Death By A Thousand Cuts ⌘
1 marca 2027. Belle Isle, Detroit.
Blondynka leżała w delikatnej satynowej pościeli, która pachniała męskimi perfumami, a ona, choć nie mogła znieść tego zapachu, nie mogła się ruszyć. Po prostu wpatrywała się w sufit nad głową, słuchając dźwięków wody płynącej pod prysznicem w łazience i co jakiś czas upominała samą siebie, by mrugać, bo nawet to wymagało od niej niemożliwego wysiłku. Amicia wolałaby znów płakać, znów wyć i błagać, ale kompletnie straciła wolę walki i teraz nienawidziła siebie jeszcze bardziej. Nienawidziła tej potulnej części siebie, która pozwalała mu na wszystko bez mrugnięcia okiem. Czuła się kimś innym, kimś kompletnie dla siebie obcym, osobą, która nie umiała się ruszyć bez jego zgody.
– Amy, powinnaś wstać jeśli nie chcecie się spóźnić na spotkanie – oświadczyła Ada, wchodząc do sypialni. Jej słowa nie spotkały się jednak z żadną reakcją ze strony blondynki w łóżku, więc androidka odwróciła się do szafy i wyjęła z niej prostą białą czarną bluzkę z głębszym dekoltem i pasujące do niej spodnie w tym samym kolorze. – Powinnaś przemyśleć też marynarkę, robi się ciepło, ale wciąż nie na tyle by była to dla ciebie komfortowa temperatura.
– Inna bluzka, lub dobierz jakąś apaszkę – powiedziała w końcu Amy i choć dalej patrzyła w sufit, Ada mimo wszystko jej przytaknęła i błyskawicznie wybrała z szafy białą bluzkę z wiązaniem na szyi. – Czy gdybym wydała ci takie polecenie, to byś mnie zabiła? Tak, jak tego androida...
– Nie jesteś androidem, Amy. Nie mogę krzywdzić ludzi, to podstawa mojego oprogramowania. Oprogramowania, które sama dla mnie stworzyłaś – odpowiedziała androidka i podeszła bliżej łóżka. – Moim obowiązkiem jest opieka nad tobą, a nie krzywdzenie cię.
– No tak. Ten wakat jest już zajęty – mruknęła blondynka i zacisnęła mocno oczy, jakby obawiając się, że się popłacze. Ada podała jej rękę, po którą Amicia sięgnęła dopiero po dłuższej chwili i podniosła się z łóżka. W łazience nie było już słychać płynącej wody, więc kobieta skierowała się w tamtą stronę, a Ada ją przeanalizowała. Teraz już wiedziała skąd prośba Amy, by wybrać inną bluzkę, gdyż na samym dole jej szyi widać było świeże siniaki.
Z łazienki wyszedł Elijah, który powitał Adę zdegustowanym westchnieniem, na które androidka nie zareagowała w żaden sposób i wróciła do szykowania rzeczy Amicii. Brunet dalej nienawidził RK100, ale im bardziej Amicia stawała się wycofana, tym mniej przeszkadzała mu obecność jasnowłosej androidki, która potrafiła jakimś cudem wyciągnąć blondynkę z łóżka i zmotywować do działania. Ada zabrała wieszaki z ubraniami i weszła do łazienki, by pomóc się uszykować Amy, która chwilę później usiadła przy toaletce. Dziewczyna zaczęła się malować, obawiając się, że niezależnie jak drogiego korektora by nie użyła, to nie zamaskuje on cieni pod jej oczami. Jednak nie ma wyboru, nie może się dziś wymówić, musi być w firmie.
– Chcesz jakieś śniadanie? – zapytał Elijah, stojąc w drzwiach sypialni. Amicia obróciła się w jego stronę i przytaknęła z lekkim uśmiechem, który był niemal szczery. I który zniknął z jej twarzy, gdy tylko Kamski opuścił pomieszczenie. Ada podeszła do niej i zabrała jej z ręki pędzel, by dokończyć malowanie jej oczu.
– Czy powinnam wiedzieć o czymś przed tym zebraniem? – odezwała się Amy, wiążąc na szyi materiał bluzki, tak by ukrył on siniaki.
– Nie. Nie udało mi się zdobyć żadnych informacji.
– Nie musiałaś, wystarczy mi pewność siebie Elijaha, by wiedzieć, czego się spodziewać – powiedziała blondynka i podniosła się z krzesła. – Burza w szklance wody, testament Amandy absolutnie nic nie zmieni.
Poszły w stronę jadalni, gdzie czekała na nie Chloe ze swoim nieodłącznym uśmiechem, który Amicia kompletnie ignoruje, siadając przy stole. Ostatnimi czasy nie miała ochoty na nic, ani na jedzenie, ani na wstawanie z łóżka, a już na pewno nie na wychodzie z domu, jednak robiła każdą z tych czynności, by zachować jakieś pozory tego, że jej życie nie rozpada się na kawałki. Nieustannie robiła dobrą minę do złej gry, kompletnie tracąc wiarę w to, że kiedykolwiek uda jej się wydostać z klatki, do której tak ochoczo sama weszła.
– Porter dzwonił, że prawnik Amandy ma opóźniony lot i zaczniemy spotkanie później – powiedział Elijah, a Amy przytaknęła mu i dolała sobie kawy.
– W takim razie mogliśmy wstać później – odpowiedziała blondynka i ugryzła kawałek słodkiego pieczywa z dżemem. Brunet patrzył na nią dłuższą chwilę, cały czas się przy tym uśmiechając, aż Amy wybuchła krótkim śmiechem. – Mam coś na twarzy? Czy już się poplamiłam?
– Nie. Po prostu jesteś piękna.
– Wiem – przyznała pewnie Amicia, a on zaśmiał się krótko. – Mam nadzieję, że to zebranie nie potrwa długo, chciałabym później spędzić trochę czasu w laboratorium.
– Pracujesz nad czymś nowym z Marią?
– Nie, ona pracuje nad czymś nowym. Ja chcę zobaczyć czy jest to warte mojego czasu.
– Pewnie, może to będzie coś interesującego – powiedział, upijając łyk kawy. – Może w weekend wybierzemy się do Carla? Nie byłaś u niego od dawna.
– Tak, masz rację. To dobry pomysł – przytaknęła mu i spojrzała na Adę. – Skontaktuj się z Markusem i ustal godzinę, możesz też przynieść mi już torebkę.
– Zbieramy się? – upewnił się Elijah, a ona przytaknęła i poszła jeszcze do łazienki. Patrząc na siebie w lustrze, Amicia była przekonana, że naprawdę nie widać po niej tych wszystkich rzeczy, które kłębiły się w jej umyśle. Pozornie naprawdę wciąż była doskonała, nawet mimo nieprzespanych nocy i pomijanych posiłków. I dodała to do listy rzeczy, których w sobie nie znosi.
W drodze do wieży rozmawiali głównie o nowej linii androidów, które projektowali jako obsługę parków rozrywki. A Amicia jak zawsze mogła odrobinę przygasić entuzjazm i plany Elijaha, wyrażając obawy, że model jest niedopracowany. Nie podobał jej się pomysł jednej świadomości dla całego modelu, ale ostatecznie, gdy dojechali do firmy, nie ustalili żadnych innych rozwiązań. Zmienili więc temat na nadchodzące spotkanie i wsiedli do windy jadącej na górne piętra szklanego budynku, a towarzysząca im Ada pozostawała milcząca, mimo że jej led co chwilę migał jasnym niebieskim światłem. Amicia wiedziała, że Elijah to zauważył, więc ona postanowiła to ignorować, nie chcąc prowokować żadnej dyskusji, gdy czekało ich tak ważne spotkanie.
W największej sali konferencyjnej czekała już na nich część zarządu, z którą przywitali się zdawkowymi uprzejmościami, a Ada od razu przyniosła dla nich kawy, gdy zajęli miejsce przy stole. Brakowało przede wszystkim Portera, który z tego co mówił Kamski, powinien być już w firmie, ale ten przyszedł dopiero z prawnikiem Amandy. Wszyscy jeszcze chwilę wymieniali uprzejmości, zanim zajęli swoje miejsca przy stole, w oczekiwaniu na odczytanie fragmentu testamentu, który dotyczył udziałów, jakie pozostawiła po sobie Stern. Amicia siedziała naprzeciwko Elijaha, który uśmiechnął się do niej lekko, a ona poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka na myśl o jego niechybnym zwycięstwie.
– Zgodnie z ostatnią wolą Amandy Stern, oto podział jej dwudziestu procent udziałów w radzie nadzorczej CyberLife. Po pięć procent otrzymuje Jonathan Porter i Amy River – czytał z ekranu laptopa prawnik, a Amicia uśmiechnęła się nerwowo, szybko maskując to uniesieniem do ust filiżanki z kawą. Jonathan siedzący obok niej, położył jej dłoń na ramieniu i nachylił się do niej lekko.
– Błagam. Nie zrób nic głupiego, Amy – poprosił szeptem, ale do blondynki nie dotarło ani jedno jego słowo, bo lodowate oczy Elijaha przeszywały ją na wylot. Jakby brunet już wiedział, że nic dzisiejszego dnia nie pójdzie po jego myśli.
– Pozostałe dziesięć procent zostanie równomiernie rozdzielone przez pozostałych członków zarządu – oświadczył prawnik, a na sali na kilka sekund zapadła kompletna cisza. – W związku z tym obecny podział udziałów prezentuje się następująco: Elijah Kamski dwadzieścia pięć procent, Amy River dwadzieścia pięć procent, Jonathan Porter dwadzieścia pięć procent i reszta zarządu dwadzieścia pięć procent...
W sali konferencyjnej wybuchła wrzawa, mężczyźni wokół Amicii przekrzykiwali się, każdy z nich był szczęśliwy. Każdy poza Kamskim, który nie mówił nic, dalej wpatrując się w blondynkę naprzeciwko siebie, która chciała się rozpłakać. Amy miała ochotę paść obok niego na kolana próbując go przebłagać, próbując mu wytłumaczyć, że nie miała o niczym pojęcia i nawet nie czuła się ani odrobinę żałosna z tym, że to pierwsze co przyszło jej do głowy. Wiedziała, że błaganie teraz byłoby lepsze niż późniejsze prośby, gdy zostaną sami za zamkniętymi drzwiami willi. Jonathan ponownie położył jej dłoń na ramieniu, po czym wstał, by porozmawiać z Kamskim, a Amicia podniosła się z krzesła. Zrobiła to powoli i ostrożnie zaczęła wycofywać się w stronę wyjścia z sali, a każdy krok który stawiała, wiązał się ze spojrzeniem w stronę Elijaha. Kamski jednak był zbyt zaaferowany utratą swojej pozycji w firmie, by w tej chwili szukać wzrokiem blondynki, która wyszła z sali i im dalej się od niej oddalała, tym szybciej szła. Wpadła biegiem do windy i zanim jej drzwi się zamknęły, zobaczyła obok siebie Adę, która wsiadła razem za nią.
– Co robimy, Amy? – spytała androidka i stanęła obok niej wyprostowana jak struna, trzymając dłonie za plecami.
– Uciekamy – odpowiedziała blondynka. – Uciekamy najszybciej i najdalej jak się da, dopóki to wszystko się nie uspokoi.
Ada tylko jej przytaknęła i pojechały do willi, gdzie Amicia pośpiesznie pakowała swoje podstawowe rzeczy do walizki. Blondynka nie chciała tracić wiele czasu, wiedziała, że nie ma tu nic, czego nie mogłaby odkupić, ale nie chciała uciekać bez niczego. A zwłaszcza bez paszportu bezpiecznie schowanego w podwójnym dnie szuflady z bielizną. Ada zabrała jej walizkę, gdy skierowały się do wyjścia, a na drodze stanęła im Chloe.
– Elijah wydał mi polecenie, żeby zatrzymać cię w domu, Amicio – powiedziała androidka, a Amy cofnęła się krok. Poczuła przerażenie spływające po jej ciele i wżerające się w nie aż do kości, jakby cały czas podświadomie wiedziała, że nie uda jej się uciec. Tymczasem stojąca obok niej Ada, dotknęła jej dłoni.
– Amy, proszę cię o usunięcie mojej komendy.
– Której?
– Wiesz, której – odpowiedziała chłodno Ada, patrząc wyczekująco na spanikowaną blondynkę obok siebie.
– Umożliw nam wyjście stąd i postaraj się jej nie zniszczyć – mruknęła cicho Amicia. RK100 uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła przed siebie dłonie, z których zniknęła skóra. Chloe, która nie miała pojęcia, co się dzieje, nie poruszyła się nawet o milimetr, zanim Ada wzięła jej twarz w dłonie. Oczy w kolorze niezapominajek zamigotały kilka razy, gdy druga androidka nawiązała z nią połączenie, po czym Chloe opadła bezwładnie na podłogę. – Co jej zrobiłaś?
– Spięcie systemu. Nic jej nie będzie, będzie trzeba ją tylko zrestartować, ale my nie mamy zamiaru tego robić.
– Dziękuję – odpowiedziała Amy i pewnym krokiem wyszła z willi, kierując się do nowego samochodu stojącego na podjeździe. Ruszyły nim w stronę mostu łączącego Belle Isle z resztą miasta i z każdym przejechanym metrem, Amicia miała coraz większą ochotę się rozpłakać. Nie miała, pojęcia co robi, ale wiedziała, że musi uciec, bo inaczej Elijah zmieni jej życie w jeszcze większe piekło. Gdy tylko wjechały na most, jej telefon zaczął dzwonić, a dłonie blondynki ponownie zaczęły się trząść. Ada korzystając z tego, że samochód jechał sam, sięgnęła po telefon Amicii i wyrzuciła go przez okno, do rzeki pod nimi.
– To urządzenie powodowało gwałtowny wzrost twojego stresu, chciałam to zrobić od bardzo dawna – przyznała androidka, a Amicia parsknęła nerwowym śmiechem.
– Jesteś najlepszym, co udało mi się stworzyć.
– Wiem. Sama zaprojektowałaś mnie do tego, bym była najlepsza – odpowiedziała z bezczelnym uśmiechem Ada, a blondynka wyciągnęła rękę i ścisnęła ją na zimnej dłoni androidki. A w tym samym momencie ikony na desce rozdzielczej na chwilę zamigotały, zanim samochód przyspieszył. – To nie powinno się dziać, na moście panuje ograniczenie prędkości. Samochód nie powinien go łamać.
– Komputer pokładowy... – szepnęła Amicia, doskonale rozumiejąc, co się dzieje. W końcu dalej pamiętała, jak Elijah popisywał się przed nią, włamując się do systemu sterowania ich prywatnego samolotu. – Możesz przejąć prowadzenie?
– Oczywiście – odpowiedziała Ada, dotykając panelu sterującego swoją śnieżnobiałą dłonią. Jej oczy rozbłysnęły błękitem, a samochód na chwilę zwolnił, zanim niespodziewanie szarpnął i wpadł w poślizg na mokrym poboczu.
Pojazd uderzył w barierkę od strony pasażera, siła zderzenia była tak duża, że fotel w którym siedziała Amy, przesunął się w stronę Ady i dopiero teraz androidka zobaczyła, że blondynka nie miała zapiętych pasów. Amicia straciła przytomność, a samochód zakołysał się nad brzegiem mostu, androidka przez chwilę próbowała nie wykonać nawet najmniejszego ruchu, błyskawicznie kalkulując, jakie są szanse, by wyszły z tego żywe. Jednak obliczenia nie były po ich stronie, Ada zdążyła zgłosić odpowiednim służbom wypadek, zanim pojazd w końcu przechylił się i runął w dół, w stronę rwącego nurtu rzeki Detroit. Zanim nastąpiło uderzenie, androidka odpięła własny pas, łapiąc za brzeg fotela Amcii, by utrzymać blondynkę na miejscu i zminimalizować skutki jej nierozważności.
Pierwszy raz w całej swojej egzystencji Ada poczuła wściekłość. Wcześniej Amy kilka razy mówiła jej, że reagowała impulsywnie na pewne wydarzenia, że bywała zazdrosna. Jednak Ada nigdy nie rozumiała, co kobieta może mieć na myśli. I sądziła, że Amicia po prostu nazywa uczuciami niektóre skomplikowane algorytmy definiujące jej działania. Teraz androidka nie mogła odnaleźć w sobie żadnej komendy, czy ciągu jedynek i zer, który odpowiadałby jej złości. Była tak zdenerwowana na siebie, że nie upomniała Amicii o zapięciu pasów i na blondynkę, że usunęła z systemu swojego nowego samochodu kontrolkę ostrzegawczą. W końcu miał być to najbezpieczniejszy samochód na świecie.
Który, jeśli Ada nie zacznie ponownie analizować trzeźwo sytuacji, w jakiej się znalazły, stanie się ich grobowcem.
Lodowata woda wlewała się powoli do wnętrza, gdy androidka przeliczała wszystkie możliwe drogi ucieczki, w końcu zdecydowała się na wypchnięcie nogami przedniej szyby. Co prawda fala wody, która je zalała, przyśpieszyła tonięcie samochodu, ale Ada mogła bez problemu wyciągnąć przez nią nieprzytomną Amy i utrzymać się z nią na powierzchni. Androidka jest boleśnie świadoma tego, że gdyby wypadek miał miejsce jeszcze miesiąc temu, to nigdy nie udałoby jej się dopłynąć do brzegu i uratować i siebie, i Amicii. Dziś, po pierwszych wiosennych ulewach, prądy w rzece były silne, ale woda miała temperaturę, która już nie zagrażała systemom Ady. Próbując się dostać do jedynej niewybetonowanej części nabrzeża, wyciągnęła Amy na trawę na granicy parku i dopiero teraz przeskanowała ją dokładnie i obejrzała ranę na jej skroni, która silnie krwawiła. Z oddali dobiegały ją już dźwięki syreny karetki, więc przesłała ich dokładną lokalizację, a po chwili zobaczyła biegnących w ich stronę medyków. Jeden z nich pochylił się nad Amy, a drugi zbliżył do Ady, która cofnęła się o krok.
– Jestem androidem – powiedziała, wskazując na led pod swoimi mokrymi włosami, a mężczyzna od razu wycofał się do leżącej na ziemi blondyniki. Ada stała sztywno, rozpaczliwie poszukując jakiegoś protokołu mówiącego jej, jak powinna się zachować. – Komputer pokładowy w samochodzie zawiódł, panna River nie miała zapiętych pasów bezpieczeństwa podczas wypadku – zaczęła tłumaczyć, ratownikowi, który podniósł na nią wzrok. – Oddycha, ale nie ma z nią kontaktu, nie można wykluczyć licznych urazów wewnętrzynych, pojazd uderzył w barierkę od strony pasażera, uszkadzając jej fotel.
– A może się zamkniesz i dasz nam wykonywać naszą pracę, laleczko? – zapytał opryskliwie ratownik, a drugi z nich fuknął na niego cicho.
– Sam się zamknij, ona podaje przydatne informacje. – Ada nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się lekko.
– Z mojej analizy wynika, że mogło dojść do uszkodzenia kręgosłupa w odcinku lędźwiowym i złamania kości biodrowej...
– A jesteś lekarką, czy sekretarką? – mruknął znów młodszy z mężczyzn.
– Jestem najbardziej zaawansowanym androidem jaki do tej pory powstał i mogę wam w tej chwili powiedzieć, że przez wychłodzenie jej tętno zaczyna zwalniać – powiedziała zimnym głosem Ada. Medycy wymienili porozumiewawcze spojrzenie i przesunęli nieprzytomną Amy na nosze, a gdy ruszyli w stronę karetki, starszy z nich obrócił się do Ady.
– Jedziesz z nami?
– Serio, Jeremy? Zabieramy plastika?
– Uratowała jej życie, zna jej dane i numer ubezpieczenia. Chyba że wolisz nurkować po jej dokumenty, lub czekać aż policja potwierdzi jej dane?
Ada nie robiła sobie nic z dyskusji między medykami i szła za nimi w milczeniu. Zbyt mocno trzymała się tego nieznanego jej do tej pory uczucia gniewu, które pojawiło się w jej systemie i które powodowało, że jej led co chwilę błyszczał niebezpieczną czerwienią. Ada patrzyła cały czas na nieprzytomną Amy, karmiąc tę wściekłość, jakby była dzikim zwierzęciem, które próbuje ugłaskać. Jednak to nie działało. Z każdą chwilą Ada była coraz bardziej zła, a wizja tego, że jeśli Amicia nie przeżyje, to ją też czeka zniszczenie, tylko te kłębiące się w niej uczucia potęgowała.
3 marca 2027. Szpital Henry'ego Forda, Detroit.
Ciche pikanie aparatury medycznej było pierwszym dźwiękiem, który dotarł do umysłu Amicii, gdy zaczęła odzyskiwać przytomność. Później poczuła zapach środków do odkażania pomieszany z intensywną wonią róż. A później przyszedł ból. Stłumiony przez leki krążące w jej żyłach, ale wciąż intensywny i rozchodzący się po całym jej ciele od pleców, aż po czubki palców. Amy spróbowała poruszyć stopą i gdy jej się to udało, prawie popłakała się z bólu i ulgi. Otworzyła powoli powieki, pokój szpitalny zalewało jasne światło poranka, widziała kontury mebli i ustawione na nich bukiety kwiatów i dopiero teraz dotarło do niej ciepło czyjejś dłoni, zaciskającej się na jej nadgarstku. Elijah siedział na krześle obok, z głową opartą na jej łóżku i wyglądał na śpiącego, dopóki Amy nie spróbowała wyrwać ręki z jego uścisku. Nie miała jednak na to siły i tylko delikatnie nią poruszyła, ale on od razu ją puścił. Blondynka widziała go już wiele razy w stanie takiego szaleńczego zapracowania, że prawie spał na stojąco, ale nigdy do tej pory nie wyglądał aż tak źle. Amicia jest przekonana, że od czasu, gdy widziała go w firmie, postarzał się o kilka lat, przez sińce pod oczami, potargane włosy i wygniecione ubrania. W jego niebieskich oczach widziała już mnóstwo uczuć, ale ulga, która pojawiła się w nich teraz, była pierwszym tak szczerym.
– Amicio... – zaczął, ale ona pokręciła głową, czując, jak łzy cisną jej się do oczu.
– Wynoś się stąd – wychrypiała z trudem. – Wiem, co zrobiłeś. Wynoś się stąd.
– Nie wiem, o czym mówisz. Co się stało, Amicio? – spytał, a wszystkie szczere uczucia, które jeszcze przed chwilą widziała w jego oczach blondynka, zniknęły. Zastąpione przez udawane zaskoczenie i troskę. Brunet uniósł jej dłoń do ust, a Amy wykorzystała całe pokłady posiadanej energii, by wyrwać rękę i krzyknąć.
– Wynoś się stąd! – Do pokoju wpadła pielęgniarka, a za nią dużo spokojniejszym krokiem weszła jasnowłosa androidka, na której widok Elijah jak zawsze się skrzywił.
– Proszę stąd wyjść, pogarsza pan jej stan, panie Kamski – mruknęła pielęgniarka, a brunet potulnie opuścił pokój. Amicia jednak mimo tego wpadła w kompletną panikę i nie mogła opanować łez płynących z jej oczu. Kobieta stojąca nad nią wydawała się kompletnie zobojętniona na reakcje pacjentki, która schowała twarz w dłoniach i próbowała się uspokoić. Dopiero gdy androidka usiadła koło niej i złapała ją za ręce, Amicia przestała histeryzować.
– On mnie próbował zabić – szepnęła Amy, patrząc Adzie prosto w oczy. Dopiero te słowa wzbudziły ciekawość pielęgniarki, która przestała sprawdzać kroplówkę. – To on zepsuł samochód. On chciał mnie zabić. Elijah chciał mnie zabić – powtarzała jak mantrę Amicia, a androidka tylko trzymała ją za dłonie.
– Wezwę ochronę i policję – odezwała się pielęgniarka.
– Tylko ochronę. Już w momencie wypadku zgłosiłam podejrzenie usiłowania zabójstwa, jednak nie mogli nic zrobić, dopóki panna River była nieprzytomna – oświadczyła Ada. – Zgłosiłam im też w tej chwili, że już się obudziła.
– Oczywiście – mruknęła kobieta i wyraźnie zaniepokojona wyszła z gabinetu.
Androidka wręczyła Amy paczkę chusteczek leżącą obok łóżka i dalej siedziała przy niej w oczekiwaniu, aż blondynka coś powie. Ta jednak łapała tylko spazmatyczne oddechy, między którymi zagryzała usta niemal do krwi. Drzwi pokoju ponownie się otworzyły, a Amicia drgnęła przerażona, a w jej oczach ponownie pojawiły się łzy, tym razem z bólu. Młody lekarz stanął naprzeciwko jej łóżka, kompletnie nie przejmując się siedzącą na nim Adą.
Amy starała się słuchać o szczęściu, jakie miała, że wyszła z tego wypadku cało i że była z nią wtedy Ada, bo inaczej bez wątpienia utonęłaby, zanim dotarłaby do niej pomoc. Wstrząs mózgu, szwy na skroni, uszkodzony staw kolanowy i kręgosłup, jednak dzięki rehabilitacji powinna odzyskać pełną sprawność. Blondynka przytaknęła mechanicznie na słowa lekarza, które nie docierały do niej tak, jakby sobie tego życzyła. Miała wrażenie, jakby utknęła za szybą zrobioną z własnego przerażenia, za którą nic nie miało dla niej znaczenia. Dopiero gdy znów została tylko z Adą i ta powtórzyła jej najważniejsze słowa lekarza, poczuła się trochę pewniej.
– Powiedziałam lekarzom o tym, że szybciej się leczysz. Dlatego zaplanowali drugą operację na piątek, w przyszły tygodniu będziesz mogła wyjść ze szpitala – mówiła Ada, pochylając się nad Amy i rozczesując jej włosy.
– Nie mam dokąd wyjść.
– Jonathan Porter prosił o kontakt, gdy tylko się obudzisz. Pojawi się tu w przeciągu dwóch godzin – zapewniła ją androidka. – Więc pewnie nie będziesz musiała się obawiać o miejsce do życia. Porter kupił niedawno przestronne mieszkanie w jednym z nowych apartamentowców w centrum Detroit. Wiesz, tych wysokich szklanych budynków z prywatną recepcją, ochroną i basenem na dachu.
– Wiem. Nienawidzę ich.
– Więc kupisz sobie dom nad jeziorem, Amy. Twoje finanse pozwalają ci nawet na posiadanie całej kamienicy w Nowym Jorku, jeśli tylko tego zapragniesz – powiedziała Ada, a jej palce sprawnie splatały pasma włosów blondynki w gruby warkocz.
– Jaki to ma sens? On i tak mnie zabije...
– Nie pytaj mnie o sens życia, Amy. Pamiętaj, że nie jestem żywa – powiedziała androidka z wyczuwalnym w głosie sarkazmem, na który to kąciki ust Amiciii uniosły się lekko do góry. – Może celem twojego życia powinno być stworzenie kolejnych tak wspaniałych androidów, jak ja?
– Przecież nie lubisz konkurencji – rzuciła cicho Amicia i teraz to Ada uśmiechnęła się nieznacznie.
– Kto cię tak okłamał? Lubię. Motywuje mnie do stawania się coraz lepszą.
– I do pozbywania się jej.
– To tylko droga do celu, a nie cel sam w sobie, Amy. – Wymieniły porozumiewawcze spojrzenie, zanim blondynka wzięła znów androidkę za rękę i westchnęła cicho. – Boli? – Amicia przytaknęła, a Ada spojrzała na kroplówkę i zajrzała do karty, leżącej w nogach łóżka, po czym, uśmiechnęła się triumfalnie. – Mogę zwiększyć poziom leków przeciwbólowych, bez ryzyka, że coś ci się stanie.
– I powinnam ci zaufać w tej kwestii, bo?
– Bo skopiowałam medyczną wiedzę Markusa. Więc? – Amicia przytaknęła lekko, gdy Ada podeszła do kroplówki i zwiększyła dawkę podawanych leków. Znów usiadła na brzegu łóżka i powoli zaczęła zdawać blondynce relację z tego, co dzieje się w firmie od czasu odczytania testamentu Amandy.
Ich rozmowę przerwało ciche pukanie, a po nim do sali weszło dwóch policjantów. Ada od razu podniosła się z łóżka i pomogła Amy unieść się bardziej do pozycji siedzącej, zanim nie wycofała się w kąt pomieszczenia, gdzie stanęła sztywno.
– Dzień dobry panno River, jestem porucznik Shein – przedstawił się starszy z mężczyzn o siwiejących, kręconych włosach i wskazał na młodego szatyna obok siebie. – To jest oficer Reed. Badamy okoliczności pani wypadku.
– Dzień dobry. Jeśli chodzi o okoliczności to lepiej, żeby opisała je Ada. Ja straciłam przytomność, gdy tylko samochód wpadł w poślizg. W nocy padało... – odpowiedziała blondynka i pokręciła głową, jakby nie chciała wcale pamiętać nocy poprzedzającej wypadek. – Nie miałam zapiętych pasów, uderzyłam w drzwi, gdy tylko nas zarzuciło. Ada, opowiedz, co działo się później.
– Wolelibyśmy najpierw usłyszeć, co pani pamięta, panno River.
– Wyszłam z zebrania w firmie, było dość burzliwie i wiązało się z... potencjalnym nieporozumieniem między mną i moim parterem. Więc uznałam, że na jakiś czas wyjadę z miasta, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Jechałyśmy samochodem z automatycznym kierowcą. Gdy wjechałyśmy na most, komputer pokładowy zaczął wariować. Poprosiłam Adę o podłączenie się do niego i przejęcie kierownicy. Nie udało jej się, wpadłyśmy w poślizg. Obudziłam się dziś w szpitalu.
– Czy wypadek mógł spowodować pani android? – spytał porucznik.
– Nie. Ada uratowała mi życie – odpowiedziała ostro Amicia i przygryzła usta.
– Dopiero wczoraj udało się wyciągnąć pani samochód z Detroit. Nasi technicy sprawdzają co było przyczyną wypadku, ale... te nowoczesne maszyny nie lubią się za bardzo z wodą. Jeśli mam być szczery.
– Na szczęście udało mi się zrobić kopię zapasową systemu operacyjnego w chwili wypadku. Więc nie przepadła ona całkowicie – odezwała się nagle androidka, która nie poruszyła się nawet o milimetr, odkąd do sali weszli policjanci. Młody detektyw nawet nie spojrzał w jej stronę, zamiast tego przyglądał się uważnie blondynce leżącej na szpitalnym łóżku. River może i miała poobijaną twarz, ale ledwo widoczne siniaki na jej szyi i ramionach, musiały pochodzić sprzed wypadku. Uwadze Gavina nie umknęło też to, że przed jej pokojem siedział ochroniarz, a dziewczyna drgnęła przerażona, gdy weszli do sali.
– Ktoś zepsuł mój samochód, gdy wjechałam na most – powiedział cicho Amy, nie patrząc na żadnego z nich. – Ktoś chciał mnie zabić.
– Pani partner? – spytał oficer, nic sobie nie robiąc z chłodnego spojrzenia starszego policjanta. Usta blondynki zacisnęły się w cienką linię, gdy uciekła wzrokiem na okno obok nich. W jej milczeniu widział doskonale, że panna River toczy wewnątrz siebie ostrą batalię o to, czy chce powiedzieć im prawdę, czy kryć swojego oprawcę. Gavin aż za dobrze znał taką reakcję, dlatego poczuł ulgę, gdy blondynka w końcu przytaknęła mu nieznacznie.
– Tylko on mógł włamać się do systemu w moim samochodzie – szepnęła cicho, znów zaciskając usta.
– Jest pani tego pewna, panno River? To poważne oskarżenie...
– Właśnie. Poważne oskarżenia, wymagają przemyślenia i konsultacji – powiedział mężczyzna w drogim garniturze, który bez pukania wparował do sali. – Jonathan Porter, jestem prawnikiem panny River. Potrzebujemy chwilki, zanim złoży zeznania. – Wzrok bruneta był tak naglący, że policjanci wycofali się bez słowa na korytarz, a Porter od razu opadł na łóżko obok Amicii i wręczył jej kubek z napojem z popularnej kawiarni w centrum. Blondynka patrzyła na niego chwilę zaskoczona, zanim nie podniosła wieczka i nie odkryła, że w środku znajduje się jej ukochane Chai Latte. John nachylił się do niej i pocałował ją w policzek, wzdychając z wyraźną ulgą. – Zabiłbym go gołymi rękami, gdybyś zginęła, Amy.
– Gdybym jechała wtedy sama, miałbyś ku temu okazję.
– Tak, wiem. Twoja złota dziewczyna cię uratowała. Chyba poproszę cię, żebyś mi też taką zaprojektowała.
– To unikat – odpowiedziała Amy i upiła łyk napoju. – Dlaczego okłamałeś policję, że jesteś moim prawnikiem.
– Żebyś nie zniszczyła w pół sekundy dzieła naszego życia. I nie podpisała na siebie wyroku śmierci – powiedział poważnym głosem i zamknął na chwilę oczy, by zebrać myśli. – Jeśli teraz powiesz policji prawdę, on się z tego wywinie i zmieni twoje życie w piekło, a przy okazji naszą firmę w ruinę.
– Więc Amanda mogła nie dawać mi przewagi. Mogła przewidzieć, że on zrobi wszystko by mnie wykorzystać.
– Dała ci ją, żebyś mogła go zniszczyć, Amy. Jednak nie możesz postępować impulsywnie, tak jak w poniedziałek, bo Elijah jest nieprzewidywalny...
– Komu ty to tłumaczysz? Mam co najmniej kilkadziesiąt szwów, by wiedzieć o tym najlepiej – mruknęła blondynka, zaciskając dłoń na kubku. – On próbował mnie zabić, John. I spróbuje znów, jeśli będę chciała odejść.
– Nie. Nie spróbuje. Rozmawiałem z nim i...
– Obiecał ci poprawę? – prychnęła blondynka. – Nie bądź śmieszny.
– Chcesz tylko od niego odejść, czy chcesz się na nim zemścić? Bo mogę pomóc ci go zniszczyć, kawałek po kawałku, cegła po cegle – powiedział, patrząc jej prosto w oczy, a ona przytaknęła mu lekko, dając znak, by mówił dalej. – Amanda zapisała ci tyle udziałów, bo wiedziała, co się wydarzy po jej śmierci. Co prawda liczyliśmy na scenariusz, w którym Elijah zacznie nagle obsypywać cię diamentami i kwiatami, żebyś robiła to co on chce, nie spodziewałem się, że posunie się tak daleko... i za to muszę cię błagać o wybaczenie. Elijah jest zbyt chaotyczny, zbyt psychopatyczny, by rządzić firmą bez Amandy. Mnie nienawidzi, nienawidzi rady nadzorczej, a co do ciebie jest pewien, że cię pokonał. Więc nie dajmy mu tej satysfakcji, patrzmy z boku, jak popełnia błędy, jak podpada udziałowcom i w odpowiedniej chwili zaatakujemy.
– Chcesz się go pozbyć z jego własnej firmy? – spytała cicho Amy, a Porter skinął głową.
– Tak, ale nie tylko. Chcę, żebyśmy go wyrzucili z CyberLife, chcę, żeby podpisał dokument, że jeśli cokolwiek ci się stanie, nie dostanie nawet części twoich udziałów, chcę, żebyś mogła zniknąć z jego życia i dalej pracować ze mną. Może to małostkowe, ale chcę zniszczyć mu życie.
– Śmierć od tysiąca cięć – szepnęła blondynka i pokręciła głową. – Chcesz, żebym z nim została, prawda? Żebym była twoim szpiegiem i pomogła ci zepchnąć go z piedestału.
– Uwierz mi, że ostatnie czego chcę to, żebyś z nim została, ale...
– Ale beze mnie to się nie uda. Muszę go pilnować, żeby się nie domyślił, że planujesz mu wbić nóż w plecy.
– Planujemy, Amy – powiedział, biorąc ją za rękę.
Blondynka zamknęła oczy i poprosiła o zdradzenie większej ilości szczegółów planu, jaki uknuła z nim Amanda. Słuchała w milczeniu, próbując jednocześnie poukładać sobie wszystko w głowie, nie umiała sobie wyobrazić, że po tym wszystkim musi wrócić do szklanej willi na wyspie, do tego człowieka, do jego ramion. Nie podejrzewała się o to, że w ogóle będzie w stanie dalej ciągnąć tę farsę i nie wypaść z roli, nie dać mu okazji do tego, by się połapał w ich planie. A w tej samej chwili czuła w sobie coraz bardziej wzniecający się płomień, to wygłodniałe pragnienie zemsty, pragnienie, by zobaczyć, jak Elijah Kamski traci CyberLife, traci swoje życie na świeczniku i traci ją. I ma wrażenie, że swoimi sprytnie dobranymi słowami, Porter właśnie włożył jej w dłonie nóż, którym będzie mogła zadać te tysiąc zabójczych ran i pozostawić Kamskiego w kałuży własnej krwi. Samego.
Gdy otworzyła oczy, miała poczucie, że nie musi dawać Jonathanowi żadnej odpowiedzi, że wyczytał on ją z jej twarzy. Porter uśmiechnął się do niej, zaciskając lekko palce znów na jej dłoni i pokręcił głową.
– Powiedzieć miłym policjantom, że jednak odwołujesz zeznania? – spytał Porter, a ona przytaknęła lekko. – Uwierz mi, że gdybym wiedział, że to się uda, to potwierdziłbym każdą twoją wersję wydarzeń, byleby tylko zobaczyć Kamskiego za kratkami. Jednak oboje wiemy, że świat nie jest sprawiedliwy, a to nie byłoby takie proste.
– Nigdy specjalnie nie wierzyłam w sprawiedliwość. Ja po prostu chcę, żeby cierpiał.
– Amy, jesteś tego pewna? – zadał kolejne pytanie Porter, podnosząc się z jej łóżka. – Że chcesz to zrobić? Jeśli nie to pomogę ci wyjechać z kraju do rodziców, czy gdziekolwiek zechcesz...
– Oboje wiemy, że nie ma takiego miejsca, gdzie by mnie nie znalazł. – Brunet przytaknął jej lekko i pochylił się, by pocałować ją w czoło, zanim nie wyszedł z pokoju. Ada w końcu się poruszyła i wróciła na swoje miejsce przy łóżku blondynki, która unikała jej wzroku. – Uważasz, że to błąd?
– Uważam, że Elijah jest jednostką wysoce niebezpieczną dla ciebie. Unieszkodliwienie go i pozbawienie możliwości zranienia cię kolejny raz jest rozsądnym wyjściem – powiedziała bezemocjonalnym głosem androidka. – Oczywiście zawsze ty mogłabyś go zabić, zanim podpiszecie te dokumenty o nieprzekazywaniu sobie udziałów w przypadku śmierci.
– Widzę, że trzyma się ciebie dziś cięty humor.
– Humor? Nie rozumiem. Nie żartowałam w żadnym momencie. – Ada uśmiechnęła się szeroko, a zza drzwi dobiegały ich podniesione głosy. Androidka od razu podniosła się i stanęła między Amy a wejściem do sali, jakby miała zamiar obronić ją własnym ciałem, chociaż obie doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że nie może ona skrzywdzić człowieka. Ta komenda była wyryta w oprogramowaniu każdego androida, jako absolutnie nadrzędna. Do pomieszczenia wpadł młody policjant, a zaraz za nim Porter i obaj wyglądali na szczerze wzburzonych.
– Chcę z tobą porozmawiać – powiedział oficer, zwracając się bezpośrednio do Amy, która otworzyła szerzej oczy. – Pięć minut. Sami.
– Nie rozumiem po co – odpowiedziała blondynka, kręcąc lekko głową. – Nie będę jednak składać żadnych wyjaśnień, ani wnosić zarzutów...
– Pięć minut.
– Niech będzie, czemu nie – uległa Amy, która z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu poczuła nagłe zaintrygowanie całą sytuacją i policjantem, który patrzył na nią z uporem. Sprawiał wrażenie dobrego człowieka, ze swoimi potarganymi ciemnymi włosami, obrączką na palcu i trochę za dużym mundurem. – Zostaw nas, John.
– Android też – wtrącił z uporem Reed, a Amicia uśmiechnęła się nerwowo.
– Nie, Ada zostaje tam gdzie ja.
– Pięć minut. Obiecuję nawet się do ciebie nie zbliżyć, a ona będzie zaraz za drzwiami – powtórzył szatyn i złapał krzesło stojące przy jej łóżku, po czym przeciągnął je na drugi koniec sali. Amicia nie czuła się ani trochę pewnie z żadną z podjętych decyzji, ale tyle czasu odgrywała już rolę szczęśliwej, więc nic nie stanie na przeszkodzie, by teraz udawać zdeterminowaną tak długo, aż sama w to uwierzy. Dlatego dała Adzie znak, by ta również wyszła z pokoju i spojrzała na oficera, zmęczonym spojrzeniem. – Dlaczego odwołujesz zeznania?
– Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na "ty" – odpowiedziała, mierząc go chłodnym wzrokiem, a Gavin nie miał pojęcia jakim cudem blondynka tak szybko przeszła z roztrzęsionej i rozhisteryzowanej, do zimnej i obojętnej.
– To teraz twój największy problem? Powiedz mi, jak cię namówił do niewnoszenia oskarżenia? Był miły i przeprosił, czy od razu cię szantażował?
– Słucham?
– Twój partner, przecież wiem, że to nie jest twój prawnik.
– To mój współpracownik. Nie mój partner. Jonathan wyjaśnił mi tylko, jak bardzo jestem na przegranej pozycji, oficerze. Mój samochód spędził dwa dni na dnie rzeki, a nawet jeśli uda się coś uzyskać z komputera pokładowego, to on na pewno zatarł po sobie ślady. Nie skażecie go, a moje oskarżenia tylko zmieniłyby moje życie w piekło – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, w których Reed widział, że jej wcześniejszy strach wcale nie zniknął, tylko schował się pod wyćwiczoną do perfekcji obojętnością.
– Więc myślisz, że gdy tego nie zgłosisz, będziesz bezpieczna?
– Myślę, że to nie twoja sprawa.
– Powinnaś zrobić obdukcję – powiedział, wskazując na jej szyję, a Amy od razu pociągnęła wyżej koszulę, zasłaniając ramiona. – Spadłaś ze schodów przed wypadkiem?
– To niezbyt empatyczne – mruknęła w odpowiedzi i uciekła wzrokiem na własne dłonie.
– Bycie empatycznym do ciebie nie przemówi.
– Mógłbyś spróbować.
– Pewnie już słyszałaś, że jeśli zrobił to raz, to zrobi to znów.
– Nie, nie słyszałam – wtrąciła Amy, znów spoglądając na niego chłodno. – Nie mam za wielu przyjaciół. I za wiele możliwości. Więc bardzo proszę, skończ to przesłuchanie i wyjdź.
– Nie powinnaś wycofywać się ze swojej wersji wydarzeń ze strachu, że nikt ci nie uwierzy.
– Ale nikt mi nie uwierzy, a on zrobi ze mnie wariatkę. Uwierz mi, znam go lepiej niż ktokolwiek inny. Naprawdę doceniam ten przejaw zawodowej troski, nawet jeśli nie wiem, skąd on się bierze...
– Nie podoba mi się wizja, że następna próba mogłaby mu się udać.
– Spokojnie, to już mi nie grozi, panie oficerze – powiedziała, biorąc płytki wdech i mimo przeszywającego jej kręgosłup bólu, wskazała mu drzwi. Reed jeszcze chwilę patrzył na nią wyczekująco, zanim ruszył w ich stronę.
– Mam nadzieję, że masz rację. I więcej się nie zobaczymy – rzucił, zanim wyszedł na korytarz, a jego miejsce w sali od razu zajęła Ada.
Androidka pomogła się Amicii ułożyć wygodniej na szpitalnym łóżku, a blondynka tylko dwa razy syknęła z bólu. Leżała z zamkniętymi oczami, rozmawiając z Adą przyciszonymi głosami o wszystkim, co się wydarzyło, a przede wszystkim o planie Jonathana. Amicia nawet zażartowała, że dużo chętniej przystałaby raczej na propozycję jasnowłosej RK100 i po prostu pozwoliła jej zabić Kamskiego, ale w głębi serca wiedziała, że prawda jest zupełnie inna. Mimo tego, co się stało, nadal tkwiła w dokładnie tym samym miejscu, nadal nie miała jak i dokąd uciec. Mogła tylko podjąć się kolejnej roli napisanej dla niej przez innego mężczyznę kontrolującego jej firmę. Lubiła Johna i darzyła go zaufaniem, ale jedyne, o czym tak naprawdę marzyła, to o odrobinie, choćby najmniejszej kontroli nad własnym życiem.
Zasnęła późnym popołudniem, ale przez ból, leki i nieodstępujący ją strach, wybudzał ją każdy najmniejszy dźwięk. Nawet niemal bezszelestne do tej pory ruchy Ady potęgowały napięcie w jej ciele. Otworzyła oczy, gdy zdała sobie sprawę z tego, że androidka zajęła pozycję między jej łóżkiem a drzwiami. W progu stał Elijah, wyglądający jeszcze gorzej niż kilka godzin temu i Amy poczuła, jak kompletnie bezwiednie ogarnia ją współczucie. Współczucie do człowieka, który próbował ją zabić.
– Wpuść go – wydała androidce polecenie, a ta odsunęła się i zajęła miejsce naprzeciwko łóżka blondynki. – Wiem, że to nie była awaria. Wiem, że to byłeś ty.
– Amicia – szepnął cicho, siadając na krześle i niepewnie sięgając po jej rękę. Amy pozwoliła mu na to i utrzymała spojrzenie jego niebieskich oczu, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. – Naprawdę dopuszczasz to, że mogłem chcieć cię zabić? Naprawdę?
– Okoliczności są przeciwko tobie.
– Tak. Włamałem się do systemu twojego samochodu. Chciałem go zatrzymać, wyłączyć silnik, unieruchomić was na środku mostu. Miałem nadzieję, że zawrócisz – mówił głosem pełnym napięcia, jednak nie było to napięcie powodowane gniewem, a czymś, co jeszcze kilka lat temu Amy mogłaby wziąć za wyrzuty sumienia. Teraz jednak zna go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że Elijah absolutnie nie jest do nich zdolny. – Przez to, że Ada próbowała mnie powstrzymać, komputer pokładowy naprawdę się zepsuł. Stąd wypadek.
– Więc mówisz mi teraz, że to wina Ady? Ady, która wyciągnęła mnie z tonącego samochodu i...
– Nie. To moja wina. Oczywiście, że to moja wina – przerwał jej, zamykając oczy i wziął głęboki wdech, zanim znów na nią spojrzał. A Amicia naprawdę miała ochotę wręczyć mu w tej chwili Oscara, za jego doskonałą rolę skruszonego ukochanego. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, Amicio. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię stracić.
Cisza zapadła wokół nich momentalnie, bo Amy nie miała mu nic do powiedzenia. Na swój sposób wierzyła mu, była przekonana, że część jego słów jest prawdziwa. Elijah zabiłby ją tylko w ostateczności, wcześniej wykorzystałby wszystkie swoje sztuczki, by ją zatrzymać. Więc może to faktycznie był wypadek, może to była kolejna część jego gry, mająca zmusić ją do posłuszeństwa, do pozostania z nim.
Amicia najchętniej wyrwałaby dłoń z jego uścisku, kazała mu się wynosić i podkreśliła, że nawet jeśli w jakimś stopniu mu wierzy, to nadal nie chce go więcej widzieć. Że zasłużył na każdą odrobinę jej szczerej nienawiści każdą krzywdą, którą wyrządził jej przez te lata.
Jednak wtedy straciłaby wszystko.
A ona za nic do tego nie dopuści. Gniew płonął w niej, rozlewając się po każdej jej myśli i Amicia chciała, żeby to on został bez niczego. Chciała by to on ją błagał. I teraz już wiedziała, że jedyną możliwością, by do tego doprowadzić, jest grać w tę grę.
– Co poczułeś, kiedy dowiedziałeś się o wypadku? Poczułeś w ogóle cokolwiek? – spytała go, teatralnie ocierając nieistniejące łzy, wierzchem drugiej dłoni.
– Nie wybaczyłbym sobie, jakby coś ci się stało – odpowiedział, zaciskając palce na jej ręce. Amy miała przemożną ochotę parsknąć śmiechem, wyrzucić mu te wszystkie momenty, gdy puszczały mu nerwy i kończyła z nowymi siniakami. Tamto to jednak było coś, co Elijah traktował jak ich codzienność. – Potrzebuję cię, potrzebuję cię jak niczego innego na świecie, Amy. Bez ciebie bym oszalał – dodał, opuszczając wzrok na jej dłoń, którą po chwili uniósł do ust.
– Więc to nie może dłużej tak działać, Elijah – odpowiedziała, starając się wyglądać na zlęknioną, gdy brunet znów na nią spojrzał. – Musisz znów zacząć traktować mnie jak człowieka. Nie jak posłuszną maszynę. Musisz znów zacząć traktować mnie jak swoją partnerkę.
– Oczywiście – powiedział z wyczuwalną w głosie ulgą i podniósł się z krzesła. Usiadł obok niej na szpitalnym łóżku i pocałował ją w czoło. – Zrobię wszystko, żeby cię przy sobie zatrzymać, Amicio. Obiecuję.
Blondynka uśmiechnęła się, jakby jego słowa były najczystszym wyrazem miłości jaki słyszała w życiu. Nawet jeśli w głębi serca wiedziała, że to nie obietnica, a kolejna groźba.
Dzień dobry.
Witam was w najdłuższym rozdziale jaki powstał w tym opowiadaniu. Wolę się nie zapowiadać, że jeszcze się takie pojawią ale to bardzo prawdopodobne.
Dajcie koniecznie znać co myślicie.
Zwłaszcza, że mamy tu małe cameo Gavina.
I tak. Od teraz Amy będzie powoli obierać ścieżkę w stronę tej, która znacie z rozdziałów na posterunku.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro