Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Orpheum... część 2

Nasza czwórka rozłożyła się w garażu w przygnębiających nastrojach. 
Reggie leży na fotelu, brzdąkając na odłączonym basie, co powoduje dziwne dźwięki. Alex leży na kanapie i próbuje zrównoważyć pałeczkę na twarzy.  Luke opiera się plecami o kanapę i siedzi na podłodze, a ja leżę na podłodze z głową na jego kolanach. 
Brunet przeczesuje palcami moje włosy, co jest dość uspokajające. 
Wszyscy po prostu siedzimy w ciszy będąc absolutną reklamą chodzącej depresji.

— No śmierdzicie depresją na kilometr. Otrząśnijcie się z tego! — żąda Julie, przerażając wszystkich. 

To powoduje, że Alex spada z kanapy prosto na mnie. Wydałam jęk, gdy czuję, jak jego ciało ląduje na moim.

— Rany, no i złamałaś Alexa — mruczy Reggie. 

— A ten grubas zaraz mnie połamie — sapię, uderzając go wielokrotnie w ramię. 

Luke pomaga mu z powrotem usiąść na kanapie, a ja biorę głęboki oddech, ciesząc się, że płuca prawidłowo się napełniają.

— No chcecie oddać dusze, czy nie? — pyta nas młoda molina.

— To znaczy, tak i nie — mruczę. 

Nagle cała trójka chłopaków patrzy się na mnie wymownym wzrokiem.

— Co? Och, czy to było pytanie retoryczne?

— Zbierz się do kupy! — mówi Julie, klaszcząc w dłonie przy każdym słowie.

— Nigdy nie pozwolą nam grać w Orpheum — mamrocze Luke, opuszczając głowę z powrotem na kanapę.

— Nie ma szans  — mówi Alex, siadając.  Nadal leżę na podłodze i wpatruję się w dach.

— Jest jeszcze gorzej — mówi Reggie.  — Nie mamy ciał!

Wskazuję dłonią, gdzie on jest, zgadzając się z jego stwierdzeniem.

— Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie pytacie o pozwolenie. Po prostu gracie koncerty — mówi Julie. 

Uśmiecham się.

— To moje słowa — mówi dumnie Reggie.

— Nie, nie twoje — mówi Julie.

— Nie twoje — powtarza Luke.

— Owszem, moje — mruknął przygnębiony Reggie.

— To słowa Luke'a — dodaję

— Nawet cię tam nie było! — woła mój brat.

— Ale to brzmi, jakby on to powiedział — zaznaczam.

— To jeszcze nie koniec. Spotkaliśmy się z jakiegoś powodu: żeby sobie pomóc — mówi nam Julie. 

Postanawiam usiąść i opieram się o kanapę, opuszczając głowę na ramię Luke'a.

—Tak, ale jak powiedział Luke, ludzie nie grają w Orpheum tylko dlatego, że chcą— mówi Alex.

— Ludzie nie — mówi Julie, wzruszając ramionami. — Ale duchy tak.

Nasza czwórka wymienia spojrzenia pełne nadziei.  Możemy mieć szansę.

~ ~ ~

Następnego ranka idziemy główną ulicą Hollywood, czekając na pojawienie się Williego.  Nadal nie wiem, czy jeszcze całkowicie ufam temu chłopakowi.

— Nie martwcie się. Willie powiedział, że nas nie wystawi — obiecuje Alex, idąc.

— To zadziała? — pyta Reggie.

— Dobry Boże, mam taką nadzieję — mówię mu.

— Musi — mówi Luke. 

Wtedy nasi najlepsi przyjaciele, państwo wstrząsy zagłady, wracają, by uderzyć nas jeszcze raz. Z bólu zwijam się, biorąc głęboki oddech, próbując się uspokoić. 

— Hej, wszystko w porządku? — pyta Willie, podchodząc do nas.

— Tak. Tak, to nic, czego wcześniej nie czuliśmy — mówi Alex, pocierając swoją klatkę piersiową. Luke sięga po moją rękę i biorę ją z wdzięcznością.  — Jak poszło? — pyta

— Cóż, kiedy ten pierwszy zespół się obudzi, znajdą autobus 200 mil poza Vegas. Nie ma szans,że przyjadą na czas — mówi Willie. 

On i Luke przybijają sobie piątkę, a potem patrzy na mnie z wystawioną ręką. Patrzę na niego zmrużonymi oczami, a on ciężko przełyka i cofa nieznacznie rękę. 
Alex uderza mnie łokciem, a ja tupię mu na stopę. 
Luke odciąga mnie, żeby nie wyrządzić dalszej krzywdy mojemu bratu i bierze mnie pod ramię.

— A to oznacza, że ​​prawdopodobnie na górze jest akurat jakiś promotor, który ma ochotę komuś oderwać łeb — mówi podekscytowany Luke, wskazując na dach.

— Nie. To Hollywood, stary. Jestem pewien, że jest bardzo profesjonalny — mówi nam Willie. 

Alex robi niepewny krok do przodu i traktujemy to jako wskazówkę, aby się odsunąć. Nie słyszę, co mówią, ale wciąż ich widzę.  Willie szeroko się uśmiecha, a następnie się przytulają co powoduje uśmiech na mojej twarzy. 

— Przepraszam na chwileczkę — szepczę, wbijając się na środek ulicy. — Tak! — krzyczę, głośno i skaczę dookoła.  — Mój brat znalazł chłopaka!

Pojawiam się ponownie obok Luke'a i Reggiego, wciąż mając szeroki uśmiech na twarzy.

— Lepiej? — pyta Luke z uśmiechem na twarzy.  Kiwam głową.

— Tak. I to bardzo. A teraz przestań się tak szerzyć, Patterson — mówię mu. 

Willie odwraca się, żeby odjechać, a ja dyskretnie pokazuję mu kciuki w górę.  Cóż, wygląda na to, że z Williamem wszystko w porządku.

— Alex, wszystko w porządku, stary? — pyta Reggie. 

Blondyn odwraca się i staje twarzą do nas.

— Tak — mówi mój brat. — Tak, wszystko w porządku. — posyła mu delikatny uśmiech i zwraca się do mnie. — A ty nie masz nic lepszego do roboty ze swoim życiem, niż zawstydzanjd mnie? Nie myśl, że nie widzieliśmy twojego małego wyczynu — mówi, machając palcem w moją twarz.

— Kochasz mnie — drażnię się, uśmiechając się do niego.  Przewraca oczami, ale się uśmiecha.

— Cóż, dzięki Williemu, Panic! At The Disco potrzebuje nowego zespołu otwierającego wieczór — Luke mówi.

— Więc chyba ktoś tam na górze musi wiedzieć, że jesteśmy dostępni — mówi Alex. 

Wszyscy podzieliliśmy się uśmiechem i pojawiliśmy się w jednym z biur, gdzie już panikuje kierownik!  To znaczy, sugeruje to po tym, że mężczyzna dosłownie zepsuł swój telefon.

—Tak, Willie miał rację. Ten facet jest totalnym zawodowcem — szepnął do nas Reggie. 

Chichoczę z jego dziecięcego zachowania i uśmiecham się. 
O rany, kocham tych chłopaków.

— W porządku, chłopcy — zaczyna Luke.

Szturcham go mocno.

— I Ally. Niech magia się wydarzy —kończy. — Alex, bez żadnego tańca.

— Och, pozwól dzieciakowi zatańczyć, staruszku. Dopiero co znalazł chłopaka, musi się jakoś wyżyć — mówię do Luke'a. 

Brunet patrzy na mnie z oburzeniem, gdy nazwałam go "staruszkiem" i przesyłam mu całusa.  Alex ignoruje nas i udaje baletnicę, tylko po to, żeby zrobić mu na złość. 
Parskam i podążam za nimi. 

Alex przewraca uchwyt na długopisy, a recepcjonistka schyla się, żeby je podnieść. Luke w tym czasie zabiera jeden z długopisów, żeby zacząć pisać.

— O nie nie nie nie! — mówię, żeby go zatrzymać.  Wyrywam mu długopis z rąk. — Od pisania jestem ja. Nie chcemy, żeby Julie i Kulfony wystąpiły na jednej z największych scen w Hollywood, prawda? —drażnię się.

— Och, zobaczysz co się stanie, kiedy wrócimy do domu — mówi brunet. 

Wypuszczam serię chichotów, gdy szybko zapisuję na papierze nazwę naszego zespołu i numer telefonu Julie.

— Dobra, odsuńcie się, baba wstaje — ostrzega Luke i wszyscy odsuwamy się z drogi, gdy Reggie włącza nasz filmik w internecie.

— Tasha! Daj dzień do CJ. Powiedz mu, że potrzebuję zespołu do otwarcia za trzy godziny — żąda facet.

— Jasne, ale może zechcesz to sprawdzić — mówi Tasha, odchylając się na krześle. 

Facet upuszcza telefon na biurko i podchodzi. 

— Ten filmik sam zaczął się odtwarzać na moim laptopie. Pół miliona odsłon w zaledwie dwa dni! — mówi mu kobieta, a nasza piosenka ciągle gra. 

— Kim oni są? — pyta facet.

— To jakiś zespół hologramowy. Nazywają się Julie and the Phantoms — odpowiada Tasha

— Powiedz znajomym — dodaje Reggie.

— Gdzie mieszkają — Facet pyta.

— Mamy szczęście, bo w naszym mieście aniołów — odpowiada.

— Dzwoń do nich! — Mówi jej.

— Tak!— Wszyscy mówimy, przytulając się.

— Jasne, po prostu nie wiem, jak... —urywa, gdy widzi moją notatkę. Podnosi ją i bada.

— Twoje pismo jest dużo lepsze niż moje — narzeka Luke.

— Każdy ma od ciebie lepsze pismo, stary — mówi Alex klepiąc bruneta w ramię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro