Orpheum... część 2
Nasza czwórka rozłożyła się w garażu w przygnębiających nastrojach.
Reggie leży na fotelu, brzdąkając na odłączonym basie, co powoduje dziwne dźwięki. Alex leży na kanapie i próbuje zrównoważyć pałeczkę na twarzy. Luke opiera się plecami o kanapę i siedzi na podłodze, a ja leżę na podłodze z głową na jego kolanach.
Brunet przeczesuje palcami moje włosy, co jest dość uspokajające.
Wszyscy po prostu siedzimy w ciszy będąc absolutną reklamą chodzącej depresji.
— No śmierdzicie depresją na kilometr. Otrząśnijcie się z tego! — żąda Julie, przerażając wszystkich.
To powoduje, że Alex spada z kanapy prosto na mnie. Wydałam jęk, gdy czuję, jak jego ciało ląduje na moim.
— Rany, no i złamałaś Alexa — mruczy Reggie.
— A ten grubas zaraz mnie połamie — sapię, uderzając go wielokrotnie w ramię.
Luke pomaga mu z powrotem usiąść na kanapie, a ja biorę głęboki oddech, ciesząc się, że płuca prawidłowo się napełniają.
— No chcecie oddać dusze, czy nie? — pyta nas młoda molina.
— To znaczy, tak i nie — mruczę.
Nagle cała trójka chłopaków patrzy się na mnie wymownym wzrokiem.
— Co? Och, czy to było pytanie retoryczne?
— Zbierz się do kupy! — mówi Julie, klaszcząc w dłonie przy każdym słowie.
— Nigdy nie pozwolą nam grać w Orpheum — mamrocze Luke, opuszczając głowę z powrotem na kanapę.
— Nie ma szans — mówi Alex, siadając. Nadal leżę na podłodze i wpatruję się w dach.
— Jest jeszcze gorzej — mówi Reggie. — Nie mamy ciał!
Wskazuję dłonią, gdzie on jest, zgadzając się z jego stwierdzeniem.
— Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie pytacie o pozwolenie. Po prostu gracie koncerty — mówi Julie.
Uśmiecham się.
— To moje słowa — mówi dumnie Reggie.
— Nie, nie twoje — mówi Julie.
— Nie twoje — powtarza Luke.
— Owszem, moje — mruknął przygnębiony Reggie.
— To słowa Luke'a — dodaję
— Nawet cię tam nie było! — woła mój brat.
— Ale to brzmi, jakby on to powiedział — zaznaczam.
— To jeszcze nie koniec. Spotkaliśmy się z jakiegoś powodu: żeby sobie pomóc — mówi nam Julie.
Postanawiam usiąść i opieram się o kanapę, opuszczając głowę na ramię Luke'a.
—Tak, ale jak powiedział Luke, ludzie nie grają w Orpheum tylko dlatego, że chcą— mówi Alex.
— Ludzie nie — mówi Julie, wzruszając ramionami. — Ale duchy tak.
Nasza czwórka wymienia spojrzenia pełne nadziei. Możemy mieć szansę.
~ ~ ~
Następnego ranka idziemy główną ulicą Hollywood, czekając na pojawienie się Williego. Nadal nie wiem, czy jeszcze całkowicie ufam temu chłopakowi.
— Nie martwcie się. Willie powiedział, że nas nie wystawi — obiecuje Alex, idąc.
— To zadziała? — pyta Reggie.
— Dobry Boże, mam taką nadzieję — mówię mu.
— Musi — mówi Luke.
Wtedy nasi najlepsi przyjaciele, państwo wstrząsy zagłady, wracają, by uderzyć nas jeszcze raz. Z bólu zwijam się, biorąc głęboki oddech, próbując się uspokoić.
— Hej, wszystko w porządku? — pyta Willie, podchodząc do nas.
— Tak. Tak, to nic, czego wcześniej nie czuliśmy — mówi Alex, pocierając swoją klatkę piersiową. Luke sięga po moją rękę i biorę ją z wdzięcznością. — Jak poszło? — pyta
— Cóż, kiedy ten pierwszy zespół się obudzi, znajdą autobus 200 mil poza Vegas. Nie ma szans,że przyjadą na czas — mówi Willie.
On i Luke przybijają sobie piątkę, a potem patrzy na mnie z wystawioną ręką. Patrzę na niego zmrużonymi oczami, a on ciężko przełyka i cofa nieznacznie rękę.
Alex uderza mnie łokciem, a ja tupię mu na stopę.
Luke odciąga mnie, żeby nie wyrządzić dalszej krzywdy mojemu bratu i bierze mnie pod ramię.
— A to oznacza, że prawdopodobnie na górze jest akurat jakiś promotor, który ma ochotę komuś oderwać łeb — mówi podekscytowany Luke, wskazując na dach.
— Nie. To Hollywood, stary. Jestem pewien, że jest bardzo profesjonalny — mówi nam Willie.
Alex robi niepewny krok do przodu i traktujemy to jako wskazówkę, aby się odsunąć. Nie słyszę, co mówią, ale wciąż ich widzę. Willie szeroko się uśmiecha, a następnie się przytulają co powoduje uśmiech na mojej twarzy.
— Przepraszam na chwileczkę — szepczę, wbijając się na środek ulicy. — Tak! — krzyczę, głośno i skaczę dookoła. — Mój brat znalazł chłopaka!
Pojawiam się ponownie obok Luke'a i Reggiego, wciąż mając szeroki uśmiech na twarzy.
— Lepiej? — pyta Luke z uśmiechem na twarzy. Kiwam głową.
— Tak. I to bardzo. A teraz przestań się tak szerzyć, Patterson — mówię mu.
Willie odwraca się, żeby odjechać, a ja dyskretnie pokazuję mu kciuki w górę. Cóż, wygląda na to, że z Williamem wszystko w porządku.
— Alex, wszystko w porządku, stary? — pyta Reggie.
Blondyn odwraca się i staje twarzą do nas.
— Tak — mówi mój brat. — Tak, wszystko w porządku. — posyła mu delikatny uśmiech i zwraca się do mnie. — A ty nie masz nic lepszego do roboty ze swoim życiem, niż zawstydzanjd mnie? Nie myśl, że nie widzieliśmy twojego małego wyczynu — mówi, machając palcem w moją twarz.
— Kochasz mnie — drażnię się, uśmiechając się do niego. Przewraca oczami, ale się uśmiecha.
— Cóż, dzięki Williemu, Panic! At The Disco potrzebuje nowego zespołu otwierającego wieczór — Luke mówi.
— Więc chyba ktoś tam na górze musi wiedzieć, że jesteśmy dostępni — mówi Alex.
Wszyscy podzieliliśmy się uśmiechem i pojawiliśmy się w jednym z biur, gdzie już panikuje kierownik! To znaczy, sugeruje to po tym, że mężczyzna dosłownie zepsuł swój telefon.
—Tak, Willie miał rację. Ten facet jest totalnym zawodowcem — szepnął do nas Reggie.
Chichoczę z jego dziecięcego zachowania i uśmiecham się.
O rany, kocham tych chłopaków.
— W porządku, chłopcy — zaczyna Luke.
Szturcham go mocno.
— I Ally. Niech magia się wydarzy —kończy. — Alex, bez żadnego tańca.
— Och, pozwól dzieciakowi zatańczyć, staruszku. Dopiero co znalazł chłopaka, musi się jakoś wyżyć — mówię do Luke'a.
Brunet patrzy na mnie z oburzeniem, gdy nazwałam go "staruszkiem" i przesyłam mu całusa. Alex ignoruje nas i udaje baletnicę, tylko po to, żeby zrobić mu na złość.
Parskam i podążam za nimi.
Alex przewraca uchwyt na długopisy, a recepcjonistka schyla się, żeby je podnieść. Luke w tym czasie zabiera jeden z długopisów, żeby zacząć pisać.
— O nie nie nie nie! — mówię, żeby go zatrzymać. Wyrywam mu długopis z rąk. — Od pisania jestem ja. Nie chcemy, żeby Julie i Kulfony wystąpiły na jednej z największych scen w Hollywood, prawda? —drażnię się.
— Och, zobaczysz co się stanie, kiedy wrócimy do domu — mówi brunet.
Wypuszczam serię chichotów, gdy szybko zapisuję na papierze nazwę naszego zespołu i numer telefonu Julie.
— Dobra, odsuńcie się, baba wstaje — ostrzega Luke i wszyscy odsuwamy się z drogi, gdy Reggie włącza nasz filmik w internecie.
— Tasha! Daj dzień do CJ. Powiedz mu, że potrzebuję zespołu do otwarcia za trzy godziny — żąda facet.
— Jasne, ale może zechcesz to sprawdzić — mówi Tasha, odchylając się na krześle.
Facet upuszcza telefon na biurko i podchodzi.
— Ten filmik sam zaczął się odtwarzać na moim laptopie. Pół miliona odsłon w zaledwie dwa dni! — mówi mu kobieta, a nasza piosenka ciągle gra.
— Kim oni są? — pyta facet.
— To jakiś zespół hologramowy. Nazywają się Julie and the Phantoms — odpowiada Tasha
— Powiedz znajomym — dodaje Reggie.
— Gdzie mieszkają — Facet pyta.
— Mamy szczęście, bo w naszym mieście aniołów — odpowiada.
— Dzwoń do nich! — Mówi jej.
— Tak!— Wszyscy mówimy, przytulając się.
— Jasne, po prostu nie wiem, jak... —urywa, gdy widzi moją notatkę. Podnosi ją i bada.
— Twoje pismo jest dużo lepsze niż moje — narzeka Luke.
— Każdy ma od ciebie lepsze pismo, stary — mówi Alex klepiąc bruneta w ramię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro