Pretty Young Thing
[07.09.1997]
》Michael《
/Domek na wybrzeżu/
Po śniadaniu poszliśmy z dzieciakami na plażę. Oni poszli do wody, a ja i Lilly zostaliśmy na kocu, na brzegu...
– Możemy gdzieś zgłosić dyrektorkę? – zapytała Lilly przytulając się do mnie.
– Nawet jeśli nie, to możemy ją pozwać prywatnie...
– Liczyłam, że nasza córka nie będzie miała dzieciństwo niż my i nie doświadczy rasizmu...
– Mam nadzieję, że jestem lepszym ojcem niż Joseph albo twoi rodzice... – stwierdziłem patrząc na Ivy i jej przyjaciół odbijających do siebie piłkę...
– Na pewno... Ty wdałeś się w swoją mamę... I przynajmniej nie zacząłeś pić, w przeciwieństwie do mnie... – stwierdziła Lilli ścierając cieknącą po policzku łzę
– Nie płacz... – pocałowałem ją w usta – wychowali cię przecież alkoholicy... Dopóki nie przesadzasz, ani nie szkodzisz sobie lub komuś, mi nie przeszkadza, jeśli się czasem napijesz... No, nie teraz, bo teraz jesteś w ciąży, ale po za tym, to nie będę mieć pretensji.
– Nie Michael... Wiem jak się to skończyło dla moich rodziców... Nie mogę...
– Ty jesteś inna niż oni. I ciebie nie wylali z pracy za alkohol – objąłem ją i pocałowałem znów w usta.
– Nie do końca... przez związek z Olivierem straciłam możliwość pracy w więzieniu
– Ale nadal możesz, przyjmować prywatnie albo po prostu w szpitalu lub w szkole
– Tak naprawdę, to myślę czy nie zacząć pracy w szkole Ivy... jeśli ta dyrektorka i jej dzieci są takie zawsze, to muszę mieć pewność że czarne dzieciaki z tej szkoły, będą się czuły bezpiecznie...
– Jeśli tylko tego chcesz, nie mam nic przeciwko... Ale przynajmniej najpierw dojdź do siebie po pobiciu... I może urodź...
– Michael... – zaczęła niepewnie – może kupmy apartament blisko szkoły Ivy, i w tygodniu tam mieszkajmy
– Dopóki nie dostaniesz tam pracy, to bez sensu. Ivy jest dobrze w internacie... ma przyjaciół w szkole, którzy nie wiedząc, czyim jest dzieckiem stanęli w jej obronie...
Wsunęła swoją dłoń pod moją i zaplotła nasze palce.
– Chciałabym cofnąć czas i nigdy nie poznać Oliviera... Nigdy nie rozwieść się z tobą...
Postanowiłem przynajmniej po części spełnić jej słowa:
– Jakiego Oliviera? Jaki rozwód? – zapytałem uśmiechając się do niej – przecież nic takiego nie było.
– Kochany jesteś... ale... eh... Olivier był i nie zaprzeczymy temu... Szczególnie moja ciąża...
Jeszcze gdy byliśmy małżeństwem, uwielbiałem drażnić ją, delikatnie całując jej szyję, teraz też to zrobiłem, bo z doświadczenia 13 lat małżeństwa wiedziałem, że ją to podnieca...
– Przestań Mike... – szepnęła – wiesz jak to na mnie działa...
– Wiem, dlatego to robię... gdybyśmy byli tu sami, już bym cię brał...
– Wiesz, że jest na to metoda, nie? Zapytaj dzieciaki czy chcą KFC, a dzieci zawsze chcą, wyślij Billa, powiedz, że idziemy przygotować picie, nalejemy je do szklanek wstawimy do lodówki ono się chłodzi my "czekamy" – tu zrobiła cudzysłów palcami
Podszedłem do Ivy i jej przyjaciół:
– Chcecie KFC, dzieciaki?
Każde z nich powiedziało mi co chce, więc z listą wysłałem Billa po jedzenie...
– Ja i Lilly idziemy na chwilę do środka po picie, będziecie chcieli? – zapytałem jeszcze dzieciaki.
Uznali że nie (co dla mnie i Lily było lepsze), więc razem z Lilly poszedłem do środka... przygotowałem nam bezalkoholowe mojito i wstawiłem je do lodówki, żeby zyskać czas i żeby kruszony lód się nie rozmroził. Lilli i ja przeszliśmy do łazienki i się tam zamknęliśmy...
– Ile mamy czasu? – zapytała
– Może pół godziny...
Posadziłem ją na blacie umywalki i znów całowałem po szyi.
– Jesteś moja... Znów będziemy razem. Tym razem do śmierci... – szepnąłem nadal całując jej szyję.
– Ej, kochanie, to brzmi jak groźba... – stwierdziła ze śmiechem Lilli kładąc fdłoń na mojej klatce piersiowej.
– Widzę, skarbie, że jasno sprawiasz sprawę... – odsunąłem dół jej stroju kąpielowego na bok i zsunąłem własne kąpielówki – To co? Gotowa?
– Tak. Tylko proszę bądź delikatny...
Po szybkiej zabawie poprawiliśmy stroje kąpielowe i poszliśmy po nasze napoje, a już z nimi wróciliśmy do dzieciaków, które nadal się bawiły.
– Ślicznie pani wygląda, pani Jackson – poprawiłem jej włosy.
– Czy przypadkiem nie ma Pan narzeczonej, panie Jackson? – odparła z uśmiechem.
– Mam, ale to pani nią jest...
Mieliśmy się znów pocałować, gdy nagle Ivy chlusnęła we mnie wodą przyniesioną w małym wiaderku i zaczęła uciekać z powrotem do wody.
– Niech no cię dorwę... – pobiegłem za nią i gdy oboje wbiegliśmy do wody, to ja ją ochlapałem.
– Tato! – pisnęła i zaczęła się śmiać.
Chwilę się chlapałem z dzieciakami po czym wróciłem do Lilli na koc.
– Woda ci kapie z włosów – stwierdziła Lilli.
Potrząsnąłem głową otrzepując ją jak pies, na co ochlapała w ten sposób Lilli zaczęła się śmiać.
– Przestań... – stwierdziła. – Ale cieszę się, że nie chowasz przed nimi plam...
– To dzieci. Wiesz doskonale, że ufam dzieciom bardziej niż dorosłym. Po za tym, to przyjaciele Ivy, bronili jej nie wiedząc, że jest moim dzieckiem...
– Tato – odezwała się nagle Ivy, która jak się okazało stała tuż przy nas.
– Tak, córeczko? – odparłem i spojrzałem na nią. Obok niej stała Enid.
– To nie jest tak, że żadne z nich nie wiedziało. Enid wiedziała od początku. To tylko chłopaki dowiedzieli się, gdy przyszedłeś – stwierdziła.
Spojrzałem na Enid, która wydawała się przestraszona. Odniosłem wrażenie, że najchętniej rozpłynęłaby się w powietrzu.
– Enid, nic ci nie zrobię, ale zdradź mi tajemnicę. Jakiego jesteś pochodzenia?
– Czemu pan pyta? – zapytała wystraszona.
– Ciekawi mnie to, bo ja sam wśród przodków mam istną mieszankę. Gdybym się uparł to pewnie znalazłbym nawet członków Armii Napoleona. O indiańskich szamanach wiem na pewno.
– Też mam indiańskich przodków – odparła i usiadła obok nas na ręczniku. – moja pra, pra, pra, prababcia była Indianką. Miała dzieci z jakimś francuskim żołnierzem... Ona nazywała się Rose Richbourg. Była jego niewolnicą
– Przepraszam, co ty powiedziałaś? – niedowierzałem w to, co właśnie powiedziała 14-latka
– Rose Richbourg. On James Joel Richbourg, Sr.
– Dziecko, czy ty wiesz kim oni byli? – zapytałem zszokowany tym, co właśnie powiedziała przyjaciółka mojej córki.
– Ona była Indianką i jego niewolnicą. On francuskim żołnierzem – odparła pewnie.
– Nie to mam na myśli. Oni są moimi przodkami w pełni męskiej linii. Pra, pra, pradziadkowie, jeśli dobrze liczę. Ich synem był dziadek mojego dziadka. – uśmiechnąłem się do niej. – Jesteś kuzynką Ivy, Enid. Możesz mi jeszcze zdradzić od której strony to twoi przodkowie? Od strony mamy, czy taty?
– Do mojej pra, pra, prababci, cały czas żeńska linia. Nazywała się Gina Gale. Z domu Freeman.
– Myślę, że ty i twoja mama powinnyście porozmawiać, z moją rodziną. Zwłaszcza z siostrami mojego dziadka, Pearl i Gertą i z ich bratem Esco. Myślę, że się ucieszą, że was poznają.
– Czemu akurat z nimi? – zapytała Ivy przechylając głowę.
Uśmiechnąłem się.
– To rodzina dziadka Samuela. Dzieci pradziadka Izraela, czyli syna Jacka i Giny. Różnica między tobą a Enid to linia pokrewieństwa. W średniowiecznym języku ty jesteś ich potomkinią po mieczu, czyli w męskiej linii, a Enid po kądzieli, czyli w żeńskiej linii – wyjaśniłem. – Enid, jak zjemy tozadzwonię do twojej mamy i poproszę, żeby przyjechała tutaj, zgoda? Pogadamy z nią, czy zgodzi się na to spotkanie – stwierdziłem.
– Zgoda – odparła Enid.
Kilkanaście minut później Bill przywiózł KFC, więc usiedliśmy
***
Kiedy zjedliśmy, dzieciaki usiadły do grania na konsoli, a ja zadzwoniłem do matki Enid.
***
Gdy matka Enid dotarła do nas ze swoją starszą córką i mamą, bo ta akurat u niej była, usiedliśmy w salonie i zabraliśmy się do rozmowy.
》Ivy《
– O czym chciałeś porozmawiać? – zapytała Laura, matka Enid.
– Przypadkowo coś odkryliśmy z Ivy i Enid. Mianowicie, od Enid dowiedzieliśmy się, że waszymi przodkami byli Jack i Gina Gale.
– Nie widzę w tym nic specjalnego – stwierdziła Harriet, babcia Enid. – To mój pradziadek.
– A mój pra, pradziadek – odparł tata. – W najprostszej męskiej linii. Jego syn Izrael Nero to dziadek mojego ojca, a wnuk Jack'a, to mój dziadek Samuel. W skrócie jesteśmy rodziną. Myślę, że dobrym pomysłem byłoby, gdybyście spotkały się z rodzeństwem mojego dziadka, znaczy z dziećmi Izreala.
– Mamo, moim zdaniem pan Jackson ma rację – stwierdziła starsza siostra Enid, Harriet.
– Harriet, mam do ciebie prośbę – zaczął tata. – Nie mów do mnie per pan. Samo „Michael" wystarczy.
》Elizabeth《
Laura spojrzała na Michaela zdziwiona,
– Czemu chcesz jej na to pozwolić? Po pierwsze mógłbyś być jej ojcem, po drugie w zasadzie jesteś moim kuzynem, czyli jej wujkiem.
Chciałam się odezwać, ale Michael mnie wyprzedził:
– Dzieci mojego rodzeństwa nazywają mnie Apllehead. Szczególnie, że na przykład Stacee jest ode mnie młodsza mniej niż Janet od Rebbie. Między moimi siostrami jest 16 lat różnicy, a między mną, a najstarszą córką Rebbie jest 13 lat. Taki urok bycia jednym z najmłodszych w rodzeństwie. Jak dla mnie, to Harriet i Enid też mogą tak do mnie mówić.
Michaelowi udało się przekonać matkę i babcię Enid, żeby spotkały się z rodzeństwem jego dziadka.
Gdy rodzina Enid pojechała, podeszły do nas dzieciaki
– Możemy urządzić bitwę na poduszki albo pistolety na wodę? – zapytał Randy.
– Na co wolicie? – zapytał Michael wstając.
– Obojętnie.
– Mam lepszy pomysł. Przygotujemy ciasta z kremem i zrobimy bitwę na jedzenie, co wy na to? – zapytał.
– Michael, to nie jest najlepszy pomysł – stwierdziłam. – Przez ten gips nie dam rady zrobić tych ciast.
– Ja nie mam gipsu. Dam radę sam zrobić kilka ciast.
》Michael《
Zabrałem dzieciaki do kuchni i zaczęliśmy przygotowywać ciasta.
***
Po północy dzieciaki poszły się ogarnąć i spać, a ja i Elizabeth zastaliśmy w kuchni dokończyć ciasta.
– Wiesz, zapomniałam już, jak seksi jesteś gdy gotujesz... – stwierdziła Lilli siadając na blacie.
– Lilli, przypominam ci, że jesteś w ciąży, na piętrze jest czwórka czternastolatków. Obiecuję ci, że gdy Ivy wróci do szkoły to mogę ci gotować nawet nago... – szepnąłem sunąc dłońmi po jej plecach.
– Podoba mi się to oferta – uśmiechnęła się.
[08.09.1997]
Po śniadaniu urządziliśmy bitwę na ciasta.
– Wiesz co? – zapytała Lilli, gdy brałem czyste rzeczy, żeby po bitwie na ciasta się umyć. – Może ja cię wyczyszczę? – podeszła do mnie i pocałowała mnie namiętnie w usta, zjadając cały krem jaki na nich był.
– Całego?
– Całego... –szepnęła uwodzicielsko po czym pocałowała moją klatkę piersiową, zlizując resztki ciasta.
– Podoba mi się twoja propozycja. Jesteś bardzo niegrzeczna – złapałem ją za pośladki. – Wiesz jak to lubię?
– Wiem, a ja kocham, gdy jesteś Zły, mój badboy'u... – znów uśmiechnęła się uroczo.
– Przestań, zachowujesz się Nieprzyzwoicie... – cmoknąłem ją w usta.
– To ty mnie trzymasz za tyłek. Kto tu jest Nieprzyzwoity, panie Jackson?
– Jest pani Niebezpieczna, pani Evans... Niebezpiecznie seksowna i strasznie nie grzeczna
Poszliśmy do łazienki, gdzie zmyłem z siebie resztki ciast
– Wiesz, Michael... – zaczęła Elizabeth gdy się wycierałem – Myślałam o tej pracy w szkole Ivy... Myślę, że lepiej było by przenieść Ivy do innej szkoły. Sprawdziłam listę nauczycieli i pracowników szkoły. Czarne są tylko sprzątaczki i kucharki. Ta dyrektorka jasno sugeruje co o nas sądzi.
– Uważam, że to jest najlepszy powód, żebyś zaczęła tam pracę, a później w jakiś sposób przejęła funkcję dyrektorki. – ubrałem czyste rzeczy.
– Po co?
– Żeby zamiast dyskryminować, traktować te dzieci równo. Nie faworyzować ani ze względu na płeć, ani na rasę, wyniki w nauce czy to kim są rodzice danego dziecka. Osobiście, gdybym był dyrektorem szkoły, to faworyzowałbym tylko te dzieci, które okazują najwięcej wsparcia innym. – stwierdziłem wiążąc włosy.
Wróciliśmy na parter. Dzieciaków nie było w środku, więc wyjrzałem na zewnątrz i momentalnie w moją stronę poleciał balon z wodą którego w ostatniej chwili uniknąłem, przez co balon trafił Lilli.
– Hej! – pisnęła, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać, ona z zaskoczenia, ja bo ostatni raz dostała takim balonem, nim zaczęliśmy proces rozwodowy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro