Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I can tell that it's going to be a long road ⌘

31 grudnia 2029. Restauracja Higlands, starówka Detroit.

Ogromna restauracja na ostatnim piętrze nowo wybudowanego wieżowca była w całości wypełniona pracownikami CyberLife i ich bliskimi. Nieubłaganie nadchodziła północ, a towarzystwo robiło się coraz bardziej pijane. Amicia siedziała przy stoliku obok Carla Manfreda i obracała w dłoniach kieliszek szampana, posyłając malarzowi chłodne spojrzenia.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi, Amy. Sama pijesz jakiś szesnasty kieliszek – odpowiedział jej rozbawiony Carl, a blondynka pokręciła głową. Jej krótkie włosy, ufarbowane na ciemny blond i ułożone w lekkie fale, tańczyły wokół jej twarzy przy każdym najmniejszym ruchu. I chociaż jej uśmiech pozostawał zimny, mężczyzna obok niej aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Amy robi to tylko na pokaz.

– Tak, ale ja wciąż jestem młoda i moje leki można łączyć z alkoholem.

– Musisz się tak przechwalać za każdym razem? – spytał ją kpiąco, upijając łyk ze swojej szklanki z whisky. – Trzeba było mnie nie zabierać tutaj siłą. Wiesz, jak nie znoszę takich przyjęć.

– Wiem, ale wiem, że za bardzo lubisz mnie, by odmówić.

– Ta pewność siebie, kiedyś cię zgubi, moja droga.

– Założymy się? – zapytała, śmiejąc się lekko. – Poza tym miałeś jakieś inne plany na wieczór, o których powinnam wiedzieć? Czy znów zanudzałbyś Markusa swoimi filozoficznymi rozważaniami o naturze życia?

– Markus ma tę przewagę nad tobą, że nigdy nie bywa znudzony.

– Gdyby nie ja, to nie miałbyś Markusa.

– Gdyby nie ja, to nie miałabyś obrazów w mieszkaniu. – Amicia parsknęła śmiechem i uniosła kieliszek w toaście.

– Zgoda, niech ci będzie. Wygrałeś. Tym razem – powiedziała, uśmiechając się, a Carl uderzył swoją szklankę w jej kieliszek. Malarz rozejrzał się po sali i westchnął zrezygnowany.

– Ten dupek z którym pracujesz i jego przemiła żona, znów idą w naszą stronę.

– Porter? Och, ty chyba nigdy nie poznałeś prawdziwych dupków. Jonathan to oaza rozsądku i dobroci...

– Zawsze miałem cię za naiwną, Amy.

– To była kpina, Carl. Naprawdę, powinnam chyba zaznaczać dobitniej swój sarkazm, bo nigdy go nie wyłapujesz – mruknęłam pod nosem, a malarz tylko roześmiał się serdecznie. Anica dosiadła się do nich, podejmując od razu temat toczącego się przyjęcia i jedzenia, a Jonathan spojrzał na Amy.

– Zatańczysz? – spytał, wyciągając rękę w jej stronę, a blondynka roześmiała się szczerze.

– Wiem, że mogłeś zapomnieć, że nie chodzę o lasce, bo to modne akcesorium, ale miej chociaż tyle przyzwoitości, by mnie nie denerwować – odpowiedziała, uśmiechając się do niego szeroko.

– Obiecuję, że będę na ciebie uważał – upierał się John, przykładając dłoń do serca, jakby co najmniej przysięgał jej to na swój honor. Amy pokręciła głową, ale Porter ponownie wyciągnął dłoń w jej stronę. – Więc chociaż przejdź się ze mną po nowy kieliszek szampana.

– Na to ewentualnie mogę się zgodzić – odpowiedziała Amicia, domyślając się, że wcale nie chodziło ani o taniec, ani o szampana.

Jonathan chciał z nią o czymś porozmawiać, a nie mógł rozpocząć rozmowy przy żonie, która reagowała ostro na wszelkie rozmowy o pracy, toczone na takich przyjęciach. Poszli przez salę w stronę baru, który znajdował się w drugiej części restauracji. Oczywiście mogli poczekać na to, aż kelnerka przyniosłaby im drinki do stolika, ale jeśli chcieli porozmawiać w cztery oczy, musieli się oddalić. Porter wskazał jej dwa fotele przy samym oknie, a sam podszedł do baru. Amicia stanęła przy szybie, podziwiając panoramę miasta, które miało tego wieczora w sobie coś magicznego. W tym drobnym padającym śniegu i migoczących światłach poniżej. Jonathan podszedł do niej i wręczył jej kieliszek, zanim usiedli naprzeciwko siebie.

– Chyba ci jeszcze dziś nie powiedziałem, że wyglądasz oszałamiająco, Amy – zaczął mówić szatyn, a ona uśmiechnęła się do niego z politowaniem. – To prawda. Szalenie mi się podobasz w ciemniejszych włosach.

– Dziękuję. Choć mam nadzieję, że nie odciągnąłeś mnie od swojej żony po to, by prawić mi komplementy. To mogłoby się jej nie spodobać.

– Spokojnie, nie jestem samobójcą, by spróbować do ciebie uderzać. Wydaje mi się, że ustaliliśmy to już bardzo wiele lat temu.

– Wtedy okoliczności były inne.

– Co? Nie. Daj spokój. Miałem zawsze w dupie Elijaha i jego uczucia, gdybym chciał cię poderwać, to wcale by mi nie robiło różnicy, czy jesteście razem czy nie – powiedział Jonathan, upijając łyk swojego drinka i uśmiechnął się szeroko. – Zawsze po prostu ceniłem i nadal cenię cię za bardzo, by popsuć naszą wspaniałą i owocną przyjaźń, czymś tak błahym i kliszowym, jak biurowy romansik.

– Och, jaka ja jestem ci za to wdzięczna – odpowiedziała kpiąco Amicia i też napiła się swojego szampana. – Więc? Powiesz mi w końcu, o co chodzi, że musimy o tym rozmawiać w Sylwestra?

– Kolejny. – Po tym jednym słowie, oboje, niemal jednocześnie unieśli kieliszki do ust i spojrzeli sobie w oczy.

– Ktoś jeszcze wie?

– Maria.

– Moja Maria?

– Tak, twoja. Musiałem znaleźć kogoś zaufanego, Amy. A skoro ty jej ufasz, to ja też mogę. Poza tym to najlepsza programistką, jaką mamy – mówił Jonathan, a jego palce zaciskały się na szklance, zdradzając za niego poziom jego zdenerwowania. – Zleciłem jej badania nad wadliwymi modelami i odseparowanie kodu, który może odpowiadać na ich przełamywanie oprogramowania.

– Dobrze. Bardzo dobrze, że dałeś to Marii. Jeśli ktokolwiek ma sobie z tym poradzić to tylko ona albo ja. Tylko że ja nie mogę się tym zająć, bo wszyscy mi patrzą na ręce.

– Przez pół roku miałaś totalne załamanie nerwowe, Amy. Nie możesz mieć do nikogo pretensji, że wszyscy się boją, że Kamski cię wykończy albo znajdzie sposób by wrócić.

– Na szczęście na razie zamknął się w swoim szklanym zamku i dał nam spokój – odpowiedziała blondynka, nerwowo sięgając do włosów i osunwając pasmo za ucho, jakby jeszcze nie była do końca przyzwyczajona do ich nowej długości. – To dopiero drugi taki wypadek. Z tego co rozumiem, już go przekazałeś Marii do testów. Więc nie ma co wpadać w panikę. Poradzimy sobie z tym.

– Jesteś tego zaskakująco pewna.

– A czego się po mnie spodziewałeś? Że wpadnę w histerię i pojadę na Belle Isle błagać na jego wycieraczce, by przyjął mnie z powrotem? – spytała go ostro i zacisnęła usta w cienką linię. – Wiedzieliśmy, że Elijah nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Skoro odebraliśmy mu firmę, skoro odeszłam od niego... może posunąć się do absolutnie wszystkiego. Już raz próbował mnie zabić. Więc nie zdziwię się, jeśli będzie chciał spalić moją firmę do fundamentów, gdy...

– Naszą firmę – poprawił ją Jonathan. Amicia spojrzała na niego zaskoczona i od razu uświadomiła sobie, że ona dokładnie tak samo zawsze poprawiała Elijaha. Niemal jednocześnie parsknęli śmiechem, a Porter wziął głęboki wdech. – Po prostu po nowym roku będziemy musieli ugasić ten pożar, zanim się rozprzestrzeni.

– Dziękuję, że mówisz mi o tym pierwszej.

– Jeśli to faktycznie działanie Kamskiego na naszą szkodę, to tylko z tobą chcę o tym rozmawiać. Tylko ty znasz tak dobrze jego zwichrowane myślenie, by móc go pokonać.

– O to się akurat nie musisz martwić, już raz to zrobiłam. Zrobię i drugi, jeśli oczywiście tylko będę mogła na ciebie liczyć – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy i pochylając się w jego stronę z kieliszkiem w ręku. Jonathan stuknął w niego swoją opróżnioną szklanką i dał jej znak, że idzie znów do baru. Amy też się podniosła i poszła za nim.

Po niemal trzech latach od wypadku Amicia odzyska już prawie całą sprawność sprzed niego. A jednak mimo to wolała nie rozstawać się z laską, która stała się częścią jej wizerunku. Chciała, by każdy na pierwszy rzut oka widział, że jej nieznaczne utykanie nie czyni z niej ofiary. By mieli pewność, że może i Kamski próbował ją zabić, ale mu się to nie udało. Przetrwała i teraz będzie z dumą nosić każdą rysę na swojej zbroi.
Poza tym, gdy tak jak dziś wkładała na siebie dopasowaną sukienkę i czerwoną szminkę, wiedziała aż za dobrze, że ostatnie, na co będą patrzeć mężczyźni, to jej pozbawione dawnej gracji chodzenie.

Porter zawsze podawał jej ramię, a ona, choć tego nie potrzebowała, zawsze i tak je przyjmowała. Za dobrze znała teraz swoją pozycję w firmie, która po odejściu Kamskiego stała się niepewna. Nie tylko pomogła go wyrzucić, co sprawiło, że stała się niegodna zaufania, to jeszcze nie spróbowała sięgnąć po władzę, co w oczach otaczających ją mężczyzn czyniło ją słabą. Dlatego jej sojusz z Jonathanem był dla niej tak istotny. Świadomość tego, że nie została całkiem sama, stała się dla niej istotna.

– Gdy powiedziałaś, że przyjdziesz z kimś, obstawiałem jakiegoś oszałamiająco przystojnego modela, a nie starego malarza – roześmiał się Porter, gdy szli już w stronę stolika Amicii. – Jednak kim jestem, by oceniać twój gust.

– Och, niemożliwie zabawny żarcik – odpowiedziała lekceważąco i przewróciła oczami, dla podkreślenia tego, jak bardzo nie śmieszy ją wypowiedź przyjaciela. – Na twoim miejscu nie liczyłabym, że kiedykolwiek przyprowadzę kogoś innego na taką imprezę.

– Składasz śluby czystości?

– Tak. Dokładnie tak – rzuciła jeszcze z uśmiechem, zanim usiadła z powrotem na swoim krześle. – Więc co nas ominęło? O czym rozmawialiście? Mam nadzieję, że byłeś miły, Carl.

– Znasz mnie, zawsze jestem po prostu rozkoszny – roześmiał się Manfred i uśmiechnął do Amicii.

Żona Jonathana szybko opowiedziała im, o czym toczyli z Carlem dyskusję przy stole, a Amy słuchała dalszych rozmów z tym samym szerokim uśmiechem. Nie chciała dać po sobie poznać, że ostatnie słowa Portera uderzyły ją o wiele bardziej, niż by sobie tego życzyła, o wiele mocniej, niż przeraziła ją informacja o kolejnym defekcie.

O koszmarach, które budziły ją nocami, wiedziała tylko jej terapeutka i Ada. Jednak tylko jedna z nich umiała w pełni pojąć ich treść i to gdzie należy szukać ich przyczyny. Amicia w całym swoim życiu w całości i bez strachu zaufała tylko jeden raz. Człowiekowi, którego później pokochała tak mocno, że na zawsze odcisnął on na niej swoje piętno. I teraz Amy zwyczajnie bała się każdej nowej osoby w swoim otoczeniu, bała się tego, że jeśli osoba, która podobno kochała ją do szaleństwa, potrafiła bez mrugnięcia okiem zmienić jej życie w horror, to do czego mogą być zdolni ludzie, którzy nawet jeszcze nie zdołali jej choćby polubić. Dlatego Amicia wie, że w jej życiu nie będzie już nigdy miejsca na jakąkolwiek relację.

Elijah odarł ją ze wszystkiego tak brutalnie, że teraz Amy wiedziała, że nie zostało jej już nic do zaoferowania. Była pustą, piękną skorupą czegoś, co kiedyś było człowiekiem.

– Szczęśliwego Nowego Roku, Amy – powiedział Carl, obracając się w jej stronę. Za oknami wybuchały fajerwerki, a większość gości właśnie padała sobie w ramiona, lub oglądała kolorowy spektakl za oknami. Amicia uśmiechnęła się i położyła dłoń na ręce malarza, zaciskając lekko palce.

– Szczęśliwego Nowego Roku, Carl – odpowiedziała, przytakując mu lekko i wzięła dwa kieliszki szampana od przechodzącej obok nich kelnerki. Wręczyła jeden z nich Manfredowi i od razu stuknęła w niego swoim. – Zaraz trzydzieści osób, które nawet mnie nie lubią, zacznie mnie szukać, by złożyć mi życzenia, w które nie wierzą.

– A ty mi się dziwisz, że nie znoszę tych wszystkich przyjęć.

– Dobrze, więc następnego Sylwestra spędzę, grając z tobą w szachy – odpowiedziała, dopijając swojego szampana.

– No ja mam szczerą nadzieję, że jednak nie będzie mi to grozić i znajdziesz kogoś innego, komu będziesz zatruwać życie.

– Nigdy nie miałam cię za naiwnego – mruknęła z kpiącym uśmiechem i westchnęła cicho, widząc Jonathana i Jasona, idących w jej stronę. – Zaczyna się...

– Wiesz co, jestem zmęczony i zaczynam się kiepsko czuć, więc koniecznie musisz mnie już odstawić do domu – roześmiał się Carl, a ona przytaknęła mu krótko.

Amicia najszybciej jak się tylko dała, wymówiła się od dalszej części imprezy i razem z Carlem ulotniła się jeszcze przed pierwszą. W samochodzie blondynka rozwiązała finezyjną kokardę, którą miała przewiązaną sukienkę na szyi i westchnęła z ulgą.

– Wiem, że chcesz to usłyszeć, więc: miałeś rację. To było okropne, męczące i całkowicie niepotrzebne – powiedziała, a malarz wybuchnął śmiechem. – Jednak moja terapeutka na pewno będzie ze mnie dumna, że wyszłam do ludzi.

– Nie można powiedzieć, że wyszłaś do ludzi, gdy poza mną rozmawiałaś jedynie z czterema osobami.

– Tego już nie mam zamiaru jej powiedzieć – roześmiała się Amy, a samochód skręcił na podjazd pod willą Carla. W drzwiach domu od razu pojawił się też Markus, który pomógł malarzowi dostać się do środka, gdzie odebrał od Amicii płaszcz, a blondynka od razu skręciła w stronę kuchni. – Herbata?

– A nie będziesz się już zbierać do domu? – spytał chłodnym głosem Carl, ale dał Markusowi znak, by zawiózł go do salonu. Po chwili android przyszedł do kuchni, po której swobodnie poruszała się blondynka, która właśnie ustawiała filiżanki na srebrnej tacy.

– Och, Markus. Dobrze cię widzieć, ale nie potrzebuję pomocy. Lepiej zajmij się tym starym marudą.

– Carl stwierdził, że mam pilnować ciebie, żebyś przypadkiem nie potłukła niczego z jego drogiej porcelany – odpowiedział android, uśmiechając się do niej lekko, a ona odpowiedziała mu tym samym. – Mogę zająć się herbatą.

– Nie, ja się nią zajmę. A ty mi lepiej powiedz, jakim cudem wytrzymujesz z tym rozkosznym człowiekiem na co dzień?

– Carl nie różni się aż tak charakterem od ciebie, Amy. Oboje jesteście raczej uszczypliwi, nawet jeśli wasze rozmowy nie są pozbawione sympatii.

– To miłe, że tak mówisz. – Nalała wrzątku do imbryka, który postawiła na tacy i wskazała ją Markusowi. – Mimo wszystko, chyba jednak będzie lepiej, jeśli ty ją weźmiesz. Nie ufam sobie po tych wszystkich kieliszkach.

– Nie da się ukryć, że oboje wypiliście więcej, niż powinniście – powiedział Markus, a Amy tylko przytaknęła mu i ruszyła do salonu. Usiadła na fotelu obok Carla, a RK200 postawił tacę na stole i usiadł przy pianinie, a po chwili dom wypełnił się dźwiękami muzyki. Amy pociągnęła nogi na siedzenie i obróciła się lekko, by przyjrzeć się androidowi grającemu jakąś nieznaną jej melodię. Pierwszy raz tego wieczora uśmiechnęła się całkowicie szczerze i ciepło, a nie kpiąco, bo Carl ją rozbawił, i nie sztucznie, by uspokoić Jonathana. Po prostu poczuła się swobodnie, jakby mogła być sobą i nie musiała już niczego udawać.

– Carl, powiedz mi, czy zauważyłeś w Markusie ostatnio jakieś zmiany? – spytała, nie odrywając wzroku od androida. – Nie wiem... nie zareagował na coś emocjonalnie?

– Nie zauważyłem, by cokolwiek się zmieniło. On zawsze był inny niż reszta, ale przecież sama go takim zaprojektowałaś.

– Tak, ale... Nie stał się może bardziej kreatywny?

– Kreatywny? – powtórzył za nią Carl i parsknął śmiechem. – Naprawdę wypiłaś za dużo, skoro nie rozpoznajesz tej interpretacji Czajkowskiego.

– Nie mówię, że w tej chwili! Musisz mnie zawsze łapać za słówka?

– Tak, bo znów przejmujesz się niestworzonymi rzeczami, Amy. Jesteś najbardziej nieznośną i neurotyczną osobą, jaką znam. Sama nie masz pojęcia, jaka bywasz męcząca.

– Och tak? Więc czemu mnie znosisz? – spytała, obracając się w fotelu i sięgnęła po swoją filiżankę. Carl roześmiał się kolejny raz i też sięgnął po herbatę.

– Bo cenię sobie osoby, które są wyjątkowe. A ty zdecydowanie jesteś inna niż wszyscy.

– Komplement? Widać nie tylko ja wypiłam dziś za dużo – odpowiedziała, próbując pod tą uszczypliwością ukryć to, że słowa Carla dużo dla niej znaczą. Wierzyła mu, tak jak powinno wierzyć się przyjaciołom, a skoro on zapewnił ją, że nie widział u Markusa żadnych zmian, oznaczało to, że Manfred ma rację. A ona naprawdę wmawiała sobie rzeczy, które pewnie nie będą mieć miejsca. Jeszcze zanim dopiła swoją filiżankę herbaty, Markus skończył grę, a Carl przywołał go do nich.

– Markus, bądź tak dobry i odwieź Amy do domu.

– Nie trzeba, zadzwonię po Adę. Jakkolwiek by to nie było miłe, nie wsiądę do twojego samochodu, Carl.

– Dlatego mam dwa samochody, Markus weź Mustanga.

– Masz klasycznego Mustanga w garażu, a ja o tym nie wiem? – spytała Amicia z udawanym oburzeniem. – Możesz mi go oddać i tak z niego nie korzystasz.

– Dlaczego miałbym go oddać właśnie tobie? Mam jeszcze syna i innych przyjaciół.

– Naprawdę? Masz innych przyjaciół? Z twoim czarującym charakterem?

– Markus, zabierz ją z mojego domu – roześmiał się Carl, a Amy podniosła się z fotela i pocałowała go w policzek. – To był potworny wieczór, mam nadzieję, że nigdy go nie powtórzymy.

– Mhm, jasne. Następnym razem, gdy będziesz czegoś potrzebował, to po prostu zadzwoń do tych innych swoich znajomych. Do zobaczenia, Carl – pożegnała się i ubrała się w płaszcz, który podał jej Markus, zanim ruszyła za nim do garażu. Wsiadła na siedzenie pasażera w sportowym samochodzie i gdy tylko wyjechali na ulice, od razu przeniosła wzrok na Markusa. Musiała niezaprzeczalnie przyznać Marii, że stworzyła jednego z najprzystojniejszych mężczyzn na świecie, gdy Amy starała się stworzyć go jak najlepszym. – Lubisz pracować u Carla?

– Nie do końca rozumiem twoje pytanie. Stworzyłaś mnie do tego, bym dla niego pomocą, Amy.

– No tak, przecież ty nie możesz czegoś lubić, czy nie lubić.

– Owszem. Jednak spędzanie czasu z Carlem jest niezwykle ciekawe. Cały czas staram się czytać i uczyć się, by być dla niego jak najlepszym towarzystwem.

– Carl zachęca cię do tego? Do rozwoju?

– Można tak powiedzieć. Z moich obserwacji wynika, że Carl chce, bym był lepszy od reszty androidów, które są wyjątkowo jednozadaniowe.

– Nie mówisz raczej o Adzie – wtrąciła rozbawionym głosem Amy, a Markus uśmiechnął się do niej pogodnie.

– Nie, Ada też jest wyjątkowa.

– Też?

– Przecież oboje mamy świadomość, że jesteśmy unikatowi. Takimi nas stworzyłaś, Amy.

– To prawda – odpowiedziała i przygryzła usta. Mimo tego, że wypiła swoje, jej mózg pracował na najwyższych obrotach, gdy próbowała ułożyć kolejne pytania tak, by jak najbardziej podpuścić Markusa. Zobaczyć, czy będzie on podążał za zaprogramowanym protokołem, czy może odpowie coś, czego nigdy nie miał w kodzie. – A co w takim razie sądzisz o mnie, jako waszej twórczyni?

– Sądzę, że jesteś wysoce empatyczną osobą, skoro stworzyłaś mnie do pomocy przyjacielowi.

Amicia uśmiechnęła się i nie odpowiedziała już na to w żaden sposób. Po części Markus trafił w samo sedno, nie zawahała się nawet tego dnia, gdy dowiedziała się, że Carl resztę życia spędzi na wózku. Od razu zaczęła projektować dla niego pomoc. Jednak z całą pewnością nigdy w życiu nie określiłaby siebie jako empatycznej, zdecydowanie uważała się raczej za pragmatyczną i chłodną niż uczuciową. A może po prostu nie znała samej siebie. Nie znała siebie jako jednostki niebędącej pod wpływem chłodnego i pragmatycznego Elijaha.

Pożegnała się z Markusem uśmiechem, gdy ten zaparkował przed jej apartamentowcem i weszła do środka, gdzie zdjęła rękawiczki, by odciskiem palca przywołać windę. Weszła do mieszkania, gdzie czekała na nią Ada, a Amicia miała ochotę się do niej przytulić, jednak za dobrze wiedziała, że androidka za nic nie zrozumie tego gestu i tego, z czego on wyniknął. Dlatego do niej też tylko uśmiechnęła się krótko i od razu poszła do sypialni.

– Wieczór był aż tak okropny? – spytała ją Ada, pomagając jej zdjąć sukienkę. – Nie musisz odpowiadać, widzę po tobie, że coś poszło nie po twojej myśli.

– Porter powiedział mi, że pojawił się kolejny defekt.

– I musiał to zrobić w Sylwestra? Mam wrażenie, że takie przyjęcie to ostatnie miejsce, w jakim powinniście rozmawiać na temat poważnego zagrożenia dla stabilności CyberLife na rynku. Nie mówiąc już o tym, jak musiało to wpłynąć na twój nastrój.

– Mój nastrój i tak nie był najlepszy.

– Bo musiałaś wyjść z domu?

– Oczywiście – odpowiedziała blondynka bez zastanowienia. – Nie czuję się gotowa, by wrócić do przyjęć, ludzi, życia. Przeraża mnie to. A jednocześnie wiem, że jeśli pozwolę sobie na pozostanie w mieszkaniu, to za chwilę nie będę miała do czego wracać.

– Sytuacja patowa.

– Tak. A jedynymi osobami, z którymi mogę o niej porozmawiać są androidka i stary malarz.

– Nie wiem jak stary malarz, ale ja jestem stworzona do tego, by słuchać twojego biadolenia, Amy.

– Tak, stworzyłam cię do tego. Gdybyś miała wybór, pewnie już by cię tu nie było.

– Wybór? Ciekawy koncept – odpowiedziała Ada, chowając sukienkę do pokrowca.

Amy wykorzystała chwilę, by niezauważenie wymknąć się do łazienki i stanęła przed lustrem, patrząc na swoje odbicie. Nie czuła się jeszcze do końca dobrze ze swoją nową fryzurą, jednak wolała to, niż od uczucia, gdy czesała swoje długie włosy. Za każdym razem miała bowiem wrażenie, że zaraz pojawi się obok niej Elijah, który wplecie w nie swoje dłonie, by było mu łatwiej ją kontrolować. A wystarczyło jej to, że widywała go w swoich koszmarach, w kawiarniach, na ulicy. Choć Kamski nie opuszczał swojej willi, ona ciągle obawiała się, że w końcu znów go spotka, a na razie nie była na to gotowa. Na razie wciąż czuła się mimo wszystko przeraźliwie przerażona.

Przede wszystkim tym, że czasem za nim tęskniła. Za tymi krótkimi momentami, gdy czuła się rozumiana, gdy miała z kim zjeść kolację i gdy jego dotyk jeszcze jej nie brzydził. I najbardziej właśnie brzydziło ją to, że Elijah nie zniszczył i nie zdeptał wszystkich wspomnień, które po nim miała. Jakby celowo zostawiając jej kilka dobrych, by ją nimi dręczyć do końca życia. 

Dobry wieczór! A właściwie pewnie dzień dobry. Witam w kolejnym rozdziale. Trochę krótszym, ale wczoraj uporałam się z innym, późniejszym, na prawie 10k słów.
Więc... Macie na co czekać 😏

Dzieki za to, że jesteście.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro