Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⌘ Can't you see that I'm really dancing in thedark?

14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.

Przez ostatni rok Amicia nabrała pewności, że nie ma już na świecie żadnej rzeczy, którą Kamski mógłby jej odebrać, z której mógłby ją okraść. Miała poczucie przez cały ten czas, że jest jak skała; że wrosła w ziemię jak drzewo i nic nie da rady sprawić, że się posunie choćby o milimetr, jeśli sama nie będzie tego chcieć.

A teraz, gdy zobaczyła w oczach porucznika naprzeciwko siebie rozbawienie, odbiera to jak celnie wymierzony policzek. W końcu w swoim wielkim, idealnym planie nie przewidziała tego, że gdy w końcu zdecyduje się mówić prawdę, to nikt w nią po prostu nie uwierzy.

I Elijah kolejny raz zrobi z niej wariatkę, kolejny raz uda mu się wygrać rozgrywkę, którą ona próbowała opuścić od bardzo dawna.

– Naprawdę jesteś przekonana, że Elijah Kamski mógł w jakiś sposób przyczynić się do katastrofy samolotu swojego ojca? – pyta Hank, pochylając się lekko w jej stronę, a blondynka przytakuje mu bez chwili zastanowienia.

– Oczywiście. Włamanie się zdalnie do komputera pokładowego w samolocie nie stanowi dla niego żadnego wyzwania. Widziałam nieraz, jak robił to gdy lataliśmy odrzutowcem moich rodziców; widziałam, jak to robi dla zabawy, by się przede mną popisać. I właśnie dlatego powiedział mi o tym, tamtego wieczora, gdy zginął jego ojciec – odpowiada blondynka – chciał mnie przestraszyć.

– A nie przeszło ci przez myśl, że celowo dobrał słowa w taki sposób, by cię przestraszyć? I sam nie miał z tym nic wspólnego?

– Oczywiście, teraz mogłoby się to wydawać nawet prawdopodobne, ale ja wiem, że on to zrobił. I poza moimi domysłami, miał też motyw.

– Zazdrość o dziewczynę? – pyta kpiąco porucznik, a ona odchyla się na krześle i wzrusza ramionami.

– Tak, zazdrość o dziewczynę – odpowiada kpiącym głosem, patrząc przy tym na porucznika, jak na kompletnego idiotę. – To i całkiem pokaźny spadek.

– Więc skoro jesteś taka przekonana, że Kamski jest mordercą, to czemu tego nie zgłosiłaś?

– Dlatego że uważałam, że ojciec Elijaha sobie na to zasłużył. Teraz nie specjalnie zmieniłam zdanie na temat tego, jakim człowiekiem był pan senator, ale zmieniłam zdanie na temat jego syna – przyznaje całkiem szczerze blondynka, a jej niebieskie oczy nie wyrażają żadnych emocji. – Wtedy, na przełomie dwa tysiące dwudziestego pierwszego i dwudziestego drugiego czułam, że jesteśmy pieprzonymi królami świata. Sprzedawaliśmy więcej androidów, niż udawało nam się wyprodukować; wszystkie interesy szły nam fenomenalnie, projektowaliśmy kolejne, coraz lepsze modele. Elijah wydawał swoją świeżo odziedziczoną fortunę na rozwój firmy i na nas...

– Tak, tak. Pamiętam jak kupiliście połowę cholernego Belle Isle, by zbudować tam tę ohydną wieżę.

– Och, projekt wieży wybrał Jonathan. Mnie w to nie mieszaj. Duzi chłopcy i ich duże zabawki – mruczy lekceważąco Amy, uśmiechając się przy tym lekko, po czym zmienia wyraz twarzy na dużo poważniejszy i znów spogląda porucznikowi prosto w oczy. – Proszę mnie zrozumieć. Ja nie jestem jakąś marną kopią Elijaha Kamskiego w strategicznie skrojonej sukience. Nigdy nie będę tak zimna, wyrachowana i bezemocjonalna, jak on. Owszem, jestem genialna, ale jestem... Jeśli już miałbyś nas porównywać, to ja jestem jego ludzką wersją. I ja umiem przyznać się do błędów. A moim największym błędem było kochanie go z uwielbieniem tak wielkim, że wolałam widzieć to, że buduje mi dom niż to, że robi to, by mnie w nim zamknąć.

– Jak pewnie wiesz, nie znałem pana Kamskiego. Jedynie kilka dni temu miałem przyjemność go poznać osobiście – mówi Anderson, a ona przechyla lekko głowę, okazując nagłe zainteresowanie.

– Wątpliwą przyjemność? – sarka Amicia, na co Hank uśmiecha się kpiąco. – Wiem o tym. Wiem też jaki przebieg miało to spotkanie.

– Tak... I teraz tak siedzę i patrzę na ciebie złotko i stwierdzam, że Kamski zdecydowanie ma swój typ.

– Prawda, że to bardzo rzuca się w oczy? – pyta rozbawionym głosem De Rivaux, po czym jeszcze parska krótkim śmiechem, zanim nie podejmie tematu dalej. – Masz rację. Elijah niezwykle ceni sobie towarzystwo pięknych kobiet o niebieskich oczach i blond włosach, które nigdy mu nie odmawiają. Więc tak, można powiedzieć, że ma swój typ.

– Nie byłaś zła, jak wymienił cię na bardziej posłuszny model? – pyta bezczelnie Anderson, a kobieta naprzeciwko niego kolejny raz wybucha głośnym śmiechem, co w żadnym wypadku nie jest reakcją, której oczekiwał, czy się spodziewał.

– Nikt mnie nie wymienił, Hank. Ja jestem niezastąpiona i to jest właśnie całe sedno tej historii – odpowiada, gdy uda jej się opanować swoje rozbawienie, którym wprawiła porucznika w konsternację. – Jak mogłam być zazdrosna o Chloe? O androida, którego sama stworzyłam i który gotował mi co rano owsiankę na śniadanie. Przecież to tak, jakbym miała być zazdrosna, że Elijah sprawił sobie nowy komputer. – Blondynka mówi płynnie, zanim zrozumie, jaki wydźwięk teraz mogą mieć jej słowa. Przerywa więc na chwilę i przygryza lekko usta, z których i tak zniknęła już prawie cała różowa szminka. – Do ostatniej chwili, gdy między mną i Elijah istniała jakakolwiek... romantyczna relacja, nie miałam powodów, by być o Chloe zazdrosną. A teraz nie wnikam w to, co Elijah robi w swoim domu.

– Doprawdy? Więc co robiłaś dziś rano pod jego willą?

– Dzień wcześniej odwiedziłam go, by sprawdzić, jak ta cała sytuacja na niego wpłynęła. Okazało się, że w ogóle. W przeciwieństwie do jego androidek. Chyba chciałam po prostu sprawdzić, czy przypadkiem nie znajdę jego ciała na tym białym dywanie przy basenie. – Amicia wypowiadając te słowa, uśmiecha się nieznacznie. Robi to na tyle delikatnie, że pewnie kamera skierowana na nią tego nie zarejestruje, ale Hank widzi po niej i słyszy w jej głosie, że ta wizja dla panny De Rivaux wydaje się niezwykle kusząca.

Anderson czuje się przy niej jak dziecko, które dostało nową, niezwykle skomplikowaną łamigłówkę. Lub jakby stąpał po bardzo cienkim lodzie, przez cały czas nie mając pojęcia, co stanie się, gdy postawi kolejny krok. Podejrzana nie reaguje w założony przez niego sposób na jakiekolwiek próby sprowokowania jej, nie zaczyna też w żadnym momencie swojej historii plątać się w zeznaniach i każde wypowiedziane przez nią zdanie brzmi tak naturalnie, jakby mówiła mu najszczerszą prawdę.

Tylko, że on za nic nie potrafi jej uwierzyć.

I po tym drobnym, delikatnym uśmiechu zaczyna podejrzewać, że Amicia w końcu pęknie i przyzna się, że Elijah Kamski nie żyje. Nawet jeśli ani razu nie wspomniała o nim w czasie przeszłym, ta cała spowiedź daje Andersonowi wrażenie, jakby De Rivaux mówiła o kimś, kogo nigdy więcej nie spotka. Co wyraźnie przynosi blondynce niespodziewaną dla niej samej ulgę.

– Powiedz, projektując androida, który przejdzie test Turinga, nie przeszło wam przez myśl, że w końcu to wszystko skończy się tak, jak ostatecznie się skończyło?

– Nic się nie skończyło, poruczniku. Wszystko się dopiero zaczyna – odpowiada blondynka, sięgając do paczki po kolejnego papierosa. Odpala go i powoli zaciąga się dymem, kalkulując swoją kolejną wypowiedź. – Wtedy o tym nie myśleliśmy. Nie rozmawialiśmy o dalekiej, świetlanej przyszłości i scenariuszach rodem z Philipa Dicka. Raczej skupialiśmy się na tym, co mamy przed sobą, na przeskoczeniu kolejnej poprzeczki, zdaniu następnego testu, dodaniu androidom szybszego uczenia się, większej kreatywności... to nie był dla nas realny świat. To były ciągi komputerowego kodu i nieustanne zwiększanie mocy obliczeniowej.

– Hmm, spróbujmy inaczej. Skoro nie wiesz, gdzie jest Kamski, to może wiesz, gdzie się podziały jego androidki?

– Odeszły od niego – mówi Amicia, znów nie dając sobie ani sekundy na zwłokę w odpowiedzi, bo wie, że każda taka sekunda, może zostać wykorzystana przeciwko niej. – Gdy widziałam się z Elijahem dziesiątego listopada jego dom był pusty. Podobno Chloe i jej siostry obudziły się i odeszły.

– I uwierzyłaś mu?

– Wiem, że bawił się dzień wcześniej w swój "test Kamskiego". Nie zdziwiło mnie, że po takim szoku emocjonalnym od niego uciekły.

Anderson pracuje w policji na tyle długo, że wie, że jeśli genialną blondynkę naprzeciwko ma coś zgubić, to będzie to nadmierna pewność siebie w tych momentach, gdy jest przekonana, że stoi krok przed wszystkimi. A im więcej rozmawiali o najświeższych wydarzeniach, tym łatwiej można było wyłapać kłamstwa w słowach podejrzanej. Jednak na razie Hank nie ma z czym zestawić jej wersji wydarzeń. Na razie ma tylko swoje przeczucia.

– Lubi pan oglądać thrillery? – pyta niespodziewanie De Rivaux, spoglądając na Hanka.

– Nie bardzo mam czas na filmy. Wolę książki.

– Nośnik kultury jest nieistotny. Istotna jest fabuła. A w każdym dobrym thrillerze przychodzi ten moment, w którym jako widzowie, zaczynamy dostrzegać pewne drobne niepokojące elementy. Te coraz większe czerwone flagi, których protagonista zdaje się kompletnie nie dostrzegać. Najczęściej zastanawiamy się wtedy, czemu bohater je ignoruje? Czy naprawdę jest aż tak nieświadomy swojej sytuacji? Czasem aż mamy ochotę krzyknąć na niego: nie rób tego! To pułapka!

– Wydaje mi się, że może to przede wszystkim wynikać z lenistwa scenarzystów – odpowiada Anderson, nie mając pewności, w którą stronę pójdzie dalej blondynka.

– Właśnie niestety nie mogę się z tobą zgodzić, Hank. Najczęściej wynika to z tego, że ludzki mózg potrafi bagatelizować bardzo wiele czynników lub racjonalizować wszystkie niepokojące zdarzenia, serwując nam coraz to nowsze usprawiedliwienia na nie – mówi Amicia, unosząc dłoń i dotyka ust w zamyśleniu. – Ja na przykład nigdy w życiu nie myślałam o sobie, jako o ofierze. W końcu nie robiłam nic wbrew swojej woli.

– To, jak postrzegałaś swoją sytuację wtedy nie ma takiego znaczenia, w porównaniu do tego, jak patrzysz na nią z obecnej perspektywy.

– Tak. Teraz zastanawiam się, dlaczego nie widziałam lampek ostrzegawczych... ale chyba zbyt głęboko wierzyłam w doskonałość mojego życia. – Blondynka przysuwa bliżej siebie popielniczkę i wpatrzona we własne dłonie, powoli dogasza w niej papierosa. Hank daje jej chwilę, spodziewając się tego, że Amy za chwilę zręcznie zmieni temat, ale ona zamiast tego znów wraca do mówienia przede wszystkim o pracy. – Przecież nie mogłam odejść od człowieka, z którym zbudowałam pierwszego na świecie androida, który przeszedł test Turinga. Jeśli będzie pan szukał o mnie informacji na Wikipedii, tam znajdzie się wzmianka na temat mojego programowania. Chloe żyła z nami ponad rok. Rok, w którym udało nam się doprowadzić jej kod do perfekcji, a dzięki temu wiedzieliśmy, jak budować kolejne programy. Jak modyfikować kolejne androidy, by adaptowały się jeszcze lepiej, by były coraz bardziej efektywne.

– A wy zarabialiście coraz więcej pieniędzy. Chociaż zakładam, że dla ciebie pieniądze stały na drugim miejscu. Nie należysz do osób, które pragną wiecznej chwały, bo gdyby tak było, twoje nazwisko można by było znaleźć w większej ilości miejsc niż na Wikipedii.

– Czasem bywałam zazdrosna, ale wtedy uświadamiałam sobie, że sama pozwoliłam Elijahowi na bycie bogiem. Więc dlaczego miałam go za to winić? Poza tym ja wolałam szukać kolejnych rozwiązań, optymalizować pracę w kolejnych gałęziach przemysłu. Lubię wyzwania. Wyzwania pozwalały mi nie myśleć o tym, jak malutki jest ten mój idealny świat.

Amicia odsuwa od siebie popielniczkę, zanim weźmie głębszy wdech i zacznie kolejną opowieść o kolejnych czerwonych flagach, które wtedy umknęły jej uwadze. 

Dzień dobry. Rozdział z niewielkim poślizgiem, ale spędziłam weekend poza zasięgiem, gdzie nawet udało mi się napisać kolejny rozdział.

Naprawdę chciałabym nadgonić jeszcze kilka rozdziałów, by zacząć publikacje dwa razy w tygodniu.

Trzymajcie kciuki ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro