the ghosts of christmas
Początek grudnia zawsze jest jakimś szczególnym momentem w ciągu roku, a właściwie cały ten miesiąc przed świętami Bożego Narodzenia. Przez szał kupowania prezentów, udekorowane światełkami ulice i świąteczne piosenki rozbrzmiewające z głośników w centrach handlowych niejednokrotnie zdarza się poczuć klimat świąt bardziej, niż faktycznie w ich dzień. Wszyscy mają dobry nastrój, uczniowie po lekcjach wybierają się ze znajomymi na gorącą czekoladę do jednej z pobliskich kawiarni, a potem odrabiają pracę domową w akompaniamencie takich artystów jak Wham!, czy Mariah Carey. Nauczyciele albo zdają się już trochę odpuszczać, jeśli chodzi o ilość sprawdzianów, albo dokręcają śrubę i prawie co lekcję wyskakują z nowym testem czy referatem by wyrobić się przed końcem semestru. Mimo to, większość nastolatków lubi ten czas i po prostu do dalszego funkcjonowania motywuje ich myśl o świętach i czasie, który będą mogli spędzić w domu. Przynajmniej w większości przypadków.
Tak nie było na pewno z Eleną Colins - uczennicą dwunastej klasy Washington high, która już od września kolejnego roku miała opuścić Seattle, by uczęszczać na Uniwersytet Yale. Co prawda miała dużą szansę na stypendium, jednakże blondynka byłaby chora nie dmuchając na zimne. Takim sposobem przez miesiąc przed Bożym Narodzeniem zdecydowała się brać nadgodziny w Ruby's w którym pracowała jako kelnerka (choć praktycznie robiła tam wszystko) i tym sposobem pracować tam do około dwunastej w nocy. A kto miałby jej w tym towarzyszyć, jeśli nie jej najlepsze przyjaciółki - Hannah i Veronica, które i tak nie miały nic innego do roboty w piątkowy wieczór, skoro Ellie nie była wolna? Co prawda byli jeszcze Jake i Jasper, ale tamtego wieczora oboje mieli iść na randkę, więc dziewczyny zostały we trójkę.
El opierała się sennie o bar, zdrapując paznokciem zaciek ze stojącego obok niej dzbanka z sypaną kawą. Na dłonie miała naciągnięte rękawy szarego, luźnego swetra z zamkiem zarzuconego na swój uniform w postaci żółtej sukienki z fartuszkiem w połączeniu z rajstopami. Miała podkrążone oczy, tak samo zresztą jak Hannah i Veronica po drugiej stronie baru. Ta pierwsza piła chyba już szóstą, jak nie siódmą herbatę podczas swojego dotychczas dziewięciogodzinnego pobytu w barze. Stukała palcami o białą filiżankę w rytm przytłumionej muzyki dobiegającej ze starego radia co jakiś czas przymykając powieki na odrobinę dłużej. Ta druga natomiast, ze względu na swój niski wzrost machała nogami nie sięgającymi podłogi z obitego na czerwono stołka barowego, byleby jakoś nie zasnąć. W dłoniach trzymała filiżankę taką samą, jak jej przyjaciółka, jednak brudną już w środku i na brzegach od wypitej wcześniej kawy (konkretniej jakiś czterech filiżankach). Gdy sięgnęła po dzbanek, by dolać sobie trochę napoju została prędko zgromiona wzrokiem przez Colins.
— Tobie już wystarczy — powiedziała, zabierając dzbanek i odkładając go na blat za sobą.
— Ellie no. . . — jęknęła przeciągle Hudson. — Proszę, zaraz zdechnę.
— Może teraz po prostu napijesz się herbatki? — zaproponowała Han. — Wiesz, mi już się zaczęły mieszać smaki, ale ta pierwsza była niezła.
— Dobry pomysł. — Ellie skinęła głową i odkręciła wodę w zlewie, by nalać jej trochę do elektrycznego czajnika.
— A ja nie mam nic do powiedzenia? — Veronica uniosła brwi, opierając się oboma ramionami o bar i patrząc na swoją kuzynkę, która akurat wstawiała wodę.
— Nie — odpowiedziała jej El.
— Nie — powiedziała w równym momencie Han.
Gdy obie dziewczyny zaśmiały się, Vee pokręciła głową nie mając ochotę na bezcelową dyskusję. Odblokowała telefon leżący tuż przy niej w celu sprawdzenia godziny. Han spojrzała jej przez ramię, by nie musieć patrzeć na swoje urządzenie. Zdjęcie w czerwonych tonach przedstawiające trzy dziewczyny poprzedniego lata na miejscowej plaży z kubeczkami slushie w dłoniach pojawiło się na wyświetlaczu, a w jego górnej części aktualna godzina; 23:02. Czyli została im niecała godzina.
— Chcecie potem przyjść do mnie na noc? — zapytała Smith. — Mam najbliżej.
— Jasne. — Vee uśmiechnęła się delikatnie, przecierając oczy.
— Pewnie, będzie mi bardzo miło, pszczółko — powiedziała Ellie, biorąc brudną filiżankę Vee, by włożyć ją do zmywarki.
Han uniosła kąciki ust, oglądając się za siebie i patrząc na drzwi wejściowe do lokalu. Tak naprawdę po dwudziestej trzeciej już rzadko ktokolwiek się pojawiał, ostatnich klientów pożegnały z dziewczynami około pół godziny wcześniej. Były to dwie rok młodsze od nich dziewczyny ze szkoły w towarzystwie chłopaka jednej z nich. Co prawda znały ich z widzenia, ale nie miały zielonego pojęcia o ich imionach. Washington był dużą szkołą, a wszystkie trzy zgodnie miały lepsze zajęcia, niż przypatrywanie się osobom z którymi nie mają nawet żadnych lekcji. Nie przeszkadzał im jednak brak jakichkolwiek klientów, we trójkę wystarczająco dobrze spędzało im się czas i o ile nie usypiały, to jakoś względnie im upływał.
W końcu jednak, dzwonek nad drzwiami rozbrzmiał po całym lokalu dając do zrozumienia, że ktoś wchodzi do środka. Była to trójka chłopaków w mniej więcej ich wieku w niesamowicie dobrych humorach.
Pierwszy z nich był wysoki i naprawdę dobrze zbudowany. Miał brązowe włosy, jakby odrobinę kręcone i oczy w bardzo podobnym kolorze. Ubrany był w czarno-granatową bejsbolówkę łudząco podobną do tych, które nosili członkowie drużyny koszykówki w ich szkole, a do tego biały, luźny T-Shirt i zwykłe jeansy.
Zaraz zanim szedł wyższy od niego chłopak, raczej szczupły. Miał na sobie czarno-zieloną flanelową koszulę, która była na niego jakby odrobinę za duża i popielatą koszulkę z logo The Rolling Stones wpuszczoną w jeansy z podwiniętymi nogawkami w połączeniu z czarnym paskiem. Miał odrobinę ciemniejsze włosy od kolegi przed nim, które rozwiane były na wszystkie strony. Jego bladą twarz rozświetlał tak naprawdę jedynie blask jego zielonych tęczówek.
Ostatni był mniej więcej wzrostu tego pierwszego. Jego włosy były też brązowe i kręcone, jednakże zdecydowanie bardziej niż te jego kolegi z przodu. Oczy miał czekoladowe, ale bardziej w kolorze gorzkiej czekolady, aniżeli mlecznej. Jego ubiór składał się z granatowo-fioletowej kurtki wiatrówki, popielatej bluzy przez głowę z wiśniowym napisem "washington" drukowanymi literami i czarnych jeansów z dziurami.
Nastolatkowie rzucili okiem na dziewczyny, lecz jak gdyby nigdy nic usiedli w jednym z boksów na obitych na czerwono kanapach tak, że ten w wiatrówce usiadł obok tego w koszuli, a ten w bejsbolówce naprzeciwko nich.
Dziewczyny spojrzały po sobie ze zmarszczonymi brwiami. Żaden z chłopaków nawet się nie przywitał, jedynie usiedli i zaczęli zawzięcie dyskutować, nawet nie patrząc na menu. Poza tym, jakim cudem nie mieli żadnych kurtek? Na zewnątrz było maksymalnie koło dwóch stopni na plusie, czyli naprawdę chłodno, jak na Seattle. Elena prychnęła, kręcąc głową i zalewając herbatę żurawinową w świeżo uszykowanej filiżance dla Vee.
— Mogli by się chociaż przywitać, tak z kultury.
— Dupki — skomentowała Han, patrząc na nastolatków z przymrużonymi oczami.
— Nienawidzę mężczyzn, wspominałam już? — powiedziała Vee, również na nich spoglądając. — Nieważne, jak bardzo są hotuwa.
Ellie uniosła kąciki ust i dosypawszy cukru do napoju dziewczyny postawiła go przed nią na blacie. Tym razem również i ona przyjrzała się chłopakom, po kolei analizując każdego z nich wzrokiem.
— Ktoś mi powie, dlaczego nie mają żadnych kurtek? Mamy jebany koniec listopada.
— Bo to faceci — stwierdziła Smith, dopijając do końca swoją herbatę. — Oni są głupi.
— Może potrzebują kocyka? — ciągnęła Ellie z tą swoją typową troską w głosie.
— Nie wyglądają na zmarzniętych. — Veronica wzruszyła ramionami, biorąc łyka gorącej herbaty. — No ale powiedzmy, że zapytać nie zaszkodzi.
Blondynka pokiwała głową i ruszyła w stronę trójki chłopaków. Tym razem ten chłopak w bejsbolówce i ten w koszuli śmiali się z czegoś, a ten w wiatrówce kręcił głową jakby urażony i oburzony ich słowami. Wtedy nawet Hannah i Veronica odwróciły się na swoich stołkach barowych patrząc na nastolatków w skupieniu.
— Gentlemen — zaczęła Ellie, stając przy stoliku okupowanym przez chłopaków z nieznanymi im imionami — nie potrzebujecie przypadkiem koca? Na dworze jest zimno, wy nie macie za bardzo kurtek, z tego co widzę. . .
Rozmowy między nimi aktualnie ucichły. Patrzyli na El, jakby była duchem, a potem na jej przyjaciółki. Przez chwilę tak świdrowali między nimi wzrokami, po czym jeden z nich, ten w najbardziej kręconych włosach zabrał głos patrząc na kolegów.
— Chłopaki, przez chwilę myślałem, że mówi do nas.
— No shit, man, ja też — odpowiedział mu chłopak w bejsbolówce, wpatrując się aktualnie w Ellie.
— Bo mówiła do was. — Han zmarszczyła brwi patrząc na chłopaków.
— Matko, pewnie już macie gorączki, pójdę po koce — powiedziała Colins
Zaraz po tych słowach pokierowała się w stronę zaplecza, które znajdowało się z tyłu baru. Ściślej mówiąc, by do niego dotrzeć trzeba było pokierować się na lewo od stanowiska z barem.
— Chwila, wy nas widzicie? — zapytał tym razem mocno zdziwionym tonem chłopak w koszuli.
— No, cokolwiek wzięliście, to niewidzialni nie jesteście — rzuciła Vee, wywracając oczami.
Chłopacy znowu zaczęli patrząc po sobie z widoczną w oczach paniką. Ktoś mógłby pomyśleć, że rozbrajają co najmniej bombę pod presją czasu, a tym czasem oni po prostu właśnie usłyszeli, że trzy dziewczyny ich widzą. Było to co najmniej dziwne, dlatego tez Smith przybliżyła się nieco do siedzącej obok przyjaciółki.
— Myślisz, że to ćpuny? — wyszeptała jej do ucha.
— Może początkujące, bo jakoś bardzo nie widać, żeby nimi byli — odpowiedziała ze zmrużonymi oczami. — Jak tam podejdę, to nawet Ci powiem, co brali.
Gdy Han skinęła głową, Ellie akurat wróciła z zaplecza z dwoma kocami; jednym mniejszym w kolorze czerwonym i nieco większym, czarnym. Stanęła przy stoliku chłopaków i na początku chwyciła ten większy, by okryć nim ramiona tych siedzących obok siebie.
— Mam nadzieję, że wystarczy. Jak nie, to coś jeszcze przyniosę — oznajmiła, rozwijając kawałek materiału.
Chłopak w wiatrówce i ten w koszuli skrzyżowali spojrzenia. Ten drugi rozchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale nim zdążył to zrobić dziewczyna zarzuciła koc jemu i jego przyjacielowi na ramiona. Tyle, że te przez nich dosłownie przeniknął i wylądował na kanapie przechodząc przez ich nogi.
Tym razem to wszystkie trzy dziewczyny osłupiały. Patrzyły na chłopaków dosłownie, jakby byli duchami. Ellie odskoczyła odrobinę, patrząc na nich ze zdziwieniem. Hannah wzdrygnęła się odrobinę, a Vee po prostu otworzyła oczy szerzej, zaraz je przecierając.
— Dziewczyny, wiecie. . . — zaczął chłopak w bejsbolówce, próbując znaleźć odpowiednie słowa, co w tamtym momencie niemalże graniczyło z cudem.
El wyciągnęła rękę w stronę siedzącego z brzegu chłopaka w koszuli. Chcąc dotknąć jego ramienia odniosła po prostu wrażenie, jakby go nie było. Jakby dotykała powietrza, a nie żywego człowieka. Gdy przesunęła dłonią w dół, ta po prostu przez niego przeniknęła. Może jedynie wtedy poczuła, jakby po skórze przechodziły jej małe iskierki rażące naprawdę delikatnie prądem.
Dziewczyny z tyłu spojrzały na siebie kompletnie skołowane. Ellie cofnęła rękę, a chłopak, którego próbowała dotknąć jedynie uśmiechnął się niezręcznie. Jego koledzy zareagowali dość podobnie, ten w bejsbolówce począł drapać się po karku i rozglądać się na boki, a ten w wiatrówce podparł się jednym łokciem o stół, a dłonią o czoło z zażenowania.
— Kurwa mać, co wy macie w tej herbatce? — spytała zdezorientowana Vee, odkładając napój na blat. — Dlatego takie pełne życia chodzicie, teraz wszystko nabiera sensu.
— Nic nie było w herbatce! — zawołała Ellie, odwracając się do dziewczyn. — Han, ty wiesz, nic nie było w herbatce.
— Ja jej nie robiłam, no a-ale. . . — Głos jej zadrżał.
— Nie, nie! Nic nie było w herbatce! — Do dyskusji włączył się chłopak w bejsbolówce. — Spokojnie. Ja jestem Caspian, albo Cas, jak kto woli. To Jaeden, ale mówimy Jae — wskazał na chłopaka w koszuli, który pomachał lekko bez życia dłonią — a to Batat, w sensie, Wyatt, ale nikt tak do niego nie mówi — wskazał na tego w wiatrówce.
— My, um. . . — Wspomógł go, jak się już dowiedziały, Jaeden — my po prostu jesteśmy duchami.
— Jesteście ćpunami — stwierdziła Hannah.
— Jesteście ćpunami, jak jasny chuj, a my też jesteśmy widocznie naćpane — skwitowała Vee, patrząc na Ellie. — Mam dzwonić po chłopaków?
— Nie! — krzyknął Wyatt podrywając się z miejsca, by bardziej się wyprostować. — Nie, nie!
— No dobra, może raz zapaliliśmy trawę wtedy w dziewięćdziesiątym siódmym, ale to nie czyni z nas ćpunów! — dołączył się Caspian. — Proszę, posłuchajcie tylko. . .
— W dziewięćdziesiątym siódmym? — Hannah uniosła brwi. — Ja pierdolę, co się dzieje?
Colins cofnęła się, by z powrotem stanąć przy dziewczynach. Nie wiedziała nawet co mówić, ani jak się zachowywać w tej sytuacji. To wszystko zdawało się co najmniej surrealistyczne. Przełknęła ślinę, nie spuszczając wzroku z chłopaków. Przez chwilę tak naprawdę wszyscy patrzyli tylko i wyłącznie na siebie w ciszy, którą przerywała jedynie przytłumiona muzyka z radia.
— Dobra, mówcie — powiedziała w końcu Vee. — Będę mogła się chwalić, jaką miałam zajebistą fazę.
— Tak — przytaknęła jej Ellie. — Może znajdzie się jakieś. . . Logiczne wytłumaczenie.
— Błagam, logika na tym etapie chyba nie istnieje. — Hannah pokręciła głową kompletnie zdezorientowana. — Muszę zrobić więcej herbaty — powiedziała wstając z miejsca i udając się za ladę.
— Zrób mi też, proszę — poprosiła Colins, siadając na blacie lekko drżąc.
Chłopacy spojrzeli po sobie też mimo wszystko dość nerwowo. W końcu raczej niecodziennie w ich życiu (a raczej życiu po życiu) zdarzało się, żeby ktokolwiek ich widział, prócz innych duchów. Poza tym przekonanie dziewczyn do tego, że istnieje w ogóle coś takiego jak duchy w ich mniemaniu graniczyło z cudem, no bo kto normalny by w to uwierzył? Choć może to odrobinę, jak z kosmitami; znalazłoby się parę, choć tak naprawdę może i parę tysięcy ludzi, którzy są niczym w skali świata będących za teorią ich istnienia, ale w większości raczej racjonalni ludzie nie podchodzili do tego z aprobatą.
Caspian odchrząknął, jakby przygotowywał się do powiedzenia czegoś ważnego przyciągając tym samym uwagę dziewczyn. Spojrzały na niego wyczekująco, lecz wtedy on odwrócił głowę w bok i wskazał dłonią na Jaedena. Chłopak rozchylił usta zdezorientowany, przeczesując nerwowo włosy.
— Dlaczego ja mam mówić?!
— No bo przecież Batat tego dobrze i sprawnie nie wytłumaczy — odpowiedział mu Henderson.
— To prawda. — Wspomniany chłopak pokiwał głową, drapiąc się dwoma palcami po szyi.
— No a ty? —zapytał brązowowłosy, patrząc na przyjaciela z wyrzutem.
— Daję Ci okazję do jakiegokolwiek kontaktu z dziewczynami, żebyś chociaż po śmierci się nacieszył — powiedział spokojnie.
Nagle Wyatt spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami, zaraz zabierając głos.
— Jeśli myślimy w takich kategoriach, to mi też się coś należy! Dlaczego jestem zawsze przez ciebie pomijany?!
— Bo tylko pogarszasz sytuację! Akurat teraz tego potrzebujemy najmniej!
— Ej, ale chłopaki, uspokójcie się może. . . — odezwał się Jaeden.
— Ale widzisz, co on odwala! — zagrzmiał Wyatt.
— Co ja odwalam?! Ratuję sytuację! — odgryzł się mu Caspian, który również teraz zdawał się być zawładnięty przez nerwy.
— Zamknąć mordy! — krzyknęła Ellie, patrząc na nich ze zniecierpliwieniem.
Chłopcy wzdrygnęli się, a dziewczyny pozostawały niewzruszone. Veronica tylko pociągnęła kolejnego łyka ze swojej herbaty, a Hannah zaczęła zalewać filiżanki należące do niej i Colins wrzątkiem.
— Ty w koszuli, mów — poleciła El, wskazując skinięciem głowy na wspomnianego przez siebie chłopaka. — Najmniej narwany się zdajesz.
Caspian spojrzał na swojego przyjaciela uśmiechając się głupawo. Uniósł kciuki w górę, na co chłopak w kręconych włosach wywrócił oczami.
— Ja bym jej posłuchała, serio — powiedziała Vee.
— Cóż, um. . . — zaczął odrobinę zawstydzony Jaeden. — Widzicie. . . Ja, Cas i Batat byliśmy przyjaciółmi, a potem zginęliśmy w dziewięćdziesiątym siódmym i no. . . Teraz jesteśmy duchami, tak od dwudziestu trzech lat. — Zaczął bawić się palcami. — I po prostu ludzie raczej nas nie widzą, chyba, że sami tak wybierzemy. Mamy do tego okazję raz do roku, bo jesteśmy duchami Bożego Narodzenia. . .
— Cholera, to Dickens miał jakąś rację? — Hannah z podniesionymi brwiami podała filiżankę z gorącą herbatą swojej przyjaciółce.
— Można tak powiedzieć. — Pokiwał głową. — I tak naprawdę to wszystko. . . No chyba, że jeszcze to, że poza tą jedną osobą wybraną przez nas co roku nikt nas nie widzi, jesteście pierwsze. A was nie wybieraliśmy, bo zawsze wybieramy kogoś w wigilijną noc, a do świąt chyba jeszcze trochę. . .
— Trzy tygodnie — powiedział Wyatt, patrząc na kalendarz zawieszony na ścianie za ladą.
Na chwilę zapanowała cisza. Dziewczyny patrzyły to na nich, to w podłogę. Wszystko, co mówili zdawało się kompletnie irracjonalne i nie do uwierzenia dla takich realistek, jak one. Przez całe siedemnaście lat swojego życia były w końcu święcie przekonane, że duchy z opowieści wigilijnej to tylko wytwór dziewiętnastowiecznej, brytyjskiej literatury. A nagle, kompletnie niespodziewanie w Ruby's zjawia się trójka chłopaków, którzy mówią, że tak właściwie, to oni są duchami Bożego Narodzenia.
— Nie chcieliśmy was wystraszyć, czy coś. . . — odezwał się w końcu Wyatt. — Nie wiedzieliśmy, że będziecie mogły nas zobaczyć.
— My nie czujemy za bardzo zimna, ale jakoś tak nudno na dworze, a tu w Ruby's zawsze było miło w okresie świątecznym — dodał Caspian. — Przychodziliśmy tu często.
— Czyli jesteście z Seattle? — spytała Han.
— Aha. — Jaeden skinął głową. — I chodziliśmy do Seattle High, teraz to chyba. . .
— Washington — dokończyła za niego Vee — czyli tam, gdzie my. Teraz to ma sens. — Wskazała skinięciem głowy na bluzę Caspiana w barwach ich liceum.
Wszyscy spojrzeli w jego kierunku, a on sam chwycił za materiał ubrania i skinął głową z uśmiechem.
— Graliśmy z chłopakami w kosza, jak przejrzycie albumy absolwentów z rocznika dziewięć sześć-dziewięć siedem i dziewięć siedem-dziewięć osiem, to nawet nas tam znajdziecie — odparł.
— Przynajmniej zanim zdechliśmy załapaliśmy się na zdjęcia absolwentów — skomentował Wyatt, szturchając ramieniem przyjaciela siedzącego obok.
Zielonooki roześmiał się promiennie, na Wyatt zareagował tak samo. Caspian pokręcił głową unosząc kąciki ust i przeczesując swoje włosy. Cała ich trójka zdawała się naprawdę szczęśliwa, jak na chłopków nieżyjących już od dwudziestu trzech lat, o ile można tak było powiedzieć. Przynajmniej to przeszło przez myśl trzech blondynek, które patrząc na nich same poczuły swego rodzaju ciepło na sercu.
— Moje życie było choć odrobinę kompletne, jak cztery lata pod rząd mogłem oglądać Cię przewracającego się o statyw — zaśmiał się Jaeden.
— Widziałem to trzy razy, ale to był najlepszy widok mojego życia — dodał Caspian, zaraz potem spoglądając w stronę dziewczyn. — Wiecie, ja jestem rok starszy, więc nie miałem okazji widzieć upadku z dwunastej klasy, ale podobno był spektakularny.
— Och, zajebiście spektakularny — powiedział zielonooki przez śmiech.
— Czy wy kiedykolwiek przestaniecie się ze mnie śmiać?! — oburzył się Wyatt. — Głupi jesteście, nie powinienem się z wami przyjaźnić.
— Ale o co Ci chodzi? — spytał ciemnooki z głupawym uśmiechem chowając dłonie do kieszeni bluzy. — Przecież Ci powtarzaliśmy, że będziemy Cię męczyć do śmierci i jeszcze dłużej.
Bezsilny już chłopak w akompaniamencie śmiechów swoich przyjaciół jedynie przewrócił oczami i pokręcił głową. Skrzyżował ramiona i odwrócił głowę w drugą stronę, krótko potem odzywając się.
— Nie rozmawiamy.
— Ile mu dajesz? Pięć minut? — Jaeden obdarzył starszego chłopaka spojrzeniem.
— Nie no, może z dwie czy trzy — odpowiedział, mrużąc oczy i kiwając głową.
Dziewczyny słuchając tak chłopaków same w pewnym momencie zaczęły się śmiać razem z nimi, co tamci dopiero zauważyli. Caspian spojrzał na Jaedena i poruszył brwiami, na co ten tylko pokręcił głową z niedowierzeniem i spuścił wzrok na swoje buty odrobinę rumieniąc się na policzkach. Wyatt widząc ich reakcję obrzucił ich krótkim spojrzeniem, ale gdy tylko miało się ono skrzyżować z tym należącym do Caspiana z powrotem odwrócił się.
Mieli w sobie po prostu coś, przez co strasznie miło się na nich patrzyło. Ciężko było powiedzieć, co takiego, ale chyba po prostu to przepełniające ich szczęście. Dziewczyny były w ich wieku, ale przez
wiele czynników związanych głównie ze szkołą czuły się, kolokwialnie mówiąc, martwe bardziej niż oni jako duchy. Przez to czuły się odrobinę dziwnie, już nawet pomijając fakt, że rozmawiały przecież z nieżywymi, co w ich opinii jeszcze jakieś dwadzieścia minut temu byłoby co najmniej absurdalne.
— Cóż. . . Chyba będzie lepiej, jak już pójdziemy — powiedział Jae, patrząc na dwójkę pozostałych chłopaków. — Zrobiliśmy tylko niepotrzebne zamieszanie, naprawdę przepraszamy. . .
— No, dokładnie. Głupio wyszło — westchnął Caspian. — Mam nadzieję, że nie macie nam za bardzo za złe, takie sytuacje się po prostu nie zdarzają. — Wstał z miejsca. — Dalej, chłopaki.
Jaeden także podniósł się z miejsca, a Wyatt przez chwilę patrzył na niego z otworzonymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć. Finalnie tylko podniósł się z miejsca z odrobinę ponurą miną poprawiając swoją wiatrówkę i patrząc na dziewczyny.
— Wesołych Świąt — wydusił w końcu, uśmiechając się niezręcznie.
Chłopacy spojrzeli na niego i jednocześnie pokręcili głowami. Dziewczyny natomiast spojrzały na siebie, porozumiewając się dosłownie bez słów na temat chłopaków.
— Nie no, już zostańcie. . . — powiedziała Han. — No bo co będziecie robić?
— No — przytaknęła jej Vee, biorąc łyka herbaty. — My też siedzimy tu same, jakieś pół godziny z duchami nas chyba nie zbawi.
Cała trójka płci przeciwnej spojrzała po sobie. Tym razem ich spojrzenia były szczęśliwe, wręcz można by powiedzieć, że iskrzyły. Mimo, że już dawno nie żyli dosłownie mogli poczuć, jak ich serca biją z podekscytowania. Nie pamiętali, kiedy rozmawiali ostatnio z kimś w swoim wieku, kto także nie był duchem. Duchy były nudne, w kółko tylko gadały, jak im źle. No faktycznie, życie żadnego z nich nie było zbyt pasjonujące, ale ile można słuchać o tym i się dobijać? O wiele lepiej bawili się w swoim towarzystwie, obserwując żywych. Co prawda byli trochę dziwni, ale za razem intrygujący. Byli intrygujący do tego stopnia, że od dobrych kilkunastu lat marzyli o porozmawianiu z nimi, ale było to raczej średnio możliwe. Nawet gdy co roku mieli "zająć" się kimś w noc Bożego Narodzenia i pokazać mu przeszłe, teraźniejsze i przyszłe święta, to nie mieli okazji by spytać chociażby o to, co tak fascynuje ludzi w tych telefonach, które z chwilą ich śmierci służyły jedynie do dzwonienia i mało kto w ich wieku je miał.
— Okej — odparł Caspian, kiwając głową wyszczerzony. — Okej. . .
— To bardzo miło z waszej strony, naprawdę — powiedział Jae, patrząc na dziewczyny odrobinę nieśmiało, jednak z niewyobrażalną wdzięcznością, jakby co najmniej zgodziły się pożyczyć mu dużą sumę pieniędzy.
Wszystkie uśmiechnęły się do niego ciepło. Wyatt rozejrzał się odrobinę niepewnie, chwilę potem zabierając głos.
— A trzecia blondynka nie ma nic przeciwko? — spytał, wskazując na Ellie i patrząc najpierw na nią, a potem na swoich przyjaciół.
— Nie, skądże — odpowiedziała, kręcąc głową. — Skoro już względnie wierzymy, że istniejecie, to jesteście mile widziani.
— Trzecia blondynka ma na imię Ellie — odparła Vee, z dumą spoglądając na przyjaciółkę i opierając głowę na jej kolanach. — Albo Elunia, ale to dla nas. A hotuwa obok to Han, nie ma faceta ani baby. I ja jestem Vee, no hej.
*
Trzy dziewczyny śnieżne wtorkowe popołudnie spędzały w pomieszczeniu redakcyjnym gazetki szkolnej "Blue & White". Była to już chyba tradycja, że co drugi wtorek spędzały właśnie tam, bowiem Ellie była jej redaktorką, a Hannah fotografem. Gazetka wychodziła co drugą środę, więc we wtorki dziewczyny przegrywały napisany przez Colins materiał z wklejonymi już zdjęciami wykonanymi przez Smith. Jeszcze raz wszystko przeglądały, dokonywały ewentualnej korekty i przesyłały na maila pani dyrektor, która oczywiście musiała zatwierdzić egzemplarz przed jego masowym drukiem. Ten zwykle następował zaraz po wydaniu zgody przez dyrektorkę, jeszcze tego samego dnia, a czasem w środę przed lekcjami. Oczywiście we wszystkim dziewczynom towarzyszyła Vee, bo gdzie indziej mogła być, jak nie ze swoimi przyjaciółkami?
Aktualnie Ellie siedziała przed swoim szkolnym laptopem, czekając właśnie na odpowiedź od pani Shay, której wysłała egzemplarz dosłownie pięć minut wcześniej. Hannah siedziała na krześle obok niej z jabłkowym lizakiem w kształcie serca w buzi i jedną nogą wyprostowaną, opartą o udo Colins wpatrując się w śnieg sypiący za oknem. Vee natomiast kucała przy regaliku znajdującym się obok drzwi. To tam umiejscowione były wszystkie albumy absolwentów z poprzednich lat, gdyż nie było ich za bardzo gdzie indziej schować.
— Dobra, chyba je mam — odezwała się blondynka, wyciągając dwa odrobinę skurzone roczniki, które znajdowały się obok siebie.
— Dziewięć sześć - dziewięć siedem i dziewięć siedem - dziewięć osiem? — spytała dla pewności Han, wyciągając na chwilę lizaka z buzi.
— Aha — przytaknęła jej, podnosząc się i zmierzając w ich stronę.
Przy biurku stały tylko dwa krzesła, więc nawet za bardzo się nie zastanawiając Hudson zajęła miejsce na kolanach Han. Dziewczyna objęła ją jedną ręką w pasie i zajrzała jej przez ramię, patrząc na dość kiczowato wykonaną okładkę niebieskiego rocznika zatytułowanego u góry "Absolwenci '97". Vee umiejscowiła go na kolanach Ellie, a sama otworzyła od razu ten drugi, który wydany został rok później.
— Szukaj typiarza w bejsbolówce, ja i Han poszukamy Batata i Jae.
— Miejmy tylko nadzieję, że w jego roczniku nie było za wiele Caspianów — powiedziała El, otwierając otrzymany album.
Dziewczyny zaczęły wertować uważnie przez roczniki, skrupulatnie wyszukując wzrokiem chłopaków, których miały przyjemność poznać w ostatni piątek. Oczywiście nikomu nie powiedziały o swoim doświadczeniu, bo dosłownie każdy uznałby je chyba za niepoważne i nawet nie śmiałby uwierzyć. Poza tym od tego czasu nie widziały chłopaków ani razu, więc gdzieś z tyłu głowy były wciąż skłonne uwierzyć, że byli oni jedynie wytworem ich wyobraźni.
Same średnio mogły wciąż w to wszystko uwierzyć. Pojawił się między nimi pomysł, że po prostu nastolatkowie ukazali się im w wyniku zmęczenia. Próbowały o tym nie myśleć i zająć się czymkolwiek innym, jednakże w końcu ciekawość dała za wygraną i przy najbliższej okazji zdecydowały się poszukać choć części odpowiedzi na pytania, które zrodziły się w ich głowie. Zdecydowały po prostu zacząć od tego, o czym oni sami im mówili, czyli od sprawdzenia roczników.
— Mam go — powiedziała Ellie, jeszcze przez chwilę w celu upewnienia się patrząc na zdjęcie chłopaka w czarnej koszulce i turkusowej marynarce. — Caspian Henderson. . . — przeczytała, unosząc album w górę i pokazując go przyjaciółkom.
Obie spojrzały na fotografię. Caspian był delikatnie uśmiechnięty, a z jego fryzury na bok czoła opadał jeden niesforny, kręcony kosmyk. Dodawało mu to mimo wszystko uroku i to niebywałego (jakby już nie był wystarczająco przystojny).
Han po kilku sekundach zmrużyła odrobinę powieki i pokiwała głową.
— Fajny nawet — skomentowała, wracając do przeglądania nowszego albumu.
Veronica i Ellie parsknęły śmiechem. Hannah także zaśmiała się krótko, mimo to nie odrywając się od swojego zajęcia.
— No tak, ty to zawsze masz wiele do powiedzenia — powiedziała Ellie, szukając jakiś dalszych zdjęć, na których mógłby znajdować się Cas.
— No a co tu wiele mówić? — Han pokręciła głową, gryząc już resztkę lizaka, która pozostała na patyku.
Oczywiście Smith nie była ślepa i już wtedy w piątek zauważyła, jak przystojny jest Caspian. Dodatkowo miło im się rozmawiało, ale przecież nie był to jakiś koniec świata, żeby nie wiadomo jak się nim ekscytować. Może od dawna nie spotkała chłopaka, który jednocześnie wyglądał dobrze i zdawał się mieć po kolei w głowie, ale przecież to nic takiego. Poza tym był martwy.
— Ja nic nie chcę sugerować, ale patrząc na takiego chłopaka można by powiedzieć wiele rzeczy — stwierdziła Hudson.
— A jeszcze więcej pomyśleć — dodała Ellie, przewracając kolejną stronę.
Smith i Hudson wybuchły śmiechem, w czym zawtórowała im oczywiście Colins.
— Ty to najwięcej pewnie byś pomyślała o tym skinny gościu — powiedziała Vee, szczerząc się do kuzynki.
Hannah poruszyła brwiami, patrząc na siedemnastolatkę. Ta tylko wywróciła oczami i zmarszczyła nos śmiejąc się. Jej przyjaciółki spojrzały na siebie z uśmiechem, po czym przewróciły kolejną stronę albumu. Smith od razu wskazała na zdjęcie wspomnianego dosłownie przed chwilą chłopaka w czarnym golfie i czarnej marynarce.
— Mam go, Jaeden Martell. — Pokazała przyjaciółce naprzeciwko jego zdjęcie.
Dziewczyna patrząc na nie od razu uśmiechnęła się szeroko, ukazując swoje ciemnoczerwone gumki od aparatu ortodontycznego na zębach. Hannah i Vee znały ten uśmiech, może nie pojawiał się on za często na twarzy ich przyjaciółki, ale kiedy tak było bez problemu mogły wyczytać, co oznacza.
— Słodzinka — podsumowała Ellie, odgarniając włosy z lewej strony za ucho i patrząc jeszcze przez chwilę na zdjęcie.
— Jak ty, jesteście matching. — Vee wyszczerzyła się, również patrząc na zdjęcie.
— Zgadzam się — przytaknęła jej Han.
— Dobra, dobra. — Ellie pokręciła głową. — Szukajcie tego trzeciego.
Vee zaśmiała się pod nosem i po przerzuceniu zaledwie dwóch kartek ukazała się jej fotografia trzeciego chłopaka, Wyatta. Miał na sobie podobnie jak jego przyjaciel golf, jednak w wiśniowym kolorze w połączeniu z ciemnoszarą marynarką. Dodatkowo miał na sobie okrągłe okulary, których nie widziała u niego w piątek.
Dziewczyna otworzyła oczy nieco szerzej wpatrując się w zdjęcie. Hannah widząc jej reakcję zaśmiała się, zaraz zabierając głos.
— Tylko spokojnie, Vee. Tutaj nie ma czerwonych ledów do włączenia — powiedziała, odkładając na biurko biały patyczek od lizaka.
— Ani kadzidełek — dodała El.
— Och zamknijcie się, nikt mi nie wmówi, że on nie wygląda dobrze. — Vee odłożyła na biurko album nie zamykając go.
— No bardzo ładny chłop z niego, trzeba przyznać. — Ellie jeszcze raz rzuciła okiem na zdjęcie chłopaka.
— Oni we trójkę w ogóle wyglądają lepiej niż wszyscy chłopcy z naszej szkoły razem wzięci — rzuciła Han.
Dziewczyny zgodnie przytaknęły jej, patrząc na oba z roczników. Chłopcy owszem, delikatnie mówiąc zdecydowanie do brzydkich nie należeli. Dodatkowo żadna z dziewczyn od dłuższego czasu nie była w żadnym związku, więc patrząc tak na ich trójkę pewne ich zmysły się wyostrzały. Jednak wciąż nie zapominajmy, że byli martwi.
— Jak sądzicie, jak zginęli? — spytała nagle Han, patrząc na obie z dziewczyn.
— Nie mam zielonego pojęcia — odpowiedziała El, poprawiając się na krześle tak, żeby usiąść na wprost monitora. — Google, dopomóż.
— Mam tylko nadzieję, że to nie było nic szczególnie bolesnego. . . — powiedziała cicho Vee, tak, że jej głos był prawie zagłuszony przez stukanie palców Colins w klawiaturę. — Szkoda by było.
— Ale czego? — usłyszały nagle za sobą.
Odwróciły się i zobaczyły na niewielkiej kanapie pod ścianą trójkę chłopaków, których ostatnio widziały w piątek. Ellie błyskawicznie zamknęła okno wyszukiwarki, w której zdążyło się już pokazać kilkanaście wyników związanych z wpisaniem nazwisk nastolatków.
Caspian z uśmiechem na ustach siedział po lewej stronie z łokciem opartym o podłokietnik kanapy. Obok niego, po środku zajmował miejsce Jaeden siedzący wygodnie oparty z nogami w lekkim rozkroku, a z kolei z lewej strony Wyatt ze skrzyżowanymi ramionami i również lekko rozstawionymi nogami.
— Gdyby dyrektorka nie zatwierdziła naszej gazetki — odezwała się pospiesznie Colins.
— No, właśnie czekamy na jej odpowiedź, żeby móc to wydrukować i iść do domu — westchnęła Hannah.
— To macie gazetkę?! — zapytał zdumiony Caspian, podrywając się z miejsca. — Chcę zobaczyć. Pokażcie mi to na tym składanym komputerze. W sensie, laptopie. — Przeszedł bez problemu przez stolik kawowy przed kanapą tak, że znalazł się między dziewczynami.
Jego przyjaciele spojrzeli po sobie zaciekawieni i po chwili też podnieśli się, by ukucnąć przy biurku Ellie. Dziewczyny spojrzały na nich odrobinę zdziwione, ale nie chcąc na razie psuć atmosfery Ellie po prostu odpaliła plik w Wordzie z najnowszym "Blue & White" i przewinęła na pierwszą stronę tak, by chłopcy mogli choć prześledzić wzrokiem to, co było napisane.
— Zajmujecie się wszystkim we trzy? — spytał Jae patrząc z zaciekawieniem na El.
— Nie do końca — odparła Han. — Ellie pisze, ja robię zdjęcia, a Vee. . .
— Ja robię za wsparcie — dokończyła za nią wspomniana dziewczyna, poprawiając swoje włosy.
— Czyli Vee jest naszym Batatem. — Caspian pokiwał głową. — Rozumiem.
— Nie wiem, czy bardziej w tym momencie chciałeś urazić Vee, czy mnie — powiedział Wyatt, patrząc z lekkim oburzeniem w oczach na Hendersona.
Jaeden zaśmiał się, opierając głowę na biurku. El spojrzała na niego rozczulona, unosząc odrobinę kąciki ust.
— No trochę obelga, nawet ja tak myślę — odezwał się, nadal się śmiejąc.
— Bez obaw, przyzwyczaiłam się — wymamrotała Vee. — Przy nich to się człowiek uodparnia. To normalne przy takich represjach.
— Nad Tobą też się najbardziej znęcają? — Wyatt zwrócił głowę w stronę dziewczyny.
Gdy ta pokiwała głową, po chwili wystawiła w jego kierunku swoją drobną piąstkę, by przybić żółwika. Chłopak jak mogłoby się zdawać na chwilę zapomniał o tym, że przecież jest duchem i przybił swoją pięścią delikatnie w ta jej, zaraz przez nią przenikając. Oleff zaczerwienił się odrobinę na policzkach z zawstydzenia, na co Hudson zareagowała po prostu cichym śmiechem.
— Wy to lubicie — stwierdziła Ellie.
— Zawsze lubią, tylko się nie przyznają — odpowiedział jej Caspian, dopiero teraz zwracając uwagę na albumy na biurku, które wciąż pozostawały otwarte.
Wyatt wywrócił oczami i pokręcił głową. Też jednak spojrzał tam, gdzie jego przyjaciel, czyli ściślej mówiąc na swoje zdjęcie i zmarszczył odrobinę brwi.
— O Boże, Batat w okularach — skomentował Cas, szczerząc się.
— No właśnie, gdzie one są? — zapytała Vee.
— Zgubił je, chyba nawet w tym pomieszczeniu — odpowiedział jej Jae.
— Och no i dobrze, idiotyczne były. . . — powiedział Wyatt.
Wszystkie z dziewczyn spojrzały po sobie marszcząc brwi. Oleff odrobinę zdezorientowany ich reakcją zwrócił spojrzenie najpierw w stronę Caspiana, a potem Jaedena. Ci tylko pokręcili glowami z niedowierzeniem. Ellie odsunęła się na krześle odrobinę od biurka otwierając jedną z szuflad.
— Jak robili tu jakiś większy remont parę lat temu, to znaleźli tu jakieś okulary. . . — powiedziała dziewczyna, grzebiąc w szufladzie. — Włożyli je tutaj, nie mam pojęcia, dlaczego.
— Widzisz? Wszyscy by znaleźli twoje okulary, tylko nie ty — powiedział Jae, patrząc na ciemnookiego.
— Och, zamknij się, sam ich ze mną szukałeś pół dnia i też ich nie mogłeś znaleźć — odgryzł mu się. — Teraz nie powinienem z Tobą rozmawiać.
— Sądzę, że Ci pasowały — wtrąciła Hudson, patrząc na chłopaka.
Gdyby teraz tylko Oleff miał okulary na nosie (co za życia i tak zdarzało mu się stosunkowo rzadko), to poprawiłby je jednym palcem mrugając kilka razy i uśmiechając się z jakby lekkim oszołomieniem. Pominął więc jedynie tą pierwszą czynność, co i tak nie umknęło uwadze Martella i Hendersona. Spojrzeli na siebie oboje w znaczący sposób, a ten starszy pokiwał tylko delikatnie głową.
— Obyście umieli chwytać przedmioty — powiedziała El, w końcu kładąc na biurku przetarte wcześniej przez siebie okulary.
— Błagam, po tylu latach już to wypracowaliśmy. — Wyatt przewrócił oczami, chwytając za okulary, które od razu przeleciały mu pomiędzy palcami.
Cała reszta wybuchła śmiechem. On sam przez moment próbował zachować poważny wyraz twarzy, ale po chwili także zaśmiał się cicho i ponownie chwycił za przedmiot, tym razem o wiele delikatniej. Uniósł okulary i w końcu założył je, oddychając z ulgą, że tym razem się udało.
— Jest w ogóle jakaś różnica, jak jesteś już martwy? — zapytała Hannah patrząc na niego z zaciekawieniem.
— Nie, nie za bardzo — odparł, przeczesując palcami swoje włosy.
— Ale przynajmniej dodają Ci inteligencji tak wizualnie. — Caspian wyszczerzył się i poklepał przyjaciela po ramieniu. Jak się okazywało, duchy nie przenikały przez siebie nawzajem, jedynie przez ludzi.
Ten prawie przewrócił się do tyłu, ale uśmiechnął się.
— Ładnie Ci — skomplementowała go Vee, przyglądając się jego twarzy. — Ale tak właściwie, to jak je zgubiłeś.
— O Boże, to jest prześwietna historia — zaśmiał się Jaeden, za co Oleff zgromił go wzrokiem. — No pochwal się, będzie zabawnie.
— Chcę usłyszeć! — powiedziała podekscytowana Ellie poprawiając się na krześle.
Martell spojrzał na nią i uniósł kąciki ust. Przez pierwsze parę sekund nie zauważała tego, ale gdy w końcu skrzyżowali spojrzenia oddała jego uśmiech, czerwieniąc się odrobinę na policzkach. Chłopak zareagował identycznie, momentalnie wbijając wzrok w podłogę.
— Ja też, to musi być dobre — odezwała się Han, spoglądając na Wyatta. — Ty powiesz, czy mam poprosić kogoś innego?
— Tutaj tym kimś innym będę ja, ja jestem najlepszy w opowiadaniu historii — oświadczył Cas, patrząc z dumą na Han.
— Czyżby? — zapytała unosząc brwi. — No to sprawdźmy.
Hudson i Colins od razu spojrzały w swoją stronę. Ta pierwsza uśmiechnęła się cwanie, a druga poruszyła brwiami.
— Wyczuwasz to napięcie, co ja? — powiedziała półszeptem Vee.
— Aha — przytaknęła jej Colins. — Jeszcze zaraz zaczną się rozbierać.
— Gdyby tylko mogli, to pewnie by tak było — stwierdził Jae, dołączając się do dziewczyn.
— No bez przesady, nie jestem taki łatwy jak Batat — powiedział Caspian.
— Dlaczego mieszasz mnie w swoje durne życie?! — zapytał zgromiony Oleff, podnosząc się z podłogi i idąc w stronę kanapy. — Nie będę Cię już słuchał.
Nastolatkowie zaśmiali się, a on usadowił się naburmuszony na poprzednim miejscu. Vee wywróciła oczami z uśmiechem i wstała z kolan Hannah, by również udać się w stronę kanapy. Chłopak, gdy tylko zauważył, że ta się do niego zbliża uniósł wzrok i spojrzał na jej twarz.
— Trochę mi Ciebie szkoda, już usiądę obok — powiedziała, zajmując miejsce obok niego.
Ten jedynie uśmiechnął się blado i podrapał po karku. Caspian znowu wyszczerzył się, patrząc na niego i zwrócił głowę ku Han, by zacząć opowiadać jej historię zgubienia się okularów Wyatta. Uprzedziła go jednak Vee, która rozsiadając się na kanapie zabrała głos.
— Hej, jak wy w ogóle-
— Zacznijmy od historii z okularami, potem może wyjaśnię. . . — powiedział Henderson. — No dobra, a więc zaczęło się od tego jednego meczu koszykówki. . .
**
Minęło około dwóch tygodni, a trójka chłopców z zaświatów nie odstępowała niemalże dziewczyn na krok. Dobrze spędzało im się razem czas, z racji bycia w podobnym wieku i tego, że dziewczyny były dokładnie tymi osobami, których Jaeden, Caspian i Wyatt znużeni swoim życiem po śmierci potrzebowali. Żartowali i rozmawiali tak, jakby znali się co najmniej dwa lata, a nie lekko ponad dwa tygodnie. Co prawda mogli to robić tylko, gdy byli sam na sam, bo nikt inny nie mógł ich zobaczyć, ale nie stanowiło to aż takiej przeszkody. Czasami, gdy nie mieli co robić siedzieli nawet z dziewczynami z tyłu ich klas i siłą umysłu zrzucali jakieś mapy czy plakaty by je rozbawić. Cóż, śmiało można było powiedzieć, że działało.
Po poznaniu ich dziewczyny zaczęły prawie codziennie po lekcjach chodzić do domu Vee, by tam odrabiać lekcje w ich towarzystwie. Dom państwa Hudson zwykle stał pusty, a więc nie było opcji, żeby ktoś zwrócił uwagę, że siedemnastolatki rozmawiają z kimś innym prócz siebie. Poza tym zawsze można było puścić dodatkowo muzykę na cały regulator, by się zabezpieczyć.
Tak było i tej środy, kiedy to śnieg prószył za oknem, a szóstka nastolatków siedziała w przestrzennym pokoju Vee z odpalonymi świeczkami zapachowymi o zapachu pierników i włączoną z głośnika połączonego z telefonem Han świąteczną playlistą. Tak naprawdę nie była ona typowo świąteczna, były na niej piosenki właśnie w tym klimacie, jak i jakieś zwykłe starsze czy nowsze przeboje, które trzem blondynkom kojarzyły się po prostu z obecną porą roku.
Ellie siedziała przy biurku odrabiając zadanie z algebry, a siedzący na parapecie nieopodal Jaeden przyglądał się jej i próbował zrozumieć cokolwiek z tego, co pisała, w międzyczasie szkicując coś ołówkiem na kartce. Co jakiś czas siłą swojego umysłu rozdmuchiwał jej włosy na boki, gdy zdawała się robić zbyt poważna, czym wywoływał u niej cichy śmiech. Caspian zajmował miejsce na boku fotela, w którym siedziała Han z podręcznikiem od biologii w dłoniach czytając ostatnie tematy. Co jakiś czas komentował, jakie to farmazony i jak bardzo nie lubił tego przedmiotu za życia, a także przerzucał jej kartki, gdy zbyt długo nie zwracała na niego uwagi. Wyatt natomiast siedział na łóżku Vee, która znudzona czekała jedynie, aż jej przyjaciółki skończą naukę. Nie była typem osoby, która się uczyła, bo najzwyczajniej nie chciała tracić na to czasu o ile nie było to jakoś szczególnie ważne. Poza tym słuchanie Wyatta i jego historii o eksperymentach chemicznych, jakie wykonywał przed śmiercią zdawało się zdecydowanie ciekawsze. Na przykład kiedyś wyprodukował jakiś żółty proszek, który zabił mewę na chodniku po spożyciu go.
Ellie ostatni raz rzuciła okiem na rozwiązane zadanie i zamknęła zeszyt, by schować go z powrotem do plecaka. Podekscytowany Jae od razu wyprostował się i zabrał głos, patrząc na dziewczynę.
— Już skończyłaś?
— W końcu — zaśmiała się, widząc jak szczęśliwy jest zielonooki tym faktem, co swoją drogą niesamowicie grzało jej serce.
— W końcu! — zawołał, zamykając jej złoty piórnik bez dotykania go i wrzucając go do popielatego plecaka.
Uśmiechnęła się do niego ciepło, podnosząc się, by spojrzeć na jego rysunek. Ten szybko jednak przycisnął go do siebie, tak by nie mogła go zobaczyć i zaczerwienił się na policzkach.
— Nie skończyłem, potem ci pokażę. . . — powiedział cicho.
— No dobra, słońce. — Wywróciła oczami ze śmiechem. — Przypomnę Ci.
Caspian spojrzał na tą dwójkę, a potem na Han i jęknął z niezadowolenia.
— No już, odłóż to, to nie ma sensu — powiedział, biorąc od niej książkę. — To najgłupszy przedmiot na świecie.
— Caspian, mam jutro kartkówkę. — Zabrała od niego podręcznik. — Chcąc nie chcąc wypada coś tam napisać, nie uważasz? — Spojrzała na niego.
— Ja rysowałem prukwie od biologii kwiatki na kartkówkach, to wyszedłem z dwójką. Wszystko da się obejść.
— To prawda — przytaknęła mu Vee. — Jebnij jej już jakąś wiązankę ładną, może przy okazji umrze.
Wszyscy zaśmiali się. Vee od razu skierowała spojrzenie na Oleffa, który z iskierkami w oczach również na nią spojrzał. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego delikatnie, na co on od razu odwrócił wzrok z zawstydzenia. Po chwili zabrał glos, by jednak ta tego nie zauważyła
— Może Jae Ci to wytłumaczy? — zaproponował. — On umiał biologię jak mało kto. — Skierował wzrok na Martella.
— Bez przesady, jakoś mi to szło po prostu. . . — odparł brązowowłosy. — Ale mogę spróbować, jak mi pokażesz, co tam masz.
— Nie pierdol, wybierałeś się na medycynę przecież — powiedział Caspian patrząc na niego.
— Na serio? — spytała Ellie, patrząc na niego z zaciekawieniem. — Ambitny jesteś.
— Trochę byłem. . . — odpowiedział jej, drapiąc się po karku.
— Ja Cię podziwiam, bo nie mogłabym się tak tego uczyć przez jeszcze ileś lat — westchnęła Han.
— Ja tam nie miałabym chęci, więc też bardzo szanuję — powiedziała Vee, podnosząc się na łokciach i kiwając głową z uznaniem.
Wyatt wyprostował się i odchrząknął, patrząc na dziewczynę.
— Też chciałem iść kiedyś na medycynę, ale pewnie by mi nie poszło. . . Ale umiem chemię.
— No wiem, gadamy o tym od godziny — zaśmiała się Hudson, patrząc na niego z rozpromienionym spojrzeniem.
— Och. . . No tak — przytaknął zażenowany sobą i spuścił wzrok na swoje skarpetki.
W pomieszczeniu po raz kolejny rozległy się salwy śmiechu. Nawet Wyatt się roześmiał, choć był to raczej typ tego niezręcznego śmiechu. Nie umknęło to jednak uwadze Vee, która na chwilę zapomniała, że ten jest duchem i trąciła go stopą, która jednak przez niego przeniknęła. Gdy zauważył to, tym roześmiał się naprawdę szczerze, grzejąc odrobinę jej wnętrze.
— Tak właściwie — Han rozsiadła się na fotelu i położyła otwarty podręcznik na swojej głowie jakby licząc, że tym sposobem wiedza sama do niej napłynie — to jak wam się umarło?
Chłopacy momentalnie przestali się śmiać i spojrzeli po sobie. Po tym Wyatt znowu spuścił wzrok na podłogę, a Jaeden odrobinę posmutniał i spojrzał na narastającą ilość śniegu na ulicy za oknem. Caspian natomiast westchnął i wsunął dłonie do kieszeni bejsbolówki, przygryzając odrobinę nerwowo wargę.
— Aż tak źle? — zapytała troskliwie Ellie, patrząc po kolei na każdego z nich.
— Nie musicie nam mówić. . . — dodała Vee, wyczuwając jak momentalnie zmieniła się atmosfera.
— No, ja tylko tak z ciekawości. . . — powiedziała Smith, zabierając z głowy podręcznik i zamykając go. — Jeśli nie chcecie, to przecież okej.
— Nie no, chyba. . . Chyba możemy wam powiedzieć, przecież to było już dawno — stwierdził Caspian, patrząc na Jaedena i Wyatta jakby szukając u nich potwierdzenia.
Oboje skinęli głowami. Henderson wziął głęboki wdech i przeczesał swoje włosy po chwili zabierając głos.
— Cóż, to był jakoś sam początek grudnia. . . W moim akademiku była impreza, więc chciałem zabrać na nią chłopaków. Wiecie, żeby wiedzieli, jak to wygląda zanim rzeczywiście pójdą na studia — zaśmiał się. — No więc przyjechaliśmy, zaparkowaliśmy i zapaliłem papierosa. Trochę krzywo stanąłem, więc Jae przestawił auto trochę do przodu. Tylko. . . Nie zauważyłem, że mój samochód ma wyciek benzyny, a że miałem taki nawyk wyrzucania niedopałków byle gdzie, to. . .
— Cholera jasna. . . — wymamrotała pod nosem Vee, patrząc na chłopaka.
— Czyli. . . Czyli wybuchło, tak? — spytała po cichu Han.
— No mniej więcej — przytaknął jej Cas, kiwając głową.
— Boże, promyczki. . . — El pokręciła głową. — Przykro nam, naprawdę.
— Nie było tak źle, szybko poszło. — Jaeden wzruszył ramionami, posyłając dziewczynie lekki uśmiech.
— Poza tym tylko my przez to zginęliśmy — dodał Wyatt. — Przynajmniej tyle.
Na chwilę między nastolatkami zapanowała cisza. Próbowali się wsłuchać w muzykę dobiegającą z głośnika, ale nawet żadne z nich nie mogło się skupić na tyle, by skojarzyć jaka leciała piosenka. Widząc, jak bezsensowny i niezręczny był ten przerywnik Oleff znowu odezwał się.
— Nawet nie pamiętamy jakoś specjalnie tego momentu, po prostu stanęliśmy w pewnym momencie obok i patrzyliśmy, jak to się dzieje. I od tego momentu. . . Cóż, chyba widać — zaśmiał się.
— Jeszcze żeby było śmieszniej, mianowali nas Duchami Bożego Narodzenia, bo przecież zginęliśmy całkiem blisko świąt i to we trójkę, więc idealna fucha dla nas. — Jaeden również zaśmiał się. — Ale nie jest źle, tylko nudno.
— Z wami trochę lepiej — powiedział Caspian. — Nawet o wiele.
***
Niedługo później nadeszła Wigilia, a właściwie jej koniec, bo dochodziła już prawie dwunasta. Veronica Hudson spędziła ten wieczór, niemalże jak co roku w towarzystwie przyrodniej siostry swojej mamy, Lindy Colins i jej rodziny, a zatem również i Ellie. Czasami nawet jej rodzice nie byli tam z nią, bo woleli uroczystą kolację z pracownikami swojej firmy albo jakiś kurort w Meksyku. O dziwo tego roku postanowili zjawić się u Colinsów, co uważała za niezwykłą łaskę z ich strony.
Wrócili więc do domu około pięciu minut temu, a ona praktycznie od razu udała się do swojego pokoju nawet nie ściągając płaszcza i butów w czarnym kolorze. Usiadła na swoim łóżku i wyjrzała za okno, wpatrując się w niemałą warstwę śniegu na dworze. W tym roku pogoda naprawdę zaskoczyła, ponieważ w ich Szmaragdowym Mieście zwanym Seattle śniegu było niezwykle mało i jego mieszkańcy za każdym razem ekscytowali się, gdy ujrzeli choć odrobinę białych płatków.
Vee nie przepadała za zimą. Zawsze było jej zimno i niekomfortowo, czego nienawidziła. Ellie tłumaczyła jej, że gdyby nie ubierała się tak cienko byłoby trochę lepiej, ale dziewczynie jednocześnie nie odpowiadało za wiele warstw ubrań, a więc w tej porze roku nie sposób było jej dogodzić. Dodatkowo nigdy nie mogła za bardzo poczuć tego magicznego klimatu świąt, więc jedynym, czego wyczekiwała każdej feralnej zimy były urodziny Finna, Han i Ellie (dokładnie w tej kolejności).
— Wesołych Świąt. Dasz się jeszcze gdzieś dzisiaj wyciągnąć? — usłyszała nagle.
Odwróciła głowę od okna i ujrzała Wyatta siedzącego w fotelu nieopodal niej. Jego okulary były odrobinę za nisko na jego nosie, a on sam wyszczerzony był od ucha do ucha. Ona także uśmiechnęła się na jego widok zgarniając kosmyk włosów za ucho.
— Mogę wiedzieć, gdzie? — zapytała.
— Wiesz, jestem duchem Bożego Narodzenia w końcu. . . — Wywrócił oczami, chcąc sprawić wrażenie choć odrobinę urażonego, ale uśmiech na jego ustach i tak wszystko zdradzał. — Też czasami o tym zapominam.
— A, racja. — Pokiwała głową, podnosząc się z łóżka. — To co mi pokażesz, Batat?
— Przeszłość — oznajmił, również podnosząc się z miejsca.
Dziewczynie od razu zrzedła mina. Straciła minimalny blask w oczach, widoczny jeszcze w jej błękitnych tęczówkach zaledwie kilka sekund wcześniej wywołany obecnością chłopaka. Ten spojrzał na nią zmartwiony i podrapał się po karku. Zabrał po niedługiej chwili glos, by chociaż odrobinę uratować sytuację.
— Za życia prawie codziennie w nocy przypominałem sobie żenujące sytuacji z mojej przeszłości, pewnie dlatego teraz muszę to ludziom pokazywać.
Uśmiechnęła się delikatnie, jednak wzrok miała wciąż wlepiony w panele. Chłopak podszedł bliżej niej tak, że stali już praktycznie naprzeciwko siebie. Wobec tego dziewczyna zmuszona była podnieść wzrok tak, by spojrzeć mu w oczy.
— Obiecuję, że nie będzie aż tak źle — powiedział łagodnym tonem.
— Okej. — Skinęła głową. — Chyba gorzej byłoby i tak zobaczyć przyszłość.
Zaśmiał się pod nosem i wyciągnął do niej rękę. Ta zmarszczyła brwi, ale chwyciła (a raczej starała się) jego dłoń, przez którą i tak przeniknęła ta należąca do niej. Zanim jednak zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie pomieszczenie dookoła nich właściwie całe przeobraziło się w całkowitą biel, a tamta w pokój, który od razu poznała.
Otóż znajdowali się w salonie państwa Colins, w którym dopiero co była jakieś pół godziny wcześniej. Nie różnił się o wiele, jedynie ściany w nim były koloru beżowego, a narożnik był jeszcze obity na seledynowo. W rogu pomieszczenia brakowało także kawałka wykładziny z motywem ulicy, który był tam rozłożony na stałe od jakiś trzech lat dla siostrzeńca Ellie, Olly'ego.
Pod jaskrawo ustrojoną choinką siedziały dwie blondwłose dziewczynki otoczone papierkami po świątecznych słodyczach. Gdzieś za nimi był rozłożony niewielki domek dla lalek Barbie w kolorze różowym, ale najwyraźniej porzuciły go na chwilę na rzecz odgryzania głów Świętym Mikołajom z czekolady.
Vee uniosła odrobinę kąciki ust patrząc na beztroskie dziewczynki. Skierowała wzrok na Wyatta, który również wpatrywał się w nie dość intensywnie.
— Jesteśmy dziesięć lat wstecz? — spytała.
— Aha — przytaknął jej. — Po czym poznałaś?
— Po domku, dobrze go pamiętam — zaśmiała się, wskazując skinięciem głowy na domek dla lalek. — Pół roku później zaczęłyśmy bawić się, że to miejsce zbrodni i brudziłyśmy tą wanienkę czerwonym barwnikiem spożywczym.
Oboje roześmiali się, na chwilę zapominając o tym, jak nieciekawie wspominają swoją przeszłość.
— Dlaczego akurat dziesięć lat? — Dziewczyna spojrzała za niego, chowając swoje małe dłonie do kieszeni płaszcza.
— Cóż, dziesięć lat temu w Święta musiało stać się coś szczególnego dla twojej osoby. . . — odpowiedział. — Chcesz się rozejrzeć?
Nie odpowiedziała mu. Przeszła po panelach obok młodszej siebie i swojej kuzynki, śmiejących się tak naprawdę z nie wiadomo czego do kuchni. Rozejrzała się po pomieszczeniu, przy stole zauważając rodzinę Ellie. Linda, matka dziewczyny próbowała obrać mandarynkę, która nieustannie pryskała na boki, a siedzący obok jej mąż — Tom usiłował powstrzymać się od śmiechu. Piętnastoletnia wówczas siostra El, Peggy, która po raz pierwszy tych Świąt była nieobecna przy ich wspólnym wigilijnym stole pochylała się nad ciemnoczerwonym aparatem cyfrowym otrzymanym na prezent. Przeliczyła szybko talerze na stole - było ich sześć z czego jeden pusty, postawiony zgodnie z tradycją.
Nie musiała się już za długo zastanawiać. Uśmiechnęła się płasko kiwając głową ze zrozumieniem, przez co Wyatt stojący tuż obok niej zmarszczył brwi.
— To były pierwsze Święta, w które starzy podrzucili mnie tutaj i sami pojechali w cholerę — powiedziała do niego przewidując, że o to spyta. — Potem zjawili się tu chyba tylko z dwa czy trzy razu w ciągu dziesięciu lat.
— O-Och. . . — Oleff także pokiwał głową, poprawiając okulary na nosie. — Przykro mi, Ronnie.
— Nie ma potrzeby — odparła, wychodząc z pomieszczenia. — Może pogapmy się na małą mnie i Elunię, wtedy to miałyśmy beztroskie życia.
Nim zdążył odpowiedzieć, blondynka już kroczyła w stronę kanapy. Poszedł zaraz za nią, po chwili zajmując miejsce.
Siedzieli tak w ciszy, patrząc na dwie siedmiolatki w beżowych sztruksowych sukienkach i grubych, białych rajstopkach. Vee wpatrując się tak w nie i myśląc, jak bardzo zmieniły się od tego czasu i ile wydarzyło się w ich życiach wpadła w głęboką zadumę. Zaczęła myśleć, czy temu wszystkiemu, co miało miejsce można było zapobiec, a jeśli tak, to w jaki sposób. Ciemnooki patrzył tak na jej twarz, dobrze znając to spojrzenie. On często wyglądał tak samo rozmyślając o tym, czy jego życie potoczyłoby się inaczej, gdyby jakąś najdrobniejszą decyzję podjął inaczej.
— Chyba to wszystko Cię ukształtowało. . . — powiedział przerywając krępującą go ciszę.
— Co ty nie powiesz? — odpowiedziała mu bez emocji. — To niezbyt pocieszające.
— Ale to Cię ukształtowało na cudowną dziewczynę — dodał.
Odwróciła głowę w bok by na niego spojrzeć. Ten również skierował swoje spojrzenie na nią, analizując każdy element jej bladej twarzy. Ona po prostu wpatrywała się w jego czekoladowe oczy, jakby szukając w nich potwierdzenia.
— Mówię serio. . . Jesteś jedną z najlepszych osób, jakie poznałem — powiedział przyciszonym głosem, czerwieniąc się odrobinę na policzkach.
Jej skórę na twarzy również oblał rumieniec. Nieznane dotąd ciepło przepełniło jej serce, przez co czuła się naprawdę niecodziennie. Na chwilę zapomniała o wszystkim dookoła, o złym wspomnieniu o tych świętach i o tym, jak po nich każde inne spędzone bez rodziców były jej już obojętne. Była tylko ona i ten chłopak, który był martwy od jakiś dwudziestu trzech lat, choć nawet o tym już nie pamiętała. Przy nim czuła się wyjątkowo, jak przy nikim innym.
Zamiast tego oparła dłonie na jego barkach i przyciągnęła go lekko do siebie tak, by mogła swobodnie złączyć ich usta. Co dziwne, jej dłonie nawet przez niego nie przenikły. Tak samo było zresztą z tymi jego, które po kilku sekundach szoku ułożył na jej plecach starając się jak najbardziej umiejętnie oddać pocałunek.
I jak niewiele wcześniej, pomieszczenie dookoła nich przeobraziło się w biel. Tym razem jednak dookoła rozbłysło kilka iskierek stopniowo przeobrażających się w iskry, które brzmiały prawie jak fajerwerki zaraz przed wybuchnięciem w powietrze.
Może kilkanaście sekund potem, byli z powrotem w jej pokoju, konkretniej na jej łóżku. Wtedy powoli odsunęli się od siebie, jednak nie zabierając dłoni ze swojego ciała. O dziwo, nadal przez siebie nie przenikali.
— Co do. . . — wyszeptał Wyatt, przesuwając ręką wzdłuż jej pleców.
Ona także dość zdziwiona pogładziła jego barki pokryte tą granatowo-fioletową wiatrówką. Tym razem mogła normalnie wyczuć jej materiał i ciało chłopaka pod nią.
— Wow, to było niespodziewane. . . — wymamrotała, próbując zrozumieć, co tak naprawdę przed chwilą miało miejsce.
— Co najmniej. . . — odpowiedział jej, czując jak ogrzewanie podłogowe grzeje jego stopy, a jemu samemu robi się niemiłosiernie gorąco.
—
Hannah zajmowała miejsce na swoim łóżku już po kolacji wigilijnej i posprzątaniu po niej wraz z mamą ściągając złotą biżuterię począwszy od kolczyków. Tego roku w święta była sama tylko z rodzicami i młodszą siostrą. Dopiero nazajutrz mieli wybrać się do dziadków dziewczyny od strony mamy. Smith bardzo lubiła spotykać się z rodziną w święta, w końcu zawsze miło było z nimi porozmawiać i dowiedzieć się chociaż, co u nich. Szczególnie w obecnych czasach, kiedy coraz większa część rodziny dołączała do grona dorosłych i miała własne życie, czasem po prostu nie mogąc znaleźć chwili, by kogoś odwiedzić
Jeśli chodzi o stosunek Han do Świąt, to uważała je za nieco przecenione. Ten cały klimat świąteczny w centrach handlowych był bardzo przyjemny, w szkole zresztą też. Miło było, gdy niektórzy nauczyciele okazywali choć odrobinę wyrozumiałości i rezygnowali z niektórych testów czy obszernych zadań domowych, "bo przecież niedługo Święta". Pieczenie pierników też było miłe, tak samo jak kupowanie prezentów dla przyjaciół (choć gdyby nie oni, to blondynka nawet by się w to nie bawiła). Jednak, kiedy przeszło co do czego, całe to szalone sprzątanie domu wraz z matką i przygotowywanie masy jedzenia nie było warte jednego wieczora, w którym kolacja była po prostu nieco uroczystsza i dostawało się prezenty.
Obok dziewczyny na łóżku nagle pojawił się dobrze już jej znany chłopak w bejsbolówce z nieco kręconymi brązowymi włosami. Podskoczyła lekko, zaraz podnosząc na niego wzrok i kręcąc głową, na co ten wyszczerzył się od ucha do ucha.
— Wesołych Świąt, Han — powiedział. — Wyglądasz bardzo ładnie.
— Nawzajem. — Ostatecznie również się do niego uśmiechnęła. — I dziękuję, Cas.
— Cóż, będziesz potrzebowała jeszcze kurtki i butów. — Wstał z miejsca, patrząc na nią wyczekująco.
Niebieskooka zmarszczyła odrobinę brwi, jednak także podniosła się z łóżka.
— Po co?
— Jestem duchem teraźniejszych Świąt. Może nie mam Ci niczego specjalnego do pokazania, ale możemy iść na spacer.
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, chłopak siłą swojego umysłu otworzył drzwi do jej pokoju. Po chwili wsunęły się do niego czarne zimowe buty dziewczyny i popielata kurtka wraz z czarnym szalikiem. Kurtka założyła się na jej ramiona, dosłownie jakby robił to ktoś inny. Z szalikiem zresztą było tak samo. Na końcu jeszcze dziewczyna uniosła się kilka centymetrów nad podłogę tak, że wstąpiła w buty, które od razu same się zawiązały.
— Czasem to przydatne — stwierdził Caspian, podczas gdy zasuwał się jeszcze zamek od jej kurtki. — Możemy zaoszczędzić na czasie. — Wyciągnął dłoń w jej stronę.
— Czy to działa tak samo z rozbieraniem ludzi? — zapytała, próbując złapać za jego dłoń.
— Nie sprawdzałem, ale pewnie tak — odparł, ujmując jej drobne palce.
W ciągu sekundy przenieśli się zupełnie w inną okolicę w towarzystwie rozbłyskujących dookoła nich złotych iskier na tle całkowitej bieli. Han po krótkim rozejrzeniu się dookoła rozpoznała w niej Fremont, jedną z dzielnic w Seattle będących tą artystyczną i popularną wśród turystów.
— Fremont? — Skierowała pytające spojrzenie na chłopaka, gdy jej dłoń z powrotem zdążyła przeniknąć przez tą jego.
— Aha — odpowiedział jej, kiwając głową. — Mieszkałem tu jako dziecko, przyjemna okolica.
Otaczała ich cała masa światła płynącego z przeróżnych ozdób świątecznych, którymi ustrojone były okoliczne domy. Od zwykłych światełek na drzewach znajdujących się na podwórkach aż po projektowy rzucających na ściany domów obraz Świętego Mikołaja w saniach zaprzężonych reniferami. Uśmiechnęła się delikatnie, a chłopak zaczął iść przed siebie. Prędko dorównała mu kroku, zaraz zabierając głos.
— Lubię świąteczne spacery, ale tu mnie jeszcze nie było.
— Och, tutaj są naprawdę klimatyczne — odparł chłopak z zadowoleniem płynącym głównie z tego, że mógł zaskoczyć blondynkę. — Mam teoretycznie jakieś czterdzieści jeden lat na karku, wiem co mówię.
— Masz czterdzieści jeden lat i zabierasz siedemnastolatkę na nocny spacerek, gdzie nie ma ani żywej duszy. — Skinęła głową. — No fajnie, fajnie.
— Boże, to brzmi co najmniej bardzo źle — roześmiał się Henderson. — Ale to tylko teoretycznie, praktycznie została mi mentalność osiemnastolatka.
— Dobrze wiedzieć — zawtórowała mu swoim własnym śmiechem, odchylając odrobinę głowę do tyłu tak, by spojrzeć na rozgwieżdżone niebo.
Patrzyła tak przez chwilę, po prostu ciesząc się chwilą spędzoną z chłopakiem. Przez ten miesiąc naprawdę się do niego przywiązała i nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie jeszcze kogoś, z kim będzie się jej rozmawiało równie wspaniale. Caspian, jak i ona miał duszę dyskutanta (a także osobowość, o czym dowiedziała się robiąc z nim test szesnastu osobowości jakieś dwa tygodnie wcześniej na swoim laptopie), więc naturalne było, że łatwo znaleźli wspólny język. Osobiście Han uważała to za bardzo ważną cechę w drugim człowieku, bo mimo tego, że miała niesamowicie otwarty umysł i nie miała specjalnych problemów w dogadaniu się z kimś innym, to łatwiej było się porozumieć z kimś myślącym choć odrobinę podobnie. Oczywiście różniło ich kilka poglądów, począwszy na tym, czy lepsze są koty czy psy, a skończywszy na polityce, ale jak już wspomniano, dyskutantom aż tak to nie przeszkadzało.
On natomiast wpatrywał się w nią równie intensywnie, co ona w niebo. W Han mógłby znaleźć nieskończoność pozytywnych cech, których nigdy nie znalazł w kimkolwiek innym poznanym jeszcze za życia, a nawet po jego skończeniu. Wszyscy inni zdawali się zbyt płytcy w rozmowie i zbyt zamknięci w przeciwieństwie do niej. Hannah była inna i to w najlepszym znaczeniu tego słowa. Nie była jak ludzie próbujący wyróżnić się na siłę i mówiący, że "są inni niż wszyscy". Ona po prostu była na tyle inna, że nawet o tym szczególnie nie myślała, a co dopiero, żeby nie wiadomo jak się tym przechwalać. Chyba właśnie to najbardziej w niej cenił.
— Zawsze uważałem to za interesujące, jak inni ludzie obchodzą Święta — odezwał się po chwili ciszy.
— Zgadzam się — przytaknęła mu. — Dlatego lubię Świąteczne spacerki, można sobie popatrzeć, jak to wygląda u innych.
— Tak, dokładnie. Dlatego uznałem, że spacer będzie dobrą opcją pokazania Ci teraźniejszych świąt.
— Zdecydowanie trafiłeś w dziesiątkę. — Uśmiechnęła się ciepło.
Poczuł przyjemne ciepło w środku, słysząc te słowa od niej.
— W takim razie się cieszę — odparł, wchodząc na most oddzielający Fremont od centralnej części Seattle
Podążyła zaraz zanim wkładając lekko już chłodne dłoni do kieszeni kurtki. Han zamieszkiwała już od ponad dziesięciu lat na Crown Hill, czyli dość niedaleko Fremont, jednak nie bywała w tej okolicy zbyt często. Jej szkoła znajdowała się co prawda bardziej w centrum, ale zawsze jechała do niej przez Ballard Bridge, bo była to po prostu krótsza trasa. Mimo to lubiła tą dzielnicę, zawsze zdawała się tętnić życiem, a niedzielne targi z rozmaitymi dziełami sztuki i antykami organizowane tam w sezonie grzały jej artystyczne serce.
Po przejściu niedługiego dystansu chłopak przystanął, przyglądając się znajdującemu się nieopodal Aurora Bridge. Był to nieco bardziej znany most niż ten, przez który przechodzili. Świadczyło o tym chociażby to, że miał swoją nazwę.
Stanęła obok niego, również patrząc na most. Był dość ładnie oświetlony, choć zwykle dookoła niego w nocy mieniło się jeszcze więcej kolorów pochodzących od przycumowanych łódek w porcie zaraz przy nim. Jako szanujący się fotograf Han miała kilka zdjęć tego miejsca, po prostu nienaturalne byłoby ich nie posiadać w jej sytuacji.
— Tu jest całkiem ładnie — przyznał chłopak, opierając się o barierkę.
— Nawet bardzo, dość niedocenione miejsce — dodała dziewczyna, po chwili rozglądając się dookoła. — Muszę przychodzić tu częściej.
— Och, zdecydowanie. Tutaj zapaliliśmy wtedy z chłopakami zioło.
Zaśmiała się, kręcąc głową.
— Batat to przeżył?
— Jak tylko wziął bucha wyrżnął głową o krawężnik, ale generalnie jak widać nie zmiotło go to z planszy. Problem był z przetransportowaniem go tam, gdzie mieszkał, na Wzgórze Królowej Anny.
— To nie tak daleko.
— Z napierdolonym albo zjaranym Batatem wszędzie jest daleko, uwierz mi.
Oboje wybuchli śmiechem, po prostu ciesząc się tą cudowną chwilą spędzoną we dwójkę. Chłopak po chwili odwrócił głowę w drugą stronę, patrząc na drzewa rosnące na brzegu porośnięte w dość dużej ilości jemiołą.
— Co to za okrągłe gówno? — zapytał zdziwiony.
— To? — Również spojrzała w tamtą stronę. — To jest jemioła.
— A, no tak. — Pokiwał głową. — Jak już mówiłem, biologia nie była nigdy moją mocną stroną.
— Jemioła to pasożyt, rośnie na wielu drzewach.
Przez chwilę zapanowała między nimi cisza, jednak Henderson nie byłby sobą, gdyby jej nie przerwał.
— Ludzie nadal całują się pod tym pasożytem dla klimatu?
— No a co, chcesz sprawdzić? — spytała, parskając śmiechem.
— Żebyś wiedziała, że chcę — odpowiedział całkiem poważnym tonem.
Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, chłopak nachylił się do niej i oparłszy dłoń na jej ramieniu powoli musnął jej wargi. Ona natomiast bardzo instynktownie położyła swoje chłodne dłonie na jego szyi odrobinę dziwiąc się, że nie przenikają one przez jego ciało. On jakoś specjalnie nie zastanawiał się nad tym, że jego robiąca się coraz to chłodniejsza dłoń nie przenika przez nią, w końcu miał o wiele ciekawsze zajęcie.
Dookoła nich rozbłysnęło kilka iskierek jeszcze bardziej rozświetlających most, na którym się znajdowali. Kilka z nich nawet Han zdołała zauważyć, gdy odrywała się od Caspiana.
Gdy chłopak rozchylił już powieki i uśmiechnął się do niej w równym momencie zachwiał się odrobinę. Dziewczyna prędko złapała go za materiał bejsbolówki, którą miał na sobie i gdy tak ściskała materiał w swoich dłoniach, a ten jej się z nich nie wysmykiwał skrzyżowali ze sobą spojrzenia.
— Jezus. . . — wymamrotała, patrząc na niego ze zdziwieniem.
— Jezus. . . — powtórzył, patrząc na nią. — Może jednak istnieje.
—
Święta Bożego Narodzenia dostarczały Ellie Colins szczęścia już od najmłodszych lat. Jako mała dziewczynka wprost uwielbiała robić drobne własnoręczne prezenty członkom swojej rodziny, a gdy już wyrosła i odkryła, że prace manualne zdecydowanie nie są jej specjalnością przerzuciła się na kupne upominki. Niemniej jednak kupowanie ich i widzenie reakcji innych na nie sprawiało jej dość sporą radość wynagradzający niemalże cały stres minionego, zbliżającego już ku końcowi roku.
Tak było i w tym roku, dziewczyna w szampańskim nastroju po tym, jak każdemu spodobały się prezenty od niej pomogła rodzicom sprzątać po skończonej kolacji wigilijnej składającej się w tym roku z brytyjskich potraw. Zaraz potem udała się do swojego pokoju, by tam jeszcze raz obejrzeć wszystko, co ona sama dostała i poukładać to gdzieś w szufladach. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła — w końcu jej perfekcjonistyczne wnętrze nie pozwalało na ani chwilę bałaganu, chyba, że słabo się czuła. Jednak tak nie było, więc wypadało się wziąć za robienie porządków.
Tak naprawdę w tym roku nie miała zbyt wielu prezentów innych od pieniędzy. W końcu każdy wiedział, że już wkrótce wybierała się na studia, a z tym wiązało się mnóstwo kosztów. Począwszy od zakupu podręczników, przez wynajem chociaż malutkiego mieszkania i skończywszy na kosztach utrzymania tego mieszkania i życia w nim. Co prawda ona jak i jej rodzice mieli już odłożoną dla niej nie taką małą kwotę, ale w tej sytuacji każda choć mała sumka się liczyła.
Podczas gdy obracała w palcach złoty łańcuszek otrzymany od rodziców Vee, przed nią na krześle obrotowym pojawił się wysoki chłopak we flanelowej koszuli, do którego obecności zdążyła się już dawno przyzwyczaić. Uśmiechnęła się na jego widok, co ten od razu odwzajemnił
— Wesołych Świąt, Eluniu — odezwał się, patrząc na nią. — Spędziłaś miło czas?
— Tobie też Wesołych Świąt, Jae — odpowiedziała mu, odkładając łańcuszek na swoje białe biurko. — Tak, wszystkim smakowało jedzonko, było super — dodała po chwili widocznie podekscytowana.
Uniósł kąciki ust jeszcze wyżej przez to, jak ta blondynka go rozczulała. Poprawił się na krześle tak, by usiąść na nim z nogami na podłodze i móc się lekko pochylić.
— Bardzo się cieszę. Ja też coś dla Ciebie mam, można tak powiedzieć — powiedział.
— Naprawdę? — zapytała, otwierając oczy szerzej. — A co takiego?
— Jestem duchem Przyszłych Świąt Bożego Narodzenia, miałem Cię zabrać dziesięć lat w przód. Oczywiście jeśli chcesz.
Colins od razu pokiwała głową zgarniając kosmyk niedawno ściętych włosów za ucho. Jej serce zabiło mocniej, a jedna z jej nóg od razu zaczęła drżeć przez odczuwany entuzjazm, a za razem niepokój. Ellie zawsze chciała móc przenieść się w przyszłość, by zobaczyć, jak będzie wyglądało wtedy jej życie. Sądziła, że może wtedy łatwiej byłoby jej w teraźniejszości i jeszcze bardziej wiedziałaby czym się kierować.
— No to super. — Wyciągnął w jej stronę swoją dużą, chudą dłoń.
Zdziwiła się odrobinę, jednak ujęła ją. Wtedy poziom jej zdziwienia sięgnął jeszcze wyżej, gdyż przecież logiczne było, że ich dłonie powinny przez siebie przeniknąć, ale zupełnie tak nie było. Nim zdążyła jednak o to zapytać, wokół nich zapanowała biel, a po krótkiej chwili znaleźli się na kanapie biało-beżowego salonu.
Nie był on zbyt duży; prostopadle do kanapy stały dwa fotele, a przed nimi niewielki szklany stolik do kawy. Na ścianie naprzeciwko wisiał mały plazmowy telewizor, a za nimi znajdowała się przystrojona na biało choinka i przejście do kuchni, która zdawała się być w tych samych tonach, co salon.
Nigdzie nie widziała schodów, a więc dom zapewne był parterowy. Wstała z kanapy i rozejrzała się dookoła, lecz zanim zdążyła zapytać chłopaka o cokolwiek tuż pod ich nogami przebiegła dwójka dzieci. Mogły mieć około dwóch i pół roku, może niecałych trzech lat. Z przodu była dziewczynka w blond włosach zaplecionych w dwa warkoczyki ubrana w beżową, sztruksową sukienkę w połączeniu z białym sweterkiem i rajstopkami w tym samym kolorze. Zaraz za nią biegł chłopiec o brązowych, kręconych włosach ubrany w spodnie na szelkach i muszkę pod kolor sukienki dziewczynki i białą koszulę. Ellie patrząc na nie uśmiechnęła się szeroko, zaraz potem patrząc na wciąż siedzącego na kanapie Jae.
— To moje dzieciaki? — zapytała.
— Aha — przytaknął, patrząc na nie z uśmiechem, po czym także podniósł się z miejsca. — Jesteśmy w twoim domu, możesz się rozejrzeć.
Przez chwilę tylko skanowała każdy mebel wzrokiem z osobna nawet dobrze nie wiedząc, od czego zacząć. Na półkach stało kilka ramek ze zdjęciami dzieci, które aktualnie zdawały się chować pod choinką przed wołającym je kobiecym głosem dochodzącym z kuchni. Zaraz potem jej uwagę przykuł jednak zawieszony na jednej ze ścian oprawiony dyplom. Podeszła bliżej, by zobaczyć, co jest na nim napisane.
Przejechała wzrokiem po każdej literce, by wkrótce zauważyć, że to dyplom ukończenia studiów psychologicznych właśnie przez nią. Przynajmniej tak jej się wydawało, bo pod spodem dosłownie napisane było "dla Eleny ______".
Zmarszczyła brwi, patrząc na chłopaka ze zdezorientowaniem w oczach.
— Dlaczego nie ma tu nazwiska?
— Och, pewnie przyjęłaś to męża. . . — stwierdził, również czytając dyplom. — Ukończyłaś psychologię dziecięcą z wyróżnieniem? Wow, brawo — dodał z uznaniem.
— Jeszcze nie, ale dziękuję — zaśmiała się, odrobinę czerwieniąc się na policzkach. — Ale wracając, to jeszcze nie wiadomo z kim się hajtnę?
— No aż tak dobrze to nie ma. . . Ale możemy zobaczyć, czy jest w kuchni albo coś.
Przystała na jego propozycję, kierując się do kuchni, do której przejście znajdowało się tuż obok rozświetlonej choinki. Gdy już do niej dotarli, rozejrzała się po niej z zaciekawieniem. Rzeczywiście była urządzona w podobnych tonach, co salon i to w odrobinę rustykalnych tonach. Też nie była specjalnie duża. Z lewej strony znajdował się stół na jakieś sześć krzeseł, jednak w miejsce dwóch z nich wstawione były dwa wyższe krzesełka dla dzieci. Z prawej natomiast były już blaty, szafki, kuchenka i lodówka.
Przy jednym z blatów mogła zauważyć wysoką, męską posturę odzianą w białą koszulę i beżowe, eleganckie spodnie. Niestety nie dane było im zobaczyć jego twarzy lub chociaż koloru włosów, bowiem naokoło jego głowy krążyła niezliczona ilość złotych iskierek.
Dziewczyna jęknęła z niezadowolenia, odchylając głową do tyłu.
— No cholera, chciałam choć wiedzieć, jak wygląda ten pokrzywdzony mężczyzna, który ze mną wytrzymuje.
— Myślę, że możliwości jest całkiem sporo — powiedział Jae, patrząc na nią. — Ale no nie wiem, spróbujmy metodą dedukcji, ten chłopiec ma ciemne kręcone włosy. Może to po nim?
— Mój tata ma naturalnie kręcone, to może kwestia tego — odpowiedziała mu, wpatrując się w mężczyznę bez twarzy omijającego ich i niosącego dość spory talerz z upieczonym indykiem. — Ale brązowe, no załóżmy, że on też takie ma.
— No i jest wysoki, będzie git — stwierdził Jaeden ze śmiechem. — Tylko nigdzie nie widać-
— Nie wiem, skąd one biorą tyle energii życiowej, ale niech korzystają — przerwał mu nagle słyszany przez nich wcześniej kobiecy głos. — Jak tylko pójdą do liceum to pewnie będą tak martwe życiowo, jak ich starzy.
Skierowali głowy ku źródłu głosu. W przejściu do kuchni stała wysoka kobieta w okularach i blond włosach. Jak reszta członków jej rodziny, miała na sobie biało-beżowy strój składający się z białego golfu i założonej na niego beżowej sukienki na ramiączkach, która podkreślała jej zaokrąglony brzuch.
Ellie prędko rozpoznała w niej siebie. Kobieta różniła się od niej jedynie nieco bardziej wydatnymi kształtami i innymi oprawkami okularów.
— To mam dwadzieścia siedem lat, dom, studia ukończone z wyróżnieniem, męża, dwójkę dzieciaków i trzeciego w drodze? — zapytała dość twierdzącym tonem, czym rozbawiła Martella.
— Na to wygląda. Gratulacje, Ellie. Udało Ci się ułożyć sobie życie — powiedział z podziwem.
— Powtarzam: jeszcze nie, ale dziękuję — zaśmiała się, patrząc na zasiadającą przy stole czteroosobową rodzinę. — Trzeba przyznać, że mi się podoba.
— To najważniejsze.
Prawda była taka, że podobałoby się jej jeszcze bardziej gdyby wiedziała, jak wygląda jej przyszły mąż. Przez sekundę, ale to tylko przez sekundę przeszła jej przez głowę myśl, czy gdyby Jae nie był martwy mógłby nim być. Prędko ją od siebie odgoniła, bo zdawało jej się odrobinę głupie, że tak bardzo się przywiązała do tego ducha w przeciągu jakiegoś miesiąca. Ellie dość trudno przychodziło czucie się z kimś w ten sposób, w jaki czuła się właśnie z nim. Chyba śmiało mogła stwierdzić, że nikt żywy nie dostarczał jej sercu tyle pozytywnych emocji, co właśnie zielonooki. Zawsze zdawał się rozumieć jej niecodzienne poczucie humoru i samopoczucie. Bez końca chciał słuchać jej opowieści nawet tak mało ciekawych jak to, co widziała po drodze do szkoły samochodem. Colins nie sądziła nigdy, że prócz jej przyjaciół znajdzie się jeszcze ktoś taki.
Chłopak po chwili odezwał się tak, jakby niemalże czytał jej w myślach.
— Chciałem Ci to wszystko pokazać żebyś nie zapomniała, że nie masz się czym martwić, bo jak widzisz wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
— Na to wygląda. . . — Pokiwała głową z uśmiechem zadzierając ją lekko, by móc spojrzeć na jego twarz.
— Ludzie nie doceniają tego, jak bardzo przyszłość trzymają w swoich rękach — kontynuował, przeczesując swoje włosy. — Ale zobacz, ty trzymasz swoją i widzisz, że zaszłaś naprawdę daleko. Ze wszystkich ludzi na Ziemi ty zasługiwałaś najbardziej, żeby to zobaczyć. — Spojrzał na nią.
W jej sercu rozeszło się przyjemne ciepło. Patrzyła tak w jego zielone niczym idealnie umajona łąka oczy i w tamtym momencie wydawał jej się najbliższy na całym świecie. On chyba poczuł mniej więcej to samo, bo po chwili zaczął nachylać się do jej twarzy opierając jedną z dłoni na framudze łuku drzwiowego, w którym stali.
Przymknęła oczy zgodnie z tym, jak podpowiedział jej instynkt. Chłopak musnął jej usta, przez które wcale nie przeniknął i ułożył drugą dłoń na jej policzku. Oddała jego niezwykle delikatny pocałunek, chwytając za rękę, której dłoń znajdowała się na jej twarzy i pogładziła ją krótko, opierając się już całkowicie plecami i tyłem głowy o framugę. Nawet nie zdawała się pamiętać, że aktualna sytuacja nie powinna mieć nawet miejsca zważywszy na okoliczności.
Biało-beżowe tony przeobraziły się w biel, w której zebrało się naokoło pełno iskier. W pewnym momencie samej tej bieli nie było widać, były jedynie iskry brzmiące jak fajerwerki przed ich wystrzeleniem w rozgwieżdżone niebo.
Chwilę potem byli już z powrotem w jej pokoju. Oderwali się od siebie powoli, jednak ich dłonie wciąż spoczywały na tym drugim. Przez chwilę tylko tak stali, próbując zrozumieć, co tak naprawdę miało miejsce. On głaskał kciukiem jej zarumieniony policzek nie mogąc wyjść z podziwu, że w końcu może go dotknąć, a ona przesuwała dłonią po jego przedramieniu, po krótkim momencie zdobywając się na uśmiech.
— Więc mówiłeś, że każdy trzyma przyszłość w swoich rękach? — zapytała.
— Aha. . . — wymamrotał z oczami otworzonymi szerzej z podziwu. — Ja to robię dosłownie. . .
hej bubulki! jak ci będący na mojej storce na snapie wiedzą, ten oneshot był prezentem bożonarodzeniowym dla moich najlepszych przyjaciółek. zadecydowałam, że wam go tutaj wrzucę, żebyście mieli ode mnie też jakiś prezencik na święta. a więc wesołych świąt, miśki!
18. 12. 2020r.
adrianna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro