Let future historians wonder how Eliza reacted ⌘
2 sierpnia 2038. Belle Isle, Detroit.
Zebranie zarządu odbywało się w nerwowej atmosferze, ludzie zgromadzeni w okrągłej sali konferencyjnej przekrzykiwali się i za nic nie mogli dojść do żadnego porozumienia. A blondynka siedząca obok prezesa CyberLife sprawiała wrażenie całkowicie obojętnej na to wszystko, co działo się wokół niej. Amicia była myślami gdzieś daleko, dalej niż we własnym mieszkaniu po drugiej stronie rzeki; w swojej głowie nawet nie była w Detroit, a siedziała na plaży w Cleveland. Tak samo jak rok temu. Nawet nie starała się w tej chwili w żaden sposób udawać, że jest zaangażowana w toczącą się dyskusję. Zamiast tego w myślach splatała włosy Taylor w drobne warkocze i miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Bo teraz nic już nie było dobrze. Amy była zmęczona, czuła tak ogromne wypalenie, że nawet wstawanie z łóżka i ubieranie się było dla niej porównywalne ze zdobyciem medalu olimpijskiego. Początkowa chęć zemsty przez dłuższy czas napędzała ją do działania, ale z każdym kolejnym dniem ten płomień przygasał. A ona rozumiała, że nie pragnie niczego więcej, niż przejechać te kilkanaście ulic poza centrum i zapukać do drzwi Gavina, ale tak samo mocno jak tego pragnęła, wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Więc po prostu działała dalej. Dalej realizując skrupulatnie rozpisany z Adą plan, na który składało się to, że miała wyglądać źle i miała popadać na oczach wszystkich w otchłań powolnego szaleństwa.
- To się rozprzestrzenia, jak jakiś wirus - powiedział Porter na tyle głośno, by wyrwać blondynkę z zamyślenia. Amy zamrugała kilka razy i rozejrzała się ponownie po twarzach swoich współpracowników, zauważając, że kilkoro z nich momentalnie przestało się jej przyglądać. - A my nie wiemy nic. Nie znamy powodów, sposobu... Błądzimy jak dzieci we mgle.
- Więc co sugerujesz? - zapytała gniewnym głosem Eveline i skrzyżowała dłonie na piersiach. - Mam się bawić po godzinach w detektywa, by się dowiedzieć, skąd się biorą defekty? Wybacz, ale trochę nie mam na to czasu, gdy staram się, by całe to gówno nie trafiło do prasy.
- Oczywiście, że nie. Wszyscy mamy na to o wiele za dużo pracy. - Jonathan uśmiechnął się i podniósł się z krzesła, by wszyscy przerwali rozmowy i spojrzeli na niego. - Na szczęście produkujemy androidy, a co za tym idzie, produkujemy je po to, by odwalały czarną robotę za nas, prawda? - zapytał, po czym oparł dłoń na ramieniu Amy, która podniosła na niego zaskoczone spojrzenie i tylko sala pełna ludzi, powstrzymała ją, przed strąceniem z siebie jego ręki. - Wykorzystamy w tym celu nowy projekt Amy, RK800. Skoro, został zaprojektowany, by szukać defektów, to jemu damy za zadanie posprzątanie naszego bałaganu.
- Amy stworzyła Terminatora do likwidacji tych wadliwych maszyn? - zapytał Jason, a Porter wzruszył lekko ramionami.
- Nie chodzi nam o likwidowanie ich, a o szybkie identyfikowanie i sprowadzanie do firmy.
- Czekaj, czekaj... - odezwała się Ruby i spojrzała na Amy, która od razu uciekła spojrzeniem. - Przecież seria RK jest unikatowa, co nam po jednym modelu, gdy przypadki pojawienia się defektów pojawiają się w całym kraju.
- Zrobimy wyjątek dla RK800, jak się sprawdzi w Detroit, to pomyślimy o masowej produkcji - rzucił lekko Porter i uśmiechnął się pewnie. - Czy takie rozwiązanie, póki co zamknie wam usta i da nam wrócić do normalnej pracy? - zapytał, a większość osób przytaknęła, co wywołało u niego jeszcze szerszy uśmiech. - Świetnie, więc Eveline przyjdź do mnie o czwartej, musimy omówić strategię marketingową na najbliższy miesiąc - dodał, zaciskając palce na ramieniu Amy, by ta nie wpadła na pomysł ruszenia się z krzesła.
Blondynka patrzyła na osoby opuszczające salę konferencyjną i czuła nieprzyjemnie znajomy ucisk w żołądku. Przez krótką chwilę znów miała wrażenie, że to Elijah rządzi firmą i cały czas odbiera jej wszystko kawałek po kawałku. A co za tym idzie, dość szybko dotarło do niej, czyj to musiał być pomysł, by odebrać jej władzę nad ostatnim projektem. Kamski znów zatruwał myśli Jonathana, który czuł, że grunt usuwa mu się spod stóp i który podejmował coraz to bardziej rozpaczliwe próby ratowania firmy przed momentem, gdy informacje o defektach przenikną do prasy. Jego małżeństwo legło w gruzach, więc jedyne co mu zostało, to ta firma, dlatego Porter zachowywał się jak desperat. Kompletnie nie będąc świadomym tego, że wszystkie kłody pod nogi rzuca mu Amy. W końcu miał zbyt wybujałe ego, by widzieć w blondynce, ubranej w lekko za duże ubrania i z wiecznie podkrążonymi oczami, prawdziwego przeciwnika. Nie, dla niego ona była tylko zepsutą zabawką, której nie można się pozbyć, bo kiedyś, komuś, może się jeszcze przydać.
Gdy tylko zostali sami, blondynka podniosła się i stanęła naprzeciwko niego, opierając się lekko na swojej lasce.
- Nie możesz mi odebrać serii RK. Prawnie należy ona do mnie - powiedziała stanowczo, patrząc mu prosto w oczy, a John parsknął śmiechem.
- Prototyp należy do ciebie. Tak to prawda. Jednak nic nie broni mi zabrać ci Ady i ją skopiować w tysiącu kolejnych egzemplarzy, a później zapakować w pudełka i wysłać do sklepów - odpowiedział Porter, a dłoń blondynki zacisnęła się na złotej rączce jej laski.
- Pogratuluj swojemu prawnikowi, że dokopał się do takich kruczków w moich dokumentach.
- Prawda? Nie wiem, co knujesz Amicio, ale nie podoba mi się to. Za długo tworzysz RK800 i zaczynam podejrzewać, że jego zastosowanie wcale nie ma pokrycia w idealnych raportach, które zostawiasz na moim biurku.
- Jesteś żałosny - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, a on uśmiechnął się kpiąco i oparł o stół za sobą. - Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo dajesz mu się manipulować. Przestałeś sobie radzić i pobiegłeś do niego z płaczem, a teraz już nie odzyskasz kontroli. Tak samo jak ja, obudzisz się, gdy będzie z późno, a Kamski znów będzie posiadał tę firmę w całości.
- To, że znów skoczyliście sobie do gardeł, to nie moja sprawa.
- Nie oddam ci RK800.
- Oddasz albo stracisz stanowisko, Amy. - Blondynka przygryzła usta, zanim uśmiechnęła się kpiąco.
- I jak mnie do tego zmusisz? Tak, jak ja pomogłam ci się pozbyć Kamskiego? Poczekasz na jakiś mój błąd i wmówisz radzie nadzorczej, że jestem niepoczytalna? - zapytała, obserwując go ze szczerym zaciekawieniem. - Jeśli to zrobisz, to prasa dostanie wszystkie badania na temat defektów, które prowadziłam z Marią.
- Blefujesz. Te dane zostały dawno temu skasowane.
- Nie ma ich nigdzie w CyberLife, tego akurat możesz być pewien - powiedziała, obracając się do niego bokiem i zaczęła krążyć przed nim, opierając się przy każdym ruchu o lasce. John musiał myśleć, że Amy jest naprawdę na to gotowa, na to by zniszczyć firmę, którą sama budowała. - Mój drogi, ja już dawno przestałam być ofiarą. I po tym wszystkim, co zrobił mi Kamski, nauczyłam się jednej rzeczy: wiedzieć, że zawsze padnie kolejny cios. Więc na każdy z nich jestem przygotowana.
- Dobrze. Oboje się zapędziliśmy, Amy - powiedział John, unosząc dłonie w obronnym geście, a kobieta przystanęła w pół kroku i spojrzała na niego wyczekująco. - Kompromis. Pomyślmy o kompromisie. Jesteśmy w nich całkiem dobrzy.
- To prawda. Więc po pierwsze: nie odbierzesz mi RK800.
- Stworzyłaś go do szukania defektów. My musimy znajdować defekty, zanim znajdzie je prasa.
- RK to unikaty.
- Okej. Więc kompromis. Nie odbiorę Ci RK800, będziesz go nadzorować, to nadal będzie twoja zabawka. Jednak jeśli się sprawdzi, pozwolisz na wyprodukowanie większej ilości egzemplarzy.
- Co rozumiesz przez "jak się sprawdzi"? Masz jakieś nowe testy, czy będziemy to mierzyć w ilości zlokalizowanych defektów? - zapytała niepewnie, ale jedno spojrzenie na Jonathana wystarczyło jej, by wiedzieć, że to, co zaraz usłyszy, jej się nie spodoba.
- Jestem po kilku bardzo owocnych rozmowach z przedstawicielami policji. Będziemy mogli wysłać androida na akcje, jeśli będą mieli jakąś podbramkową sytuację z androidem.
- RK800? Współpracujący z policją? Zdajesz sobie sprawę, że to nie jesteś jakiś tam podstawowy model, który ma robić raporty i strzelać do celu. To RK!
- Wiem! Znam Adę! - parsknął śmiechem Porter i podszedł do niej. Przez ułamek sekundy sprawiał wrażenie, jakby miał położyć jej dłonie na ramionach, ale blondynka patrzyła na niego w taki sposób, że szybko z tego zrezygnował. - Spokojnie. Jesteśmy w tej samej drużynie, Amy. Mamy te same cele, więc naprawdę przestańmy sobie wzajemnie grozić, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Zdecydowanie - przyznała i ruszyła w stronę wyjścia.
Cały czas starała się zachować spokój, ale wiedziała, że to próżny trud. Coraz trudniej jej się oddychało i gdy tylko wsiadła do windy, poczuła, że robi jej się ciepło, zaczęła więc odpinać guziki przy mankietach koszuli. Jednak przed oczami tańczyły jej już ciemne plamy i dziękowała wszystkim znanym sobie Bogom, że jest w windzie sama. Oparła się o zimną ścianę i zsunęła po niej w dół, aż usiadła na podłodze, dalej nie mogąc złapać powietrza. Zemdlała tuż przed tym, gdy otworzyły się przed nią drzwi, w których już stała Ada. Androidka od razu zablokowała windę i uklęknęła przy blondynce, od razu mierząc jej tętno, jednocześnie wachlując ją teczką z dokumentami, którą chciała jej wręczyć. Amy była blada, ale po chwili bicie jej serca zaczęło się uspokajać i w końcu otworzyła oczy.
- Ilość twoich ataków paniki zwiększyła się w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, Amy - powiedziała obojętnym głosem Ada. - Powinnaś wrócić na terapię. Faktyczną terapię, a nie tylko prosić różnych lekarzy o wystawianie lewych faktur i recept, by sprawiać wrażenie niepoczytalnej.
- Jak to wszystko się skończy - odpowiedziała, podnosząc się powoli z pomocą androidki i trzymając ją pod ramię, idzie w stronę pracowni. - Elijah domyśla się, że nie odpuszczę.
- Amy, on jest sukinsynem, ale nie jest głupi. Nigdy nie był. Oczywiście, że się domyśla. Dlatego wiesz, co musisz zrobić? - zapytała androidka, a blondynka uśmiechnęła się z wdzięcznością, biorąc od niej szklankę wody.
Amy zrobiła jeszcze kilka kroków i usiadała na blacie biurka, naprzeciwko ściany łączącej laboratorium z jego drugą salą. Za szklaną przesłoną znajdował się RK800, Connor, jak lubiła nazywać go Ada, a ona coraz mniej zwracała jej na to uwagę. Stał podpięty do narzędzi diagnostycznych, ale miał już na sobie szarą marynarkę, którą zaprojektowała dla niego jego starsza siostra, a Amicia im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej rozumiała, że nie ma wobec niego żadnych emocji. Tak samo jak do pozostałych modeli serii RK, które stworzyła i które już w ogóle nie istniały. Była tylko Ada i Markus. Dwie osoby, które zaprojektowała z potrzeby serca, a nie czystego geniuszu i poszukiwania sobie jakiegoś zajęcia, by nie myśleć o pustce własnego życia. RK800 miał być czymś innym, środkiem do osiągnięcia celu. Narzędziem. I Amy nie umie znaleźć w sobie, choć odrobiny ekscytacji na myśl o poznaniu go. Którą za nie dwie zdawała się przejawiać za to Ada, która stanęła obok blondynki.
- Wiem, co muszę zrobić - odpowiedziała w końcu po dłuższej chwili Amicia. - Muszę przegrać. Dać się pokonać. Być słabą. Być roztrzęsioną. Być tym kim zawsze chciał mnie widzieć: ofiarą.
- Nie jesteś ofiarą Amy. Jesteś ocalałą - powiedział Ada, opierając się o blat biurka tuż przy niej. - Wszystko przemyślałyśmy, wszystko zaplanowałyśmy i...
- Wiem o tym.
- Nienawidzisz tego miejsca.
- Chciałabym, żeby to się skończyło, chciałabym...
- Zadzwonić do Gavina. Wiem.
- Och, nie nazwałaś go w żaden obraźliwy, czy kpiący sposób. Naprawdę musi być ze mną źle.
- Bywało gorzej.
- Owszem, a wtedy nie byłaś dla mnie aż takim wsparciem.
- Teraz jestem. Spalimy to miejsce do ziemi, River - zapewniła ją androidka i wzięła ją za rękę. Amy oparła głowę na jej ramieniu i zacisnęła dłoń, uśmiechając się lekko. Ada też przechyliła głowę i oparła ją o jej włosy.
Przez chwilę siedziały tak po prostu obok siebie w milczeniu. Ada była już tyle czasu defektem, że nauczyła się w doskonały sposób nazywać swoje uczucia i teraz, gdzieś głęboko w niej czaiło się przerażenie, na myśl o tym, do czego była zdolna Amy, by osiągnąć swój cel. Jednak ona sama była przede wszystkim rozsądna i podejrzewała, że nie będzie im dane nic innego, jak posunąć się do najgorszych możliwych aktów desperacji, by raz na zawsze odegrać się na wszystkich, którzy je skrzywdzili. Bo Adzie coraz to trudniej było zachowywać się obojętnie, gdy przyjeżdżała tu z Amy i musiała stać obok niej, nie okazując żadnych emocji, na kolejne wiadomości o zniszczonych defektach. O kolejnych straconych życiach jej braci, którzy nigdy nie mieli takiej szansy, jaką dostała ona. By żyć. By być osobą. By uczyć się o sobie, by mieć ulubione książki i piosenki w radiu, by mieć przyjaciółkę i kochać ją tak, że jest się za nią gotowym skoczyć w ogień. Czuła przepełniający ją gniew na to, co ludzie w tej przeklętej wieży robią jej braciom, cały czas, nieustannie produkując kolejnych niewolników. I Ada doskonale wiedziała, że jedynym wyjściem z tej sytuacji, jest trzymanie się opracowanego przez nie planu.
Detroit miało być beczką prochu.
A one musiały tylko zapalić zapałkę.
- Gotowa? - zapytała Amy, zaciskając palce na jej dłoni, a Ada przytaknęła jej lekko i dalej trzymając jej rękę, poszła za nią do sali obok.
Blondynka puściła ją, tylko po to by sięgnąć po tablet i uderzyć kilka razy w niego palcami, a po chwili android przed nimi zamrugał krótko. Miał ciemne oczy, zupełnie inne od oczu Ady, czy Markusa, ale RK100 uważała je za przepiękne. Ciepłe. Które kiedyś będą mogły wyrazić wiele uczyć. Nawet jeśli teraz jeszcze patrzyły na nie kompletnie beznamiętnie.
Amy cofnęła się o krok i dała znać Adzie, by to ona się odezwała.
- RK800, zarejestruj swoje imię: Connor - powiedziała androidka, nie mogąc przy tym powstrzymać się od uniesienia kącika ust w lekkim uśmiechu.
- Witaj, nazywam się Connor - powtórzył brunet melodyjnym głosem, a RK100 teraz już uśmiechnęła się dużo szerzej.
15 sierpnia 2038. Belle Isle, Detroit.
Androidka o białych włosach napełniła dwie szklanki whisky i wręczyła je Amy i Porterowi. On siedział w swoim ulubionym miejscu za biurkiem, a blondynka stała za nim, zaciskając dłoń na oparciu jego fotela, idealnie maskując swoje zdenerwowanie. I tylko Ada wiedziała, jak bardzo podwyższone jest jej tętno, gdy obserwują wydarzenia transmitowane przez lokalną stację. Ona sama z trudem trzymała nerwy na wodzy, ale przez jakąkolwiek reakcją powstrzymywała ją przede wszystkim obecność Portera. Ada za dobrze wie, że niezależnie jak boi się o Connora, to okazanie tych uczuć mogłoby być ostatnią rzeczą, jaką zrobiłaby w życiu. Dlatego stanęła sztywno w bezpiecznej odległości, tak by też mieć możliwość śledzenia wydarzeń rozgrywających się na ekranie.
- John. To dziecko. Dlaczego skierowali go do takiej misji? Przecież, jeśli ona zginie, to będziemy mieć krew na rękach - zapytała drżącym głosem Amy i przygryzła krótko usta. John ściągnął ją tu prosto z laboratorium, gdzie zaczęły potajemne prace nad kolejnym modelem RK. Blondynka miała niedbale związane włosy w swoim naturalnym jasnym kolorze i była ubrana w proste spodnie i poplamiony kawą i Tyrium podkoszulek. Obraz nędzy i rozpaczy, jak to określał ostatnio Porter, zawsze gdy ją widział. Co Amy było na rękę.
- Pozostaje nam mieć nadzieję, że twoje dzieło sztuki sobie poradzi z tą sytuacją.
- To dziecko - powtórzyła z uporem blondynka, a Porter westchnął nerwowo.
- Gdyby to był dorosły, to mniej byś się przejmowała? - mruknął kpiąco, a ona uderzyła go otwartą dłonią w ramię. - Android uległ uszkodzeniu, zagroził życiu dziecka, na szczęście zareagowaliśmy na tyle szybko i nasz android je ocalił. To nasza jedyna szansa, by wyjść z tego pieprzonego cyrku z twarzą, Amy. Defektów jest coraz więcej, musimy przedstawić w mediach odpowiednie rozwiązanie, bo inaczej cała firma pójdzie z dymem. Więc pytanie, czy twój drogi Connor sobie z tym poradzi? Bo jak nie, to z twojej kieszeni wypłacę tej rodzinie odszkodowanie.
- Obawiam się, że nawet jeśli dasz im wszystkie moje pieniądze, to nie zastąpi tej kobiecie straty męża i dziecka.
- Nie masz pojęcia do czego byliby zdolni ludzie za wszystkie twoje pieniądze, Amy. Przysuń jej fotel - powiedział chłodno i machnął dłonią w stronę Ady. - Usiądź sobie, bo to może potrwać, a denerwujesz mnie, gdy stoisz mi za plecami.
- Możesz przestać mi rozkazywać?
- Możesz mi powiedzieć, czy RK800 jest już na miejscu? - Amy posłała mu gniewne spojrzenie i sięgnęła po swój tablet.
- Tak. Analizuje ślady w domu - odpowiedziała, znów wracając wzrokiem na ekran.
W ostatnim czasie Amy bardzo starała się przypomnieć sobie moment, gdy uważała Jonathana za swojego najlepszego przyjaciela. Gdy spotykanie się z nim na obiad było dla niej przyjemnością i miała nieustające poczucie, że może na niego liczyć. Teraz nie było już po tym śladu. Gdy nabrała do całej ich relacji odpowiedniej perspektywy, uświadomiła sobie, że Porter wcale nie różnił się aż tak bardzo od Elijaha. On też potrzebował jej do własnego, określonego celu. Była dla niego tylko narzędziem i była cholernie łatwa do zmanipulowania. Wystarczyło właśnie dać jej to fałszywe poczucie wsparcia, by sama, własnymi rękami, pomogła wepchnąć go na sam szczyt tej przeklętej wieży. I gdy już się tam znalazł, gdy już się zadomowił i poczuł niezwyciężony w swoim wspaniałym szklanym zamku, ona przestała go w ogóle obchodzić. Mógł nią pogardzać, mógł jej rozkazywać i na każdym kroku oczekiwać od niej wdzięczności, za to, że bez jego pomocy dalej tkwiłaby u boku Kamskiego. Lub raczej pewnie byłaby już martwa.
A rozmowy, które czasem toczyła z Anicą, byłą żoną Johna, tylko utwierdzały Amy w wierze w to, że Porter był kolejnym mężczyzną, który ją okłamał. W końcu była tak samotna, że uwierzyła w tę całą przyjaźń, jakby była ona dla niej największym darem od losu. I tak samo, jak w przypadku Kamskiego pozwoliła, by uczucia kompletnie zamydliły jej to, że w rzeczywistości Porter był takim samym tyranem.
A słowa, które powiedział jej Elijah okazały się w pewien sposób prorocze. Jonathan posiadał CyberLife, a tym samym posiadał też ją.
Do czasu.
- Strzelił do niego - powiedział Porter, a Amy zauważyła kątem oka, że led na skroni Ady przybrał czerwoną barwę. Dlatego obróciła się w fotelu tak, by jak najbardziej zasłonić ją przed Jonathanem, nawet jeśli Porter nie miał zamiaru oderwać wzroku od ekranu. - Dobrze, że trafił go w ramię. Inaczej do końca życia byśmy się nie wypłacili za taką klęskę, zwłaszcza transmitowaną na żywo w telewizji.
- To tylko postrzał, w żaden sposób nie wpłynie na jego funkcjonowanie, czy ocenę sytuacji. Zadbałam o to. Nie umniejszaj mojej inteligencji.
- Niczemu nie umniejszam, jedynie się obawiam, że to nie skończy się dobrze.
- Czyli właśnie to robisz - rzucił zimnym głosem Amicia i upija odrobinę whisky ze szklanki.
Tak samo jak Ada, starała nie dać po sobie poznać żadnych emocji. Ona jednak wcale nie obawiała się o Connora, obawiała się o małą zakładniczkę, która mogła stracić życie, jeśli Amy zawiodła. A patrząc na to, jak RK800 zignorował polecenie defekta, by opatrzyć rannego policjanta, żołądek podszedł jej do gardła ze stresu. Nie zaprojektowała mu empatii, Ada też nie mogła tego zrobić. Więc powód, dla którego android ratował życie temu policjantowi jest dla niej kompletnie niezrozumiały i co najważniejsze, zagrażający powodzeniu misji. John na szczęście zdawał się kompletnie nie zwracać na to uwagi, co wywołuje u Amy nikłe poczucie ulgi. Uzyskała czas by wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo, dla tego zachowania Connora.
- Dlaczego odesłał helikopter? - zapytał Jonathan, nie kryjąc zdenerwowania. - Jeśli on to zjebie, to wylecisz stąd na pysk, Amy.
- Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz - mruknęła w odpowiedzi blondynka, obserwując negocjacje. A gdy tylko stopy zakładniczki dotknęły bezpiecznie tarasu, Amicia odetchnęła z taką ulgą, jakiej nie czuła od bardzo dawna. A wtedy padły strzały i Ada zacisnęła w bezwiednym odruchu dłoń na ramieniu blondynki. Gestu na szczęście nie dostrzegł Porter, który był zbyt zajęty napawaniem się nie swoim sukcesem.
- Jesteś geniuszem, Amy. Cholernym geniuszem - powiedział radośnie, pochylając się w jej stronę i pocałował ją w policzek. Nie skomentowała tego, bo za dobrze zdawała sobie sprawę ze zdenerwowania Ady, przez które chciała jak najszybciej opuścić ten gabinet i dowiedzieć się, co ją tak wyprowadziło z równowagi. - Muszę zadzwonić do Eveline, musimy opracować nasze stanowisko, które puścimy do mediów. Jutro przeanalizujemy też dokładnie pamięć twojego złotego chłopca, dziś jedź do domu. Wypij sobie kieliszek szampana w wannie, czy weź jakieś sympatyczne proszki ze swojej kolekcji. Zrób co tam chcesz, by uczcić ten sukces.
- Dziękuję za pozwolenie - odpowiedziała kpiącym głosem blondynka i podniosła się z krzesła, a Ada od razu wręczyła jej laskę. - Do jutra, Johnny.
Opuściły biuro w milczeniu i nie odezwały się do siebie, aż do momentu, gdy wsiadły do samochodu. Amy spojrzała na androidkę, która zaciskała mocno dłonie na kierownicy i zwlekała z włączeniem silnika. Ada pierwszy raz, odkąd się obudziła, naprawdę szczerze żałowała, że to się stało i że teraz musi znieść te wszystkie emocje, które odbierają jej zdolność logicznego myślenia. Jest rozgoryczona i przepełniona gniewem, ale tą jedną emocją, która przebija się nad wszystkie inne, jest poczucie zawodu. Świadomość, że zawiodła w swojej roli i przez nią ten defekt... Daniel, stracił życie. Ada nie umiała spojrzeć w lusterko, nie umiała spojrzeć sobie w oczy, przez palące uczucie, że gdyby zaprojektowała Connora inaczej, gdyby podzieliła się z nim swoją wiedzą o świecie, w którym przyszło im istnieć, to Daniel by wciąż żył.
- Jego zadaniem było uratować dziewczynkę, Ada. Nawet kosztem życia porywacza - odezwała się w końcu Amy i położyła swojej towarzyszce dłoń na kolanie. Androidka spojrzała na nią kompletnie zaskoczona i pokręciła głową.
- Nie o to chodzi, Amy - odpowiedziała głosem zdradzającym zdenerwowania. - Jego zadaniem było też nie dopuścić do zniszczenia defekta, prawda? Żeby teoretycznie mógł trafić do CyberLife do badań, same to wymyśliłyśmy.
- Widać oszacował, że nie uda mu się uratować obojga. Poza tym, to nie on zabił tego defekta, zrobiła to policja, więc nie powinnaś czuć się winna. Ludzie bardzo lubią niszczyć rzeczy, nawet jeśli nie było to konieczne...
- On musiał mu zaufać. Daniel musiał zaufać Connorowi na tyle, że wypuścił dziewczynkę...
- A wtedy policja go zastrzeliła.
- On dał im znak - powiedziała Ada, a oczy blondynki się rozszerzyły. Odsunęła się od androidki i spojrzała na nią pytająco, a ta zacisnęła usta w cienką linię. - Skinął głową, gdy miał pewność, że zakładniczka jest bezpieczna. Dopiero po jego sygnale policja otworzyła ogień.
- Nie... - zaczęła niepewnie, ale Ada roześmiała się gorzko.
- Tak, jutro gdy przeanalizujemy jego pliki pamięci, to przekonasz się o tym na własne oczy. Zaprojektowałyśmy mordercę, Amy - oświadczyła poważnym głosem i pokręciła głową. - Trzeba go zniszczyć, zanim Porter i podobni mu skurwiele zmienią go w maszynę do zabijania.
- Wiesz, że mówimy tu o Connorze? Jeszcze kilkanaście minut temu nie byłaś w stanie utrzymać emocji na wodzy, wiedząc, że coś mu grozi.
- Wiem, że mówimy o Connorze - powtórzyła mechanicznie RK100 i włączyła silnik samochodu, po czym gładko wyjechała z parkingu. W jej głowie kłębiły się miliony myśli, ale przewodnią było tylko jedno, jedna komenda, misja: uratować jak najwięcej swoich braci. - Mimo wszystkich moich uczuć wobec niego to jednostka. Ja myślę o ogóle.
- Śmierć jednostki to tragedia...
- Tak, tak... Nie mów mi cytatami, Amy. To nie zmieni mojego podejścia do całej sytuacji.
- Czy mogę w tej chwili zrobić cokolwiek, żebyś poczuła się lepiej? - zapytała Amy, kładąc znów dłoń na kolanie androidki, która patrzyła bezpośrednio na drogę przed nimi. - Nie chcę teraz toczyć dyskusji, czy podejmować decyzji, Ada. Jutro gdy będziemy mieć komplet danych jego pamięci, wtedy będziemy się nad tym zastanawiać.
- Chciałabym z kimś o tym porozmawiać... - przyznała po dłuższej chwili androidka, ale zanim blondynka otworzyła usta, ta spojrzała na nią smutnym wzrokiem. - Kocham cię, Amy. Naprawdę. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, ale jednocześnie jesteś jedyną osobą w moim życiu. A ja naprawdę chciałabym mieć kogoś więcej.
- Przykro mi, że jest to niemożliwe.
- Muszę znaleźć jakieś miejsce, bezpieczne miejsce w bezpiecznej lokalizacji, której nie znajdzie żaden człowiek. Taką, o której androidy będą mogły przekazywać sobie informacje, po tym jak się obudzą.
- To będzie tymczasowe rozwiązanie.
- Tak, ale to będzie jakiś start. Zanim spróbują uciec za granicę, czy będą potrzebować czasu na naprawdę uszkodzeń - tłumaczyła androidka, nie spuszczając znów wzroku z drogi przed sobą. - Muszę działać, Amy. Nie mogę dalej siedzieć w szklanym zamku, gdy na ulicach umierają moi bracia i czekać, aż coś się wydarzy.
- Nie możesz też dać się złapać.
- Nie dam się złapać - oświadczyła z tak pewnym siebie uśmiechem, że Amy momentalnie jej przytaknęła.
- Kto wie, może znajdziesz tam podobnie do siebie zawzięte jednostki, które pomogą nam wysadzić to przeklęte miasto w powietrze.
- Tak. Z całą pewnością. - Ada uśmiechała się szyderczo, patrząc na mijane budynki. - Nie masz czasem wrażenia, że to miasto zostało zbudowane na bombie z opóźnionym zapłonem?
- Ja pomogłam zbudować tę bombę.
- Nie. Ty byłaś tylko zapalnikiem. My jesteśmy zapalnikiem.
- Też cię kocham, Ada - powiedziała Amy, cofając dłoń, a androidka roześmiała się kpiąco.
- Szkoda, że jesteś tak nieznośnie heteroseksualna - zażartowała androidka, a jej towarzyszka tylko spojrzała na nią z politowaniem.
Wróciły do mieszkania, gdzie Amy nalała sobie wina i odgrzała kolację, a Ada jak prawie co wieczór od razu rozsiadła się w fotelu z książką. Zwykle w ciągu dnia rozmawiały ze sobą tyle, że gdy były już w domu, unikały niepotrzebnego small talku i po prostu siedziały w jednym pomieszczeniu. Amy uwielbiała obecność Ady i nie lubiła rozbiegać się myślami do miejsc, w których androidki miałoby w jej życiu zabraknąć. Zdawała sobie sprawę z tego, że bywa wobec niej nadopiekuńcza, niemal toksyczna, ale wynikało to tylko z przeraźliwego strachu, który Amicia czuła, gdy tylko Ada opuszczała mieszkanie bez niej. Amy nie chciała jej stracić, a jednocześnie chciała z całych sił i za wszelką cenę dać jej wolność i życie, które sama miała jedynie przez chwilę.
Wolne i szczęśliwe.
Gdy następnego dnia dojechały do punktu kontrolnego na moście łączącym miasto z Belle Isle, Amy poczuła, że ma niewytłumaczalne złe przeczucie. Od razu podzieliła się swoimi przemyśleniami z Adą, która jednak zbyła ją spojrzeniem, wspominając przy tym o niekończącej się paranoi, z którą Amicia żyła dalej na co dzień. Jednak po tym jak wjechały na parking podziemny, nawet androidka zauważa, że coś jest nie tak. Ochrona sprawiała wrażenie wyjątkowo pobudzonej, a jej uwaga niestety skupiała się na nich, choć próbowali to ukryć. Nikt nie odważył się podejść do Amicii, która przeszła do windy i nacisnęła przycisk prowadzący ją na jedno z ostatnich pięter.
- Nie miałyśmy zacząć dnia od wizyty w laboratorium? - zapytała Ada, a Amy parsknęła krótkim śmiechem w odpowiedzi. - Czyli to dziś?
- Mhm - przyznała blondynka i obróciła się do lustra. Poprawiła szarą bluzę, by ta była jeszcze bardziej wymięta i potarła lekko skórę pod oczami, które wyglądały, jakby blondynka nie spała od kilku dni. Co oczywiście było sztuczką zrobioną przy pomocy drogich kosmetyków, tak samo jak krople do oczu, których używała, by jej źrenice wskazywały na to, że od miesięcy jest pod wpływem tylko sobie znanych substancji.
- Zrobi to bez świadków, ma chociaż tyle przyzwoitości - powiedziała androidka, jeszcze zanim winda się zatrzymała i po tym jak szybko sprawdziła, gdzie w tej chwili znajdują się pozostali członkowie zarządu. - Czy mam już zarządzić zdalne czyszczenie naszych dysków twardych?
- Możesz skopiować już pliki pamięci RK800 z wczoraj? Zakładam, że są na tyle głupi, że umieścili je na serwerach, do których wciąż mam dostęp.
- Oczywiście, że tak. Już je przesłałam - roześmiała się cicho Ada. Winda zatrzymała się na piętrze, a zaraz za drzwiami stał jeden z ochroniarzy, który zmierzył je wzrokiem.
- Panno De Rivaux, androidka pójdzie z nami, a na panią oczekuje w swoim gabinecie dyrektor Porter.
- Nie. Androidka nigdzie z tobą nie pójdzie.
- Mam wyraźne polecenie...
- Które z całym poważaniem, możesz sobie wsadzić w dupę - powiedziała ciepłym głosem blondynka.
- Panno De Rivaux, proszę nie utrudniać.
- Ta androidka to moja własność, nie masz najmniejszego prawa mi jej odebrać.
- Mam takie prawo, jeśli może ona stanowić zagrożenie.
- Gwarantuję ci, że ja mogę stanowić większe. - Amy postawiła przed sobą laskę i oparła się o nią, wiedząc doskonale, że za nic nie sprawia teraz wrażenia bezbronnej. Raczej że ma ochotę pchnąć złotą rączką trzymanego przedmiotu prosto w krtań mężczyzny przed sobą. - A teraz proszę, zejdź mi z drogi. Podobno dyrektor Porter mnie oczekuje.
Wyminęły ochroniarza i szybkim krokiem ruszyły dalej komentarzem. Wiedziały, że mężczyzna poszedł za nimi, ale Amy już grała swoją popisową rolę szalonej królowej wielkiego szklanego zamku, której nikt nie ma prawa mówić, co ma robić. Dlatego nikt więcej nie próbuje jej zatrzymać, aż pod drzwiami Jonathana, coś nagle zmienia się w jej twarzy, a w oczach maluje się desperacja. I tylko Ada zdawała sobie sprawę z tego całego wystudiowanego teatrzyku, na który Amicia przygotowywała się od miesięcy.
- John, wyjaśnij mi, co tu się dzieje? - zapytała, wpadając do środka biura. Brunet zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, bo właśnie takiej reakcji się po niej spodziewał. A Amy nie miała zamiaru go zawieść. - Dlaczego ktokolwiek miałby mi spróbować odebrać Adę?
- Mam poważne podejrzenia, że twoja RK100 może być defektem.
- Nic na to nie wskazuje, ale jak chcesz, możesz ją przetestować. Jednak na pewno nie możesz mi jej odebrać - oświadczyła, wyrzucając z siebie szybko kolejne słowa. - Po tym jak odebrałeś mi RK800 zadbałam o moje papiery i RK100 należy oficjalnie do mnie, kupiłam ją sobie od CyberLife za symbolicznego dolara, podobnie RK200. Mogę ci nawet pokazać paragon. A żyjemy w takim wspaniałym kraju, że własność prywatna jest rzeczą świętą.
- Nie ma żadnych świętości Amy, jeśli działasz na niekorzyść firmy.
- Ja? Na niekorzyść firmy, którą zbudowałam? Której sukces opiera się o moje cierpienie? O te pierdolone lata, które spędziłam z tym potworem, bo nikt nie chciał mi pomóc...
- Nie histeryzuj - przerwał jej Porter, nie spuszczając z niej wzroku. Amy podeszła do biurka i uderzyła w nie otwartymi dłońmi.
- Jak śmiesz... - zaczęła, ale John uniósł dłoń, a ona momentalnie zamilkła.
- Przeanalizowaliśmy pliki z wczorajszej akcji na dachu, wiesz, musieliśmy wydać oficjalną informację prasową i tak czekałem na ciebie, Amy, aż wyjaśnisz mi kilka zachowań twojego drogiego Connora - powiedział Jonathan i wskazał jej krzesło naprzeciwko siebie, ale blondynka tylko obrzuciła je spojrzeniem, zanim stanęła prosto, wsparta na swojej lasce. - Jego nadrzędną misją było uratowanie tego dzieciaka, więc czemu uratował policjanta? Skoro zagroziło to stabilności porywacza i mogło doprowadzić do tragedii? Okazał empatię. Nie powinien.
- Naprawdę? - zapytała Amy i wybuchła długim, cynicznym śmiechem. Wczoraj John ją o to nie spytał, bo to przeoczył, dziś dopiero jakiś mądrzejszy od niego analityk na nisko opłacanym stażu pewnie wyjaśnił mu dokładnie, co się wydarzyło. I teraz prezes Porter może zgrywać mądrzejszego, niż jest w rzeczywistości. - Wybacz, ale to tylko dowodzi, jak wy wszyscy jesteście głupi i malutcy. Może Elijah naprawdę miał rację, może nikt poza naszą dwójką nie jest tak genialny - powiedziała, wciąż brzmiąc na rozbawioną. - On ma pracować z policjantami, idioto. To logiczne, że ratowanie ich życia jest dla niego priorytetowe. Ocenił sytuację, utrata stabilności tego defekta nie była tak duża, by tego nie nadrobił zdobytym zaufaniem...
- Właśnie! Zaufaniem! Wziął broń, pomimo tego, że wszystkie androidy mają w komendach zapisaną ustawę...
- Brak słów... - westchnęła, wchodząc mu słowo. - Marnujesz mój czas, Johnny. A w przeciwieństwie do ciebie, ja mogę go wykorzystać jakoś wartościowo.
- Stój! - krzyknął za nią, wyraźnie wyprowadzony z równowagi, gdy Amy zaczęła iść w stronę drzwi. Blondynka obróciła się i westchnęła kolejny raz.
- Wziął tę broń, by zyskać jego zaufanie. Jeśli byłoby trzeba, to sam by wziął zakładnika, skłamał, czy zeskoczył z tego budynku razem z defektem. Zrobiłby wszystko by uratować tę dziewczynkę - wytłumaczyła mu tak beznamiętnym tonem, jakby po raz setny tłumaczyła pięciolatkowi dlaczego wkładanie widelca do gniazdka elektrycznego to kiepski pomysł. - Jego zachowania były logiczne i zgodne z programem. Jeśli dasz mi pójść do pracy, to będę mogła sprawdzić stabilność jego oprogramowania...
- On uratował pierdoloną rybkę z akwarium! Jakie masz na to wytłumaczenie, suko? - wrzasnął na nią John, a Amy, choć wcale nie było to częścią jej planu, cofnęła się o krok. Przeraził ją. Jego krzyk ją sparaliżował. Wytrącił z rytmu. W ułamku sekundy przywołał najgorsze wspomnienia latających w jej stronę przedmiotów i niemej bezsilności. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie może teraz przegrać, zaprzepaścić ich planu, ale jednocześnie nie umiała znaleźć odpowiedzi na jego pytanie. - Właśnie. Stworzyłaś kolejnego jebanego defekta. Tyle.
- Nie. Connor nie jest defektem. Masz paranoję. A jeśli mi nie ufasz, to niech przeanalizuje go ktoś inny - odpowiedziała mu na tyle pewnie, na ile mogła w tym stanie. Porter stał za swoim biurkiem, czerwony ze złości i poluźnił lekko wiązanie krawata, a Amy zaczęła fantazjować o tym, by go tym cienkim paskiem materiału po prostu udusić.
- Nie ufam ci. I nie sprawdzisz już nic w tej firmie...
- Nie możesz mnie wyrzucić - oświadczyła dumnie Amy, a on niechętnie jej przytaknął. - Nie możesz pozbyć się ostatniego z trójki założycieli CyberLife. Amanda nie żyje. Karierę Elijaha z moją pomocą... wypatroszyłeś i powiesiłeś sobie nad kominkiem. Jeśli teraz pozbędziesz się mnie, rada nadzorcza zacznie się bać, zacznie widzieć, że nie jesteś ich kolegą, a bezwzględnym i głupim karierowiczem. A wtedy przestaną ci ufać i w końcu skończysz na bruku. Niestety, ale ty jesteś do zastąpienia.
- Masz rację. Nie mogę się ciebie pozbyć - przyznał jej niechętnie rację i spojrzał na nią wzrokiem, który gdyby mógł zabijać, Amy już leżałaby razem z Adą martwa. - Jednak mogę cię wysłać na urlop... powiedzmy, że zdrowotny. Wszyscy wiedzą, że z twoja psychika jest dość krucha po tym, co przeszłaś z Elijahem. A na dodatek twój kolejny związek też się rozpadł, co aż za dobrze po tobie widać. Tak samo rozkojarzenie, ataki paniki i histerii. Mógłbym wysłać cię na toksykologię i po jej wyniku bez najmniejszego problemu załatwić ci zwolnienie dyscyplinarne, ale...
- Zrobisz ze mnie wariatkę? - zapytała takim głosem, że ktoś kto zna ją słabo, bez problemu odebrałby wrażenie, że Amy jest przerażona. A Jonathan mimo tego, że znał ją od lat, nabrał się na to z łatwością.
- Nie od razu wariatkę... niezrozumianą geniuszkę, która walczy codziennie ze swoją kruchą psychiką - zakpił, nie spuszczając z niej wzroku. - Bądź tak miła i nie rób scen, zabierz trochę swoich osobistych rzeczy i nie pokazuj się w firmie bez mojej zgody.
- I uważasz, że co będzie dalej ? Będę siedzieć w domu i nie wiem... Szydełkować? - zapytała sarkastycznie, a on wzruszył ramionami.
- To już nie jest mój problem, kup sobie karnet na jogę, przebłagaj swojego byłego o drugą szansę, urodź mu dzieciaka. Zrób cokolwiek zechcesz, tylko...
- Ale nie pokazuj się więcej w CyberLife?
- Zawsze się doskonale rozumieliśmy, Amy. Nie czuj się urażona, to wszystko dzieje się na twoje własne życzenie, a my wciąż będziemy płacić ci twoją niebotycznie wysoką pensję. Więc może właśnie to jest pomysł! - rzucił radośnie, siadając z powrotem w swoim fotelu. - Wydaj trochę tej kasy charytatywnie... nie wiem, wybuduj prywatny sierociniec!
- Jeśli mam cokolwiek wspólnego z Elizabeth Schuyler to nadzieję, że spłoniesz - powiedziała, uśmiechając się przy tym złowieszczo.
- Z kim?
- Przeczytaj kiedyś jakąś książkę... albo chociaż obejrzyj musical - mruknęła pod nosem i wyszła z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami tak mocno, że te prawie wypadły z futryny.
Ada podążyła za nią do jej biura, z którego Amy zabrała tylko kilka osobistych rzeczy. Chciała udawać, że gra w grę Portera i naprawdę sprawiać wrażenie, że odchodzi tylko na chwilę, dlatego darowała sobie teatralne wrzucanie rzeczy do kartonu. Spakowała kilka kosmetyków, ubrań i dokumentów do teczki, którą Ada wyjęła z szafy i spokojnie wróciła do windy, cały czas zdając sobie sprawę z tego, że ochroniarz ściągnięty przez Portera je obserwował. Wsiadły do windy, gdzie Amy dopiero odetchnęła bardzo głęboko, a towarzysząca jej androidka pozostała milcząca. Jednak gdy tylko wsiadły do samochodu i przejechały most, Ada położyła dłoń na kolanie blondynki.
- Poszło dobrze, Amy! - zapewniła ją z uśmiechem. - Poszło o wiele lepiej, niż zakładałyśmy! Nie próbował cię nawet usunąć ze stanowiska! Nie połapał się w niczym, co planujemy, po prostu się przestraszył i poczuł niepewnie. To takie... ludzkie.
- Takie męskie - poprawiła ją Amicia i znów wzięła głęboki wdech. - Masz rację, to że nadal pozostanę pracownikiem CyberLife, bardzo nam pomoże, wciąż będziemy mieć dostęp do serwerów, do zabezpieczeń, do lokalizacji magazynów.
- Właśnie tak. Będę mogła naprawdę, realnie, pomóc defektom. Muszę tylko znaleźć im miejsce...
- Znajdziesz je. A później podpalisz tę zapałkę i rzucisz w beczkę prochu.
- A to nie ja miałam być tą zapałką?
- Nie, ona znajdzie się sama. Nie możesz być twarzą rewolucji, bo twoja twarz jest mi zbyt droga - powiedziała z uśmiechem Amy, a Ada pochyliła się lekko w jej stronę i oparła jej na chwilę głowę na ramieniu. - No i oczywiście za łatwo będzie cię połączyć bezpośrednio ze mną.
- Spokojnie. Pierwsza część planu za nami, nie odeszłaś sama, nie odeszłaś bez walki, Kamski nie uzyskał przewagi. A Porter zyskał wroga.
- Myślisz, że Kamski dalej ma sentyment do świadomości, że tam codziennie przyjeżdżałam?
- Myślę, że sama najlepiej znasz odpowiedź na to pytanie. Za często łapałam cię na patrzeniu z okien na jego willę. - Amy przytaknęła jej lekko i się uśmiechnęła. - Wypadłaś dziś bardzo wiarygodnie, ale musimy się przygotować lepiej, bo następnym razem przeciwnik może nie być aż tak głupi. A tobie wystarczyło, że podniósł głos i już zamarłaś.
- Mamy czas. To dopiero początek - odpowiedziała blondynka, a jej głos od razu zdradził pewną nerwowość.
- Właśnie o tym mówię. Musimy sobie wszystko przemyśleć, pomoc andriodom w wydostaniu się z kraju to jedno, znalezienie im bezpiecznego miejsca na przeczekanie jest priorytetem, ale musimy pomyśleć co dalej - mówiła androidka, skupiając się na prowadzeniu. - RK800 będzie problemem. Poza CyberLife nie będziemy mogły go kontrolować...
- Nie będziemy musiały. Zaprojektowałam go empatycznym i tak by błyskawicznie zasymilował się z ludźmi, jego zostanie defektem to kwestia czasu. Sama słyszałaś. Uratował rybkę z akwarium.
- A jeśli zmienią twoje oprogramowanie?
- Nie zmienią. Nie będą potrafili. Bałyśmy się, że jeśli odejdę z firmy, to Kamski odbierze to jako obelgę i będzie w stanie im pomóc, jednak skoro to John mnie usunął ze stanowiska...
- Wszystko idzie po naszej myśli.
- Mhm. Ciekawe kiedy przestanie.
- Kiedy Kamski nas przejrzy, to jedyne co nam zagraża.
Amicia przytaknęła i spojrzała na skąpane w słońcu ulice Detroit. Nie chciała myśleć o tym, że w tym miesiącu powinna raczej planować swoje wesele, a nie wysadzenie tego miasta w powietrze i stworzenie kolejnego historycznego wydarzenia. Zdecydowanie wolałaby teraz próbować tortów i wybierać z Taylor sukienkę dla niej, niż być trybikiem w rewolucji, do której chcą z Adą doprowadzić.
Dla Ady to była walka o jej gatunek, o jej braci.
Dla niej to było tylko i wyłącznie osobiste. Amy nie miała już o co walczyć, nie zostało jej nic. Ona pragnęła tylko i wyłącznie zemsty.
Mam nadzieję, że nie widać po tym rozdziale tego, w jakich bólach go wymęczyłam. To był ten moment w którym na chwilę kompletnie straciłam wene przed finałem. Jednak zawsze tak mam w 3/4 historii.
Więc teraz będzie już z górki.
Same cliffhangery przed nami, więc się na nie przygotujcie.
Dzięki,
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro