Druga Strona Hollywood 1
— Nie jestem przekonany co do tego miejsca — mówi Reggie, wzdychając głośno, kiedy nasza czwórka przygląda się ludziom na dole, którzy wydają się przeżywać najlepsze chwile swojego życia, śmiejąc się i rozmawiając ze sobą.
— Cóż, jeśli się boisz, możesz… Zawsze możesz się za mną schować — mówi Alex.
Okej, teraz to jest dziwne. Zwykle Alex jest tym najbardziej przerażonym w grupie.
Myślę, że zarówno z twarzy Reggiego, jak i mojej własnej widać, że jesteśmy bardzo zdezorientowani.
— Ja będę chował się za Luke'iem — kończy.
Przewracam oczami na wybryki i paranoję moich braci.
— Musicie dorosnąć, wiecie o tym? — mówi Luke surowo, patrząc na tą dwójkę.
— Zgadzam się — mówię, spoglądając na swoje paznokcie. — Jesteście mięczakami.
— Okej, to nie było zbyt miłe — mówi smutno Reggie.
Wzruszam ramionami, wracając do badania naszego otoczenia.
— Wrócimy do Bobby'ego — przypomina nam Luke. — Musi zapłacić za to, co nam zrobił.
— Okej, książę — mówię, chichocząc. — Rozumiem, że nie możesz się doczekać powrotu do Bobby'ego — mówię Luke'owi, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Ale możesz stłumić agresję, tak tylko odrobinę? — drażnię się, ściskając razem kciuk i palec wskazujący.
Chłopak ściska moje palce między swoimi, przyciągając do mnie twarz, a następnie zbliżając mnie do siebie. Czuję, jak rozluźniam się w jego objęciach i nie mogę powstrzymać się od lekkiego uśmiechu na mojej twarzy.
— Nadal będę się za nim chował — szepcze Alex do Reggiego. Chichoczę z niego i kręcę głową.
— Wszystko w porządku — mówi Willie, siadając obok nas i opierając się o poręcz.
— Och, uh, super — zaczyna Alex. — Hej, chcę żebyś wiedział, że mamy około godziny, ponieważ mamy koncert z Julie — wyjaśnia mu Alex.
— Och, tak. Bez obaw — mówi Willie z uśmiechem na twarzy.
— Super — mówię, odsuwając się od Luke'a, żeby zamiast tego złapać go za rękę.
— Chodźmy — mówi nam Willie, kierując się w stronę spiralnych schodów. Następnie zsuwa się z reszty poręczy, gdy wszyscy nadal stoimy i gapimy się na scenę poniżej nas.
— Wow — szepczę, moje oczy wychwytują wszystko, co nas otacza. To takie... ekscentryczne. — Czy widzicie to, co ja? — pytam chłopaków, nie mogąc oderwać wzroku od wydarzeń przede mną.
— Myślę, że chyba wyróżniamy się z towarzystwa — mówi Luke, poprawiając marynarkę.
Wszyscy schodzimy po schodach, aby spotkać Williego na dole, który prowadzi nas na skraj sali balowej, gdzie wszędzie stoją stoły i krzesła. Para przechodzi przez Luke i mnie, co wywołuje u mnie dziwne wrażenie.
— Whoa! Myślałem, że ci ludzie będą duchami — Reggie mówi zdezorientowany do Williego.
— To żyjki — mówi Willie, uśmiechając się do nas. W tym momencie zdałam sobie jak bardzo Alex jest wpatrzony w Willie'go. — Och, uh, żyjki to właściwie… — zaczyna.
— Żywi ludzie — mówi Reggie, przerywając mu. — Słuchałem.
To duże osiągnięcie. Z wahaniem klepię go po ramieniu, starając się sprawiać wrażenie, że nie byłam całkowicie rozczarowana faktem, że moi przyjaciele są idiotami.
— Ale to jest bardzo ekskluzywny tłum — mówi nam Willie. — Każdy tutaj dużo zapłacił, żeby zajrzeć do życia pozagrobowego — wyjaśnia nam.
Więc ludzie mogą nas zobaczyć? Nie wiem, co o tym myśleć.
— Zawsze wiedziałem, że bogaci robią dziwne rzeczy — mówi tęsknie Reggie.
— Stary — syczę, klepiąc go w ramię. — Spróbuj nikogo nie urazić, dobra?
Chłopak jednak wygląda na zdezorientowanego. Wzdycham i ponownie zwracam uwagę na Williego.
— Panowie.
Facet w białym garniturze podchodzi do nas, tak cicho, ze mnie wystraszył.
— Mam dla was stolik. Proszę za mną — mówi, idąc w kierunku środka sali balowej.
Prowadzi nas do stołu znajdującego się z przodu i na środku sali balowej, dając nam doskonały widok na zespół.
Alex, Willie i ja siadamy pośrodku, Luke na lewo ode mnie i Reggie obok niego.
— Okej, więc. Kto uczyni nas widocznymi, żebyśmy mogli skonfrontować się z naszym starym kolegą z zespołu? — pytam go, opierając łokieć na stole, gdy na niego patrzę.
— Wow, jeszcze w życiu nie spotkałem laski, która wali prosto do rzeczy. Nie chcę wiedzieć co robisz, jak jesteś zdenerwowana — mówi Willie, a ja posyłam mu sarkastyczny uśmiech.
— Nie, ale poważnie. Kto? — naciskam.
— Och, nie, nie. Żaden z nich nie ma takiej mocy. — tłumaczy.
Czy on jest poważny? Więc zaciągnął nas po to, żeby powiedzieć, że nie mogą tego zrobić?
Nagle światła przygasają i zbliżam się do Luke'a, bojąc się tego, co ma nadejść.
— Ale oto nadchodzi duch, który potrafi— mówi Willie z radosnym uśmiechem.
Duch? Czekaj, więc duch uczyni nas widocznymi?
— Panie i panowie, żywi i martwi! Powitajcie Caleba Covingtona! — mówi z góry jakiś mężczyzna.
Światła lekko gasną i zaczyna się prawdziwy pokaz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro