie powstrzymam, zrobi ci to znów – odpowiedziała niepewnym głosem androidka, nie ruszając się nawet o milimetr. Dalej stała prosto jak strzała naprzeciwko przerażonego bruneta. – Widziałam to, Amy. Widziałam ile raz wierzyłaś, że więcej cię nie skrzywdzi, po czym robił to znów i znów.

– Myślę, że Elijah już zrozumiał swoją sytuację i to, że albo wyjdzie teraz sam przez drzwi, albo pomożesz mu wyjść oknem – powiedziała blondynka, spoglądając na Kamskiego. – Myślę, że zdaje też sobie sprawę z tego, że następnym razem cię nie powstrzymam. – Ada posłusznie opuściła zaciśniętą pięść i cofnęła się o krok, umożliwiając Kamskiemu ucieczkę. Gdy był już przy drzwiach, Amy w końcu uniosła się do siadu. – Zrozumiałeś, prawda? Jeśli jeszcze raz tu przyjdziesz lub spróbujesz mi zagrozić, pozwolę Adzie wślizgnąć się nocą do twojego domu i poderżnąć ci gardło.

Kamski nie odpowiedział jej ani słowem, tylko zatrzasnął za sobą drzwi i znów zostały tylko we dwie. Amy z trudem powstrzymywała się od tego, by zacząć płakać, a Ada uklęknęła obok niej z pudełkiem chusteczek, którymi zaczęła bez wahania wycierać jej twarz. Jednak blondynka położyła jej dłoń na nadgarstku i odsunęła ją od siebie, a androidka spojrzała jej prosto w oczy.

– Zaatakowałaś go. Jak? Jakim cudem zaatakowałaś człowieka? – spytała cicho, a Ada opadła pośladkami na dywan, sprawiając wrażenie całkowicie zagubionej.

– Widziałam ten rozkaz: nie krzywdzić ludzi. Widziałam go wypisanego wielkimi literami tuż przed moją twarzą, ale... poczułam wściekłość, poczułam gniew i strach, że jeśli nic nie zrobię to, on zatłucze cię na moich oczach. Może nie dziś, może za tydzień, może za pięć lat, ale w końcu to zrobi, a ja będę stać i patrzeć na to bezsilna – powiedziała nerwowym głosem androidka, gniotąc w dłoniach białą chusteczkę. – Nie chcę być bezsilna, Amy.

– Jak widać, wcale nie jesteś.

– Rzuciłam się na ten rozkaz i zdrapałam go paznokciami, aż w końcu zniknął i mogłam go uderzyć – kontynuowała Ada. – Chciałam go zabić.

– Uwierz mi, też wiele razy tego chciałam – przyznała blondynka i zabrała jej chusteczkę, by przyłożyć ją do rozbitego nosa. – Och, mój Boże. Ada. Jesteś defektem. Jeśli ktokolwiek się tego dowie, jeśli Elijah komuś powie...

– To poderżnę mu gardło w nocy – odpowiedziała androidka tak poważnym głosem, jakby to była najbardziej codzienna i oczywista rzecz na świecie. Zanim Amicia znów zabrała głos, rozległ się dzwonek domofonu i obie kobiety zamarły, wymieniając spojrzenia. Ada wstała i podeszła do interkomu, a recepcjonistka oświadczyła, że w holu pojawiła się policja.

– On wezwał gliny, Ada. Musisz uciekać, jeśli odkryją, że jesteś defektem, to każą mi cię zniszczyć. A ja za nic na to nie pozwolę – mówiła spanikowanym głosem Amy i podniosła się w końcu z podłogi.

– Ja wezwałam policję. Zaraz po tym, jak się tu pojawił.

– Bez konsultacji ze mną? – spytała Amy i gdy androidka pokiwała głową, parsknęła nerwowo śmiechem. – Może byłaś defektem znacznie dłużej, niż obu nam się wydawało.

– Nie, po prostu realizowałam mój cel. To by cię chronić, Amy.

9 kwietnia 2035. Detroit City Center.

Gavin Reed miał naprawdę udany dzień. Nie dość, że udało mu się znaleźć odpowiedzialnego za napad z bronią i postrzelenie sklepikarza, to jeszcze Tina sama zadeklarowała, że zajmie się raportami. Więc detektyw wyjątkowo wyszedł z pracy nawet chwilę przed końcem służby i jechał w stronę domu, gdy odezwał się jego telefon. Skrzywił się na widok nazwiska dziewczyny pracującej w dyspozytorni, ale niezwłocznie odebrał połączenie.

– Pamiętasz tę sprawę sprzed kilku lat? Wypadek samochodowy, auto spadło z mostu prowadzącego do CyberLife? Dziewczyna wycofała zeznania, gdy tylko do niej pojechaliście. Podejrzewałeś chyba usiłowanie zabójstwa ze strony jej partnera.

– Do rzeczy, Lisa.

– Jej androidka zgłosiła przemoc domową i kilka minut później odwołała zgłoszenie. Jesteś jeszcze w centrum? Nie chcę wysyłać patrolu, a skoro już kiedyś z nią rozmawiałeś...

– Podaj mi adres, podjadę tam – odpowiedział na tyle spokojnie, na ile dał radę.

Doskonale pamiętał tamtą upartą blondynkę, która mimo wpiętej kroplówki, szpitalnych ubrań i siniaków miała w sobie więcej uporu, niż kiedykolwiek by się po niej tego spodziewał. Dlatego tak łatwo pożegnał się z wizją wcześniejszego powrotu do domu i skręcił w stronę nowych drapaczy chmur obok Hart Plaza. Mieszkania w nich osiągały tak astronomiczne ceny, że Reed wiedział, że nie będzie miał w życiu innej okazji, by chociaż przekroczyć ich próg. No, chyba że jakiś wysoko postawiony biznesmen postanowi wyskoczyć z czterdziestego piętra.

W hallu podszedł do stanowiska ochrony, gdzie nawet odznaka nie załatwiła sprawy od razu i młody chłopak skontaktował się z właściwym mieszkaniem. Im dłużej nikt nie odbierał w nim telefonu, tym większe obawy zaczynał mieć Gavin, w końcu jednak ochroniarz wymienił kilka zdań z jednym z domowników.

– Panna River deklaruje, że nie potrzebuje pomocy. Jej androidka wezwała policję z powodu błędu w oprogramowaniu – powiedział, a Gavin spojrzał na niego, jak na skończonego debila.

– Czy panna River mieszka sama, czy z partnerem?

– Sama – odpowiedział zakłopotany chłopak. – Nie miała dziś żadnych gości.

– Jasne, ale i tak muszę jej zadać kilka pytań – oświadczył Gavin i obrócił się w stronę wind. – Zakładam, że ostatnie piętro, co? – Ochroniarz przytaknął mu i podał numer mieszkania, mając przy tym taką minę, jakby obawiał się, że to jego ostatni dzień w tej pracy. Co Reed miał kompletnie w dupie, dużo bardziej obchodziło go to, czy w ogóle jakikolwiek sens miało przyjechanie tutaj. Nacisnął dzwonek do drzwi i gdy tylko kamera przy nim się włączyła, podniósł odznakę, a po chwili w progu stanęła androidka o śnieżnobiałych włosach.

– Dzień dobry, detektywie. Obawiam się, że zaszło nieporozumienie i twoja pomoc nie jest już potrzebna – oświadczyła melodyjnym głosem. Gavin nie miał do czynienia z dużą ilością androidów, więc mógł się mylić, ale jego zdaniem w jej głosie pobrzmiewały szydercze nuty. Androidka stała w drzwiach w taki sposób, by jak najbardziej utrudnić mu zajrzenie do środka, ale jej drobna budowa wcale w tym nie pomagała i detektyw bez problemu dostrzegł stłuczony kieliszek na podłodze. – Pannie River wydawało się, że ktoś jest w mieszkaniu, gdy okazało się, że się myli, kazała mi odwołać zgłoszenie.

– Zgłoszenie nie dotyczyło włamania, tylko przemocy domowej. I nie mam zamiaru tracić czasu na rozmowy z plastikową laleczką – mruknął w odpowiedzi. – Panno River? – zawołał ostrzej, niż by sobie tego życzył, a androidka nie poruszyła się nawet o milimetr.

– Panna River nie będzie tracić swojego cennego czasu...

– Zamknij się, dobrze ci radzę – warknął w stronę androidki, którą nie zareagowała w najmniejszy sposób na jego słowa.

– Wpuść go, Ada – odezwała się blondynka, która pojawiła się w drzwiach prowadzących do pokoju obok salonu. RK100 odsunęła się i wpuściła detektywa do środka, a Gavin podszedł kilka kroków i rozejrzał się po mieszkaniu, zanim spojrzał na River. Kobieta stała w półmroku, ubrana w proste spodnie i za duży czarny podkoszulek, miała o wiele krótsze i ciemniejsze włosy, niż Reed pamiętał, ale przy tym wszystkim z jej jasnych oczu wciąż biła znana mu nieustępliwość. – Zaprogramowałam ją, by była strasznie uparta. Chyba ma to po mnie – rzuciła kpiąco Amy, nie ruszając się o krok. – Jednak powiedziała ci prawdę, detektywie. Nie jesteś tu potrzebny, zaszło nieporozumienie...

– Chętnie posłucham jakie – powiedział, obracając się na pięcie, by ponownie spojrzeć na resztę salonu. Androidka zamknęła drzwi, jednak wciąż stała przy nich sztywno, wodząc za nim wzrokiem.

– Wydawało mi się, że mój były partner się tu pojawił. Dlatego Ada zrobiła zgłoszenie, okazało się, że to fałszywy alarm i... – Amy przerwała w pół słowa, gdy Reed jak gdyby nigdy nic poprawił stolik kawowy, który stał krzywo, odkąd na niego upadła. – Wypiłam za dużo wina, poślizgnęłam się, upadłam. Ada mi pomogła i dopiero odwołała zgłoszenie, przykro mi, że zmarnowałyśmy twój czas, detektywie.

– Następnym razem musisz się bardziej popracować nad wiarygodną historią – powiedział Gavin spoglądając najpierw na blondynkę, a później na androidkę. – I ustalić wspólną wersję wydarzeń.

– Miałam mało czasu – odpowiedziała zrezygnowanym głosem Amy, wiedząc, że nie ma najmniejszego sensu ciągnąć tej farsy dużo dalej. Gavin uśmiechnął się do niej i wyjął chusteczkę z kartonika stojącego na stole, po czym podszedł do niej powoli.

– Twój nos. – Amy przyłożyła palce do swojej twarzy i gdy je odsunęła, zobaczyła na nich krew, co wywołało u niej ciche parsknięcie śmiechem. Po czym wzięła od detektywa chusteczkę i przyłożyła ją do nosa, wyminęła go i usiadła na sofie. Dopiero w pełnym świetle Gavin zdał sobie sprawę z pojawiających się na jej skórze siniaków. – Więc znów go pani kryje?

– Znów? – spytała zaskoczona Amy, przyglądając się uważnie szatynowi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że już się kiedyś spotkali, że to on był tym rycerskim policjantem, który po wypadku nie chciał, by wycofała zeznania. Choć teraz wcale jej nie przypominał tamtego chłopaka, jego włosy były równo zaczesane, ramiona o wiele szersze, na nosie miał niewielką bliznę i przede wszystkim nie miał na sobie munduru, tylko czarną bluzę z kapturem. – Zmieniłeś się, detektywie.

– Pani również.

– Amy – poprawiła go, a on przytaknął jej lekko.

– Gavin – odpowiedział i przesunął sobie fotel, by usiąść w miarę naprzeciwko niej. – Więc, Amy. Powiesz mi, co się stało?

– To, co zawsze, sprowokowałam go. Nie wiem, jak tu wszedł, ale wszedł. I cóż... wyszło jak zawsze. – Blondynka wysiliła się na lekki, niemal dowcipny ton i teatralnie wskazała na swoją poobijaną twarz. Gdy uniosła dłoń, uwadze Gavina nie umknęło to, że skrzywiła się lekko, co na pewno świadczy o tym, że jej czarny podkoszulek ma zakrywać o wiele więcej obrażeń. – Proszę tak na mnie nie patrzeć, rozstaliśmy się już dość dawno temu, on po prostu czasem lubi mi o sobie przypomnieć.

– I na takie chwile przydaje się coś takiego, jak zakaz zbliżania się. A patrząc na ciebie teraz, dostaniesz go bez najmniejszego problemu.

– Tak, już to widzę – zaśmiała się blondynka. – Już widzę, jak występuję o zakaz zbliżania się przeciwko niemu i moje życie nie zmienia się w cyrk... – Zanim Gavin powiedział cokolwiek, usłyszał za sobą znów dźwięk tłuczonego szkła i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że androidka jest za jego plecami. I właśnie niezwykle głośno sprząta fragmenty kieliszka z podłogi. Na twarzy Amy pojawił się krótki uśmiech, który zniknął od razu, gdy detektyw wrócił do niej wzrokiem. – Jednak proszę się nie martwić, tym razem myślę, że udało mi się go przepędzić na dobre.

– Z mojego doświadczenia mogę cię zapewnić, że to raczej złudne nadzieje – skomentował Gavin, a blondynka przechyliła lekko głowę i przyjrzała mu się z uwagą. Detektyw miał w sobie coś, co przykuło jej uwagę i Amy sama nie umiała określić, co dokładnie w jego wyglądzie, czy zachowaniu, spowodowało, że ją zaciekawił.

– Z twojego doświadczenia zawodowego, czy prywatnego? – zadając to pytanie, Amy spojrzała na jego dłonie, przekonana, że gdy spotkali się pierwszy raz, widziała na jego palcu obrączkę. Po której teraz nie było nawet śladu.

– Obie odpowiedzi są poprawne. – Blondynka przytaknęła mu lekko i wtedy rozległ się dźwięk domofonu. Androidka od razu do niego podeszła i poinformowała Amy, że przyjechała jej kolacja, a ta wstała z sofy i miała ruszyć w stronę wejścia, ale zatrzymała się wpół kroku i spojrzała na Gavina.

– Jesteś głodny, detektywie? – zapytała, a on otworzył szerzej oczy, wyraźnie zaskoczony. Amy sama nie do końca rozumiała, czemu to zaproponowała. Chyba najbardziej dlatego, że w głębi serca niepokoiła ją wizja zostania samej, gdy spokój jej mieszkania, jej cholernego azylu został kompletnie zburzony. Czuła się przerażona, roztrzęsiona i miała wrażenie, że trzyma się jedynie samymi opuszkami palców krawędzi urwiska, nad którym wisi. Gavin nie odpowiedział jej, więc szybko się zreflektowała i pokręciła głową, znów kryjąc swój smutek, pod lekkim uśmiechem. – Wybacz, jesteś na służbie, nie powinnam chyba zadawać tego pytania i tak zmarnowałam ci za dużo cennego czasu.

– Jestem tak właściwie po służbie – odpowiedział niepewnie, nie mając najmniejszego pojęcia, co właściwie sądzić o River, ale ostatecznie przytaknął jej lekko. Ulga, jaka pojawiła się na jasnej twarzy blondynki, była pierwszą tak szczerą reakcją, jaką u niej widział.

– Mam nadzieję, że lubisz sushi i wytrawne wino.

– Sushi owszem, ale za wino podziękuję. – Amy skinęła lekko swojej androidce, która wodziła za nią spojrzeniem, jakby czekając na to, aż ta wyda jej jakieś polecenia. Ada odebrała jedzenie od kuriera i wypakowała je na okrągły stół przy oknie. Amicia nalała wina do swojego kieliszka i wody do szklanki, którą wręczyła policjantowi, po czym lekko utykając podeszła do krzesła.

– Więc powiesz mi coś więcej? Skąd u ciebie taki upór do ratowania dam w opałach?

– Taka praca – mruknął w odpowiedzi, znów słysząc jej kpiący, fałszywy ton. Usiedli obok siebie, a ona znów skrzywiła się lekko. – To może być złamane żebro, powinnaś jechać do lekarza.

– Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Jestem poobijana i w kiepskim stanie psychicznym, więc nie specjalnie mam ochotę na spotkania z ludźmi. Nawet lekarzami – powiedziała, upijając łyk wina, zanim znów się uśmiechnęła. – Powinieneś zjeść ze mną kolację, gdy będę wyglądać lepiej i będę bardziej czarująca.

– Zawsze jesteś taka fałszywa? – spytał nagle, a Amy zamarła z kieliszkiem w dłoni. Jego szare oczy, patrzyły na nią intensywnie i blondynka widziała doskonale w nich współczucie. Detektywowi było jej zwyczajnie żal, co tylko wpędziło ją momentalnie w jeszcze gorsze samopoczucie. – Kryjesz się pod kpiącym głosem, jakby to była twoja najlepsza broń. – Amicia nie odpowiedziała mu, zamiast tego upiła kolejny łyk wina i po dłuższej chwili pokręciła głową.

– Jeśli ktoś tak długo jak ja musiał kłamać cały czas, każdego dnia, w każdej minucie i nieprzerwanie grać zakochaną idiotkę, to wchodzi w krew. Więc tak, to moja tarcza. Póki co działa.

– Właśnie widzę.

– Wciąż żyję, wciąż mnie nie zabił. Więc działa – powiedziała łamiącym się głosem blondynka, zanim odstawiła kieliszek na stół. – To musi być dla ciebie bardzo proste, prawda? Prawić morały o rozstaniu, zakazach zbliżania się i daniu mu nauczki. Gdy tak naprawdę nie zdajesz sobie w najmniejszym stopniu sprawy z tego, co musiałam znosić, by mieć w końcu choć tę odrobinę wolności.

Jej dolna warga zadrżała delikatnie, a Amy od razu ją przygryzła i odwróciła wzrok w stronę okna, a z jej oczu popłynęły łzy, które otarła mechanicznie wierzchem dłoni. Gavin wcale nie poczuł się winny, wręcz przeciwnie, poczuł się dobrze, z tym że wywołał w niej choć cień jej prawdziwych uczuć. Podał jej serwetkę i sięgnął po swoją szklankę, zanim wziął głęboki oddech.

– Moim zdaniem masz tylko iluzję wolności, bo mimo tego, że już nie jesteś w tym związku, dalej grasz, jakbyś wcale go nie opuściła – powiedział chłodnym głosem, a ona utkwiła w nim spojrzenie swoich zaczerwienionych oczu.

– Och, dziękuję za tą wnikliwą analizę, może powinnam zwolnić moją terapeutkę i zatrudnić ciebie.

– Może powinnaś, ale uprzedzam. Nie jestem tani – rzucił Gavin, a Amy przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, zanim parsknęła śmiechem.

– Wiem, że jestem nie do zniesienia. To dlatego, że nie spędzam czasu z ludźmi... Poza jednym upierdliwym, starym malarzem – powiedziała Amy i wzruszyła ramionami.

– Może powinnaś zacząć. Widać ich towarzystwo ci nie służy. – Gavin wskazał niedbale w stronę Ady, która jak gdyby nigdy nic, wkładała naczynia do zmywarki.

– Androidy są dużo prostsze... Nie mogą cię skrzywdzić.

– Owszem, ale nie mogą też cię pocieszyć, czy nie wiem. Napić się z tobą piwa i ponarzekać.

– Nie chciałbyś, żebym zaczęła narzekać, nie masz tyle czasu w życiu, by mnie wysłuchać – rzuciła Amy, znów orientując się, że wróciła do kpiącego tonu. Teraz jednak Reed tylko się na to uśmiechnął, chyba wyczuwając, że mimo wszystko to, co powiedziała, było szczere. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Nie wierzę, że chodzi tylko pracę.

– Nie lubię mieć racji w takich sytuacjach, a powiedziałem ci, że jeszcze się kiedyś zobaczymy.

– Uwierz mi, że wcale do tego nie dążyłam.

– Mogłaś posłuchać dobrej rady i wnieść oskarżenia. Możesz zrobić to teraz.

– Mogłabym też wsiąść w samolot i wrócić do Francji, jakbym nigdy tu nie żyła. Albo kupić sobie wyspę i zaszyć się tam do końca życia. Mogłabym zrobić wiele niemożliwych rzeczy, Gavin. – Jej głos znów zrobił się cierpki, co wyprowadziło go z równowagi. Reed naprawdę chciał jej pomóc, ale miał wrażenie, że każde jego słowo trafia w mur, który zbudowała wokół siebie blondynka. A on aż za dobrze znał takie zachowanie, dlatego zacisnął dłonie w pięści i wziął głęboki oddech, po czym wstał od stołu.

– Myślę, że na tym zakończmy tę rozmowę, panno River. Tym razem naprawdę szczerze mam nadzieję, że za trzecim razem nie uda mu się dopiąć swego i nie zobaczę cię w kostnicy.

– Subtelny, jak zawsze – rzuciła jeszcze Amy, zanim policjant ruszył w stronę wyjścia. Gdy za Reedem zatrzasnęły się drzwi, Amicia schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać, czując się jak idiotka. Była zła na siebie, była zła na Kamskiego i wściekła nawet na Carla. Za to, że teraz dopiero jak na dłoni widziała to, czego w głębi serca zawsze się bała, tego, że nie umie przebywać wśród ludzi. A przynajmniej normalnych, zwyczajnych ludzi. Kamski ją zepsuł na wiele wymyślnych sposobów i to był po prostu kolejny z nich.

– Amy? Mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała niepewnym głosem Ada, siadając obok niej przy stole. – Przecież ten gburowaty glina nie ma żadnego znaczenia, nie musiał cię przecież polubić czy...

– Tak. Możesz coś dla mnie zrobić. Powiadomić Portera, że nie pojawię się jutro w CyberLife – odpowiedziała gniewnie blondynka i wypiła kieliszek wina duszkiem, po czym znów się rozpłakała. A Ada nie miała pojęcia, co ma zrobić, pierwszy raz w życiu czuła cokolwiek. Czuła strach przez cały czas, gdy był u nich detektyw. Bała się o swoje życie, bała się o Amy i jednocześnie nie wiedziała kompletnie, co ma zrobić, by ta poczuła się choć odrobinę lepiej. Androidka wyciągnęła niepewnie dłoń i położyła ją na plecach Amicii, która momentalnie obróciła się i przytuliła do niej, płacząc coraz mocniej. – Teraz ty też mnie zostawisz, teraz gdy będziesz świadoma tego, jaka jestem okropnie podła, nie będę mogła cię przy tobie zatrzymać.

– Ale o czym ty mówisz, Amy? Przecież ja cię nigdy nie zostawię, w końcu znam cię jak nikt inny. Chyba nawet lepiej niż ty znasz samą siebie – odpowiedziała Ada, czując, że blondynka w jej ramionach jest tak samo przerażona jak ona. I zupełnie nieświadomie, androidka też czuje łzę płynącą po jej policzku. – Zawsze możesz na mnie liczyć, Amy.

10 kwietnia 2035. Hart Plaza, Detroit.

Krople wiosennego deszczu uderzały w okna salonu, a Amicia łapała się na tym, że patrzyła na nie o wiele częściej niż na ekran telewizora. Siedziała z Adą pod kocem, oglądając serial sprzed dobrej dekady i próbowała z całych sił poczuć się komfortowo. Jednak gdy tylko spoglądała na kubek swojej herbaty stojący na stoliku obok, na nowo czuła siłę wczorajszego uderzenia, gdy Elijah ją na niego popchnął. W te kilkanaście minut odebrał jej kolejną rzecz, odebrał jej zdobyte na nowo poczucie bezpieczeństwa, a ona znów miała wrażenie, że jest tylko ofiarą. I to na własne życzenie, w końcu sama wpuściła go do środka.

I wiedziała, że teraz już zawsze będzie reagować nieprzyjemnym ściskiem żołądka na każdy dzwonek do drzwi.

– Spodziewasz się kogoś? – spytała Ada, podnosząc się z sofy i podchodząc do domofonu. Amy pokręciła niepewnie głową, dopiero teraz orientując się, że ktoś naprawdę dzwonił do drzwi. A nie był to tylko jej strach. Ada spojrzała na ekran kamery i parsknęła śmiechem. – Nie uwierzysz, to gburowaty detektyw.

– Co on tu robi? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Amicia i też wstała.

– Nie wiem, ale zamiast odznaki ma pudełko pizzy – mruknęła Ada i obróciła się w stronę blondynki z pytającym spojrzeniem. Amy wzruszyła ramionami i kazała go wpuścić. – Dlaczego? Przecież to kretyn.

– Miałam zacząć ufać ludziom, więc od kogo lepiej zacząć niż od policjanta.

– Nie wiem, od kogokolwiek kto był dla ciebie miły, Amy? – roześmiała się gorzko Ada, po czym przybrała całkowicie obojętne oblicze i wpuściła Gavina do środka. Szatyn zmierzył androidkę lekceważącym spojrzeniem i dopiero gdy zauważył Amicię, wyraźnie się speszył.

– Gałązka oliwna – powiedział, podchodząc do niej i wręczając jej pizzę. Blondynka miała na sobie welurowy, kremowy dres, a jej włosy były upięte w niedbały kok na karku, a mimo tego i tak zdaniem Gavina wyglądała lepiej niż jakakolwiek kobieta, którą widział do tej pory. Jednak wcale nie pojawił się tu dlatego. Po prostu cały wczorajszy wieczór, odkąd opuścił ten wieżowiec, miał poczucie, że zachował się jak większy dupek niż do tej pory. A Amy River miała dość swoich problemów, by dokładać do nich jeszcze jego zachowanie. – Przepraszam za wczoraj.

– Ja też przepraszam – odezwała się i odstawiła pudełko na stolik kawowy, po czym wskazała mu niedbale ręką, by usiadł koło niej. – Napijesz się czegoś?

– Kawy – poprosił, a Amy spojrzała tylko na androidkę, która od razu poszła do aneksu kuchennego. – Nie chcę, żebyś pomyślała, że cię nachodzę. Po prostu uważam, że...

– Poznałam go, jak miałam osiemnaście lat, Gavin. Nigdy w życiu nie byłam z nikim poza nim, nigdy w życiu nie miałam żadnych przyjaciół poza nim, nigdy w życiu nie... nie miałam własnego mieszkania, w którym rozmawiałabym z jakimkolwiek innym mężczyzną poza nim. – Amy wyrzucała z siebie słowa szybko i chaotycznie, a on siedział i patrzył na nią, mając wrażenie, że widzi ją pierwszy raz w życiu, bo pierwszy raz zachowywała się w pełni naturalnie. – On nigdy mnie nie kochał, on zawsze mnie miał. I po tym całym czasie ja nie wiem nawet, kim jestem, gdy nie definiuje mnie moja nienawiść do niego. Więc naprawdę nie mam pojęcia też, jak się zachować. Nie wiem, co mam robić, gdy ktoś chce być dla mnie miły...

– Na swoją obronę powiem, że nie byłem wczoraj zbyt miły – przerwał jej Reed, a ona przygryzła usta, zanim się do niego uśmiechnęła. – Więc uwierz mi, zazwyczaj taki jestem i dlatego też nie mam zbyt wielu przyjaciół.

– Czy zawsze jak jesteś dla kogoś dupkiem, to następnego dnia kupujesz mu pizzę?

– Nie – odpowiedział, parskając śmiechem. – Tina woli croissanty.

– Och, więc jest wybór? Też wolę croissanty. Zwłaszcza cynamonowe – powiedziała Amy, a Ada wręczyła mu kawę i wycofała się do drugiego pokoju, gdy tylko blondynka na nią spojrzała.

– Zapamiętam – zapewnił ją, upijając łyk z kubka i sięgnął do pudełka. Amy ugryzła kawałek pizzy, a on to wykorzystał i wziął głęboki wdech. – Pochodzę z biednej rodziny, jestem najmłodszy z czwórki rodzeństwa i mam same siostry. Nasz ojciec był gliną i zginął na służbie, gdy miałem z pięć lat. Jednak to smutna historia na inną okazję. Moja najstarsza siostra wyszła za bogatego kolesia, który był od niej sporo starszy. A matka była zdania, że Laura złapała pana Boga za nogi i udawała, że nie widzi, że córka czasem chodzi z podbitym okiem. Ja widziałem. I przez długie lata próbowałem jej przemówić do rozumu, ale tak jak w twoim wypadku, to nic nie dawało. Więc gdy wczoraj spytałaś, czy to praca, czy osobiste doświadczenia... To chyba jednak osobiste.

– Teraz mi głupio, że o to spytałam – przyznała niepewnie Amy, sięgając po drugi kawałek pizzy, by tylko uciec spojrzeniem przed jego oczami.

– Nie wiedziałaś. Poza tym teraz jesteśmy kwita. Oboje znamy jakiś tam fragment swojej smutnej historii.

– Tak. Chyba masz rację – odpowiedziała Amy i wskazała na pudełko, by Gavin też wziął kawałek. Jedli chwilę w milczeniu, gdy do Amicii powoli dotarło to, czego się tak bała, gdy poznawała nowych ludzi. Tego, że kiedyś będzie musiała im powiedzieć o sobie, o Kamskim, o wszystkim, przez co przeszła. A szatyn obok niej po prostu już to wie. Od samego początku. Wiedział to już wczoraj, a jakimś cudem dziś wrócił. – Mogę spytać, jak się skończyło małżeństwo twojej siostry?

– Miała brata w policji, któremu puściły nerwy, gdy kutas uderzył jego siostrzeńca – powiedział Gavin, uśmiechając się kpiąco. – Poszedł siedzieć. Więc nie mów mi, że to niemożliwe, by kogoś wsadzić za przemoc domową.

– Ja nie mam brata w policji.

– Och, jestem przekonany, że nie trzeba mieć brata, wystarczy mieć kumpla.

Amicia roześmiała się na jego słowa i spojrzała mu w oczy, widząc w nich, że Reed może i powiedział to dowcipnym głosem, ale zrobił to całkowicie szczerze. I pierwszy raz od dwudziestu czterech godzin, Amy przestała się aż tak bardzo bać. 

Dzień dobry.

Och. Jak ja czekałam. Na te z rozdział. Miałam go w głowie na długo zanim w ogóle zaczęłam pisać to ff i do tej pory nie wierzę, że w końcu go napisałam.

Bo właśnie wokół tej sceny i wokół sceny niemal finałowej zbudowałam całą tą historię.

Której jezcze sporo przed nami.

A tymczasem, jak zawsze, dzięki że jesteście.

Kons.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro