Prolog
W uszach rozbrzmiewał szum, który skutecznie zagłuszał pojedyncze myśli. Resztkami sił pragnęła odciąć od zewnętrznego hałasu, ale była zbyt słaba, aby pokonać opór wiatru. Towarzyszył temu niekontrolowany krzyk małego dziecka, które spadało z nieznanego miejsca w galaktyce. Tym dzieckiem była właśnie ona.
Ból doskwierał każdej najmniejszej kostce czy organom wewnętrznym w trakcie zderzenia z piaszczystym podłożem. Wewnętrzny paraliż uniemożliwił jakikolwiek drobny ruch.
− Panie Stark, proszę uważać. − Do uszu dziewczynki dotarł męski głos. − Nie wiadomo, co to za stworzenie. − Mimowolnie zakaszlała, ponownie zwracając na siebie uwagę.
− Shh. − Każdy kolejny krok stawał się coraz to głośniejszy.
Ze strachu przed nieznajomym resztkami sił oderwała się od kamieni, które podrażniły kolana i łokcie. Opadła na siedzenie, odsuwając się po kującym żwirze, wybijającym się w wewnętrzną stronę dłoni.
− Hej, kwiatuszku, spokojnie. − Przykucnął, jednym kolanem podpierając ziemi, kilka metrów przed nią. − Jak masz na imię?
Czuła jakby chłód opanował całe ciało, naprzemiennie z gorącem, sprawiając wrażenie drżenia, choć jej dłonie zachowywały się nadzwyczaj spokojnie. Podniosła wzrok na niego. Jej oczy pełne były dezorientacji. Po dłuższej chwili ciszy kontynuował.
− Skąd jesteś? − Nie wiedział czy ją rozumie. − Bolą cię rączki? − Wskazał palcem na zdartą skórę na kolanach.
Potaknęła, co sprawiło uśmiech na jego duszy. Uznał, że tym delikatnym gestem powoli zaczynała się otwierać na jego sugestie. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, dostrzegł w oczach małej nieznajomej coś... innego. Pierwszy raz był świadkiem tak pięknego zjawiska.
− Panie St... − Podniósł gwałtownie zwiniętą pięść, na co służący zamilczał.
− Może opatrzymy rany, co ty na to? − Ponownie potaknęła.
Resztkami sił wstała, ukazując mężczyznom swoje nietutejsze ubranie. Potargane łachmany, a właściwie to szykowną sukieneczkę ubrudzoną od ziemi, na której rękawach znajdowały się dziury wypalone przez ogień.
Nieznacznie wysunął rękę w jej stronę, starając się przy tym delikatnie uśmiechnąć.
− Nazywam się Anthony Stark − przedstawił się, gdy dziewczynka położyła swoją małą dłoń na jego.
Wpatrując się w nią, czekał aż dziewczynka coś powie.
− Mam na imię − zapauzowała nagle − nie w-wiem. − Po jednym z jej policzków zaczęła płynąć samotna łza, którą palcem zatrzymał Tony. − Przepraszam, proszę pana.
− Ej, złotko. − Przysunął twarz tak blisko, aby mógł wyszeptać, w taki sposób, żeby osoba stojąca za nim nie usłyszała ani słowa. − Postaram się, by każde twe wspomnienie wróciło oraz sprawię, że te nowe będą równie wspaniałe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro